„Żona dmuchała mi w żagle, była moją opoką. Po 40 latach oznajmiła, że się zmęczyła i zajmie się swoim życiem”

smutny mężczyzna fot. Getty Images, Maskot
„– To sobie lataj, jak potrzebujesz. Ja przez czterdzieści lat żyłam Twoim życiem, dawałam ci wsparcie na każdym kroku. I szczerze powiedziawszy, jestem tym totalnie zmęczona”.
/ 29.01.2024 19:15
smutny mężczyzna fot. Getty Images, Maskot

Całe życie ciężko pracujemy, ciułając grosz do grosza i obiecując sobie, że gdy przyjdzie emerytura, to wreszcie odpoczniemy i będziemy mieli dostatecznie dużo czasu na to, na co nie mieliśmy go wcześniej. A co jeśli z chwilą przejścia na emeryturę stracimy coś cennego, niezbędnego nam do szczęścia? Nie spodziewałem się, że taki scenariusz może dotknąć właśnie mnie.

Miałem być starym kawalerem

Nigdy nie miałem powodzenia u kobiet. Niby niczego mi nie brakowało – byłem podobno całkiem przystojny, do tego niegłupi – a jednak trudno mi było znaleźć dziewczynę. Moje koleżanki traktowały mnie jak dobrego kumpla – i nic poza tym. Co innego mój młodszy brat – ten zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. Zawsze otaczał go wianuszek zapatrzonych w niego panienek. Co one w nim widziały? Nie wiem.

Niestety, sytuacja nie zmieniła się gdy poszedłem na studia. Znajomi łączyli się w pary, zaręczali, żenili, niektórzy zostawali szczęśliwymi rodzicami – tylko ja byłem wciąż jak ten samotny biały żagiel. Skończyłem studia, poszedłem do pracy i powoli zaczynałem przyzwyczajać się do myśli, że zostanę starym kawalerem. Nie napawało mnie to optymizmem, ale cóż miałem zrobić?

Sytuacja się zmieniła, gdy brat zaprosił mnie na swoją parapetówkę. Było mnóstwo ludzi, których w większości nie znałem. Oczywiście przeważającą większość stanowiły dziewczyny. Jedna z nich zdecydowanie nie pasowała do reszty. Wyglądała pięknie i skromnie zarazem, trzymała się nieco na uboczu i w przeciwieństwie do innych młodych kobiet nie szukała towarzystwa mojego brata.

Za to na mój widok uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w moją stronę.

– Cześć, nie znamy się. Anna jestem – przedstawiła się.

– Ryszard, brat gospodarza imprezy – powiedziałem.

– Słyszałam, że wszystkie Ryśki to fajne chłopaki – uśmiechnęła się.

– Chyba jestem wyjątkiem od tej reguły.

– Chyba Ci nie wierzę. Mogę się przysiąść i to sprawdzić empirycznie?

No i się przysiadła. Okazała się świetną towarzyszką. Przegadaliśmy całą imprezę, a niebawem zaczęliśmy się spotykać. Ania była wspaniałą dziewczyną i postanowiłem zrobić wszystko, by zechciała zostać moją żoną.

Byliśmy szczęśliwym małżeństwem

Kiedy braliśmy ślub, Ania jeszcze studiowała, a ja powoli zdobywałem doświadczenie w firmie, w której byłem zatrudniony. Choć moja żona miała wiele nauki, zawsze znajdowała czas, by mnie dopingować. Wspierała mnie na każdym kroku, a ja powoli wspinałem się po szczeblach kariery. Na każdy kolejny awans musiałem ciężko zapracować. Byłem na tym tak skoncentrowany, że nawet nie zauważyłem, kiedy Ania obroniła magisterkę i zaczęła pracę zawodową.

Gdy awansowałem na kierownicze stanowisko, moje zarobki zwiększyły się na tyle, że mogliśmy rozważyć kupno niewielkiego domku z ogródkiem. Marzeniem mojej Ani było posiadanie własnego ogrodu, w którym mogłyby bawić się dzieci (bardzo pragnęła je mieć). O potomstwo staraliśmy się intensywnie, zatem nabycie domu wydawało się dobrym rozwiązaniem. Niebawem nadarzyła się okazja i staliśmy się posiadaczami upragnionej nieruchomości.

Czas mijał, a nasze starania o dziecko jakoś nie przynosiły rezultatu.

– Wiesz, Rysiu, może powinniśmy się przebadać? – powiedziała do mnie pewnego razu moja żona.

– Ale w jakim celu? – nie zaskoczyłem.

– No wiesz, staramy się o dziecko i nic z tego nie wynika. Może coś jest nie tak?

– Widocznie to jeszcze nie czas na nas – bagatelizowałem sprawę.

– Ja jednak zapiszę nas na badania, dobrze?

– Rób, jak uważasz – powiedziałem.

Ania wszystkim się zajęła. Wykonaliśmy badania, które niestety nie określiły jednoznacznie, dlaczego moja żona nie może zajść w ciążę. Wiedziałem, że jest jej z tym ciężko, ale nawet ona powoli zaczynała przyjmować do wiadomości, że nie zostaniemy rodzicami. W końcu postanowiliśmy wziąć psa ze schroniska. Nowy członek rodziny z miejsca pokochał nasz ogród. I nas oczywiście też. Z wzajemnością.

Ciągle się rozwijałem

Moja żona wciąż namawiała mnie na dodatkowe kursy i szkolenia. Muszę przyznać, że zawsze się jej słuchałem, bo na jej radach wychodziłem doskonale. Gdy więc pewnego dnia zapytała, czy nie myślałem o pracy na własny rachunek, zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać. Przegadaliśmy wiele wieczorów, rozważając wszelkie za i przeciw. W końcu ułożyliśmy biznesplan, złożyłem wypowiedzenie i otworzyłem własną działalność.

Początki były trudne. Co prawda miałem wiele kontaktów zawodowych z dotychczasowego miejsca pracy, a na moją korzyść przemawiało spore doświadczenie, ale jednak byłem nowym graczem na rynku. Na szczęście miałem u mojego boku Anię, która wspierała mnie nie tylko dobrym słowem, ale podpowiadała doskonałe rozwiązania i wykonywała zadania sekretarki, choć miała na głowie swoją pracę i obowiązki domowe.

Z miesiąca na miesiąc interes jednak kręcił się coraz lepiej, firma zaczęła nie tylko zarabiać na siebie, ale i przynosić zyski. Byłem z siebie bardzo dumny, ale oczywiście pamiętałem, że sukces zawdzięczam w dużej mierze mojej żonie. To ona była moim nieocenionym doradcą, to ona wspierała mnie na każdym kroku, to ona zbierała mnie do kupy w chwilach zwątpienia. To dzięki niej w moje żagle zawsze wiał wiatr. Miałem w domu skarb i zdawałem sobie z tego sprawę, choć być może nie potrafiłem wystarczająco okazać Ani swojej wdzięczności.

Zyski generowane przez moją firmę pozwoliły mi na odłożenie całkiem pokaźnej sumy na spokojne życie po przejściu na emeryturę. Miałem różne pomysły na to, jak będziemy mogli wspólnie z Anią zagospodarować nasz wolny czas i na co wydamy gromadzone przez wiele lat oszczędności. W końcu mi się to należało: może nie tyle wybudowałem, ale kupiłem dom, co prawda nie spłodziłem syna, ale powołałem do życia firmę, no i oczywiście posadziłem drzewo.

Na emeryturę czekałem z utęsknieniem

Moja emerytura zbliżała się do mnie wielkimi krokami. Był to paradoksalnie smutny dla mnie moment. Nie miałem potomka, któremu mógłbym przekazać dzieło swego życia, by je rozwijał i pielęgnował. Za to musiałem przekazać „moje dziecko” praktycznie obcemu człowiekowi. Nie wiedziałem, czy firma pod jego rządami będzie się rozwijała równie dobrze, jak za moich czasów. I nie miałem na to żadnego wpływu.

Firmę sprzedałem, pieniądze ulokowałem. Przeszedłem na emeryturę, a świadczenie okazało się na całkiem przyzwoitym poziomie. Zacząłem rozważać wyjazd na Wyspy Kanaryjskie – chciałem się zrelaksować, odpocząć. Mojej Ani taki relaks też na pewno się należał, przecież wykonywała w domu te wszystkie czynności, o których przeciętny chłop nie ma bladego pojęcia.

Kiedy jednak jej to zaproponowałem, Ania stanowczo odmówiła.

– Nie, Rysiu, nie jadę z tobą – zaprotestowała.

– Ale dlaczego?

– Na Wyspy Kanaryjskie polecę sobie sama, kiedy indziej.

– To gdzie chciałabyś lecieć?

– Z tobą? – zapytała. – Nigdzie.

– Jak to?! – zdziwiłem się. – Myślałem, że na emeryturze będziemy wreszcie mieli czas na podróże, na które wcześniej nie mieliśmy czasu i pieniędzy.

– To sobie lataj, jak potrzebujesz. Ja przez czterdzieści lat żyłam Twoim życiem, dawałam ci wsparcie na każdym kroku. I szczerze powiedziawszy, jestem tym totalnie zmęczona.

– A ty co niby planujesz? – zapytałem.

– Chcę zająć się sobą. Pobyć ze sobą i wsłuchać się w swoje potrzeby, zamiast zgadywać, co jest potrzebne tobie.

– Chcesz rozwodu?! – podniosłem głos.

– Nie krzycz, nie histeryzuj. Chcę przestać zajmować się tobą i zacząć myśleć o sobie. Nie jesteś mi do tego potrzebny, ale nie musimy się rozwodzić. Tym bardziej że nie mamy dzieci, więc ten rozwód niczego by nie zmienił.

– Ale jak ja sobie poradzę? – zapytałem przerażony.

– Tak, jak do tej pory, kochanie. Przez 40 lat nie przeszkadzało Ci, że żyję w twoim cieniu. Jesteś doskonałym logistykiem i przywódcą, więc z pewnością sam poradzisz sobie z zarządzaniem własnym życiem. Ja chcę zająć się wreszcie sobą. Nie obdarzyłeś mnie córką ani synem, więc nie muszę się dalej poświęcać. Jestem już na emeryturze, mogę robić co chcę, jak chcę – niezależnie od twojej aprobaty lub jej braku.

Niby rozumiałem, co mówi do mnie moja ukochana żona, ale w żadnym aspekcie nie potrafiłem się z nią zgodzić. Przecież była mi potrzebna! Jak mogła mnie opuścić, zostawić samego? Zrobiłem coś nie tak? A może to przeze mnie nie mogła zajść w ciążę?... A może po prostu ma kryzys i niebawem wróci z podkulonym ogonem?

Czytaj także:
„Syn żony z pierwszego małżeństwa to istna zakała. Skaczemy wokół niego jakby był księciem, a on z nas drwi”
„Teściowie w tajemnicy naciskali na intercyzę. Ja też chciałam się zabezpieczyć i zażądałam kasy za bycie kurą domową”
„Po 15 latach wróciłem do domu, by zająć się ojcem. Cieszyłem się, że mnie nie poznaje i moja tajemnica jest bezpieczna”

Redakcja poleca

REKLAMA