– Wreszcie wróciłaś do łóżka – spojrzałem na żonę z wyrzutem. – Myślałem, że znowu będziesz z Martą siedzieć do rana.
– Przecież to moja przyjaciółka – Ala weszła pod kołdrę, ziewając. – Nie mogę jej zostawiać teraz samej, jest smutna i chciała pogadać.
– Ale ty rano wstajesz do pracy, a ona będzie się znowu cały dzień wałęsać po domu – pokręciłem głową. – I dokąd tak ona ma zamiar tu siedzieć?
– Dokąd trzeba będzie – ucięła dyskusję Ala, odwróciła się do mnie tyłem i natychmiast zasnęła.
Mnie za to zupełnie się odechciało spać. Wiedziałem, że będą kłopoty, jak tylko po raz pierwszy zobaczyłem tę dziewczynę w naszej kuchni.
Przeraziłem się, że znowu będziemy jeść trawę
Kilka dni temu wróciłem z pracy i zastałem ją wypłakującą się na ramieniu żony. A teść skakał wokół, parząc uspokajającą herbatkę i podsuwając ciasteczka. Wyjął nawet czekoladki, zostawione na czarną godzinę! Myślałem, że jak zwykle będzie obiad, ale gdzież tam, mogłem sobie najwyżej kanapkę zrobić. Dobrze chociaż, że teść przyszedł za mną do pokoju, mogłem go zapytać, co się dzieje.
– To serdeczna przyjaciółka Ali jeszcze ze szkoły – powiedział ściszonym głosem. – Mąż ją wyrzucił z domu, i… – popatrzył na mnie niepewnie. – Ala poprosiła mnie, żeby ona u nas została jakiś czas, więc zgodziłem się. No, przecież nie odmówię własnej córce, a miejsca jest dosyć.
Wzruszyłem tylko ramionami, bo w końcu to było mieszkanie teściów, nie nasze. Ale tak do końca nie byłem przekonany, czy jego decyzja jest słuszna. Ciekawiło mnie zwłaszcza, co by na to powiedziała teściowa, która za oceanem urabiała sobie ręce po łokcie, aby zarobić dla nas kasę.
Mój teść wciąż był przystojnym facetem, sam widziałem, jak w supermarkecie babki się za nim oglądały. A jego żona uchodziła za wyjątkowo zazdrosną kobietę, chociaż tak po prawdzie, to nie miała powodów, bo teść to straszny poczciwina.
Przewróciłem się na drugi bok, naciągnąłem kołdrę, ale wciąż nie mogłem zasnąć. W głowie huczało, w żołądku ssało jak diabli. No tak, w końcu na kolację dostałem tylko tę nieszczęsną sałatkę z jakiegoś trawska… Przygotowała ją Marta, z wdzięczności za gościnę i z nadmiaru czasu.
– Jest lekkostrawna, a na noc nie powinno się objadać – powiedziała, gdy wróciliśmy z pracy. – Muniek już jadł i mu smakowało, a wy pewnie jesteście zbyt zmęczeni, żeby gotować.
Aż mnie skręciło, gdy usłyszałem, jak zdrobniła imię teścia. Dobrze, że akurat nie było go w pobliżu, bo mogłoby się to źle skończyć. Miał na imię Edmund, a gdy ktoś nazywał go Muńkiem, dostawał ataku furii.
– Dzięki – Ala ucałowała przyjaciółkę. – Faktycznie ledwo żyję, w pracy był młyn – nałożyła sobie sałatki.
Rozglądałem się za czymś jeszcze, chociaż kawałek kiełbasy by się przydał do tego zielska. Tymczasem Marta, mile połechtana pochwałami Ali, zaczęła szczebiotać, że w sobotę przygotuje obiad, coś lekkiego, w potrawce, a my sobie odpoczniemy. Mruknąłem pod nosem, że nie wypada, by gość za kuchtę robił, przestraszony perspektywą ponownego jedzenia trawy. Szykowałem się na gulasz z plackami ziemniaczanymi, Ala obiecała go przyrządzić już tydzień temu. Jednak Marta zaczęła nas przekonywać, że nie chce nam bezczynnie na głowach siedzieć.
Żebym we własnym domu musiał palić na balkonie!
Westchnąłem, przekręcając się na drugi bok, mój żołądek upominał się o swoje, za bardzo byłem głodny po tej sałatce, żeby zasnąć. Zwlokłem się więc z łóżka i ruszyłem do kuchni. Ku swojemu zdumieniu ujrzałem, że pali się w niej światło. A gdy otworzyłem drzwi, przed lodówką zobaczyłem teścia ze słoikiem śledzi w ręce. Zmieszany zrobił ruch, jakby miał zamiar schować go za siebie.
– Spokojnie, tato, ja też jestem potwornie głodny – powiedziałem szybko.
– Wystarczy tych śledzi też dla mnie?
Chwilę potem siedzieliśmy nad rozkrojonym bochenkiem chleba i miską ze śledziami. Wyciągnąłem jeszcze z lodówki żółty ser i ketchup. Wreszcie przestało mi burczeć w brzuchu.
I nad tymi śledziami przyszło mi do głowy, że nie jest dobrze. Ale nazajutrz okazało się być znacznie gorzej. Bo gdy tylko wszedłem do domu, w korytarzu natychmiast pojawiła się Marta, niczym jakiś zły duch.
– Zmień obuwie, wypastowałam podłogi – to zabrzmiało jak rozkaz w wojsku. – Zrobiłam w mieszkaniu generalne porządki, wymyłam okna, powiesiłam świeże firanki – pokręciła głową z dezaprobatą. – Strasznie tu wszystko zaniedbane.
– No wiesz, pracujemy wszyscy dosyć długo, nie bardzo ma kto sprzątać – uniosłem się honorem.
– I palcie sobie z Muniem na balkonie – ciągnęła niewzruszenie. – Żeby znów nie prześmierdło dymem.
Sytuacja zrobiła się patowa
To już był jawny atak na naszą niezależność! Przynajmniej moją i teścia, bo Ali jakoś pomysły przyjaciółki nie przeszkadzały. Pomyślałem, że coś niedobrego dzieje się w naszym domu, coś, nad czym tracę kontrolę. Ta kobieta rządziła się tutaj jak u siebie, wydawała polecenia, palić nie pozwalała ani porządnie zjeść. Wkurzony jak nigdy wszedłem do kuchni. Przy stole siedział już teść, grzebiąc widelcem w talerzu.
– Dorsz w warzywach – powiedział jakoś tak smętnie. – Ale chyba więcej tych warzyw jest niż ryby…
– Są jeszcze naleśniki z serem, chcesz? – spytała Marta.
– Jasne – ucieszyłem się. – Poproszę o sześć, może nawet siedem zjem.
– Jest tylko po dwa – oznajmiła.
W tym momencie poczułem na sobie spojrzenie teścia i wiedziałem już, że jego, tak jak i mnie, też krew zalewa. Toteż nie zdziwiłem się, jak chwilę po skończeniu tego niby-obiadu, przyszedł do naszego pokoju.
– Słuchaj, Franek, tak dłużej być nie może – powiedział szeptem. – Pogadaj z Alą, niech każe tej Marcie wracać do męża. Żebym ja we własnym domu musiał na balkonie palić…
– Albo to zielsko żebyśmy jedli – pokręciłem głową. – Ale to jest taty mieszkanie, więc tata powinien ją wyprosić… – urwałem, bo w tym momencie w drzwiach stanęła Ala.
Po jej wzroku poznałem, że słyszała, o czym rozmawiamy. I rzeczywiście.
– A co, przeszkadza wam, że wreszcie ktoś tu porządek zrobił? – spytała podniesionym głosem. – A tobie się przyda taka dieta, brzuch ci nie będzie rósł – popatrzyła na mnie niechętnie. – Marta to moja przyjaciółka, jestem jej potrzebna. Ale co wy, mężczyźni możecie wiedzieć o prawdziwej przyjaźni – wyszła obrażona, a po chwili usłyszeliśmy, jak pieje z zachwytu nad naleśnikami Marty.
Spojrzałem na teścia, on na mnie i westchnęliśmy ciężko. Sytuacja zrobiła się patowa. Jakikolwiek byśmy ruch uczynili, zawsze będzie źle. Siedzieliśmy tak przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się, co by tu zrobić. Wreszcie teściowi oczy błysnęły, doszedł do wniosku, że trzeba zadzwonić po ratunek do jego żony. Patrząc na mnie spod oka, poprosił, żebym to ja wykonał ten telefon.
Alinka przyglądała się nam podejrzliwie cały wieczór
Wiedziałem, że ostatecznie to wszystko się na mnie skupi i że ja poniosę wszelkie konsekwencje… Ale o dziwo, teściowa wcale nie była zła, gdy usłyszała najnowsze wieści z domu.
– No tak, tacy właśnie jesteście, wy, faceci – powiedziała na koniec. – Jak potrzeba do czegoś sprytu, to was nie ma, a tu trzeba klin klinem wybić.
– To znaczy, że niby co powinniśmy zrobić? – nie bardzo rozumiałem, o czym mówi mama Alinki.
Teściowa zachichotała, a potem powiedziała coś, co zdumiało mnie do reszty. Kazała nam kłamać!
– Zacznijcie wychwalać tę dziewuchę i wszystko, czego się tknie, a ja za kilka dni zadzwonię do Ali i pogadam z nią sobie poważnie – odparła.
Miałem nadzieję, że teściowa, osoba doświadczona, wie, co mówi. Tak czy siak, zaufaliśmy jej i zaczęliśmy z teściem wprowadzać jej plan w życie. Słodziliśmy Marcie na każdym kroku. Za to że wyprasowała mi koszule, których moja żona nigdy nie miała czasu się tknąć, za to, że tak pięknie poukładała mi swetry w szafce. Doszedłem nawet do wniosku, oczywiście tylko na głos, że czegoś tak pysznego, jak ta jej ryba z warzywami w życiu jeszcze nie jadłem.
Teść posunął się jeszcze dalej, bo stwierdził, że Marta jest dla niego niczym druga córka, tak dba o jego zdrowie. Zdołałem przy tym pochwycić spojrzenie żony i powiem szczerze – nie wyglądała na specjalnie szczęśliwą.
Dwa dni później zadzwoniła do niej matka. Długo rozmawiały. Ala coś jej tłumaczyła, przekonywała, ale chyba sama nie była przekonana, bo przez resztę wieczoru chodziła dziwnie zmartwiona i przyglądała się to Marcie, to mnie, to swojemu ojcu. Gdy leżeliśmy w łóżku, przytuliła się do mnie, po raz pierwszy od czasu, gdy gościła u nas jej przyjaciółka.
– Pomyślałam, że może jednak trzeba zadzwonić do męża Marty, pewnie się o nią niepokoi – powiedziała, patrząc na mnie niepewnie.
– No nie wiem… – odparłem, wciąż grając swoją rolę. – Skończą się pyszne obiadki, no i posprzątać nie będzie komu, ani koszul mi wyprasować.
– Przecież ja ci chętnie wyprasuję, Franiu – ucałowała mnie. – Żoną chyba twoją jestem, prawda?
A nazajutrz, pod sam wieczór, na progu naszego domu stanął jakiś facet z bukietem kwiatów. Otworzyła mu Ala, więc to ją zapytał o Martę. A myśmy z teściem przezornie wycofali się na balkon, na dymka, chociaż było zimno jak diabli. I czekaliśmy…
Przekonała ją sposobem
Po chwili, gdy już porządnie zmarzliśmy, Marta przyszła się pożegnać. Usłyszałem, jak teść odetchnął z ulgą. Mnie pozostało zrobić to samo. A nazajutrz zadzwoniła teściowa i akurat to ja podniosłem słuchawkę.
– To ja dam tatę… – powiedziałem.
– Czekaj, Franek – przerwała mi.
– Z nim to ja sobie osobno pogadam. – Mów, co z tą dziewuchą.
– Wczoraj przyjechał po nią mąż, Ala do niego zadzwoniła – odparłem.
– Jak mamie udało się przekonać Alę? Myśmy próbowali, ale bez skutku.
Teściowa zaśmiała się.
– Spytałam ją tylko, co będzie, jak ty sobie pomyślisz, że dobrze by było mieć taką żonę, co to w kółko gotuje, sprząta i lubi męskie koszule prasować – roześmiała się. – A teraz daj mi do telefonu tego mojego Muńka, bo jemu też coś muszę wytłumaczyć.
– Do taty – podałem teściowi słuchawkę i uciekłem do siebie.
Wolałem nie być świadkiem tej rozmowy, bo skoro teściowa nazwała go takim zdrobnieniem, to już wiedziałem, że nie będzie przyjemna.
Czytaj także:
„Poszukiwanie miłości to istna mordęga. Straciłam całe lata chodząc na drętwe randki i zastanawiając się, czego mi brakuje"
„Moją żonę poznałem w dość nietypowy sposób. Zanim po raz pierwszy ją zobaczyłem, zakochałem się w... jej głosie”
„Porzuciłem moją miłość i marzenia zawodowe, by pójść drogą, którą wyznaczył mi ojciec. Efekt? Zmarnowałem sobie życie”