Zaczęło się od wycieczki, jeszcze w podstawówce. Ja, chłopak z Mazur, z krainy jezior, nie widziałem wcześniej prawdziwych gór. A Tatry wydawały mi się takie ogromne... Najchętniej w ogóle nie schodziłbym ze szlaków. Wychowawczynie wręcz musiały mnie zaganiać do schroniska.
A i tak potem, gdy wszyscy już spali, siedziałem z nosem przy szybie i patrzyłem na otaczające mnie szczyty. Za to rano pierwszy czekałem, aby wyruszyć w dalszą drogę.
Zakochałem się w górach
Tydzień szybko minął. Trzeba było wrócić na niziny. Od tamtej wiosny jednak jeździłem na kolonie tylko w góry. Zacząłem też trenować na ściankach wspinaczkowych. Na osiemnaste urodziny rodzice sprawili mi nie lada prezent – obóz wysokogórski w Alpach. Wtedy zrozumiałem, co to są prawdziwe góry. Nawet na studia poszedłem specjalnie do Krakowa, żeby jak najbardziej się zbliżyć do ukochanych gór.
Zaraz w październiku zapisałem się do prężnie działającego na uczelni klubu wspinaczkowego. Kiedy się tylko dało, łapałem plecak i wyruszałem na południe. Wstyd się przyznać, ale z rodzicami widywałem się tylko na Boże Narodzenie i na Wielkanoc, wymawiając się nawałem nauki i pracy.
W wakacje jeździłem do Norwegii pracować na budowie i zbierać truskawki, żeby zarabiać na swoją pasję. Bo to nie jest tanie hobby. A mnie ciągnęło coraz dalej: na Ural, do Azji – i w końcu w Himalaje.
Nie wiem, co takiego jest w górach, ale kiedy raz spróbujesz, już nigdy się od nich nie uwolnisz. Ja najbardziej uwielbiałem moment, gdy wykończony stawałem na szczycie góry, całkiem sam, a towarzyszyła mi tylko cisza i mgła gdzieś pod stopami. Kumple ze studiów, z którymi przemierzałem szlaki, pomału się wykruszali; im wystarczały nasze polskie góry. Kiedy odkryłem w internecie strony dla takich zapaleńców jak ja, zawsze znalazł się ktoś chętny, żeby zapakować plecak i ruszyć ze mną.
Karierę podporządkowałem pasji
Po studiach założyłem firmę z kumplem ze studiów. Jako informatyk nie musiałem pracować w biurze, tylko wszędzie tam, gdzie dociera sieć, więc była to dla mnie idealna robota. Trzeba przyznać, że niespecjalnie sprawdzałem się jako wspólnik. Brałem sobie co lepsze zlecenia, pracowałem nad nimi przez całe dnie i noce, a potem za zarobione pieniądze ruszałem w drogę. Na szczęście Marcin lubił siedzieć na miejscu i zajmować się papierkową robotą. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Kilka lat po studiach poznałem Alę. Była w grupie studentów, którą oprowadzałem po Tatrach. Studiowała rusycystykę, więc poprosiłem ją o przetłumaczenie kilku dokumentów przed wyprawą na Ural. Po powrocie wpadłem do niej z butelką wina w ramach podziękowania. Tak się zaczęło.
Ala to naprawdę świetna dziewczyna, nie mogła tylko pojąć mojej pasji. Co prawda chętnie chodziła ze mną na piesze wędrówki po Beskidach czy Bieszczadach, lecz na wypad w Alpy nie mogłem jej już namówić.
– To nie dla mnie! – śmiała się. – Bałabym się, a poza tym już po pierwszym kilometrze musiałbyś mnie nieść na plecach.
Nie protestowała jednak, kiedy mówiłem jej o swoich kolejnych planach na wspinaczki. Wydawało mi się, że w końcu pogodziła się z tym, że mam takie, a nie inne hobby.
Nie podzielała mojego hobby
Po raz pierwszy moja pasja stanęła między nami tuż przed naszym ślubem. Chciałem, żeby odbył się on w małym kościółku w górach, do którego z Alą nieraz już się wspinaliśmy. Nie spodobało jej się to.
– Zwariowałeś?! Jak ciocia Krysia wejdzie pod górę w garsonce i na obcasach?! – zdenerwowała się. – Już nawet nie wspomnę o tym, że w ciężkiej białej sukience na pewno nie będę zdobywać żadnych szczytów.
A ja miałem na myśli cichą, kameralną uroczystość, bez tłumu gości. Tylko my we dwoje, świadkowie, ksiądz – i góry…
Ala postawiła jednak na swoim i wesele było huczne i z pompą, w dworku na nizinach. Za to po ślubie wyjechaliśmy na tydzień do Rosji. I obydwoje byliśmy szczęśliwi: Ala, bo mogła do woli gadać po rosyjsku, a ja – wędrując po górach.
Choć na początku wszystko było idealnie, z czasem między nami zaczęło się psuć. Ala miała mi za złe ciągły wyjazdy i marnowanie pieniędzy, które moglibyśmy odłożyć na mieszkanie. Rzeczywiście przez moje podróże nie byliśmy w stanie robić żadnych oszczędności. Mówiła też, że się o mnie boi.
– Coś ty! Mnie, takiemu twardzielowi, nic nie grozi! – tłumaczyłem ze śmiechem.
Miałem jednak do niej trochę pretensji, że myśli tylko o domu, codziennej pracy, dzieciach, ewentualnie zakupach. A przecież wiedziała, za kogo wychodzi, i że nie zmienię się ot, tak! Góry zawsze były ważną częścią mojego życia i nie mogłem tego zmienić nawet dla ukochanej kobiety!
Tamtego dnia strasznie się pokłóciliśmy. Najpierw Marcin powiedział, że jest już zmęczony ciągnięciem całej firmy w pojedynkę i chce rozwiązania spółki. Tak mnie to zdenerwowało, że trzasnąłem drzwiami i wróciłem do domu. Jeśli coś mu nie pasowało. Nie mógł powiedzieć o tym wcześniej, tylko miesiąc przed kolejną wyprawą?!
Chciałem rozładować emocje, a znałem na to tylko jeden sposób. Gdy już dotarłem do domu, chwyciłem plecak i zacząłem się pakować. Chciałem uciec w Tatry i na spokojnie przemyśleć parę spraw. Gdy Ala stanęła w drzwiach, byłem już gotowy. A ona mnie poprosiła, żebym nie jechał!
– Mamy coś do obgadania – powiedziała spokojnie. – To naprawdę ważne. Chociaż raz nie uciekaj w te swoje góry…
Machnąłem na to ręką.
– Jak wrócę, pogadamy – rzuciłem.
Próbowała mnie zatrzymać.
– Darek, te góry zawsze będą ważniejsze od nas... – powiedziała smutno.
Pocałowałem ją w przelocie w czoło i powiedziałem tylko, żeby nie mówiła głupstw.
Nic nie było ważniejsze od gór
Na miejsce dotarłem wieczorem, a wyruszyć chciałem zaraz z rana, żeby wykorzystać każdą chwilę pięknego, letniego dnia. Jednak w nocy nie mogłem spać, bo cały czas zastanawiałem się nad tym, jak ja teraz dam radę finansować te swoje wyprawy. Będę musiał chyba iść do normalnej pracy, ale jak znajdę wtedy czas, żeby żyć po swojemu?! Nie wiedziałem też, o co tak nagle chodzi Alce. Tysiące razy widziała, jak wyjeżdżałem, więc dlaczego akurat teraz miała mi coś tak ważnego do powiedzenia?
Rano wyruszyłem na szlak mimo zmiany pogody, deszczu i mgły. W południe byłem już w pobliżu ściany, na którą chciałem się wspiąć. Do dziś nie wiem, jak mogłem popełnić taki błąd. Byłem zaślepiony złością na Alę i Marcina, więc wystarczył moment nieuwagi – pośliznąłem się na mokrym kamieniu i spadłem ze szlaku. Próbowałem się podnieść. Zabolało. Musiałem skręcić nogę.
Odruchowo wyjąłem komórkę – oczywiście, brak zasięgu. Mogłem liczyć tylko na jakiegoś zbłąkanego turystę, który wybrał się na szlak w tę koszmarną pogodę. Godziny mijały nieubłaganie, zapadł wieczór, a ja wciąż tkwiłem w górach bez większej nadziei na ratunek. Nawet na kwaterze nie powiedziałem, gdzie się wybieram, zachowałem się jak kompletny nowicjusz…
W końcu otworzyłem plecak w poszukiwaniu jakiegoś batona i natrafiłem ręką na podłużny przedmiot. Zdziwiłem się, bo nic takiego nie pakowałem. Wyciągnąłem... test ciążowy z dwiema różowymi kreseczkami. A więc to chciała mi oznajmić Ala! Wyglądało na to, że spodziewa się dziecka!
Miałem całą noc na przemyślenia. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek je zobaczę, czy zobaczę Alę. Czy zdążę je czegoś nauczyć? Tutaj, w Tatrach, mogło mi się udać, bo noc nie była zimna i ktoś na pewno w końcu będzie tędy szedł, ale gdyby taka sytuacja zdarzyła mi się w wyższych górach… Wydawało mi się, że jestem niezwyciężony, ale na własnej skórze doświadczyłem tego, że nawet ja mogę popełnić głupi błąd. Uświadomiłem sobie, że góry przesłoniły mi wszystko. Nie liczyła się Ala, przyjaciele, rodzina, tylko one…
„Chciałbym zaprowadzić synka lub córkę na moje ulubione szlaki – pomyślałem nagle. – Oczywiście, takie mniejsze…”. Poczułem też, że chcę nosić dziecko na rękach, puszczać mu kołysanki, wziąć do zoo. Nawet bym je chętnie przewijał!
Nad ranem usłyszałem głosy ratowników. Okazało się później, że to Ala, zaniepokojona brakiem sygnału w moim telefonie, zawiadomiła GOPR, a ci nie mieli większych problemów z namierzeniem mnie.
– Aż do porodu koniec z górami – oznajmiłem Ali, pojawiając się w drzwiach z nogą w gipsie. – Ale potem ruszamy w weekendy z małym na szlak! Całą rodziną! Widziałem już nawet takie sprytne nosidełka…
Na szczęście Marcin zgodził się pozostać ze mną w spółce, kiedy obiecałem, że pracą podzielimy się sprawiedliwie i już nie będę znikał na całe tygodnie. Teraz w góry jeżdżę raz na jakiś czas i darowałem sobie wspinaczki… Za to po naszych ulubionych szlakach prowadzę Jasia, czyli Janosika!
Czytaj także:
„Żona nawet nie udawała, że interesują ją moje pasje. Ciągle powtarzała naszym dzieciom, że tata to nudziarz”
„Całe życie poświęciłam sobie i swojej pasji. Nie chciałam tracić czasu na dziecko i całą tę zabawę w dom. Dziś tego żałuję"
„Chciałam, by mama była ze mnie dumna, dlatego się jej słuchałam. Przez nią porzuciłam pasję i zamknęłam dochodowy interes”