Zgodnie z wolą rodziców ukończyłem prawo. Nie chciałem iść na ten kierunek, ale nie byłem dość twardy ani uparty, by wyperswadować ojcu pomysł.
– Taki zawód da ci przyszłość. Da ci szczęście – powtarzał.
Wciąż pamiętam jego słowa, bo już wtedy wiedziałem, że to nieprawda. Prawo nie interesowało mnie ani trochę, wolałbym studiować historię. Pewnie dlatego na studiach strasznie się męczyłem, ale czego nie robi się dla rodziców…
– Jeśli zdasz ten semestr, dostaniesz od nas samochód – kusiła mnie matka.
– Mamo… Nie czuję się na siłach… – wzdychałem zmęczony.
– Co on znowu za cyrki odstawia?! – grzmiał ojciec. – W tyłku się smarkaczowi poprzewracało! Niejedno dziecko byłoby zachwycone, gdyby rodzice tak dbali o jego wykształcenie! Skończysz prawo, otworzymy ci kancelarię i zaczniesz sam zarabiać. Tak, żebyś w przyszłości mógł zapewnić byt rodzinie. Myślisz, że Jolanta wyjdzie za mąż za gołodupca? Na pewno nie! A to dla ciebie najlepsza partia!
No tak… małżeństwo też mi rodzice zaplanowali. A właściwie ojciec, który rządził w domu twardą ręką. Zarabiał i wymagał, był głową rodziny, zaś ja i mama musieliśmy go słuchać. Mamie chyba odpowiadał taki układ. Zajmowała się domem, jeździła na zakupy, do kosmetyczki i fryzjera, udzielała się charytatywnie. Ja nie czułem się komfortowo, ale wszelkie moje próby sprzeciwu były tłumione w zarodku.
Zrobiłem wszystko, czego oczekiwali
Miałem dwadzieścia dwa lata, a rodzice wciąż traktowali mnie jak dziecko, które trzeba prowadzić za rączkę. Z trudem ukończyłem te nieszczęsne studia, potem odbyłem nudne jak flaki z olejem praktyki.
– No! Teraz mój syn jest kimś! – ojciec puchł z dumy. – Mamy tu dla ciebie małą niespodziankę. To klucze do twojego nowego domu.
– Żebyś miał gdzie mieszkać z żoną. Ładna okolica, dużo zieleni… – wymieniała mama.
–A jutro zaczniemy szukać lokalu na kancelarię – dodał ojciec.
– Mam nadzieję, że prędko ustalicie z Jolą datę ślubu – matka aż klasnęła w ręce. – Już nie mogę się doczekać wnuków.
Przeginali. Owszem, Jola mi się podobała, ale nic poza tym. Kochałem Agnieszkę, koleżankę z liceum. I to z wzajemnością. Nie miałem jednak odwagi sprzeciwić się ojcu. Naprawdę nie dałem rady… Zgodnie z jego życzeniem otworzyłem kancelarię prawniczą, ożeniłem się z Jolą i udawałem, że jestem szczęśliwy. Bo przecież taki był plan.
Uważałem się za kiepskiego prawnika. Nie lubiłem prowadzić spraw, nie miałem do tego serca. Wieczorami siadywałem w fotelu i zastanawiałem się, jakby to było, gdybym ukończył historię, ożenił się z Agnieszką i pracował w szkole. Z dnia na dzień stawałem się coraz bardziej zamknięty w sobie, smutny, odsuwałem się od wszystkich. W końcu Jola to zauważyła. I oczywiście nie omieszkała o tym fakcie poinformować moich rodziców. Zrobiła to po swojemu.
– Witold nie chce mnie zabrać do Paryża – poskarżyła się podczas rodzinnego obiadu. – A ja tak bardzo chciałabym tam znowu pojechać.
Ojciec spojrzał na mnie surowo. Jego zdaniem obowiązkiem mężczyzny było dbanie o żonę, rodzinę i dom. Oraz zarobienie na to. Skoro nie chciałem zabrać Joli do Paryża, widocznie nie miałem pieniędzy.
– Jaki zysk przynosi kancelaria? – spytał, ledwo usiedliśmy na tarasie.
– Jakiś tam przynosi – bałem się przyznać ojcu, że unikam przyjmowania jakichkolwiek spraw.
– Czyli mały – uznał ojciec. – Dam ci pieniądze, żebyś mógł zabrać żonę na wycieczkę, a po powrocie zastanowimy się co dalej.
Polecieliśmy z Jolą do tego cholernego Paryża. Miasto miłości… Dobre sobie. Nie kochałem swojej żony, a do wypełniania obowiązków małżeńskich się nie paliłem. Niestety, musiałem stawać na wysokości zadania, bo rodzice coraz częściej dopytywali się o wnuki. Ku mojej cichej radości Jola postanowiła wrócić do domu wcześniej.
Koperta z pieniędzmi mnie przekonała
– Dobrze, że już jesteś – przywitał mnie ojciec. – Mój znajomy ma kłopot i chciał się poradzić prawnika.
W duchu zgrzytnąłem zębami.
– Umówię was na jutro. Bądź w kancelarii przed dziewiątą.
Skinąłem głową. Byłem tak przyzwyczajony do wykonywania rozkazów ojca, że nawet nie pomyślałem, by odmówić. Zająłem się sprawą jego znajomego. Poszło szybko.
– A to w podziękowaniu za poświęcony czas – znajomy ojca położył na biurku kopertę.
– Nie trzeba – odparłem.
– Trzeba, trzeba – uśmiechnął się. – Będę polecał pana przyjaciołom.
Poczułem się niezręcznie. Klient dawno już wyszedł, a mnie nie dawała spokoju pozostawiona na stole koperta. Odcinała się bielą od brązowego blatu. Wreszcie ją otworzyłem. W środku było tysiąc złotych. Przecież już nam zapłacił. Po co zostawił dodatkowe pieniądze?
Do kancelarii trafiało coraz więcej klientów. Część z nich z typowymi kłopotami. Ot, ktoś potrzebował porady, ktoś inny adwokata. Jednak niektórzy chcieli, bym pomógł im uniknąć kłopotów, w które sami się wpakowali. Inni kłamali w żywe oczy. Nie chciałem takich bronić.
– Muszę się rozwieść – tłumaczył mi pan radny. – Żona pije, zdradza mnie, zaniedbuje nasz dom, nie zajmuje się dziećmi. Nie zamierzam zostawiać jej swojego majątku.
Gdybym go nie znał, może uwierzyłbym w tę bajeczkę. Jednak dobrze wiedziałem, że radny ma swoje za uszami. Suto zakrapiane alkoholem imprezy, na które sprowadzano prostytutki, to była tylko maleńka część jego wybryków.
– Przykro mi, nie podejmę się tej sprawy – oznajmiłem.
Popatrzył na mnie zdziwiony.
– Rozumiem – uśmiechnął się. – To trudna sprawa, więc musi sporo kosztować… – wyjął z aktówki kopertę i położył ją na biurku. – To na początek. Potem oczywiście odpowiednio pana wynagrodzę.
Zaniemówiłem. Gdy wyszedł z gabinetu, sprawdziłem: w kopercie były trzy tysiące. I nagle pomyślałem, że za te nieoficjalne pieniądze, poza księgowością, mógłbym podjąć studia zaoczne na historii. I tak właśnie zrobiłem.
Ostatecznie radny dostał rozwód z winy żony, a opiekę nad dziećmi powierzono jemu jako szanowanemu, praworządnemu obywatelowi. Jego była żona podobno się załamała. Początkowo miałem wyrzuty sumienia, ale… za pieniądze z wynagrodzenia mogłem opłacić całe studia i nikomu nie musiałem się tłumaczyć! Zajęcia i wykłady skutecznie zagłuszały moje poczucie winy. Wreszcie mogłem robić to, o czym zawsze marzyłem.
Dzięki pracy w kancelarii i studiom rzadko bywałem w domu. Nie musiałem się męczyć w towarzystwie Joli. Niestety, rodziców tak łatwo się unikać się nie dało.
– Kiedy wreszcie doczekamy się wnuków? – naciskał ojciec. – Nie stać cię na utrzymanie rodziny? Przecież dobrze zarabiasz.
Fakt, od sprawy z radnym zarabiałem coraz lepiej. Oficjalnie i za sprawą kopert. Dodatkowe wynagrodzenie, wyraz wdzięczności, premia za starania. Tak to nazywałem i nigdy nie odmawiałem.
Lata mijały. Jola urodziła dwoje dzieci, moi rodzice byli zachwyceni, rozpieszczali wnuki oraz synową, a ja starałem się jak najmniej przebywać w domu. Dawno już skończyłem studia, ale… cóż z tego, skoro nie mogłem uczyć w szkole? Agnieszka wyszła za mąż i pracowała w szpitalu jako pielęgniarka.
– Wiedziałam, że nigdy im się nie sprzeciwisz – powiedziała mi podczas ostatniego naszego spotkania. – Kocham cię, ale też mam prawo do szczęścia. Bez ciebie.
Pozostała mi nielubiana praca i moje nudne, beznadziejne życie.
Czułem wstręt do… samego siebie
Z biegiem lat kancelaria rozrosła się, przyjąłem wspólnika i pracowników. Czasami dochodziły mnie słuchy, że mecenas Witold załatwi to, czego nie potrafi załatwić nikt inny. Nie przywiązywałem do tych opinii większej wagi. Dopóki działałem zgodnie z prawem, nie miałem wyrzutów sumienia. No prawie zgodnie z prawem. Ale skoro klienci chcieli mnie dodatkowo wynagradzać, przecież nie będę im dyktował, jak mają wydawać swoje pieniądze.
Dodatkowe gratyfikacje odkładałem na osobne konto. Po czasie uznałem jednak, że to kiepski pomysł. Kasa zawsze pozostawia po sobie ślad, kto będzie chciał znaleźć, znajdzie. W przypadku rozwodu – tak, coraz częściej brałem rozwód pod uwagę – będę musiał podzielić się swoimi zaskórniakami z Jolą. Z jakiej racji? Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie je wypłacić i schować w bezpiecznym miejscu. Tak na wszelki wypadek.
– Panie Witoldzie, dzwonił pański ojciec – poinformowała mnie pewnego dnia moja sekretarka. – Prosił o pilny kontakt.
Prosił? Prawie parsknąłem śmiechem. Mój ojciec nigdy o nic nie prosił. Oczywiście oddzwoniłem. Okazało się, że jeden z jego przyjaciół ma kłopoty, a raczej nie tyle on, co jego nastoletni syn. Smarkacz poszedł na imprezę, wypił zbyt dużo i zabawił się ostro z jedną z dziewczyn. Za ostro i wbrew jej woli.
– One wszystkie zawsze mówią „nie”, a potem są chętne – gówniarz siedział naprzeciw mnie przy biurku i szczerzył się szeroko, bezczelnie.
– Niech pan jakoś zatuszuje sprawę. Odpali się pannie kilka groszy i będzie spokój – mówił jego ojciec.
– To nie mydło, nie wymydli się – zadrwił nastolatek. – A ona to zwykła puszczalska, więc niech teraz nie zgrywa świętej dziewicy – zarechotał, a ja poczułem, że zbiera mi się na wymioty.
– Sama chciała, prowokowała Jacka – tatuś gówniarza wcale nie był lepszy. – Potem nagle krzyk, że gwałt. Ech, te baby… ile one nas kosztują, nie? – mrugnął do mnie porozumiewawczo.
– Zapoznam się ze sprawą – powiedziałem wbrew sobie.
– No i super! – ucieszył się ojciec nastolatka. – To ja pozwolę sobie… – wyjął z kieszeni kopertę i położył na biurku. – Rozumiem, że jakieś dodatkowe koszty trzeba ponieść. Pana ojciec zapewniał, że poradzi pan sobie z każdą trudną sprawą.
Wyszli, a ja wciąż siedziałem przy biurku i patrzyłem na kopertę. Gwałt na imprezie? A może nie było żadnego gwałtu? Może dziewczyna faktycznie chciała się zabawić, a potem się rozmyśliła albo coś? Mało to przypadków, gdy z zemsty pannice oskarżały kochanków o gwałt?
Jak obiecałem, zapoznałem się ze sprawą. Im jednak bardziej się w nią zagłębiałem, tym większy wstręt czułem do nastolatka i jego ojca. Oraz… do siebie. Zgwałcona dziewczyna była spokojną nastolatką, na imprezę trafiła przypadkiem, za namową koleżanek. Pierwszy raz napiła się alkoholu, ktoś dosypał jej prochów do drinka…
Może jeszcze złapię trochę szczęścia
Pojechałem do szpitala, w którym przebywała. Okazało się, że leży na oddziale mojej dawnej ukochanej.
– To straszne, co ją spotkało. Takie dobre dziecko, a tak ją skrzywdzili – westchnęła Agnieszka.
– Znasz ją? – wpatrywałem się zachłannie w twarzy kobiety, którą nadal kochałem.
Wiedziałem, że odeszła od męża.
– Tak. Mieszkają w tej samej klatce co ja – pokiwała głową.
– Lubiła chodzić na imprezy? Piła? Włóczyła się w podejrzanym towarzystwie? – wypytywałem.
– Skąd! Dobra uczennica, grzeczna, spokojna, pomagała matce i starszym sąsiadom. Opiekowała się psami w schronisku. Słyszałam, że masz bronić tego chłopaka… – w pięknych oczach Agnieszki dostrzegłem wyrzut. – W mieście mówią, że mecenas Witold wybroni każdego… za odpowiednią gratyfikacją. Mówią, że lubisz koperty.
Zrobiło mi się wstyd.
– Wiesz, że to może źle się skończyć? Jak się urząd skarbowy do ciebie dobierze… – dodała.
Wyszedłem bez słowa.
Oczywiście zdawałem sobie sprawę z ryzyka. Byłbym głupcem, gdybym sobie nie zdawał. Potrzebowałem jednak tych pieniędzy. Wróciłem do kancelarii i długo biłem się z myślami. Jak postąpić? Z jednej strony kusiła gotówka, ale z drugiej dopadły mnie, zdawałoby się wyparte, wyrzuty sumienia.
Przypomniałem sobie byłą żonę radnego, która z dnia na dzień została bez dachu nad głową, której zabrano dzieci. Tylko dlatego, że radny miał taki kaprys i pieniądze. Wiedziałem, że była niewinna, a mimo to przyłożyłem rękę do jej nieszczęścia. Pierwszy, ale nie ostatni raz kogoś pogrążyłem. I znowu miałbym to zrobić? Stanąć po stronie winnego, kosztem ofiary? Wybronić gwałciciela, umożliwić mu uniknięcie kary? A jeśli naprawdę urząd się za mnie weźmie? Jeśli pogłoski o moich lewych dochodach przestaną być tylko plotkami krążącymi po mieście? A jeśli kiedyś przyjdzie mi stanąć twarzą w twarz z ludźmi, których skrzywdziłem… Tego bardziej się bałem niż ewentualnego śledztwa skarbówki.
Tej nocy długo rozmyślałem. Podsumowałem całe swoje życie. I wynik okazał się żałosny. Żyjąc według planu ojca, miałem być bogaty i szczęśliwy. Byłem tylko bogaty. I podły.
– Sprawy mogę podjąć się tylko w przypadku, gdy syn przyzna się do winy i okaże skruchę. Wtedy spróbuję wywalczyć dla niego jak najniższy wyrok – oznajmiłem swoją decyzję ojcu nastolatka.
– Co? – facet był zszokowany.
– Tu są pana pieniądze – podsunąłem przygotowaną kopertę.
– Mecenasie, chyba pan żartuje!
– Nie. Żarty się skończyły.
Moja decyzja wywołała olbrzymie zamieszanie w rodzinie. A ja uparcie obstawałem przy swoim. Jak nigdy.
Ostatecznie wyprowadziłem się z domu, rozwiodłem z żoną, zostawiając jej cały majątek, a kancelarię sprzedałem wspólnikowi. Za część pieniędzy kupiłem niewielkie mieszkanie w bloku niedaleko Agnieszki. Teraz próbuję ją przekonać, że stara miłość nie rdzewieje. Szukam pracy w szkole. Może jeszcze złapię trochę szczęścia, może nie jest za późno.
Czytaj także:
„Wstydziłam się starości, więc zamknęłam się w domu jak w norze. Wnuczka pokazała mi, że mogę jeszcze być szczęśliwa”
„Gdy po porodzie okazało się, że córka jest niepełnosprawna, wpadłem w rozpacz. A jednak to ona nadała mojemu życiu sens”
„Żona godziła się na wszystko, byleby tylko być ze swoim przeklętym gachem. Oddała mi dom i dzieci. Jaka matka tak robi?"