Nie pamiętam dokładnie, ile lat znamy Iwonę i Grześka? Chyba z piętnaście. Byliśmy sąsiadami. Bardzo zaprzyjaźnionymi. W tym samym czasie budowaliśmy nasze domy, urządzaliśmy ogrody. Potem razem wychowywaliśmy dzieci, pomagaliśmy sobie w domowych naprawach, urządzaliśmy wspólne grille, a nawet wyjeżdżaliśmy razem na wakacje. Moja Jola biegała do Iwony na babskie ploty, ja z Grzesiem wyskakiwałem na ryby. Dogadywaliśmy się lepiej niż niejedna rodzina. Żartowaliśmy, że razem się zestarzejemy i, siedząc na ławeczce, będziemy obserwować, jak bawią się nasze wnuki.
A to nowina
I nagle, trzy miesiące temu, trach! Wszystko zaczęło się walić.
Dokładnie pamiętam tamto popołudnie. Moja Jola poszła do sąsiadki pożyczyć trochę bułki tartej do schabowych. Nasz wiejski pobliski sklepik był już zamknięty, a jechać gdzieś dalej mi się nie chciało. Liczyłem na to, że za minutę wróci. Rano bardzo się spieszyłem i nie zdążyłem nawet zjeść śniadania. Czekałem więc na te schabowe prawie jak na zbawienie. A jej nie było chyba z godzinę. Gdy wreszcie stanęła w drzwiach, miała jakąś taką dziwną minę. Na dodatek trzymała w ręku pustą szklankę.
– A bułka gdzie? Tak się zagadałaś, że zapomniałaś, po co poszłaś? Żołądek mi już z głodu do kręgosłupa przyrasta! – naskoczyłem na nią.
– A pies tańcował z twoim żołądkiem! Wiesz, co przed chwilą usłyszałam od Iwony? Że się rozwodzą z Grześkiem! Bo nie mogą już dłużej ze sobą wytrzymać, są znużeni i znudzeni. Wyobrażasz to sobie?! Wystawili dom na sprzedaż, dzielą się majątkiem. No i każde idzie w swoją stronę! Grzesiek podobno już jutro wyprowadza się do jakiejś kawalerki w mieście! – krzyknęła.
Popatrzyłem na nią jak na wariatkę. Oni i rozwód? Przecież to niemożliwe! Zawsze uważałem ich za wzorowe małżeństwo. Gdy się z nimi spotykaliśmy, byli zawsze uśmiechnięci, mili i czuli dla siebie. Owszem, bywało, że się kłócili, czasem dochodziły zza płotu podniesione głosy… Ale które małżeństwo żyje dzisiaj w idealnej zgodzie? Tyle stresów na co dzień, problemów… Wystarczy mała iskierka, by doszło do potężnej eksplozji.
Przecież wszyscy się kłócą
Wiem to z własnego doświadczenia, bo bywało, że Jola i ja też skakaliśmy sobie do oczu. A właściwie to ona mi skakała, a ja czekałem, aż osłabnie. Czasem bywało bardzo ostro. Ale koniec końców zawsze dochodziliśmy jakoś do porozumienia. Myślałem, że nasi sąsiedzi też potrafią się dogadać. A tu taka przykra niespodzianka.
– Nie gap się tak na mnie, nie zwariowałam! Jak mi Iwona o tym powiedziała, to się tylko głupio roześmiałam. A później powiedziałam, żeby nie żartowała w ten sposób, bo dzisiaj nie prima aprilis. I jeszcze jakieś licho wywoła. A ona na to, że to wcale nie żart, że papiery rozwodowe są już w sądzie! – mówiła rozgorączkowana.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
– Dziwne, bardzo dziwne… Kobiety rzadko potrafią utrzymać coś w tajemnicy. A o kłopotach małżeńskich to już zazwyczaj rozpowiadają na lewo i prawo. A ona o niczym ci wcześniej nie powiedziała…? – zastanawiałem się głośno.
– No właśnie! Też nie potrafię tego pojąć! Oczywiście zapytałam ją natychmiast, dlaczego oboje byli tacy tajemniczy, bo przecież Grzesiek też nie zdradził ci się nawet słowem. I wiesz, co usłyszałam? Że nie chcieli nas martwić. I obciążać swoimi problemami! Ale teraz postanowiła o wszystkim powiedzieć, bo skoro Grzesiek się wyprowadza, to i tak ich plany rozwodowe wyszłyby na jaw… – kontynuowała wzburzona.
– A ty co na to? – zainteresowałem się.
– No, wściekłam się! Powiedziałam, że po to są przyjaciele, żeby wysłuchać, doradzić, pomóc. I że wspólnie na pewno wymyślilibyśmy jakieś rozwiązanie. Pięknie mi podziękowała, ale powiedziała, że to ich prywatna sprawa… No i dodała, że ma nadzieję, że nadal będę się z nią spotykać na ploteczki. Jak ona sobie to wyobraża? Przecież nie będzie już mieszkać za płotem! A co jeśli przeprowadzi się także do miasta?! – denerwowała się.
– Zawsze możecie się umówić gdzieś w kawiarni – zauważyłem.
Ale Jola mnie nie słuchała.
Żona nie mogła w to uwierzyć
– Co im do głowy strzeliło! Rozstawać się po 23 latach małżeństwa? Zrozumiałabym jeszcze, gdyby ona się zakochała w jakimś innym facecie, albo Grzesiek ją zdradzał, bił… To jest jakiś powód. Ale zmęczenie i znudzenie? Przecież to nienormalne, chore! Chyba im się na stare lata w głowach pomieszało! – aż poczerwieniała.
– Szkoda, naprawdę szkoda… Będzie mi ich brakowało… – westchnąłem i zatopiłem się w niewesołych myślach.
Naprawdę żałowałem, że podjęli taką a nie inną decyzję. Byliśmy przecież z nimi bardzo zżyci. A jak uświadomiłem sobie, że za płotem już wkrótce zamieszkają jacyś obcy ludzie, to zrobiło mi się smutno.
Pomyślałem, że będę tęsknił za naszymi wspólnymi wakacjami, grillami, spotkaniami. Poza tym Grzesiek zawsze pomagał mi we wszelkiego rodzaju naprawach, fajnie mi się z nim gadało. Nasze żony też nie mogły bez siebie żyć. A teraz? Może ci nowi okażą się wredni albo mało towarzyscy… Zamkną się w czterech ścianach i tyle.
– No tak, ty jak zwykle! Tylko wzdychać potrafisz! – wyrwał mnie nagle z zamyślenia poirytowany głos żony.
– A niby co mam robić? Płakać? Załamywać ręce? – odburknąłem.
– A kto tu mówi o płaczu? Trzeba działać! – wrzasnęła.
– To znaczy???
– Co tak wybałuszasz oczy! Trzeba ich pogodzić! To na pewno tylko chwilowy kryzys! Huśtawka nastrojów związana z przekwitaniem, syndrom opuszczonego gniazda, albo coś w tym stylu… Czytałam o tym w poradnikach. Zresztą, mniejsza o powody… Jak sami nie potrafią odnaleźć drogi do siebie, to należy im w tym pomóc! – mówiła podekscytowana.
– Ale przecież Iwona dała ci jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie, byśmy wtrącali się w ich rozwodowe sprawy. Jakby oczekiwała pomocy, toby cię o nią poprosiła. A Grzesiek mnie – przypomniałem jej.
– A tam, takie sobie głupie gadanie… Oni teraz mają taki mętlik w
głowach, że sami nie wiedzą, czego chcą. Ja biorę się za urabianie Iwony, a ty Grześka. Weź go kilka razy na piwo, przemów mu do rozumu. Zobaczysz, jak będzie już po wszystkim, to nam jeszcze podziękują! Przecież robimy to dla ich dobra – przekonywała.
Sąsiedzkie mediacje
Przyznam szczerze, że nie byłem zachwycony pomysłem żony. Nie chciałem bawić się w psychoterapeutę, który lepiej wie, co jest dobre dla ludzi. Obawiałem się, że takie przemawianie do rozumu może przynieść więcej złego niż dobrego. Sam wściekałem się, gdy teściowa próbowała kiedyś wściubiać nos w nasze małżeńskie sprawy. Pogoniłem ją z jej dobrymi radami na cztery wiatry!
Byłem prawie pewien, że Grzesiek zrobi dokładnie to samo. Próbowałem to wytłumaczyć Joli. Tylko machała ręką.
– Kochanie, jak nie spróbujesz, to się nie przekonasz. A może jednak nie masz racji? Chyba zależy ci na ich szczęściu – mówiła.
Tak naciskała, tak piliła, że w końcu uległem.
Przez kilka następnych tygodni byliśmy zajęci naprawianiem małżeństwa naszych przyjaciół. Żona biegała prawie codziennie do Iwony, ja spotykałem się na mieście z Grześkiem. Tak, jak przypuszczałem, niczego nie osiągnąłem. Wręcz przeciwnie, przyjaciel był coraz bardziej zniecierpliwiony. Gdy tylko coś wspominałem o jego małżeństwie, o Iwonie, natychmiast marszczył brwi i sprytnie zmieniał temat. Albo milczał, jakby nie słyszał moich pytań i wywodów. Ale któregoś razu wreszcie nie wytrzymał.
– Stary, skończ wreszcie tę zabawę w podchody… To naprawdę nic nie da! Jak już tak koniecznie chcesz wiedzieć, to między mną i Iwoną nie układało się już od dawna. Ale chcieliśmy poczekać, aż dzieci dorosną i pójdą na swoje. No i się doczekaliśmy. A teraz albo pijemy piwo i gadamy o starych Polakach, albo się żegnamy! – zagroził.
Wybrałem piwo i starych Polaków. I od razu zrobiło się przyjemniej. Źle się czułem w roli niechcianego mediatora.
Nic nie pomagało
Joli też szło, delikatnie mówiąc, nie najlepiej. Co prawda Iwona była bardziej wylewna od Grześka i moja żona poznała więcej szczegółów z życia małżeńskiego, ale o godzeniu się w ogóle nie było mowy. Mówiła mniej więcej to samo, co jej mąż. Że nie ma sensu dłużej ciągnąc tego związku, że oboje się w nim duszą, że lepiej będzie jak się rozstaną. Jola była oczywiście bardzo niepocieszona.
– Jest trudniej, niż myślałam… Żadne argumenty do niej nie docierają. Zacięła się jak jakiś średniowieczny zamek – zwierzyła mi się po kolejnej bezowocnej wizycie u przyjaciółki.
– Grzesiek też jest nieugięty… Nawet zagroził, że więcej się ze mną nie spotka, jak będę wracał do tematu. Może więc skończymy już tę zabawę? Nie wszystkie problemy zawsze udaje się rozwiązać pozytywnie. Trzeba pogodzić się z faktami – powiedziałem.
Miałem nadzieję że wreszcie dotrze do niej, że uszczęśliwianie kogoś na siłę nie ma sensu. Nic z tego!
– Kochanie, za łatwo się poddajesz! Przegraliśmy może bitwę, ale nie wojnę! Już ja wymyślę jakiś plan naprawczy… Oni muszą się spotkać i jakoś dogadać – usłyszałem wtedy.
Czułem, że nie odpuści.
Fatalny podstęp
No i wymyśliła, niestety… Gdy tydzień temu wróciłem z pracy, była bardzo podekscytowana.
– Słuchaj, ściągnij do nas Grześka jutro wieczorem. Powiedz, że rura nam pękła w łazience i nie możesz sobie z tym poradzić… Albo wymyśl coś innego. Ja w tym czasie przyprowadzę Iwonę. Powiem, że potrzebuję pomocy przy szyciu zasłon – zaczęła.
– Kochanie, co ty zamierzasz zrobić? – zaniepokoiłem się.
– Doprowadzić do spotkania pojednawczego! Kiedy już oboje będą w środku, to zamkniemy ich w salonie i oświadczymy, że ich nie wypuścimy dopóki ze sobą nie porozmawiają. Postawię tam butelkę dobrego wina, zapalę świece… To musi zadziałać! – odparła z triumfem w oczach.
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę.
– Zwariowałaś? Tylko się wkurzą! – zaprotestowałem.
– E tam, głupi jesteś! Przecież oni na pewno się jeszcze kochają. Muszą sobie tylko o tym przypomnieć! – krzyknęła.
Faktycznie, moja żona miała rację. Byłem głupi. Ale dlatego, że zgodziłem się na ten plan i uczestniczyłem w jego realizacji. Zwykle dla świętego spokoju jej ustępuję, ale wtedy powinienem był się postawić. Jednak tego nie zrobiłem.
Zwabiłem podstępem Grześka do naszego domu, Jola przyprowadziła Iwonę…
O rany, co się potem działo! Nawet nie zdążyliśmy ich zamknąć w tym nieszczęsnym salonie. Gdy tylko zorientowali się, o co chodzi, natychmiast na nas napadli. Oboje! Krzyczeli, że nie spodziewali się po nas takich zagrywek, że są dorośli, rozstają się z własnej woli i nikomu nic do tego. A my zamiast to uszanować, jak prawdziwi przyjaciele, bezczelnie pchamy się z buciorami w ich życie. I próbujemy naprawiać to, co jest nie do naprawienia, choć nikt nas o to nie prosił.
Słuchałem tego wszystkiego ze spuszczoną głową. A Jola? Przez dłuższą chwilę stała i gapiła się na nich z szeroko otwartymi ustami. Taka była zaskoczona tym wybuchem. Pewnie naiwnie myślała, że jej podziękują i po kwiaty pobiegną. Później próbowała się bronić, tłumaczyła, że chciała tylko pomóc, że miała dobre chęci. Nie dali się przekonać i udobruchać. Wyszli od nas obrażeni.
No i teraz oboje mamy problem, bo Iwona i Grzesiek się do nas nie odzywają. Nawet telefonów nie odbierają. Jola jest rozżalona, a ja wściekły. Bo coś mi się wydaje, że przez ten jej plan naprawczy straciliśmy przyjaciół.
Czytaj także: „Faceci zawsze oglądali się za moją matką. Nigdy nie przypuszczałam, że jej uroda zniszczy mi życie”
„Dałam się naciągnąć kochasiowi na sporą sumkę. Przychodził do mnie jak do bankomatu, aż w końcu zniknął”
„Moja przyjaciółka mnie oszukała. Kiedy pożyczyłam jej pieniądze na mieszkanie, zerwała ze mną kontakt”