„Brat ukradł testament mamy i oskubał niepełnosprawną siostrę z pieniędzy. Był zazdrosny, że to ona dostała cały spadek”

Kobieta, której oszukał brat fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Tłumaczyłam mu jak małemu dziecku, że musimy zaopiekować się Anetą, że jej w życiu zawsze będzie najtrudniej, że nie możemy jej zostawić na pastwę losu, że o to mama bała się najbardziej przed śmiercią. Nic do niego nie docierało”.
/ 08.12.2021 07:23
Kobieta, której oszukał brat fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

W mojej rodzinie nie byliśmy ani przesadnie ze sobą związani, ani nie kłóciliśmy się zbyt często. Nie mieliśmy też zbyt łatwo, bo moja siostra, najmłodsza z rodzeństwa, urodziła się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Rodzice opiekowali się nią, gdy była mała, ale po śmierci taty zapadła decyzja, żeby znaleźć dla Anety miejsce, gdzie zajmą się nią specjaliści. Takiego blisko domu, bo mama chciała odwiedzać ją jak najczęściej – ale jednak fachowy ośrodek, bo fizycznie zwyczajnie nie dawała rady opiekować się dorosłą już kobietą, zwłaszcza gdy została z tym sama. Najpierw mój brat się wyprowadził, bo znalazł pracę z dala od domu, potem ja wyjechałam na studia…

Aneta trafiła do profesjonalnej placówki, gdzie starałam się wpadać dwa razy w tygodniu, czasem częściej. Mama odwiedzała ją codziennie. Zamieszkała w malutkiej kawalerce po babci, a nasze dawne mieszkanie wynajęła, żeby mieć pieniądze na ośrodek. Każdy grosz, który zostawał jej z emerytury, przeznaczała na dodatkowe godziny rehabilitacji dla Anety. Brata widywałyśmy od święta. Wyprowadził się daleko i czasem dzwonił, ale generalnie nie bardzo chciał utrzymywać z nami kontakt.

Gdy mama otrzymała swój wyrok – rak trzustki w takim stadium, że nie było już czego ratować, tylko przygotować się na śmierć – była przerażona głównie tym, że coś złego stanie się Anecie. Większość rodziców, czy dziadków może odejść w spokoju, wiedząc, że ich dzieci są już jakoś urządzone w życiu, zdobyły wykształcenie, zawody, mają rodziny, mieszkania, czy domy, i że spokojnie poradzą sobie bez nich. Aneta bez opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę, ze względu na wszystkie choroby współtowarzyszące, po prostu by umarła. Obiecałam mamie, że zajmę się siostrą najlepiej, jak potrafię. Nie oddam jej do byle jakiego ośrodka państwowego, gdzie Anetka zmarnieje; postaram się zapewnić jej jak najlepszą opiekę i będę ją odwiedzać tak często, jak tylko się da.

Mama sporządziła testament, w którym zapisała mi oba mieszkania – przy czym zastrzegła, że dochód z ich sprzedaży, gdybym chciała to zrobić, musi być przeznaczony na utrzymanie Anety. Nie miałam problemu ze złożeniem takiej obietnicy. Mieszkałam już wtedy we własnym mieszkaniu. Co prawda, jego głównym właścicielem był bank, i to jeszcze przez dwadzieścia jeden lat, niemniej nie potrzebowałam na gwałt dachu nad głową, o który przyszłoby mi walczyć z niepełnosprawną siostrą. Od lat rozumiałam, że jej potrzeby, specyficzne i o wiele większe niż moje czy Szymka, muszą być zaspokojone w pierwszej kolejności, bo to kwestia życia lub śmierci.

Kiedy wyszłam z kuchni, Szymona już nie było

Mój brat przyjechał dopiero na pogrzeb. Jak gość. Niczego nie pomógł zorganizować, nie poniósł żadnych kosztów. Nawet kwiatów nie przywiózł, uznając, że przecież ja to załatwię. Żałowałam, że Aneta nie może uczestniczyć w pogrzebie, ale zapalenie płuc zatrzymało ją na kilka tygodni w łóżku. Niewiele pamiętam z samej uroczystości; jakbym była tam obecna tylko ciałem.

Po pogrzebie, kiedy siedzieliśmy z moim bratem w małej kawalerce mamy nad herbatą, nic nie mówiąc, miałam wrażenie, że mama wciąż jest obok nas. Jeszcze unosił się tutaj jej zapach, w szafie wisiały ubrania, wszystko było po staremu…

– No to jak to wszystko podzielimy? – odezwał się nagle Szymek.

– Co podzielimy? – wyrwana z zamyślenia, nie bardzo wiedziałam, o co mu chodzi.

– No, majątek. Jak się podzielimy?

– Szymek, jaki majątek…

Podniosłam się i wyciągnęłam testament mamy z szafki.

– Mama właściwie wszystko przeznaczyła na utrzymanie Anety. Mieszkanie na Koralowej jest wynajęte, z tego idą opłaty na ośrodek. Nawet jeśli je sprzedamy, mamy środki przeznaczyć na Anetę. Kawalerkę też musimy wynająć, bo potrzebna jest kasa na dodatkowe zabiegi. Ale poradzimy sobie, obiecałam mamie, że…

– Możesz mi zrobić jeszcze jedną herbatę? – poprosił mój brat, biorąc do ręki testament mamy, spisany jej ładnym, równym pismem.

– Jasne.

Kiedy wróciłam z kuchni, po raptem paru minutach, w domu nie było ani mojego brata, ani testamentu mamy. Od razu zadzwoniłam do Szymona i kazałam oddać dokument. Stwierdził, że nie widział żadnego testamentu i niczego nie wziął. A niedługo potem przyszło wezwanie z sądu na sprawę o podział spadku. Dzwoniłam do brata, ale nie odbierał od mnie telefonów. Pisałam do niego, ale nie odpisywał. Nie mogłam uwierzyć, że jest tak wyrachowany.

Aż tak mu zależy na pieniądzach?

W długich esemesach i mailach tłumaczyłam mu jak małemu dziecku, choć przecież to on był najstarszy, że musimy zaopiekować się Anetą, że jej w życiu zawsze będzie najtrudniej, że nie możemy jej zostawić na pastwę losu, że o to mama bała się najbardziej przed śmiercią, że ja nie patrzę na majątek po rodzicach pod kątem uszczknięcia czegoś dla siebie, bo póki mam dwie zdrowe ręce, zdolne do pracy, to na siebie zarobię, a Aneta nie… Nic do niego nie docierało.

To było wyjątkowo upokarzające – udowadniać przed sądem, że testament mamy istniał. Żałowałam, że chcąc zaoszczędzić na notariuszu, spisała dokument własnoręcznie. Sprawa ciągnęła się miesiącami, jeździłam do sądu, przedstawiałam wszystkie informacje, które mogłam zebrać. Rachunki za leczenie Anety, wcześniejsze wpłaty od mamy, zestawienie dochodów z wynajmu mieszkań. Musiałam patrzeć na mojego brata, który siedział naprzeciwko, ale unikał mojego wzroku. Tyle w nim wstydu zostało.

Beznamiętnym głosem zmyślał, jak to bardzo martwi się o los najmłodszej siostry, ale nie może być tak, że reszta dzieci zostaje bez niczego – tylko dlatego, że mają chore rodzeństwo. Sędzia mogła myśleć, co chciała, ale postanowienie musiała oprzeć na dowodach. A najważniejszy dowód zniknął. Ja jako świadek jego spisania nie byłam wiarygodna. O innym świadku nie pomyślałyśmy, bo też do głowy nam nie przyszło, że Szymon wywinie taki numer. Testament przepadł – pewnie na zawsze, spalony albo podarty i spuszczony w toalecie – więc spadek po mamie został podzielony po równo na naszą trójkę.

Myślę o nim często, ale jest mi wtedy strasznie smutno

Musiałam spłacić brata, który domagał się pieniędzy i nie chciał nawet słyszeć o dłuższym niż wyznaczony przez sąd terminie. Miałam więc pół roku. Wzięłam kredyt pod zastaw jednego mieszkania i wysłałam Szymonowi pieniądze. Zrobiłam to z autentycznym uczuciem obrzydzenia. Na szczęście, musiałam mu spłacić tylko jedną trzecią majątku po mamie.

Żeby oddać dług, podjęłam kolejną pracę i ślęczałam po nocach, próbując jakoś związać koniec z końcem. Skończyły się wyjazdy do Anety co drugi dzień. Teraz do dyspozycji miałam tylko jedno wolne popołudnie w tygodniu. Zamiast oglądać telewizję, chodzić na spacery czy po prostu odpocząć, nic nie robiąc, jeździłam do siostry, rozmawiałam z nią, karmiłam… Dbałam o nią najlepiej, jak potrafiłam. Wypełniałam obietnicę daną mamie i samej sobie.

Chciałam, by moja siostra wiedziała, że ma na kogo liczyć, że nie jest sama, że ktoś ją kocha i chce jej szczęścia. Widziałam, jak błyszczały jej oczy, kiedy wchodziłam do pokoju, jak próbowała wyciągać do mnie ręce, jak się uśmiechała, jak starała się coś powiedzieć, choć z jej ust wydobywał się niezrozumiały bełkot. Tłumaczyłam jej, dlaczego mama już nie przychodzi, ale nie wiem, ile z tego zrozumiała. Chyba jednak sporo, bo przez kilka tygodni była wyraźnie przygnębiona.

Szymon nie utrzymuje z nami kontaktu. Pięknie opowiadał w sądzie, jak będzie dbał o siostrę, ale nie odwiedził jej ani razu. Ja też nie szukam z nim kontaktu, choć często o nim myślę: co robi, co się z nim dzieje, jak mu się żyje, na co wykorzystał pieniądze, które co miesiąc w ratach oddawałam bankowi, czy czasem żałuje tego, jak się zachował. Mnie zdarza się tęsknić za dawnym Szymkiem, ale nie potrafię się przełamać, żeby zadzwonić, napisać, odnowić więź, która kiedyś istniała między nami. Nie umiem już myśleć o nim jak o bracie, który kiedyś ze mną łobuzował i pomagał mi w lekcjach.

Gdzie się podział tamten Szymek? Jak mógł wyrosnąć na kogoś takiego? Przecież wychowali nas ci sami rodzice. Powinien być dla nas opoką, wsparciem, tymczasem kompletnie nas skreślił. Jakim cudem mógł się zmienić w człowieka, który ukradł i zniszczył testament matki, który zlekceważył jej ostatnią wolę i bezlitośnie wyegzekwował co jego od rodzonych sióstr, w tym jednej całkowicie bezbronnej wobec świata?

Jak to się stało? Kiedyś byliśmy piątką dość bliskich sobie osób. Może nie byliśmy rodzinką z czasopism, na okładkę i do reklamy, ale trzymaliśmy się razem. A po śmierci rodziców nic z tego nie zostało. Cóż, widać czasami rzeczywiście zostają ci po rodzinie tylko zdjęcia…

Czytaj także:
„Dopiero kiedy zachorowałem, zrozumiałem, że moja córka jest mi obca. Przegapiłem jej dzieciństwo w pogoni za kasą”
„Rodzina miała mnie za godną pożałowania starą pannę. Żeby uwolnić się od docinek, musiałam kłamać, że mam narzeczonego”
„Brat przyłapał mnie na gorących scenach łóżkowych z jego żoną. Przebaczył mi dopiero po 7 latach, gdy oddałem mu nerkę”

Redakcja poleca

REKLAMA