„Poszukiwanie miłości to istna mordęga. Straciłam całe lata chodząc na drętwe randki i zastanawiając się, czego mi brakuje"

Szukanie miłości to mordęga fot. Adobe Stock, New Africa
„Rozmowa całkiem się nie kleiła. Nie mogliśmy się dogadać, co zamówić i czy zostaniemy w tej kawiarni, czy pójdziemy gdzieś indziej. Każde rzucało jakiś pomysł, a potem się z niego wycofywało. Wreszcie zaczął opowiadać o sobie. Nie była to szczególnie zajmująca opowieść. Mówił zbyt wolno, flegmatycznie, jakby ważył każde słowo…”.
/ 11.10.2022 07:15
Szukanie miłości to mordęga fot. Adobe Stock, New Africa

Koleżanka z pracy umówiła mnie ze swoim bratem, który tak jak ja od dłuższego czasu bezskutecznie poszukiwał drugiej połówki. Mieliśmy się spotkać w kawiarni niedaleko multipleksu. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym po drodze nie wpadła na kominiarza…

Nigdy nie wychodzę z domu powoli

Zawsze się śpieszę, w ostatniej chwili maluję się, przecieram z kurzu buty, często w windzie przypominam sobie, że zapomniałam wziąć komórkę lub zostawiłam włączony komputer… Wtedy wracam i zanim wyjdę z powrotem, siadam na krześle i odliczam do dziesięciu. Jestem po prostu bardzo przesądna, dlatego kiedy tamtego dnia zobaczyłam przed swoim nosem kominiarza i zorientowałam się, że nie mam żadnego guzika, żeby go chwycić i puścić, dopiero gdy spotkam okularnika, oblałam się zimnym potem. Na dodatek ten kominiarz był taki jak z bajki dla dzieci. Wzorcowo wystrojony w czarny mundurek, z linką i kulą przewieszoną przez ramię, i w kapeluszu! Nie taki zwykły, jak to teraz chodzą po domach w grudniu, próbując wcisnąć ludziom za parę groszy kalendarz na następny rok, żeby był szczęśliwy…

Mój kominiarz mógł mi przynieść szczęście, gdybym miała ten cholerny guzik. Niestety, jedyny, jaki mogłabym chwycić w tamtej chwili, przy kołnierzu, który zapinałam, gdy było naprawdę zimno, odpadł poprzedniego wieczora i zapomniałam go przyszyć. Nie wypadało złapać się za guzik przy suwaku spódnicy! Jak by to wyglądało, gdybym idąc ulicą, trzymała rękę na pupie pod płaszczem? Kominiarz, widząc moje gorączkowe poszukiwania guzika i wyraz zakłopotania na twarzy, z lekką drwiną w głosie zapytał:

– No i co teraz będzie z tym pani szczęściem?

Zaśmiał się przy tym szelmowsko, a ja mogłabym przysiąc, że w oczach zapaliły mu się iskry, takie jak u bohaterów kreskówek. Przez ułamek sekundy zdawało mi się nawet, że kominiarz mi się tylko przywidział, jednak on tam stał naprawdę i mówił do mnie:

– Proszę się nie martwić, przyszyje pani ten guzik i szczęście przyjdzie na pewno – wciąż uśmiechał się sympatycznie. – Już ja to załatwię – zapewnił na koniec.

Skinęłam głową, uśmiechnęłam się blado i ruszyłam przed siebie. Czułam, że przez ten brak guzika tego wieczoru wszystko pójdzie nie tak.

Na spotkanie spóźniłam się 7 minut

Julek już siedział przy stoliku, z bukiecikiem malutkich różyczek. Chłopak był sympatyczny, nawet dość przystojny, może tylko trochę jak dla mnie za niski, ale nie to było problemem. Rozmowa całkiem się nam nie kleiła. W ogóle nie mogliśmy się dogadać, co zamówić i czy zostaniemy w tej kawiarni, czy od razu pójdziemy gdzieś indziej. Każde rzucało jakiś pomysł, a potem się z niego wycofywało. Wreszcie, kiedy postanowiliśmy zostać, bo na dworze zaczął padać deszcz, Julek zaczął opowiadać o sobie. Nie była to szczególnie zajmująca opowieść. Choć sprawiał wrażenie bystrego chłopaka, mówił zbyt wolno, flegmatycznie, jakby ważył każde słowo… Zwyczajnie mi nie odpowiadał. Nie poczułam żadnej chemii, a nawet przeszła mi ochota na kino. No ale poszliśmy.

On zresztą też się mną nie zachwycił, bo chociaż żegnając się, powiedział „do zobaczenia”, nigdy więcej nie zadzwonił.

Julek jest fajnym facetem. Było miło – zapewniłam Iwonę po spotkaniu z jej bratem.

Ona jednak nie podjęła tematu. Pewnie dowiedziała się od niego, że między nami nie zaiskrzyło. Następnego dnia po niefortunnym spotkaniu z Julkiem ani film, ani cały ten drętwy wieczór nie miały dla mnie już znaczenia. Zadbałam jednak o zapięcie przy kołnierzu, wciąż bowiem pamiętałam dziwne spotkanie z kominiarzem. Przyszyłam kościany guzik starannie i co rusz sprawdzałam, czy trzyma się mocno. W ciągu kilku kolejnych miesięcy sporo się w moim życiu wydarzyło. Wiosną zmieniłam pracę, zaczęłam trochę więcej zarabiać i wreszcie mogłam się wyprowadzić z rodzinnego domu. Rodzice bardzo nad tym ubolewali, martwili się, że będę nadmiernie oszczędzać i nie dojadać, żeby tylko opłacić czynsz za kawalerkę. Mama coraz częściej biadoliła, że w moim wieku powinnam pomyśleć o założeniu rodziny.

– Mamuś, ależ ja myślę, tylko nie mam z kim jej zakładać – mówiłam i się śmiałam, żeby ją pocieszyć, ale w duszy wcale nie było mi do śmiechu.

Samotność bardzo mi już doskwierała

Myślałam, że mieszkając osobno, zwiększam swoje szanse na ułożenie sobie życia. Chodziłam na imprezy, biegałam, zapisałam się na siłownię, żeby poznać nowych ludzi, i nic… Od spotkania z Julkiem nie umówiłam się z żadnym facetem, i już naprawdę bałam się, że zostanę sama. Żeby nie wpaść w paranoję, wmawiałam sobie, że na pewno spotkam kogoś latem. W tym celu wykupiłam nawet zagraniczną wycieczkę. Od dziewczyn w biurze nieraz słyszałam, że na takich wyjazdach tworzą się pary.

Nic z tego nie wyszło. W bajkowym egipskim kurorcie w tym samym hotelu poza mną były jeszcze cztery inne samotne dziewczyny, które jak ja chciały złapać męża podczas nauki nurkowania… Mnie się nie udało. Nadzieja pojawiła się jednak w październiku. Nasza firma zorganizowała wyjazdowe szkolenie w Polańczyku. Wykłady prowadził młody, super przystojny facet. Od razu wpadł w oko Aśce i Monice. Dziewczyny w czasie przerwy przeniosły się do pierwszego rzędu i zaczęły go kokietować. Ale to na mnie Maciej zwrócił uwagę. Po kolacji, gdy spora grupa uczestników szkolenia siedziała przy kominku, podszedł do mnie i uśmiechając się szeroko, zaproponował, abyśmy poszli do baru na drinka. Wypiliśmy po dwie lampki wina, przeszliśmy na ty, usłyszałam kilka komplementów, spytał, czym się zajmuję w firmie, a potem zaczęliśmy rozmawiać o muzyce… 

W zasadzie od pierwszej chwili zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to klasyczny podryw na jeden wieczór, ale było przyjemnie. Kiedy spytał mnie o numer telefonu, w mojej głowie od razu zaczęły się lęgnąć wizje wspólnej przyszłości.

Jak dziecko uwierzyłam, że z tego coś będzie

Już niemal widziałam nas na ślubnym kobiercu… Tymczasem gdy po trzech dniach skończyło się szkolenie i wszyscy wsiedliśmy do autokaru, Maciek nawet nie powiedział mi „cześć”. Przez całą drogę do Krakowa trzymałam się dzielnie. Dopiero wieczorem puściły mi nerwy i rozryczałam się w poduszkę. Rozpaczając nad swoim losem samotnej, starzejącej się panny, przypomniałam sobie nagle spotkanie z kominiarzem, który obiecał, że szczęście do mnie wróci. Z tą nadzieją zasnęłam. No i przyszedł ponury listopad. Pewnego dnia, jak zwykle śpiesząc się do pracy, wrzuciłam na grzbiet kurtkę i pognałam na przystanek. Tramwaj się spóźniał, a ja marzłam niemożliwie. Czułam, jak lodowate powietrze wdziera się pod ubranie. Podsunęłam suwak pod szyję najwyżej jak się dało i zapięłam kołnierz. Po chwili poczułam jednak, jak kołnierz pod szyją się rozluźnia. Mój sławny guzik odpadł od kurtki i potoczył się pod nogi jakiegoś mężczyzny. Mimo ruchu panującego na jezdni, można było z łatwością usłyszeć charakterystyczny metaliczny dźwięk. Mężczyzna schylił się i podniósł mały przedmiot. Rozejrzał się wśród niewielkiego tłumu.

Ktoś z państwa zgubił guzik. To pani? – zza okularów patrzyły na mnie ciemne oczy.

Pokiwałam tylko głową i sięgnęłam po zgubę.

– Dziękuję bardzo. Jest jakiś pechowy… Odpada w niewłaściwych momentach – uśmiechnęłam się z zakłopotaniem.

Mężczyzna patrzył na mnie swymi brązowymi oczami z ciekawością i lekkim rozbawieniem. Bardzo mi się podobał. Miał regularne rysy twarzy, mocną szczękę z dwudniowym zarostem… Wydał mi się bardzo męski. Wsiedliśmy do tramwaju, on zaczął rozmowę. Jechaliśmy w tym samym kierunku. Okazało się, że nawet pracujemy w sąsiednich biurowcach. Aż dziwne, że dotąd się nie spotkaliśmy. Minęło kilka tygodni, parę randek - tym razem żadna nie była nuda. Zaczęliśmy się spotykać, a potem razem pomieszkiwać. Czułam, że w końcu dostałam od życia to, o czym tak marzyłam... Byłam przeszczęśliwa. Kto zesłał mi błogosławieństwo w postaci ukochanego? Nie wiem, ale mam podejrzenia...

Tego dnia wracałam późno z pracy

W domu czekał na mnie Rafał…

– To znów pani? – jak przed rokiem na mojej drodze stanął kominiarz.

Odruchowo sięgnęłam do kołnierza.

O, widzę, że guzik jest na swoim miejscu. Proszę trzymać, aż zobaczy pani okularnika – polecił.

– Bez obaw. Już na mnie czeka jeden w domu – zawołałam. – To mój narzeczony… I wie pan co? Jest inżynierem, konstruuje systemy kominowe i wentylacyjne… Mam go dzięki panu! – zaśmiałam się.

– Zawsze do usług! – zawołał mój kominiarz i uchylił kapelusza. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA