Moja żona nie pracowała, a cały swój czas poświęcała naszej córce. Nie rozumiałem, czy może być aż tak zmęczona, skoro nie miała innych obowiązków! Wszystko się zmieniło, gdy musiałem zostać sam z naszym dzieckiem na kilka dni.
Marzyłem o wieczorze we dwoje
W pracy miałem akurat wtedy bardzo ciężki i intensywny dzień. Na moim stanowisku z każdą kolejną godziną pojawiało się coraz więcej papierów do zrobienia, a większość z nich miała dołączoną notatkę: „PILNE!”. Dodatkowo, spotkania z klientami, które ciągnęły się bez końca, oraz wizyta u szefa tuż przed opuszczeniem biura. Co za cudowność! A ponieważ był piątek, moje myśli były bardziej skupione na nadchodzącym weekendzie niż na pracy, przez co wszystko wykonywałem dwa razy wolniej.
Z radością opuściłem biuro. Po drodze do domu zahaczyłem o sklep spożywczy i kupiłem cztery zimne piwa. Marzyłem o spokojnym wieczorze, delektowaniu się piwem, oglądaniu filmu z żoną, a potem, gdy emocje zaczną się unosić, o delikatnym zbadaniu, co kryje jej szlafrok. „Połóż dziś Lenkę do łóżka nieco wcześniej, kochanie”. – wysłałem do żony wiadomość.
Można by rzec, to był typowy plan na przyjemny wieczór we dwoje. Często korzystaliśmy z takiego scenariusza, zanim przyszła na świat nasza pociecha. Niestety, od momentu kiedy na świecie pojawiła się Lenka, nigdy nam nie udało się dojść, jakby to ująć, dp zadowalającego zakończenia. Ale ostatnio opanowaliśmy sztukę uśpienia córeczki w jej łóżeczku, więc być może wreszcie...
Miałem wielkie plany, ale zaledwie kilkanaście minut po rozpoczęciu filmu, zauważyłem, jak Kasia nieświadomie kładzie mi głowę na ramieniu, a jej oczy zaczynają się zamykać. Sygnał alarmowy, musiałem przyspieszyć! Odłożyłem więc piwo i natychmiast zabrałem się do roboty.
– Nie, Mateusz, daj mi już spokój... Dzisiaj nie da rady... Jestem tak zmęczona, mała mnie zupełnie wykończyła, na nic nie mam energii... – mówiła moja żona, prawie już śpiąc.
„Nie ma rady – pomyślałem. – Chyba nasza Lenka czasem też potrzebuje trochę więcej uwagi, a dzisiaj był właśnie taki dzień”.
Nigdy nie miała ochoty na amory
Niestety, taka sytuacja zdarzała się coraz częściej. Raz córeczka nie chciała odpocząć w ciągu dnia i ciągle narzekała, domagając się nieustannego trzymania na rękach; innym razem jej ulubiony smoczek gdzieś się zawieruszył, a bez niego nie było mowy o chwili ciszy; a jeszcze innym razem odmawiała jedzenia, robiąc awantury... Skutek: Kasia coraz rzadziej miała ochotę na „małe przyjemności”, tłumacząc to ciężkim dniem spędzonym z małą.
Muszę przyznać, że nie do końca mogłem to zrozumieć. Miałem oczywiście świadomość, że trzeba troszczyć się o Lenkę – przewijać ją, karmić, nosić, usypiać. Wszystko to pochłania czas, to oczywiste, ale przecież nie na tyle, żeby na koniec dnia być kompletnie wykończonym i nie mieć już na nic siły! W końcu, jakby na to nie spojrzeć, jest to małe dziecko, które nawet jeszcze nie umie chodzić, leży sobie spokojnie w łóżeczku, czasem przekręci się z pleców na brzuch, czasem potoczy się po podłodze, zapłacze – i to wszystko!
Czyżby to naprawdę aż tak bardzo wysyłało z człowieka wszystkie siły?! W końcu Kaśka przez cały dzień była w domu! To ja w pracy miewałem natłok obowiązków, biegałem z jednego zebrania na drugie, a mimo to jakoś udawało mi się wieczorem mieć jeszcze sporo siły! Kiedy w końcu zdecydowałem się powiedzieć Kasi o wszystkich tych moich uczuciach i wątpliwościach, ona – z niewiadomych powodów – potwornie na mnie się obraziła:
– Co ty sobie wyobrażasz? Że leżę w domu na plecach i gapię się w sufit?! Myślisz, że dziecko samo sobie poradzi?!
– No bez przesady...
– Skoro taki jesteś mądry, to chętnie zamienię się z tobą miejscami – nie pozwoliła mi wtrącić ani słowa. – A może to ty zostaniesz z nią w domu? Ciekawe jak byś sobie z tym poradził! – wykrzyknęła i z hukiem zamknęła drzwi do łazienki.
No tak, jakbym nie mógł sobie poradzić z naszą córeczką. Wystarczy, że Kasia dałaby mi wskazówki, a resztę bym ogarnął sam! Tak sobie pomyślałem, a los nieoczekiwanie postanowił sprawdzić mnie w praktyce...
Nie wiedziałem, na co się piszę
Wtedy Lenka miała osiem miesięcy, była coraz bardziej towarzyska, zaczynała raczkować i wydawała z siebie radosne, piskliwe okrzyki. Była ogromnie ciekawa całego otaczającego ją świata. W tym samym czasie do Kasi dotarła smutna wiadomość o śmierci jej ukochanej babci, która od wielu lat mieszkała za granicą, w Niemczech. Żona zastanawiała się przez cały dzień, czy powinna jechać tyle kilometrów, aby pożegnać się z babcią, czy lepiej zostać z małą.
– Jeżeli jesteś na to gotowa, to ruszaj! Wiem, że to dla ciebie bardzo ważne. Ja tu zostanę i zaopiekuję się Lenką, o nic nie musisz się martwić! – obiecałem, będąc pewnym swojej decyzji.
W końcu Kasia zdecydowała, że rzeczywiście pojedzie na pogrzeb babci. Poza domem miała spędzić cztery dni, a ja w tym czasie miałem opiekować się naszą córką. „Na pewno sobie poradzę!” – utwierdzałem się w tym przekonaniu, składając w mojej pracy wniosek o urlop. Zmienianie pieluch już dawno przestało być dla mnie tajemnicą, a także potrafiłem kąpać i karmić naszą małą, ponieważ często zastępowałem w tym Kasię, zazwyczaj podczas weekendów.
Czy jest coś więcej? Oczywiście, moja małżonka zostawiła mi długą instrukcję, jak opiekować się dzieckiem, czyli co podawać do jedzenia i o której, jak reagować na różne kaprysy, gdzie najlepiej spacerować, i tak dalej. Przygotowała także mnóstwo ulubionych dań naszej małej i schowała je do zamrażarki. Byliśmy więc dobrze zaopatrzeni w jedzenie na wszystkie nadchodzące dni.
– Pokażemy mamusi, że poradzimy sobie bez żadnych kłopotów! – powiedziałem do Lenki.
Na początku pierwszego dnia po obudzeniu, moja córeczka bez żadnego marudzenia wypiła mleko z butelki i zjadła poranną kaszkę. Następnie bawiliśmy się w budowanie wieży z klocków – to było genialne! Kiedy przyszła pora obiadowa, podgrzewałem zupkę brokułową, którą wcześniej przygotowała Kasia, i umieściłem małą w krzesełku do jedzenia. Wtedy niespodziewanie – to zdarzyło się naprawdę błyskawicznie – bam! Mój mały potworek uderzył miskę, którą trzymałem w ręce... Cały obiad wylądował na jej ubranku! Cóż, musiałem ją umyć, przebrać i podgrzać następną partię jedzenia.
Tym razem, proces przebierania nie przebiegł tak gładko jak zazwyczaj. Lenka, cała zanosząc się płaczem, nie mogła nawet na moment leżeć spokojnie na plecach, nieustannie mi uciekała i niemal przeskakiwała na drugą stronę łóżka. „Czy ubranie takiego płaczącego dziecka jest w ogóle możliwe?” – zacząłem się zastanawiać. Po wielu trudach i długiej walce, w końcu udało mi się to zrobić, ale mała nadal histerycznie płakała. Nic nie było w stanie jej uspokoić.
To było jak jakiś najgorszy sen
Z napięciem sprawdzałem, czy zupa jest już odpowiednio ciepła. Każda sekunda ciągnęła się jak wieczność. Gotowe!
– No dobra, Lenka, to dla ciebie, jedz… – próbowałem ją zachęcić, myśląc, że po posiłku będzie spokojniejsza.
Ale ona, cała zapłakana, machała rękami… I oczywiście znów wylała jedzenie, choć tym razem tylko z łyżeczki!
– O co ci chodzi? Nie masz już ochoty na ten smaczny obiadek?! Mój Boże, co teraz robić?!
Zerknąłem na poradnik od Kasi, mając nadzieję, że znajdę tam jakieś wskazówki. Zgodnie z radą żony, wziąłem Lenkę na ręce, nosiłem ją po kuchni, kołysałem, bawiłem światłem w łazience. Po kilkunastu minutach w końcu się uspokoiła. Ufff!
Kiedy nadszedł czas drugiej drzemki, zgodnie z poradnikiem, ułożyłem Lenkę w łóżeczku. Dopiero co wyszedłem z pokoju, a już usłyszałem głośny płacz. Szybko wróciłem. Na mój widok córeczka uspokoiła się, ale wcale nie wyglądała na senną… Postanowiłem poczekać jeszcze chwilkę w nadziei, że może zasnąć; ostatecznie wziąłem ją z łóżka. Mała była wniebowzięta! Zrozumiałem, że nie ma najmniejszej ochoty na drzemkę, bo nadal rozpiera ją energia.
Teraz bawiła się grzecznie sama, tylko co jakiś czas domagając się mojej uwagi. Taka sytuacja utrzymywała się może przez godzinę. Następnie Lenka zaczęła robić się coraz bardziej zrzędliwa. Każda zabawka, która wypadła jej z ręki, powodowała u niej łzy i lament; każde potknięcie podczas raczkowania powodowało prawdziwy napad histerii. Wydawało mi się, że nie było niczego, co poprawiłoby jej humor lub chociaż uspokoiło na krótki czas.
– Mogłaś sobie zrobić drzemkę i miałabyś siłę do zabawy! – zwracałem się do niej z zarzutem.
Wypatrywałem żony jak zbawienia
Z całą pewnością Lenka była wykończona. Nic dziwnego, skoro zrezygnowała z drugiej drzemki i nie przespała się w ciągu dnia. Niestety, na kolejną drzemkę było już za późno. Gdyby teraz mała usnęła, potem szalałaby przez pół nocy. Chyba że udałoby się jej przespać całą noc bez budzenia się...
Zrezygnowałem z tego pomysłu, ryzyko nocnej histerii było zbyt duże, a szanse na to, że dziecko prześpi spokojnie całą noc praktycznie zerowe. Musiałem więc znieść jej dziecinne kaprysy jeszcze przez dwie godziny. Kiedy nosiłem ją na rękach, Lenka nieco się uspokajała, więc większość tego czasu spędziliśmy na kołysaniu i spacerowaniu po całym mieszkaniu. Kiedy wieczorem grzecznie wypiła mleko i zasnęła w swoim łóżeczku, w końcu mogłem odetchnąć z ulgą. Całe napięcie opadło... Zwykle po takich wydarzeniach padałem ze zmęczenia! A to dopiero pierwszy dzień, kiedy miałem ją pod opieką...
Przez następne trzy dni miałem z moją małą diablicą więcej przygód. Dwa razy budziła się w środku nocy i nie zamierzała zasnąć przez całą kolejną godzinę. Podczas kąpieli zafundowała mi powódź w łazience, mocząc wszystkie kosmetyki i podłogę. Moja głowa, ręce, oczy i kręgosłup mnie bolały, a ja byłem już całkiem wyczerpany. Muszę przyznać, że tylko czekałem na powrót Kaśki, żeby w końcu mnie odciążyła w tej męce...
Moja małżonka miała w stu procentach rację. Kochanie, przepraszam za moje błędy! Opieka nad maluchem to naprawdę ciężka robota. Horror! To jak życie w ciągłym chaosie i zamieszaniu! Od teraz będę cię wspierać i rozumiał każde twoje zmęczenie. Obiecuję!
Czytaj także:
„Za związek z żonatym mężczyzną dopadła mnie karma. Szybko wymienił mnie na młodszą i zabawiał się z nią na biurku”
„Zakochałem się w córce przyjaciela. Kiedyś zmieniałem jej pieluchy, dziś zdejmuję z niej stanik”
„Moja żona była zimna jak nóżki w galarecie. Ogrzewałem się w ramionach innej i dostałem nauczkę”