Są osoby, za którymi tęskni się w szczególny sposób i nic ani nikt nie jest w stanie ich zastąpić. Dla każdego może to być inny członek rodziny, a dla mnie byli to moi rodzice.
Zostały mi głównie wspomnienia
Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Mama miała troje rodzeństwa, a tata miał dwóch braci. Ja sama też mam dwie siostry. Rodzice mieli mnie dość późno. Jola jest starsza ode mnie o 11 lat, a Magda o 12. Tak więc gdy moje siostry były na studiach, ja byłam jeszcze w podstawówce. Rodzice natomiast mieli ponad 40 lat, gdy ja się urodziłam.
Może się wydawać, że nie ma to znaczenia. Mówi się, że czterdziestolatek jest dalej młodą osobą. Rzeczywiście tak jest, ale nie jeśli chodzi o posiadanie dzieci. Gdy ja miałam kilkanaście lat, moi rodzice byli już po pięćdziesiątce. Przez sporą część dzieciństwa towarzyszył mi strach, że za wcześnie ich stracę. Za wcześnie dla mnie.
Bardzo kochałam swoich rodziców, bo mimo znacznej różnicy wieku, zachowywali się bardziej młodzieżowo, niż młodsi rodzice moich kolegów i koleżanek ze szkoły. Często wręcz słyszałam, że zazdroszczą mi takiego kontaktu z rodzicami.
Moi rodzice byli dla mnie bardzo ważni, zwłaszcza że przez wiele lat, z uwagi na dużą różnicę wieku, z siostrami miałam słaby kontakt. Pamiętam jedne wakacje, gdy pojechałam z rodzicami nad morze. Byliśmy w Świnoujściu. Moje siostry nie chciały jechać, bo były już na studiach i wolały wybrać się gdzieś z paczką znajomych z roku. Pamiętam, jak spacerowaliśmy o zachodzie słońca nad brzegiem morza, jak płynęliśmy promem, jak leżeliśmy na plaży w bardziej upalne dni. Pamiętam, jak tata zabrał mnie w tajemnicy przed mamą na gofry.
Jeździłam z nimi zresztą nie tylko w okresie wakacyjnym, ale i ferii zimowych. Pamiętam, jak mama uczyła mnie jeździć na nartach. Tata o dziwo nie miał zapału do sportów zimowych. Moja mama zdecydowanie tak. Tata z kolei wolał morze i pływanie. Mama świetnie sobie radziła na śniegu. Lata wcześniej, gdy sama była na studiach, dorabiała jako instruktor narciarstwa.
Najgorsze obawy stały się rzeczywistością
Kiedyś zapytałam sióstr, czemu nie chcą z nami jechać, chociaż na jeden z takich wyjazdów albo latem, albo zimą.
– Daj spokój, nie jesteśmy już dziećmi – odpowiedziała Jola.
– My już swoje wyjeździłyśmy – mawiała z kolei Magda.
– Rozumiem, ale jednak nie wiemy, jak długo jeszcze rodzice będą mogli z nami być – odpowiadałam.
– Nie dramatyzuj – słyszałam zwykle albo od jednej, albo od drugiej.
To były moje dwudzieste urodziny. Organizowaliśmy całkiem spore przyjęcie z tej okazji u nas, w domu rodzinnym. Miały być moje siostry z mężami i ze swoimi dziećmi, moi rodzice chrzestni, a także rodzeństwo moich rodziców ze swoimi rodzinami. Impreza zaplanowana była na sobotę na godzinę szesnastą. Dzień wcześniej rodzice pojechali do cioci do Zgorzelca, gdzie zostali na noc. Ciocia była już wiekowa i nie mogła przyjechać do mnie na urodziny. Rodzice pojechali odwiedzić ją sami, a ja miałam dopilnować przygotowań.
Godzinę przed przyjściem zaproszonych gości, rodzice zadzwonili z drogi, że się na pewno spóźnią, bo jest korek na autostradzie A4. Nikogo to nie zdziwiło, bo ta droga „szybkiego ruchu” z tego słynie. Skończyłyśmy więc z siostrami ozdabiać pokój, gdzie mieliśmy siedzieć razem z gośćmi. Rodzice mieli po drodze odebrać tort, ale w tej sytuacji to ja pojechałam do cukierni.
Gdy wróciłam do domu i weszłam do środka, siostry wraz ze swoimi rodzinami siedziały w pokoju w ciszy. Zdziwiła mnie panująca tam atmosfera i to, że nie grało żadne radio ani telewizor. Z uśmiechem na ustach i tortem w rękach wkroczyłam powoli i nieśmiało się uśmiechnęłam:
– Hej, co jest? – powiedziałam.
Wtedy zauważyłam, że siostry siedzą obok siebie i nerwowo mną w rękach chusteczki. Podszedł do mnie mąż Magdy, wziął tort i odstawił na stół. Następnie objął ramieniem i posadził obok sióstr na kanapie. Ukucnął przede mną i troskliwie wziął do swoich wielkich rąk moje drobne dłonie, po czym powiedział:
– Kochana, przed chwilą była tutaj dwójka policjantów. Na autostradzie A4 zdarzył się wypadek.
– No wiem – przerwałam mu. – Rodzice dzwonili, że przez to się spóźnią.
Mąż siostry westchnął ciężko i pokręcił głową, a następnie powiedział:
– TIR wpadł w poślizg i naczepa uderzyła w samochód rodziców. Niestety, żadne z nich nie przeżyło.
To nie mogło być prawdą
Wtedy dotarł do mnie szloch jednej z sióstr, która siedziała obok. Mój świat zawirował, a przed oczyma zrobiło mi się ciemno. Następne co pamiętam, to pochylająca się nade mną twarz ratownika medycznego. Podobno straciłam przytomność na kilka minut i nie mogli mnie dobudzić. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Moje najgorsze obawy się ziściły.
To były najgorsze urodziny w moim życiu. Oczywiście tego dnia odwołaliśmy już wizyty pozostałych członków rodziny, pokrótce tylko informując, że stało się coś złego i niestety urodzinowego przyjęcia nie będzie. Najgorszy był czas niedługo po wypadku. Kiedy musieliśmy zidentyfikować zwłoki i zająć się uroczystościami pogrzebowymi.
Moje siostry dużo lepiej radziły sobie ze stratą niż ja. Już rok po zdarzeniu przy okazji jakiejś rodzinnej imprezy chętnie i z uśmiechem na ustach wspominały sytuację z rodzicami. Opowiadały o wakacjach, wspólnych wyjazdach, świętach i przeróżne anegdoty z życia rodziców.
Jedną z tych, które sama lubiłam, była opowieść o tym, gdy rodzice pojechali ze znajomymi nad morze. Moje siostry były jeszcze bardzo małe, a ja nawet nie byłam jeszcze w planach. Wraz ze znajomymi szli brzegiem morza niedaleko wydm, a kiedy się do nich zbliżyli, tata zauważył na granicy lasu grzyby. Od tej pory wszystko przestało się dla niego liczyć, bo zbierał grzyby do ściągniętej z pleców i zawiązanej na kształt koszyka, bluzy. Słucham tego wszystkiego i patrzyłam tylko przed siebie. Któregoś dnia zapytałam Joli:
– Jak to robicie, że tak dobrze radzicie sobie ze stratą?
– Nie wiem, po prostu trzeba żyć dalej – powiedziała siostra i przytuliła mnie na chwilę.
Żadne święta nie będą już takie same
Po jakimś czasie na co dzień radziłam sobie całkiem dobrze, bo na początku odcięłam się od wszelkich wyjść ze znajomymi i od różnych imprez okolicznościowych. Nie mogłam patrzeć, jak inni się śmieją. Być może było tak, bo usłyszałam raz od męża Magdy, że powinnam się ogarnąć, że po pół roku powinnam już funkcjonować normalnie. Nic jednak nie rozumiał.
On dalej miał rodziców. No i moje siostry być może też inaczej przeżywały tę stratę, bo były starsze. Jak były w moim wieku, rodzice żyli i mieli się dobrze. Teraz mają powyżej 30 lat i własne rodziny, a ja nie. Nie mam więc takiego samego wsparcia jak one.
Najgorsze jednak były święta. Wtedy odczuwam brak mamy i taty najbardziej. Od wypadku minęły już 3 lata, a ja za każdym razem płaczę podczas świątecznych przygotowań. Brakuje mi ubierania choinki z tatą, czy wspólnego z mamą gotowania. Na nic nie mam ochoty i nic nie sprawia mi wtedy radości. Co roku robię rolady makowe – ukochane ciasto mamy. Wtedy też moje łzy spadają najintensywniej. Ocieram je ścierką i dalej szykuję wieczerzę wigilijną, bo co innego mi pozostało? Zmuszam się do uśmiechu i spędzam święta z siostrami i ich rodzinami.
Czytaj także:
„Syn i synowa nie poszczą w wigilię, a przed kolacją już otwierają butelki. Płakać mi się chce, co się stało z tradycją”
„Pojechałam w delegację, a mąż miał się zająć domem. Po powrocie zastałam górę prania, zmywania i smród w łazience”
„Całe dzieciństwo matka wmawiała mi, że babcia nie chce mieć ze mną kontaktu. Jej kłamstwo wyszło na jaw przypadkiem”