„Kumpel śmiał się z mojego hobby, a po jednej wyprawie na bazar przepadł. Między kapustą i pomidorami znalazł miłość”

zakochana para fot. Getty Images, Westend61
„Witek w końcu zauważył dziewczynę stojącą za ladą i osłupiał. Zrobiła na nim większe wrażenie niż orientalne przyprawy czy lokalne warzywa. Patrzył na nią jak na święty obraz”.
/ 20.03.2024 07:15
zakochana para fot. Getty Images, Westend61

Chodzę się na targ, ponieważ to miejsce, gdzie można znaleźć wszystko w doskonałej jakości. Mój sceptyczny kumpel ze stoiska również się o tym przekonał. Witek był tak zafascynowany dziewczyną za ladą, aż utracił zdolność mówienia.

Zabrałem go na wyprawę

Witek przez długi czas uważał mnie za osobę o dziwacznych preferencjach zakupowych. To dlatego, że nie przepadam za super- i hipermarketami, pretensjonalnymi delikatesami oraz miejscami oznaczonymi jako „zdrowa żywność”.

–  No to gdzie ty kupujesz?! – pewnego razu zapytał mój kumpel. – Na pewno korzystasz z internetu i zamawiasz gotowe żarcie...

– Ile to razy próbowałeś moich dań i nie mogłeś się nadziwić?! – wybuchnąłem. Myślisz, że skoro ty nie potrafisz odróżnić pora od selera, to wszyscy są tacy niekumaci. Z przyjemnością ci pokażę, jak to się robi. A co do zakupów – to bazar, mój miły!

– Bazar?! A to jeszcze istnieją takie? – zdziwił się Witek. – Dobrze, zobaczymy...

Srogim wzrokiem spojrzałem na niego i po przerwie wróciliśmy do oglądania meczu. Po kilku dniach, kiedy nadszedł piątek, zadzwoniłem do Witka.

– Hej, ignorancie – powiedziałem. – Będę jutro na bazarze, chcesz iść ze mną? Tak, oczywiście, wczesnym rankiem, bo później przyłazi chmara ludzi. Wychodzę o 8:30. Będziesz o 8:15? Świetnie, do zobaczenia jutro…

Wtedy przyszedł czas na przygotowanie listy zakupów. Uwielbiam ten moment, kiedy mogę tworzyć menu i wymyślać szalone przepisy. A jutro – pokażę temu laikowi, jak się robi solidne zakupy.

Witek pojawił się wcześniej. Rozbawiło mnie to, bo nie spodziewałem się, że aż tak bardzo zaangażuje się w coś, co zwykle nie jest kojarzone z męskimi obowiązkami.

– Nie wyśmiewaj mnie – powiedział z nutą pojednania. – Kiedy jem twoje wymysły, po prostu czuję zazdrość.

– Aby gotować, mój drogi Witku – drwiłem z kolegi – nie wystarczy tylko mieć garnki i kuchenkę, potrzeba też kreatywności i rozwiniętego gustu kulinarnego. Przeciętny zjadacz fast foodów nie ma szans na osiągnięcie sukcesu w kuchni.

Postaraj się więc nie popisywać, dobrze? – odpowiedział z irytacją.

– Nie denerwuj się – powiedziałem. – To tylko żart. Jeśli będziesz miał pytania – dawaj. Chętnie pomogę.

Był oczarowany tym, co zobaczył

Pojechaliśmy na targ autem. Muszę przyznać, że naprawdę trudno znaleźć dobre targowisko. Na szczęście bazar, na który zawsze chodzę, jest niedaleko. Wkraczając między stragany, pokazywałem Witkowi, gdzie i co najlepiej kupować.

– Mógłbyś tu pełnić rolę przewodnika – skomentował Witek, wyrażając uznanie.

– Bez problemu się zorientujesz, gdzie szukać produktów, które ci pasują, i potem nie błąkasz się jak zgubione dziecko w lesie, ale kierujesz się do konkretnych punktów. Zacznijmy od sekcji z wędlinami i mięsem, następnie przejdźmy do nabiału i serów, a na sam koniec sprawdzimy warzywa i smakołyki.

Zgodnie z naszym wcześniejszym zamierzeniem dotarliśmy do dużego stoiska pełnego warzyw.

– Tutaj znajdziesz produkty najwyższej jakości – powiedziałem cicho Witkowi. – Stąd też zawsze są tu kolejki. Ale naprawdę warto – zarówno jakość, jak i obsługa są na najwyższym poziomie. Pani Ludmiła zawsze służy radą.

– Rosjanka? – Witek wyraził zdziwienie.

– Tak, z Rosji, ale raczej z tych wschodnich części. Zobaczysz… – odparłem. – Ale powiedz mi, co skłoniło cię do tego, żeby zainteresować się gotowaniem i robieniem zakupów? Przecież zawsze byłeś typem konsumenta.

– Może ci się to wyda śmieszne, ale chyba to zwykła nuda – Witek mówił poważnym tonem. – Każdy dzień jest do siebie podobny jak dwie krople wody. Nie zawsze ma się ochotę wychodzić, spotykać się z kimś, a gotowanie to dla mnie relaks. To kreatywne zajęcie, które rozwija wyobraźnię…

– No, popatrz – za mało twórczości plastikowi i muzykowi...

– Dokładnie tak! – odpowiedział zdecydowanie Witold.

– Cóż, jeszcze chwila, a gotowanie okaże się spełnieniem życiowych marzeń! – zawołałem z entuzjazmem.

– Kto to wie, przyjacielu. Kto to wie…

Zauroczył się nie tylko w targowisku

Dotarliśmy do mojego ulubionego miejsca sprzedaży. Wyróżniało się nie tylko mnogością towarów, ale i elegancją. Zwykłe rzodkiewki, cebule czy ogórki prezentowały się czysto i były pięknie wyeksponowane. Tworzyły kolorowe układy pełne dynamizmu i finezji. Stoisko Ludmiły bardziej przypominało niesamowitą galaktykę niż miejsce z warzywami. Nie dziwi więc, że Witka zauroczyła witaminowa gama i symfonia zapachów.

Ludmiła – jak zawsze, miała na twarzy uśmiech. Jej piękne oczy oraz złocisty odcień skóry nadawały jej wyglądowi egzotycznego charakteru, a ciemne włosy związane w koński ogon dodatkowo podkreślały jej urok. Witek w końcu zauważył dziewczynę stojącą za ladą i osłupiał. Zrobiła na nim większe wrażenie niż orientalne przyprawy czy lokalne warzywa. Patrzył na nią jak na święty obraz. Na koniec opłaciłem zakupy, a Ludmiła przyjemnym tonem z uroczym akcentem zauważyła:

– Wasz kumpel, to aby zdrowy? Nic mu nie jest? Bo stoi jak wryty i tylko hamuje kolejkę…

W tym momencie Witek otrząsnął się, szeptem wypowiedział „przepraszam” i odsunął się od stoiska. Ludmiła roześmiała się i pomachała mu na pożegnanie.

– Do zobaczenia – rzekła. – Proszę na siebie uważać!

Szturchnąłem zszokowanego Witka i skierowaliśmy się w stronę samochodu.

– Udały się zakupy? Coś zapadło Ci w pamięć? – zapytałem, rozbawiony.

– Oczywiście – odparł kumpel. – Coś rewelacyjnego. Zamierzam gotować.

– Super! No to, marsz do gotowania!

Przez kolejne trzy godziny z zainteresowaniem słuchał i przyglądał się mojemu pokazowi kulinarnemu. Ja gadałem, on kiwał głową, zadawał pytania, mieszał i nawet próbował. Potem zasiedliśmy do stołu.

– To wcale nie jest tak skomplikowane – stwierdził mój przyjaciel artysta.

– Oczywiście – zgodziłem się. – To nie jest żadna magia, tylko trochę wiedzy i wyobraźni. Widzę w tobie potencjał – zaśmiałem się.

– Mhm, i motywację... – mrugnął do mnie i zaczął zmywać. – Naprawdę dzięki! – dodał.

W ciągu następnych kilku tygodni otrzymałem prawdopodobnie około dwustu połączeń od Witka. Początkowo zadawał pytania o głupoty, ale z upływem czasu coraz częściej zaskakiwał mnie zagadnieniami dotyczącymi szczegółów. Stał się coraz bardziej kompetentny, przynajmniej w teorii.

– Jak ci idzie? – zapytałem go pewnego dnia.

– Jeszcze chwila i zaproszę cię na próbę smaku, dobrze? Potrzebuję jeszcze trochę czasu...

Zgodziłem się, nie naciskałem. Ale w końcu nadszedł ten dzień.

– Zapraszam cię na kolację z niespodzianką – Witek roześmiał się do słuchawki. – Tylko musisz obiecać, że nie będziesz się krzywił!

Dałem słowo. Byłem naprawdę zaintrygowany, czym mnie zaskoczy mój „uczeń”. Przecież to już cztery miesiące od naszych pierwszych, wspólnych zakupów.

To naprawdę było zaskoczenie

Pojawiłem się na czas. Chciałem zajrzeć do kuchni przed podaniem posiłku, ale Witek natychmiast zaprowadził mnie do salonu. I właśnie wtedy zapadła cisza. Stół był przykryty bardzo ładnie, nowatorsko i elegancko. Plastyk... – pomyślałem i poczułem niezwykłe wonie przystawek. Aż zaczęło mi burczeć w brzuchu...

– No, Witek, tak elegancko to ja nie jadam – zażartowałem, choć nie kryłem podziwu. – To naprawdę wygląda imponująco. No i musisz mi opowiedzieć, co to za rarytasy – większości z nich nie kojarzę.

– To tylko małe niespodzianki – uśmiechnął się mój przyjaciel. – Największa z nich czeka jeszcze w kuchni. Zajmij miejsce.

Starałem się odgadnąć tę zagadkę za pomocą węchu, ale mnogość aromatów była zbyt intensywna. Zasiadłem z niedowierzaniem i przekonaniem, że czeka mnie prawdziwe kulinarne doznanie. I nagle osłupiałem. Do stołu podeszła... Ludmiła. Miała na sobie czerwoną sukienkę, delikatny makijaż, a jej włosy swobodnie opadały na ramiona. Wyglądała oszałamiająco.

– Witaj, Krzysztofie – przywitała się z uśmiechem. – Nazywam się Ludmiła S. Bardzo mi miło.

Podniosłem się i podałem jej dłoń.

– Witaj, no tak... – wyjąkałem. – Krzysztof B., ale sam Krzysztof będzie ok.

Witek obserwował mnie ze śmiechem, ewidentnie ciesząc się moim zakłopotaniem.

– Krzysiu – zwrócił się do mnie. – To moja narzeczona – poinformował krótko. – Usiądźmy.

Obiad był po prostu wyborny! A te pierogi z baraniną – nieziemskie.

– Czy podzielicie się przepisem na te smakołyki? – zapytałem Ludmiłę.

– To Witek musi się podzieli – odparła skromnie. – Ja tylko trochę asystowałam.

– Jest przygotowany! – Witek wykrzyknął z dumą. – Zauważ, Miłka – wiedziałem, że poprosi! – wręczył mi sfałdowany papier z recepturą na pierogi z mięsem i dodatkiem czosnku siatkowatego.

Wieczór był cudowny. Wyszedłem od przyjaciela tuż przed północą. Cieszyłem się razem z nim, bo zupełnie przypadkowo spotkał świetną kobietę. Dwa miesiące później miałem zaszczyt być świadkiem na ich ślubie. Następnie wyjechali. Miała to być podróż poślubna, ale nie wrócili.

Obecnie prowadzą małą restaurację w Los Angeles, serwującą polskie i rosyjskie potrawy. Zawsze zapraszają. Prawdopodobnie kiedyś się wybiorę. Ale na razie, moje saldo jest na minusie – straciłem przyjaciela, straciłem doskonałe miejsce do robienia zakupów, ale zyskałem w zamian doskonały przepis na syberyjskie czebureki.

Czytaj także:
„Wszyscy mają mnie za nudną księgową z kalkulatorem przyklejonym do ręki. A ja czuję się jak superbohaterka”
„Klara cały czas woziła się na plecach swojej siostry, aż ta miała dość. Zniknęła bez śladu i wreszcie żyła w spokoju”
„Zamiast dzielić się jajkiem z teściową, wolałam jeść tapasy na Kanarach. Mąż się obraził, ale nie będę go przepraszać”

Redakcja poleca

REKLAMA