„Żona godziła się na wszystko, byleby tylko być ze swoim przeklętym gachem. Oddała mi dom i dzieci. Jaka matka tak robi?"

Żona porzuciła mnie i dzieci fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds
„Przebolałbym zdradę, gdyby to był jednorazowy wyskok mojej żony. Ale ona zażądała rozwodu. Patrzyła na mnie wzrokiem moknącego na deszczu szczeniaka. Wielkie załzawione oczy, pełne błagania, drżące wygięte w podkówkę wargi, jękliwe tony w głosie. Nie podziałało. Kiedyś nieba bym jej przychylił".
/ 07.10.2022 13:40
Żona porzuciła mnie i dzieci fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds

Jak ona mogła?! Byliśmy parą od niemal trzydziestu lat, kochaliśmy się, mamy dzieci! A Weronika jednym ruchem skreśliła wszystko, co nas łączyło!

Przebolałbym zdradę, gdyby to był jednorazowy wyskok mojej żony. Ale ona zażądała rozwodu. Patrzyła na mnie wzrokiem moknącego na deszczu szczeniaka. Wielkie załzawione oczy, pełne błagania, drżące wygięte w podkówkę wargi, jękliwe tony w głosie. Nie podziałało. Kiedyś nieba bym jej przychylił. Kiedyś bez wahania oddałbym jej własną nerkę. Co tam, nerkę! Życie bym za nią oddał.

Miała mnie całego, moje serce należało tylko do niej, a ona je wyrzuciła, podeptała. Jak śmie teraz żebrać o łaskę, wybaczenie, drugą szansę...? Nigdy. Byłem nieugięty, twardy jak skała, której żadne łzy nie skruszą. Ona sama mnie tego nauczyła. Zero litości.

Przestań. Jesteś żałosna – powiedziałem zimno. – Ile ty masz lat? Pięć? Ach, nie... zaraz... – udałem, że właśnie sobie przypomniałem, w moim głosie pojawiła się drwina – skończyłaś 44 lata. Jak tam urodziny minęły? No tak, samotnie.

Cofnęła się, jakbym ją uderzył. Usiadła na krześle, ukryła twarz w dłoniach. Jej ramionami wstrząsnął szloch. Zasłużyła sobie. Nie współczułem jej. Wybrała, co wybrała, i teraz ponosi tego konsekwencje.

Nie zmienię zdania, lepiej niech się z tym pogodzi

Nie było powrotu do przeszłości. Już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Skończyło się. Wszystko zniszczyła.

– Czemu jesteś taki okrutny? – szepnęła. – Aż tak mnie nienawidzisz? Czy wspólne lata nic już dla ciebie nie znaczą? Przecież mamy dzieci... To nie tylko o mnie chodzi. Tęsknię za Marysią, a ona za mną. Popełniłam błąd. Straszny. Ile razy mam przepraszać? Błagam, spróbuj być wspaniałomyślny. Proszę tylko, byśmy wspólnie spędzili Wielkanoc. Jak rodzina. Wigilia bez was była okropna. Nie zniosę kolejnych samotnych świąt. Pozwól mi wrócić, choć... choć na krótko. Marysia też by tego chciała, a Marta i Jacek nie są przeciwni. Oni... mi chyba wybaczyli. Każdy ma prawo pobłądzić. Nawet matka. Najważniejsze, że was kocham. Prawda? Nigdy nie przestałam. Pogubiłam się. Dobrze, oszalałam, ale uwierz, zapłaciłam wysoką cenę za swoje szaleństwo. Znam cię, w głębi duszy nie jesteś taki. Więc czemu...? Zrozum, każesz nie tylko mnie! Wiem, skrzywdziłam cię, ale...

– Zamknij się – warknąłem, przerywając jej.

Bezczelność mojej byłej żony przekraczała wszelkie granice. Teraz nagle zatęskniła za rodzinną atmosferą? A gdzie była trzy lata temu, kiedy nie potrafiłem wytłumaczyć naszej małej córeczce, dlaczego mamusia woli spędzić Boże Narodzenie z obcym panem niż z nami?

– Nie wyobrażasz sobie, co mi zrobiłaś. Jak mnie zraniłaś. I nie waż się wspominać o dzieciach. Je również porzuciłaś, nie zważając na żadne prośby. Wywaliłaś na śmieci 20 lat małżeństwa i teraz nie masz prawa prosić o nic. Nasza najmłodsza córka wciąż cię kocha, nie zmienię tego. I dlatego pozwałam ci ją wziąć do siebie w drugie święto. Jacek i Marta są już dorośli, podejmują własne decyzje. Chcą się z tobą zadawać, ich sprawa. Jednak na rodzinnym śniadaniu wielkanocnym nie chcę cię widzieć. Nigdy ci nie wybaczę. Jak bym mógł?

Rana była niemal śmiertelna. Na pewno nieuleczalna.

Przeżyłem szok, gdy oznajmiła, że odchodzi

Dotąd się z niego nie otrząsnąłem. Kim była ta obca osoba, patrząca mi śmiało w oczy i mówiąca o swym prawie do miłości i szczęścia? Nie ze mną. Z jakimś dupkiem, dziewięć lat od niej młodszym instruktorem fitness. To nie mogła być Weronika, którą kochałem niemal od zawsze.

Poznaliśmy się w pierwszej klasie liceum i odtąd byliśmy razem. Jako para, kochankowie, przyjaciele, małżeństwo, rodzice. Nagle przestało jej to wystarczać. Potrzebowała czegoś więcej – przygody, ekscytacji, namiętności, dowodu, że choć skończyła czterdziestkę nadal jest atrakcyjna, kobieca, godna pożądania. Dla mnie była, do ciężkiej cholery... Ale ja już się nie liczyłem.

Z kryzysem wieku średniego walczyła dietami, odmładzającymi ciuchami, zastrzykami z botoksu i ćwiczeniami na siłowni. Tam poznała tego całego Irka; napakowanego, opalonego przystojniaka z romantyczną gadką i talentami ogiera. Zawrócił jej w głowie do tego stopnia, że straciła rozsądek i instynkt samozachowawczy.

Wybaczyłbym jej zdradę. Naprawdę

Byłoby ciężko, ale nie wyrzuciłbym na śmietnik tylu wspólnych, dobrych lat z powodu jednej chwili słabości. Przełknąłbym fakt, że przyprawiła mi rogi. Boże, wstyd się przyznać, ale pewnie krótkotrwały romans też jakoś bym przebolał. Jednak rozwód?

Tłumaczyłem, apelowałem, tak, nawet błagałem. Na kolanach, trzymając jej dłonie w swoich, szukając dawnego uczucia w jej odmłodzonej botoksem twarzy. Nie znalazłem. Piękne zielone oczy lśniły już dla kogoś innego, pełne usta uśmiechały się, gdy o nim mówiła. Bolało. Jeszcze jak.

Jednak wciąż łudziłem się, że to opętanie minie. Groziłem, że nie dam jej rozwodu, że będę o nas walczył. Głównie dla siedmioletniej wówczas Marysi, zagubionej i przestraszonej. Dwójka starszych dzieci odczuwała to inaczej. Niemal osiemnastoletni Jacek był zażenowany zachowaniem matki. Nie mógł przywyknąć, że ubiera się i zachowuje jak któraś z jego koleżanek. A Marta aż kipiała z oburzenia. Pamiętam, jak tuż przed rozprawą rozwodową, na sądowym korytarzu, wypaliła, nie patyczkując się:

– Mamo, odbiło ci. Opamiętaj się! Jeszcze nie jest za późno. Wracajmy do domu. Przecież ojciec cię kocha, a ty jego. Wiem to, całe życie czułam, że w przeciwieństwie do wielu moich znajomych ja mam prawdziwie kochających się rodziców. Ten cały Irek ci przejdzie. To z tatą jesteście dla siebie stworzeni. Dwie połówki jabłka. Kurde, nie psuj tego! Nie niszcz naszej rodziny dla jakiejś mrzonki, bzdury. 

Moja szesnastoletnia córka wykazała się większą dorosłością, odpowiedzialnością i umiejętnością przewidywania niż jej matka. Odpowiedź Weronki też dobrze zapamiętałem, niestety.

– Nie mogę, córciu, nie mogę. Może kiedyś mnie zrozumiesz... Wasz tata jest dla mnie bardzo ważny, jest moją przeszłością, w pewnym sensie zawsze go będę kochać, ale... Irek to przyszłość, nadzieja na wyrwanie się z tego... marazmu, rutyny, nudy codzienności. Dusiłam się, a on otworzył mi drzwi. Dlatego muszę spróbować, zaryzykować, inaczej żałowałabym do końca życia, obwiniając za to was, moich najbliższych.

Dusiła się? Jak w każdym wieloletnim związku gorąca namiętność wypaliła się. Wierzyłem, że zastąpiło ją coś ważniejszego – głębokie przywiązanie, oddanie, związek dusz, nie tylko ciał. A ona nazwała nasza miłość rutyną, wspólne życie – nudą. Wtedy coś we mnie pękło.

Rozwód do reszty pozbawił mnie złudzeń

Zgodziła się na wszystko, byleby tylko być ze swoim przeklętym Irkiem. Wzięła całą winę na siebie. Nie chciała nic. Oddała mi dom i nie zaprotestowała, gdy to mnie sąd przyznał opiekę nad dziećmi, całą trójką. Również Marysią, która wolałaby mieszkać z mamą. To była moja ostatnia tajna broń. Upierałem się, że nie wolno rozdzielać rodzeństwa ani wyrwać małej z rodzinnego domu.

Pani sędzia zgodziła się z moją argumentacją, a Weronika... ustąpiła. Przehandlowała swoją córeczkę za wydumaną swobodę. Boże, to nie mogła być moja Weronika... Nie chciałem już mieć z nią nic wspólnego. Dzieciom nie broniłem kontaktu.

Wbrew temu, co mi zarzucała żona, nie byłem draniem. Nie zamierzałem mścić się kosztem dzieciaków. Starsze w końcu się z nią pogodziły i zaczęły się spotykać z matką na mieście. Ich wybaczenie nie obejmowało Irka. Najbardziej tęskniła Marysia. Gdy wracała od matki, już nie mogła się doczekać następnej wizyty.

A jakieś pół roku temu zaskoczyła mnie pytaniem, czy mama może już wrócić do domu. Bo nie mieszka z wujkiem Irkiem. Wyprowadziła się do cioci, to znaczy do swojej siostry. Proszę, proszę...

Marta potwierdziła nowinę. Nie wyszło matce z tym jej gachem.

Wielka miłość trwała półtora roku

Warto było? Nie sądzę, ale to już nie był mój problem. Nie miałem komu wybaczać, bo tamta Weronka, moja Weronika, już nie istniała. Tej nowej nie współczułem. Ani trochę. Dostała to, na co zasłużyła. I nie miała prawa do powrotu. Obrażały mnie błagania. Gach ją wystawił za drzwi, więc z podkulonym ogonem postanowiła wrócić. Jakim, do cholery, prawem?

Wciąż byłem tym samym nudnym mężem, z który się dusiła. Patrzyłem na nią. Na jej zapłakaną twarz. Postarzała się. Czy raczej botoks przestał działać. Na następne zastrzyki widać się nie zdecydowała. Nie było dla kogo? Znowu targnęła mną złość. Czemu wciąż tu siedzi z miną zmokłego psiaka, próbując wywołać we mnie wyrzuty sumienia?

Nie da się wskrzesić tego, co umarło

– Idź już. Nie poniżaj się. Zaryzykowałaś i przegrałaś. Ciesz się tym, co masz. Dzieci wciąż cię kochają. Ja... – zawahałem się. Chciałem powiedzieć, że już nic dla mnie nie znaczy, ale gniew, który czułem, temu przeczył.

Rana wcale się nie zagoiła. Wciąż się jątrzyła, zatruwając mnie od środka. Nienawidziłem nowej Weroniki, zarazem wciąż kochałem tamtą, dawną Weronikę. Odchrząknąłem.

– Po prostu pogódź się z sytuacją, żyj dalej, po swojemu, beze mnie.

– Ale... – spojrzała mi prosto w oczy – ja nie chcę żyć bez ciebie. To jedyna korzyść z tego wszystkiego. Marta, nasza mądra córka, miała rację. Jesteś moją drugą połową. Zrozumiałam to zbyt późno, ale zrozumiałam...

– Jasne – prychnąłem. – Doznałaś olśnienia, kiedy on cię rzucił. Dziękuję, nie chcę resztek po tamtym!

– To ja odeszłam... – szepnęła. – Ja go zostawiłam. Bo nie śmiał się z naszych dowcipów, bo nie pamiętał kolejek z czasów komuny, bo nie mieliśmy wspólnych tematów i zainteresowań prócz fitnessu, bo nie był moim pierwszym mężczyzną ani ojcem moich dzieci, bo nie budowaliśmy razem domu, bo... po prostu nie był tobą.

Zatkało mnie. Nie spodziewałem się takich słów. Czy to wyznanie mogło coś zmienić? Czy mogło wpłynąć na moją decyzję? Raczej nie. Za późno zrozumiała. Za późno. Nie miałem już siły na kłótnie. Bez słowa wskazałem jej drzwi. Kobieta, którą kochałem, uśmiechnęła się smutno, westchnęła z rezygnacją i wyszła. Na zawsze? Gapiłem się na zamknięte drzwi.

Czy naprawdę tego chciałem? Więc skąd to pragnienie, by biec za nią, przytulić, pocałować i...?

– Goń ją, tato... Zerknąłem w stronę schodów prowadzących na piętro. Jak długo Marta tam stała? Ile usłyszała? Dość, by się upierać. – Schowaj dumę do kieszeni i biegnij, bo faktycznie ją stracisz. Uwierzy w twoje kłamstwo, pogodzi się z sytuacją i zacznie żyć po swojemu. Nauczy się być szczęśliwa... bez ciebie. Do bani z taką karą, skoro ty też cierpisz! A cierpisz, widzę. I będziesz żałował. Na pewno. Przecież to mama, kochasz ją. I zawsze będziesz. Daj wam szansę, wybacz, tato. Potrafisz. Jeszcze nie jest za późno, goń ją!

Posłuchałem córki i własnego serca, a nogi same poniosły mnie w stronę drzwi. 

Czytaj także: 
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA