„Żona co miesiąc narzeka, że nie starczy jej do pierwszego. Odkryłem, na co przepuszcza wypłatę”

para z problemami fot. Getty Images, Philippe TURPIN
„– Ewcia, może ty po prostu źle zarządzasz tymi pieniędzmi? – zasugerowałem. Wtedy żona śmiertelnie się obraziła, zarzuciła mi, że traktuję ją jak nieodpowiedzialną gówniarę i do tego protekcjonalnie, bo jestem mężczyzną. Doprawdy, to było zupełnie niedorzeczne!”.
/ 23.03.2024 07:15
para z problemami fot. Getty Images, Philippe TURPIN

Chociaż dla moich rodziców było to niezrozumiałe, od początku dzieliliśmy z Ewą wszystkie wydatki na pół.

– Mieszkacie w twoim mieszkaniu i co, ona musi ci się dorzucać do rachunków? – kpił ojciec.

– A co w tym złego? – dziwiłem się.

– No że mieszkanie dostałeś, nie musisz spłacać żadnego kredytu, więc chociaż rachunki mógłbyś pokrywać! Jesteś mężczyzną w tym domu – rugał mnie.

Wydatki dzieliliśmy na pół

Zupełnie tego nie rozumiałem. Przecież obydwoje zarabialiśmy dość podobne pieniądze, więc dlaczego ktoś miał brać na siebie pewne wydatki tylko z powodu swojej płci? Irytowało mnie to przestarzałe podejście mojego ojca. Wiedziałem, że nie ma racji, ale było mi przykro, że uważa mnie za jakiegoś sknerę, który zdziera kasę z własnej żony. A przecież było zupełnie odwrotnie...

Chociaż wydatki domowe dzieliliśmy na pół, często zapraszałem żonę na randki, gdzie to ja płaciłem za kolację, kino czy inne atrakcje. Oczywiście nie miałem z tym żadnego problemu. Po prostu tym bardziej nie rozumiałem, dlaczego mam brać na siebie większość finansowych ciężarów i jednocześnie sprowadzać żonę do roli jakiejś utrzymanki? Byłem przekonany, że żaden nowoczesny, szanujący kobiety facet nie powinien zachowywać się w ten sposób.

Oczywiście, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że obowiązek utrzymania rodziny będzie należał w pełni do mnie w momencie, gdy Ewa straci pracę lub zajdzie w ciążę i urodzi dziecko (nie była zatrudniona na umowę o pracę, więc zarabiała tylko wtedy, gdy pracowała). Z tym też nie miałem żadnego problemu, ale podchodziłem do tej sprawy dwutorowo: w sytuacji, gdybym ja nagle stracił pracę, oczekiwałbym od Ewy, że tymczasowo to ona weźmie na siebie ciężar większości wydatków. 

Ewie wiecznie brakowało kasy

Moje podejście do pieniędzy było dosyć jasno sprecyzowane, ale nie byłem żadną sknerą. Ba, regularnie pożyczałem Ewie po kilka stówek na „wieczne nieoddanie”, gdy kasa kończyła jej się przed następną wypłatą. Przez długi czas nie zwracałem na to większej uwagi, w końcu nie liczyliśmy się co do złotówki. W pewnym momencie zauważyłem jednak, że te pożyczki powtarzają się regularnie co miesiąc i finalnie dorzucam żonie kilka tysięcy rocznie.

– Ewcia, dlaczego zawsze ci brakuje? Może powinnaś poprosić o jakąś podwyżkę? – zapytałem któregoś dnia.

– Ech, może masz rację. Zrobię to, bo już od dawna nie dostałam żadnej premii ani podwyżki, a przecież ceny rosną... – odparła.

I faktycznie, kilka dni później udało jej się wynegocjować zwiększenie wypłaty. Niestety, to nie rozwiązało problemu regularnych „pożyczek”.

– Przecież dostałaś podwyżkę, zarabiamy praktycznie tyle samo, nie musimy płacić za mieszkanie... Kochanie, co jest? – starałem się być delikatny, ale w środku byłem już lekko poirytowany.

– Och, nagromadziło mi się tyle dodatkowych wydatków... Musiałam trochę sypnąć rodzicom, bo nie wystarczało im na remont, potem były urodziny Kaśki i trzeba już zbierać na chrzciny tej jej małej – tłumaczyła się.

To było podejrzane

Odpuściłem i oczywiście dałem jej te pieniądze. „Może faktycznie jestem jakąś sknerą? To przecież moja żona. Co mi tam te kilkaset złotych?”, myślałem z pewnym poczuciem winy. Przez kolejne dwa miesiące Ewa ani razu nie poprosiła o pieniądze, więc tym bardziej uśpiła moją czujność. Niestety, już w trzecim znowu nie wystarczyło jej do pierwszego.

– Ewcia, może ty po prostu źle zarządzasz tymi pieniędzmi? – zasugerowałem.

Wtedy żona śmiertelnie się obraziła, zarzuciła mi, że traktuję ją jak nieodpowiedzialną gówniarę i protekcjonalnie, bo jestem mężczyzną. Doprawdy, to było zupełnie niedorzeczne! Ja po prostu chciałem znaleźć przyczynę tej sytuacji, bo zaczynała mnie już niepokoić. Niestety, oczywiście nie mogłem liczyć na współpracę ze strony Ewy, więc postanowiłem sam zrobić dochodzenie.

Odkryłem jej tajemnicę

Pewnie, to nie było do końca fair w stosunku do Ewy, ale nie wiedziałem, jak inaczej mogę to załatwić. „A co jeśli wpakowała się w jakieś długi albo ktoś ją szantażuje?”, martwiłem się. Zacząłem więc obserwować wydatki żony. Oczywiście mieliśmy oddzielne konta, ale miałem dostęp do skrzynki mailowej żony. Któregoś dnia postanowiłem na nią zajrzeć. Czułem się z tym jak ostatni drań, naprawdę. Szybko jednak okazało się, że powinienem był to zrobić już dawno...

W skrzynce Ewy aż roiło się od potwierdzeń różnych zamówień. Tutaj ze sklepu z ciuchami, tam z bielizną, tam z kosmetykami... Gdy zajrzałem do kilku z nich, aż mnie zatkało. Ewa wydawała astronomiczne kwoty na te zachcianki! Jej szafa aż uginała się od ilości ubrań, a ona wciąż kupowała kolejne. Pewnie, zawsze była świetnie ubraną kobietą, ale nie można tak żyć! To samo z kosmetykami. „Nic dziwnego, że wiecznie jej brakuje kasy, skoro wszystko przepuszcza na głupoty!”, zdenerwowałem się.

Pokłóciliśmy się

Przez pewien czas nie mówiłem żonie o swoim odkryciu, bo nie do końca wiedziałem, jak podjąć temat. Wypłynął on jednak przy kolejnej rozmowie, w której Ewa zasugerowała mi, że czas już zastanowić się nad dziećmi i, być może, większym mieszkaniem.

– Adam, zarabiamy całkiem nieźle, przecież ogarniemy to finansowo – przekonywała mnie.

I tu, niestety, uderzyła w czułą strunę.

– My ogarniemy czy ja? Bo przecież przy twoich wydatkach na szmaty i nowe kosmetyki, regularnie brakuje ci do pierwszego, a o oszczędnościach pewnie nie ma żadnej mowy! – wypaliłem zdenerwowany.

Ewa zamilkła i spojrzała na mnie gniewnie. Widziałem, że bije się z myślami i nie wie, co odpowiedzieć. Tak, przyłapałem ją, wiedziała, że nie ma tu zbytniego pola do negocjacji.

– A skąd ty wiesz na co wydaję pieniądze? I ile pieniędzy? – zapytała podejrzliwie.

– Bo zacząłem obserwować, że wiecznie masz na sobie jakieś nowe ubrania, a w łazience co i rusz pojawiają się jakieś nowe pudełka. Ja nie jestem głupi, wiem, ile takie rzeczy kosztują – skłamałem zręcznie.

Wtedy Ewa się rozpłakała, a ja... zupełnie nie wiedziałem, co robić.

Leczyła wszystkie problemy zakupami

Spodziewałem się wielkiej kłótni, cichych dni, a nie takiego napadu płaczu. Odruchowo przytuliłem żonę i zacząłem pocieszać.

– Przepraszam, nie chciałem tak na ciebie napaść, ale po prostu... Musimy obydwoje lepiej zarządzać budżetem, jeśli mamy założyć rodzinę. To dla mnie bardzo ważne, żebyśmy mieli jakieś oszczędności, byli gotowi na wszystko... – tłumaczyłem spokojnie.

– Wiem, masz rację... – chlipała Ewa. – Ja po prostu... Ja wiem, że może wydaję za dużo, ale zawsze byłam dosyć rozrzutna. Gdy mam gorszy dzień, idę do galerii, a gdy mam świetny dzień to natychmiast chcę sobie zrobić nagrodę i też idę do galerii. I tak na koniec miesiąca okazuje się, że nic już nie mam.

Westchnąłem głęboko i objąłem żonę jeszcze mocniej.

Musiałem coś zrobić

Tej nocy przegadaliśmy dokładnie cały temat. Postanowiliśmy, że założymy wspólne konto, na które co miesiąc będziemy przelewać takie same kwoty: na mieszkanie, na zakupy i codzienne wydatki, a także na konto oszczędnościowe. To, co zostanie na prywatnych kontach, jest do naszej dyspozycji.

Początkowo obawiałem się, że żona, nie dość, że dużo wydaje, może mieć jeszcze jakieś długi, ale przysięgła, że nie ma żadnych pożyczek ani kredytów. Ulżyło mi. Trzysta czy czterysta złotych ponad budżet to jeszcze nie tragedia... Mogła przecież wpaść w spiralę pożyczek i wtedy dopiero byłoby bagno.

Od tamtej rozmowy minęły cztery miesiące. Na razie Ewa trzyma się naszych ustaleń i sumiennie przelewa odpowiednie kwoty na nasze wspólne życie i konto oszczędnościowe. Nie pożycza ode mnie pieniędzy i znacznie mniej kupuje. Ostatnio nawet zauważyłem, że zabrała się za porządkowanie swojej szafy i wyprzedaż ubrań, których już nie nosi.

– Pomyślałam, że kupiłabym sobie jakąś nową sukienkę, bo w tym roku mamy kilka większych imprez... – zagaiła pewnego dnia, a mnie coś ścisnęło w żołądku. – Ale spokojnie! Kupię ją za to, co zarobię na sprzedaży tych starych! – zaśmiała się, jakby w odpowiedzi na mój zmartwiony wyraz twarzy.

Czyli zarządzania pieniędzmi da się nauczyć w każdym wieku!

Czytaj także: „Jako samotna matka nie miałam nadziei na miłość. Los cudownie mnie zaskoczył w bardzo dziwnych okolicznościach”
„Kumpel śmiał się z mojego hobby, a po jednej wyprawie na bazar przepadł. Między kapustą i pomidorami znalazł miłość”
„Dla teściów jestem żałosnym biedakiem. Zawsze mnie poniżają, bo ich córka powinna mieć lepszego męża niż ja”

 

Redakcja poleca

REKLAMA