Naprawdę nigdy bym się nie spodziewał, że umrze przede mną. Tym bardziej że zawsze sprawiał wrażenie, jakby miał przeżyć nas wszystkich. Czerpał z życia pełnymi garściami, zawsze dbał tylko o własny interes, z nikim się nie liczył. No cóż, był po prostu egoistą.
Niestety nieraz doświadczyłem tego egoizmu na własnej skórze, bo czy rodzina, czy obcy, to dla Bartka nie miało większego znaczenia. Jego interes zawsze musiał być na wierzchu. Bolało mnie to, ale najbardziej cierpiałem, że w ogóle nie dbał o naszych starzejących się rodziców.
Obaj z Bartkiem rodziliśmy się późno, bo mama długo nie mogła zajść w ciążę. Podobno leczyła się prywatnie jeszcze w socjalizmie i poszły na to naprawdę wielkie pieniądze. Kiedy więc się jej udało i najpierw przyszedłem na świat ja, a dwa lata później mój brat, w domu się raczej nie przelewało. Za to dostaliśmy obaj potężny ładunek miłości. Szczególnie Bartek, który był dosyć chorowity i mama przez wiele lat bała się, że go straci. Skakali więc wokół niego wszyscy, jakby urodził się jakiś mały książę – i potem już zawsze wydawało mu się, że nim jest.
Nawet kiedy rodzice mieli już prawie osiemdziesiąt lat i wymagali opieki, mój czterdziestoletni brat bawił się, zamiast się nimi zająć. Bywało, że nie pojawiał się u nich z wizytą całymi miesiącami, a co dopiero mówić o jakiejkolwiek pomocy. Wszystko zostało na głowie mojej i Moniki, mojej żony, która wyjątkowo źle znosiła egoizm szwagra. Czasami to już mi głowa puchła od tego, jak na niego wyrzekała, chociaż musiałem we wszystkim przyznać jej rację. Co jednak miałem na to poradzić, skoro mój brat już taki był?
– Jeżeli nie chce przyjechać, aby się nimi zająć, to może zacznie chociaż opłacać opiekunkę? Dlaczego to my ponosimy wszystkie koszty?! – żonie aż się trzęsły ręce z nerwów, kiedy po raz kolejny okazywało się, że któreś z rodziców zaniemogło i trzeba do nich codziennie jeździć, a przecież my mieliśmy dwoje dzieci.
Mój brat, zagorzały kawaler, nie kwapił się z pomocą.
– Nie znajdę na to pieniędzy. Ostatnio miałem spore wydatki – Bartek tylko rozkładał ręce, po czym wsiadał do swojego nowego samochodu i odjeżdżał w siną dal, zostawiając nas ze wszystkim.
Pojawiła się szansa na większe mieszkanie
A już szczytem wszystkiego było, kiedy rodzicom wysiadła pralka. Stara Frania pamiętała jeszcze czasy naszej młodości, nic więc dziwnego, że w końcu grzałka odmówiła posłuszeństwa, a wezwany serwisant podrapał się po głowie i stwierdził:
– Panie, tego modelu to już nie ma nawet na złomowisku!
Trzeba było kupić nową, tylko za co? Skromne emerytury rodziców szły głównie na jedzenie i leki, więc stało się jasne, że sprezentowanie im pralki spocznie na naszych barkach. Wysupłałem jakoś z domowego budżetu połowę tej sumy. A Bartek?
– Ja im sam dam pralkę! – oświadczył niespodziewanie mój brat.
Oniemiałem ze zdumienia, myśląc, że wreszcie ruszyło go synowskie sumienie. I cieszyłem się jak głupi, dopóki nie zobaczyłem, co naprawdę Bartek miał na myśli. Otóż mój braciszek przywiózł im swoją własną, steraną życiem, pralkę, bo wyczuł okazję, że sobie może kupić nową i tanim kosztem spełnić swój synowski obowiązek!
Szlag mnie po prostu trafił, gdy zobaczyłem tego zdezelowanego grata!
– A śmietnika po drodze nie było? – zapytałem go złośliwie.
Oczywiście natychmiast się obraził i przestał się do mnie odzywać. Pralkę rodzicom kupiłem sam na kredyt. Cóż, jakoś to z Moniką przeżyliśmy, zacisnęliśmy pasa i już.
Nic w sumie dziwnego, że po śmierci ojca, a potem mamy, moje kontakty z Bartkiem znacznie się rozluźniły. Dochodziły mnie tylko czasami słuchy, że założył kolejny „złoty interes” i naprawdę nieźle mu się powodzi. Nie założył rodziny, był wiecznym kawalerem.
– Dlaczego mnie to nie dziwi? – ironizowałem, patrząc jak rosną moje własne dzieci. – Rodzina to przecież duża odpowiedzialność, a kiedy to mój brat był odpowiedzialny za drugiego człowieka?
Nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze będę Bartka o cokolwiek prosił, znając jego charakter. Tymczasem przyszedł taki dzień, że jednak chwyciłem za telefon...
Do tej pory gnieździliśmy się całą naszą czteroosobową rodziną na trzydziestu metrach, bo było nas stać z Moniką tylko na takie mieszkanie. Dzieciaki miały swój własny pokój, a my spaliśmy na kanapie w salonie. Zero intymności, a co najgorsze, kiedy dzieci zaczęły dorastać, co chwilę wybuchały nowe konflikty. Nic dziwnego – chłopak z dziewczyną we dwoje na dziewięciu metrach kwadratowych? Awantura murowana!
Ola chciała mieć pokój różowy, Janek pomalował „swoją” ścianę nad łóżkiem na czarno. Koszmarnie to wszystko wyglądało, ale i tak najgorsze były kłótnie o to, komu danego dnia wolno przyjmować gości, i czy Janek ma wyjść z pokoju, kiedy Ola chce się przebrać.
– Po co zakładasz ten stanik, skoro jeszcze nie masz cycków? Niby co miałbym zobaczyć, te żałosne wypryski? – ironizował syn, a córka płakała. I tak każdego dnia.
Mieliśmy z Moniką naprawdę dosyć, więc kiedy tylko trafiło się większe mieszkanie do remontu, postanowiliśmy działać. Cztery pokoje, niestety kompletnie zrujnowane, bo w wiekowej kamienicy.
– Instalacje są wymienione, tylko ta reszta… – agent nie krył, że na przeprowadzenie generalnego remontu pójdą niemałe pieniądze.
To prawda, piękny dębowy parkiet tak zniszczony, że aż szary, niejednego doprowadziłby do zawału serca, ale ja doskonale wiedziałem, co załatwi sprawę – cykliniarka. Ani trochę nie bałem się roboty, gdyż mój ojciec, prawdziwa złota rączka, nauczył mnie wszystkiego. Byłem pewny, że sobie poradzę i z podłogą, i z wymalowaniem ścian, nawet z położeniem glazury w łazience.
Tylko te pieniądze…
Nie sądziłem, że aż tak dotknie mnie jego śmierć
Obliczyliśmy z Moniką, że po sprzedaniu naszych dwóch pokoi musielibyśmy dołożyć prawie trzysta tysięcy złotych, aby zamieszkać w nowym domu. Skąd je wziąć, kiedy bank odmówił nam kredytu?
Spłaciłbym tę pożyczkę, bo oboje z żoną zarabialiśmy trochę „na boku”. Ja robiąc rozmaite naprawy znajomym, Monika pilnując dzieci. Byłoby tego akurat na kredyt, ale skoro tych pieniędzy nie mieliśmy udowodnionych na papierze, to nic z tego! I wtedy przełamałem się, i poszedłem po pieniądze do brata… Przyjął mnie w pięknie urządzonym trzypokojowym mieszkaniu, a jakże! Poczęstował kawą, wysłuchał, co mam mu do powiedzenia, a potem… Zaproponował pożyczkę, owszem, ale na jaki procent!
– Dziesięć? Czyś ty zwariował? – zdenerwowałem się. – Przecież tyle biorą kasy pożyczkowe!
Bartek tylko wzruszył ramionami.
– Ale u mnie masz gwarancję, że ci od razu nie zapuka do drzwi komornik, jak przestaniesz płacić. Własnemu bratu bym przecież tego nie zrobił – zapewnił mnie.
„Akurat! – pomyślałem gorzko. – Jak ciebie znam, to przyślesz mi komornika szybciej niż bank!”.
Byłem naprawdę rozżalony wynikiem rozmowy, a żona się wściekła.
– Żeby go piorun trafił, drania! – rzuciła, a potem płakała cały wieczór.
Mieszkania, niestety, nie kupiliśmy, bo zanim udało nam się gdzieś zdobyć kredyt, to znalazło innego amatora. Zostaliśmy więc na naszych trzydziestu metrach.
Minął kolejny rok, podczas którego zastanawialiśmy się intensywnie, jak zmienić mieszkanie. Właściwie straciliśmy już wszelką nadzieję, bo mimo że ceny mieszkań ostatnimi czasy spadły, i tak na nic nie było nas stać. Aż pewnego dnia…
Kiedy zadzwonił do mnie kolega Bartka i powiedział, że mój brat nie żyje, w pierwszym momencie myślałem: „To chyba jakiś głupi żart”. No bo jak to? Zawał w wieku czterdziestu paru lat? Przecież to był całkiem młody facet i jeszcze w dodatku, jak na mój gust, żył zupełnie bezstresowo. O nic nie musiał się martwić, na wszystko go było stać. A jednak…
Kiedy chowałem brata w grobie rodziców, nadal byłem w szoku. Nie sądziłem, że tak dotknie mnie jego śmierć. Cały czas podczas pogrzebu myślałem o tym, dlaczego nie było między nami prawdziwej braterskiej miłości i zastanawiałem się, czy przypadkiem ja czegoś nie sknociłem?
Moja żona nie miała jednak takich myśli. Na cmentarzu patrzyła na grób beznamiętnie, a potem… Uświadomiła mi coś, czego do tej pory nie brałem pod uwagę. A mianowicie, że jako najbliższa rodzina jestem jedynym spadkobiercą Bartka!
– Czy ty rozumiesz, co to oznacza? – złapała mnie za rękę i mocno ścisnęła z emocji. – Mamy wreszcie większe, trzypokojowe mieszkanie!
W pełni urządzone, nowoczesne lokum, dobry samochód… To wszystko zostawił po sobie Bartek. Wiem, że to mi się należało, i może powinienem podejść do sprawy tak jak Monika – nareszcie po śmierci mój brat na coś się przydał, ale…
Nagle, zamiast spać zdrowym snem dość zamożnego przecież człowieka, zacząłem mieć jakieś dziwne duszności. Czułem się przytłoczony, dopadały mnie lęki. Wiedziałem, że powinienem złożyć w sądzie dokument o nabyciu spadku po bracie, ale jednak ciągle z tym zwlekałem.
Czułem, że to najlepsze, co mogę zrobić
Monika nalegała, stale dopytywała się o to, kiedy to zrobię, aż w końcu ją okłamałem, że pismo leży już w sądzie, tylko czekam na wyznaczenie terminu rozprawy.
– Sama wiesz, jakie w sądach są kolejki – wmawiałem mojej żonie, kiedy z niecierpliwością zaglądała do skrzynki, i czułem się naprawdę fatalnie z tym, że ją oszukuję.
Nigdy do tej pory tego nie robiłem, zawsze rozmawiałem z nią szczerze. A tymczasem teraz było tak, jakby mój brat po śmierci stanął między nami. Nie rozumiałem tego ani nie umiałem nad tym zapanować. Coś mnie dręczyło, i któregoś dnia zrobiłem coś dziwnego, czego naprawdę nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć. Poszedłem do adwokata i za niewielką opłatą sporządziłem dokument, który mówił, że… odrzucam spadek po bracie.
Tak! Zrezygnowałem ze wszystkiego, co po sobie zostawił. I nagle poczułem się lekki i szczęśliwy, jakby ktoś zdjął mi z serca ogromny ciężar. Pozostało jeszcze tylko poinformować o wszystkim Monikę, a to mogło być nieprzyjemne.
– Czyś ty zwariował?! – kiedy usłyszała o tym, co zrobiłem, aż złapała się za głowę. – Jak mogłeś? Jesteś w stanie mi to wytłumaczyć?
– Nie… – pokręciłem głową, no bo faktycznie nie potrafiłem i wyglądało na to, że zwyczajnie coś mi się pokręciło. – Ja po prostu czuję, że tak właśnie powinienem był postąpić.
– Czujesz? Chyba postradałeś zmysły, człowieku! – wrzasnęła. – Właśnie okradłeś swoją rodzinę! Pozbawiłeś swoje dzieci szansy na lepsze życie! – moja żona zaczęła płakać. – Myślałam, że znam cię dobrze, a tymczasem okazało się, że nie. Wcale nie znam mojego własnego męża! Jak mogłeś…
Może i ona mnie nie znała, ale za to ja znałem swojego brata i… Wyczuwałem intuicyjnie to, czego nie potrafiłem racjonalnie wytłumaczyć.
Na szczęście po kilku tygodniach cichych dni i okropnego napięcia w domu, moja żona przekonała się, że miałem absolutną rację. W pewnym momencie do naszych drzwi zapukał bowiem… komornik. Przyszedł zająć nasze skromne mienie, bo twierdził, że jesteśmy najbliższą rodziną zmarłego, który przestał płacić bankowe raty. Okazało się bowiem, że mój brat wszystkie dobra miał na kredyt! Samochód, mieszkanie, meble… Jego majątek wyglądał atrakcyjnie, ale tak naprawdę nic nie należało do niego. I gdybym przyjął spadek po Bartku, to tak naprawdę musiałbym po prostu spłacać jego długi. Do końca życia.
Obliczyliśmy potem z Moniką, że nawet gdybym przyjął spadek po bracie z tak zwanym „dobrodziejstwem inwentarza”, to i tak bylibyśmy stratni. Wtedy wprawdzie odpowiada się za długi zmarłego tylko do wysokości otrzymanego po nim spadku, ale co z tego, skoro trzeba zrobić spis jego majątku i przeprowadzić sprawę w sądzie, a rzeczoznawca i sąd kosztują…
– Matko, jaką ty miałeś intuicję, że nawet po śmierci Bartek zagra nam na nosie! – moja żona kręciła z podziwem głową, przerażona na myśl o tym, co by się stało, gdybym uległ jej namowom i przyjął spadek.
– W końcu był moim bratem – uśmiechnąłem się smutno. – Znałem go jak nikt inny na świecie.
Szkoda, że tak to wyszło, ale co mogłem zrobić? Nic, żyć dalej i cieszyć się, że nie umrę samotny.
Czytaj także:
„Rodzeństwo chciało pozbawić najmłodszego brata spadku. Choć to jemu się należał, hieny próbowały uszczknąć trochę grosza”
„Przez 23 lata nie miałem pojęcia, że mam brata bliźniaka. Rodzice podzielili się nami po rozwodzie i postanowili ukryć prawdę”
„Brat ukradł testament mamy i oskubał niepełnosprawną siostrę z pieniędzy. Był zazdrosny, że to ona dostała cały spadek”