Moja matka była wzorową gospodynią domową. Gdy wracałem wraz z siostrami do domu po lekcjach, czekała na nas gorąca zupa, a do drugiego dania siadaliśmy, gdy ojciec przychodził z pracy.
Dom lśnił czystością, pachniał domowymi wypiekami, zaś w weekendy zasiadaliśmy całą rodziną do suto zastawionego stołu. Po obiedzie zawsze był deser, a potem podwieczorek. Nigdy nie zastanawiałem się, skąd matka bierze na to siły. W ogóle przez myśl mi nie przeszło, że to mogłoby być coś trudnego. Przecież była kobietą, a kobiety ogarniały takie rzeczy, nie?
Chodzący ideał
Dominikę poznałem, gdy kończyła studia i trafiła do naszej firmy na praktyki. Zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie: kompetentna, inteligentna, skupiona, zainteresowana, poszukująca rozwiązań, potrafiąca świetnie zorganizować pracę (swoją i innych). A do tego była naprawdę ładna. Gdy spojrzała na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami – byłem ugotowany…
Dominika została z nami na dłużej, szybko narodziło się między nami coś więcej, niż stosunki koleżeńskie. Ciągnęło mnie do niej, ją do mnie najwyraźniej też – nie wzbranialiśmy się przed tym uczuciem.
– Kiedy przywieziesz do nas Dominikę i nam ją przedstawisz? – dopytywała matka.
– A jeśli nam nie wyjdzie, mamo? – pytałem.
– Synku, ile razy mam ci powtarzać: nie spróbujesz, to nie będziesz wiedział. Pamiętaj, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana! – przytoczyła swoje ulubione powiedzonko.
No i pojechaliśmy kiedyś do nich na weekend. Mama przygotowała popisową pieczeń, był kompot wiśniowy i galaretki z bitą śmietaną, a do kawy podała tort tak słodki, że właściwie nic więcej nie trzeba było jeść. To właśnie przy kawie i torcie postanowiłem zadać najważniejsze pytanie w moim życiu:
– Dominiko, czy zechcesz być moją żoną? – zapytałem, otwierając pudełko z pierścionkiem.
– Oczywiście! – po czym rozpromieniła się na widok pierścionka i wykrzyknęła – O, jaki piękny!
I w ten oto sposób byłem na drodze do zawarcia idealnego związku małżeńskiego. A przynajmniej tak mi się wówczas zdawało.
Życie młodożeńców
Pobraliśmy się, czego wszyscy w firmie nam gratulowali. Dominika bowiem z praktykantki szybko stała się etatowym pracownikiem z perspektywą na szybki awans. Nic dziwnego, była pracowita, świetnie zorganizowana i poświęcała się pracy bez reszty. Obydwoje spędzaliśmy w firmie wiele godzin, ale nam to nie przeszkadzało. Wieczory i weekendy należały tylko do nas, często wychodziliśmy do restauracji, a od czasu do czasu wyjeżdżaliśmy gdzieś na weekend.
Co kilka tygodni wpadaliśmy do moich rodziców na niedzielne obiadki. Matka zawsze witała nas suto zastawionym stołem i aromatem świeżo upieczonego ciasta. Gdy po obfitym posiłku pojawiała się na stole kawa, znikały z Dominiką w kuchni. Pewnego razu jednak nie pozwoliłem im oddalić się od stołu – mieliśmy z żoną dla nich nowinę.
– Kochani! – powiedziałem uroczyście, ledwie panując nad wzruszeniem. – Mamy dla was dobrą wiadomość! Zostaniecie dziadkami!
– To cudownie! – wykrzyknęła moja matka. – Tak się cieszę, że zdecydowaliście się na dziecko! A jak ty się czujesz, Dominisiu? – zwróciła się do mojej małżonki.
– Z jednej strony podekscytowana, z drugiej lekko przerażona – powiedziała Dominika. – Niebawem czeka nas sporo zmian w naszym życiu.
– Z wszystkim sobie z pewnością poradzicie! – odparła moja matka z mocą.
Pierwsze szare chmury
Podobno ciąża to stan błogosławiony, nie rozumiałem więc, czemu moja żona narzeka. Przecież to naturalne, że kobiety rodzą dzieci, ciąża to nie choroba, a tymczasem ona zrobiła się marudna, nie chciała ze mną nigdzie wychodzić, a i w pracy jakoś słabiej się angażowała. Do tego najwyraźniej mniej o siebie dbała, bo oczy miała podkrążone i coraz częściej widywałem ją bladą i opuchniętą.
Pewnego dnia oznajmiła mi, że nie jedzie ze mną do pracy, bo umówiła się na wizytę do lekarza. Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież można to było załatwić po pracy, no ale widocznie miała jakiś powód. Gdy późnym popołudniem wróciłem zmęczony do domu, powitała mnie pustka. Zadzwoniłem więc do mojej żony, ale nie odebrała. Dopiero po jakimś czasie oddzwoniła.
– No gdzie ty jesteś? – powitałem ją z lekką pretensją w głosie. – I czemu nie odbierasz ode mnie telefonów?
– Kochanie, jestem w szpitalu – powiedziała krótko. – Położyli mnie na patologii ciąży. Okazuje się, że będziemy mieli bliźniaki. Znaleźli jednak coś niepokojącego, muszę przez jakiś czas być pod obserwacją. Przywieź mi, proszę, parę drobiazgów, wysyłam Ci listę sms-em.
Rozłączyła się, a ja próbowałem przetrawić to, co właśnie usłyszałem. Bliźniaki? Patologia ciąży? Obserwacja? Szpital? Jakoś trudno było mi to sobie poukładać.
Kolejne miesiące Dominika spędzała na przemian w domu i w szpitalu. Specjalistyczne badania potwierdziły, że jedno z naszych dzieci rozwija się słabiej, niż drugie. Lekarze jednak zapewniali, że nieprawidłowości zostały wcześnie wykryte, co zwiększa szanse na to, że dzieci urodzą się zdrowe. Ta wiedza mi wystarczała. Skoro mówili, że będzie dobrze, to pewnie mieli rację, w końcu chyba znają się na swojej robocie.
Tata – to brzmi dumnie!
Dominika urodziła przed terminem. To znaczy, nie tyle urodziła, co zrobili jej cesarkę. Tak zadecydowali lekarze, bo tak było bezpieczniej dla chłopców. Artura i Oskara na początku mogłem oglądać tylko przez szybę – leżeli w inkubatorach, podłączeni do jakichś dziwnych urządzeń. Ale później przeniesiono ich na normalną salę i nawet mogłem wziąć ich na ręce. To było bardzo dziwne uczucie, ale nawet mi się podobało!
W końcu przywiozłem Dominikę i chłopców do domu. W przygotowaniach domu na pojawienie się w nim dwóch nowych członków rodziny pomagała mi moja matka. Najwyraźniej posiadała jakąś wiedzę tajemną, której nie miałem ja, bo kupiła mnóstwo rzeczy, o których istnieniu nawet bym nie pomyślał. No ale skoro mówiła, że to będzie potrzebne, to pewnie miała rację.
W pracy dali mi kilka dni wolnego. Nie rozumiałem po co, ale okazało się, że Dominika wróciła z tego szpitala jakaś słaba. Nawet zastanawiałem się, czy nie powinni jej tam trochę dłużej potrzymać, ale nie miałem pomysłu, co wtedy miałbym zrobić z chłopcami. No to spędzałem dni na podawaniu mojej żonie bliźniaków, asystowaniu przy ich przewijaniu oraz odgrzewaniu obiadów, w które zaopatrzyła naszą lodówkę moja matka. Odliczałem dni do końca urlopu.
Nie poznawałem mojej żony
Gdy wróciłem do pracy, Dominika czuła się już lepiej i samodzielnie ogarniała sprawy związane z dziećmi. Chłopcy rośli jak na drożdżach. Wieczorami, zanim Dominika położyła ich spać, bawiłem się z nimi do upadłego. Czasami jednak zostawałem w pracy dłużej – nie miałem sił na zabawy z maluchami, w końcu od świtu do zmroku ciężko pracowałem na utrzymanie całej naszej rodziny.
Rzeczywiście, przyjście na świat bliźniaków zmieniło wiele w naszym życiu. Moja żona zamieniła podkreślające jej kobiece kształty sukienki i eleganckie garsonki na powyciągane dresy, a buty na obcasie na adidasy i trampki. W salonie wieczorami zdecydowanie zbyt często widywałem rozłożoną deskę do prasowania, a na suszarce wciąż wisiało jakieś pranie. No i przestaliśmy wychodzić gdziekolwiek, nawet do restauracji!
Dominika wciąż narzekała na masę obowiązków. Nie mogłem tego pojąć! Co stało się z moją dobrze zorganizowaną i pracowitą żoną? Nie mogłem liczyć na wspólny posiłek w knajpie, a w domu nigdy nie czekało na mnie ciepłe danie. Co ona robiła całymi dniami? Przecież co to za praca – opieka nad dwójką dzieci? Matka miała nas czwórkę, a jakoś zawsze na stole pojawiał się talerz z parującą zupą…
Spisek
W pewien weekend postanowiłem odwiedzić moich rodziców. Dość miałem odgrzewanych mrożonek czy jedzenia czegoś na mieście. Marzył mi się domowy obiad. Na matkę przecież zawsze mogłem liczyć. Przy deserze opowiedziałem, jak bardzo zawiodłem się na Dominice. Matka kiwała tylko głową. Miałem wrażenie, że mnie rozumie, chociaż patrzyła się na mnie jakimś dziwnym wzrokiem. Ale może mi się wydawało.
Kilka tygodni później moja żona obudziła mnie bladym świtem i powiedziała:
– Kochanie, muszę wyjechać na cztery dni. Dzwoniłam już do twojego szefa, dał ci wolne, zajmiesz się bliźniakami. Na stole zostawiam ci szczegółową rozpiskę, co i kiedy trzeba załatwić. Pamiętaj, żeby nie spóźnić się na rehabilitację Oskarka. Bawcie się dobrze! – rzuciła na zakończenie swojej przemowy.
– Rehabilitację? Jaką rehabilitację? Dokąd wyjeżdżasz? Żartujesz sobie ze mnie? – wołałem za nią, ale odpowiedziała mi cisza. A po chwili również wołanie jednego z chłopców.
Kilka godzin później nie wiedziałem, jak się nazywam. Z dwójką dzieci trzeba było mieć oczy dookoła głowy. I jakieś pięć par rąk. Wieczorem, gdy chłopcy szczęśliwie zasnęli w swoich łóżeczkach, a dom wyglądał, jak po bitwie (dziwne, jak wracałem z pracy, to nigdy tak nie wyglądał…), zadzwoniłem do mojej matki.
– Nie doceniałam cię, synu – rzekła na powitanie. – Obstawiałam, że zadzwonisz najdalej w południe.
– Ty wiedziałaś o wszystkim? – zapytałem.
– Oczywiście – potwierdziła. – Po twojej ostatniej wizycie zadzwoniłam do Dominiki i namówiłam ją na przyjazd do nas. Zrozumiałam, że wychowałam cię na kiepskiego męża i dopóki sam tego miodu nie zakosztujesz, nie docenisz ciężkiej pracy swojej żony.
Czytaj także:
„Na Wigilię zaprosiłem bezdomną, tułającą się po osiedlu. Dzieci pukały się w głowę, mówiąc, że nie starczy jedzenia”
„Święta są dla mnie ciężarem. Tęsknię za rodzicami, nic nie ma sensu. Łzy kapią mi nad makowcem, ale ocieram je ścierką”
„Przed świętami muszę zawsze brać tydzień wolnego i stać przy garach. Teściowa tylko wchodzi na gotowe i ocenia”