„Żona awanturuje się, że nie szanuję jej pracy. A co to za wyczyn zrobić obiad? Ja mam na głowie ważniejsze rzeczy”

Żona wytykała mi, że nie szanuję jej pracy fot. Adobe Stock, Elnur
„Usłyszałem, że nie tylko nie szanuję pracy i wysiłków żony, ale w dodatku myślę tylko o swoich przyjemnościach. – Traktujesz mnie jak kuchtę! – Wybacz, ale to ty robisz z domu jakąś piekielną kuchnię – wzruszyłem ramionami. – Jestem ci niebywale wdzięczny, że przynajmniej nie wymagałaś strojów wieczorowych przy rosole”.
/ 29.07.2022 13:15
Żona wytykała mi, że nie szanuję jej pracy fot. Adobe Stock, Elnur

Tak się jakoś złożyło, że na stare lata zostaliśmy z moją Anią sami. Nie miałem nigdy złudzeń, że któreś z trójki dzieci będzie chciało mieszkać w lesie, ale też, powiedzmy sobie szczerze, nie sądziłem, że wywieje je aż tak daleko! Dość powiedzieć, że Ala, która ma najbliżej, musi przejechać 400 kilometrów, by odwiedzić rodziców.

Nie czujemy się jednak opuszczeni

Wiemy, że zarówno dla dzieci, jak i wnuków jesteśmy ważni. W każde wakacje przez dom przetaczają się tabuny odwiedzających i zarówno ja, jak i Ania mamy pełne ręce roboty. Gotowanie, dogadzanie towarzystwu na milion sposobów. No, po prostu ich kochamy… Poza tym kto w tym zagonionym świecie wpoi dzieciarni polskie tradycje kulinarne i nie tylko? Kto pokaże, ile można zdziałać własnymi rękami, jeżeli wokół panuje kult rozbuchanej konsumpcji? To nasza misja. I muszę się pochwalić, że odnosimy sukcesy: smyki, które wysiadają z samochodów z oczami wlepionymi w komórki czy inne smartfony, potem, przed wyjazdem, ledwo odnajdują swój cenny sprzęt…

W tym roku wczesną wiosną, a właściwie pod koniec zimy, wpadł na kilka dni Kamil, syn naszego najstarszego. Dawno chłopaka nie widzieliśmy, bo ostatnie dwa lata był na stypendium w Anglii i bardzo się zdziwiliśmy z Anią – to już w zasadzie dorosły mężczyzna! Nawet się trochę przestraszyłem: czy stary dziadek będzie miał o czym rozmawiać z takim światowym i wykształconym młodzieńcem?

– Daj spokój, Jerzyk – pocieszała mnie żona. – To ciągle nasz mały Kamilek, tylko trochę starszy.

– Pamiętasz, jak zawsze lubił drożdżówkę z rabarbarem? – dodała po chwili. – Upiekę mu jutro i sam zobaczysz, że nic się nie zmienił.

Wnuczek mnie zaskoczył

A jednak człowiek, który żyje aktywnie w zmieniającym się świecie, sam ulega nieustającej metamorfozie, i ta dewiza dotyczyła także naszego wnuka. W sumie myliliśmy się z Anią oboje: ona, sądząc, że dorosły mężczyzna nadal będzie głównie łasuchem, ja, bo obawiałem się, że informatyczne, a tym samym, całkowicie enigmatyczne dla mnie, wykształcenie wnuka, uniemożliwi nam porozumienie. Już pierwszego dnia po przyjeździe, zgadaliśmy się, że Kamil widział z okien pociągu lecące żurawie. Próbował nawet zrobić zdjęcia, ale bez większego sukcesu, bo kąt był nieodpowiedni.

– Interesuje cię to? – zdziwiłem się.

– Jasne! Należę nawet do stowarzyszenia ornitologów-amatorów – roześmiał się. – No dobra, bardziej obserwatorów niż ornitologów.

Powiedziałem, że mogę go zabrać na łąki, gdzie pewnie spotkamy corocznie zlatujące żurawie. Moglibyśmy nawet zajść na bagna, gdzie kiedyś miały miejsce gniazdowania, tyle że to kawał drogi, czy będzie mu się chciało iść…

– Czy mnie się będzie chciało? – roześmiał się. – Pewnie! Tata mówił, żeby zapytać, ale myślałem, że skoro dziadek już od dawna jest na emeryturze, to szkoda głowę zawracać.

– Czy prawdziwy leśniczy kiedykolwiek zapomina o tym, co przywiodło go do zawodu? – zaśmiałem się.

Emerytura to tylko sposobność do porzucenia tego, co było głównie utrapieniem, czyli gospodarki drzewnej, tego całego liczenia, znaczenia, pilnowania pracowników… Ale miłość do przyrody nie opuszcza człowieka nigdy. Gdy się okazało, że i wnuk zarażony jest tym bakcylem, poczułem się nieopisanie szczęśliwy, a nawet zrealizowany. Zupełnie jakbym dopiero teraz uznał, że moje życie miało jednak głębszy sens. Znalazłem stare notatki i opracowaliśmy z Kamilem plan na tych kilka dni, które miał u nas spędzić. Wychodziliśmy rano zaraz po śniadaniu, a wracaliśmy, gdy już udało nam się osiągnąć cel danego dnia, czyli, jak się okazało, dla mojej żony stanowczo za późno.

– Ziemniaki są skołczałe, a pieczeń wyschła na wiór – syknęła mi w ucho już pierwszego dnia. – W tym domu jada się obiady o czternastej!

– Nie tragizuj, skarbie – cmoknąłem ją w policzek. – Jesteśmy głodni jak wilki, będzie nam smakowało.

Faktycznie, pożarliśmy wszystko, nikt nie narzekał, ale żona już do wieczora była nie w humorze. Nie chciała oglądać zdjęć, które młody zrobił żurawiom na bagnach, nie włączyła się w żadną naszą rozmowę, ot, wyjęła jakąś niedokończoną robótkę zarzuconą ze dwa lata temu i udawała, że pilnie szydełkuje.

Aniu, kochanie, możesz mi powiedzieć, co ty właściwie wyprawiasz? – zapytałem wieczorem, gdy kładliśmy się do łóżka.

– Nic – wzruszyła ramionami.

– Czy naprawdę muszę ci tłumaczyć, że twoje zachowanie dziś było po prostu niegrzeczne? Mamy gościa!

Nie próbuj mnie uczyć kultury, dobrze? – spojrzała z wyższością. – Jedną z podstawowych zasad jest szanowanie cudzej pracy. Jeśli spędzam pół dnia przy garnkach, to wypadałoby zjawić się w porze posiłku, a nie wtedy, gdy już wszystko straci smak i wygląd!

Przeprosiłem żonę, choć, prawdę mówiąc, uznałem, że robi z igły widły.

Zjedliśmy ze smakiem? Zjedliśmy

Ostatecznie, to tylko obiad, do licha, a nie ceremonia koronacyjna, żebyśmy musieli być na czas co do sekundy! Miałem nadzieję, że Ania jakoś sobie wszystko w głowie poukłada, przemyśli… Zobaczy, ile radości ma nasz wnuk z obcowania z naturą, doceni, że wciąż mogę go czegoś nauczyć, wzbogacić jego świat. Przeliczyłem się: z każdym dniem kłopoty się nawarstwiały, błahe sprawy urastały do problemów.

Najpierw niby osiągnęliśmy kompromis, miałem dawać znać godzinę przed powrotem, o której przyjdziemy z lasu. Ale kiedy według Ani byliśmy już za długo, sama zaczynała wydzwaniać. I tak skradaliśmy się pół godziny, żeby złapać dobre ujęcie pary żurawi na łące, a w strategicznym momencie rozlegał się dzwonek telefonu i całą wyprawę szlag trafiał. Albo, wręcz przeciwnie, leżeliśmy na nasypie kolejowym, cieszyliśmy się błogim spokojem, obserwując przez lornetki gniazdo myszołowa, a potem się okazywało, że po prostu byliśmy poza zasięgiem sieci i w domu czekała na nas wymowna cisza, przerywana stukaniem drutów.

Żyjąc tylko we dwoje, w spokoju i bez stresów, nie kłóciliśmy się całe lata, ale teraz wręcz namacalnie czułem, że moja żona zmierza do konfrontacji. I postąpiłem jak zawsze, bez problemu przypominając sobie na wpół zapomnianą sztukę uników.

Nie dam się sprowokować, postanowiłem

Dopóki Kamil jest u nas, będę lawirował, w miarę możliwości czerpiąc z życia, ile się da. Kiedy chłopak wyjedzie, proszę bardzo – jestem do dyspozycji. I rzeczywiście, ledwo odwiozłem chłopaka na pociąg, rozpętało się piekło. Usłyszałem, że nie tylko nie szanuję pracy i wysiłków żony, ale w dodatku myślę tylko o swoich przyjemnościach!

– Traktujesz mnie jak kuchtę, sam kreując się na jakiegoś naukowca! – parsknęła mi w twarz.

– Wybacz, ale to ty robisz z domu jakąś piekielną kuchnię, gdzie wszystko musi być tip-top – wzruszyłem ramionami. – Jestem ci niebywale wdzięczny, że przynajmniej nie wymagałaś strojów wieczorowych przy rosole!

Pożarliśmy się jak za dawnych czasów, potem zapanowało pełne chłodu zawieszenie broni. W kwietniu Ania wyjechała do sanatorium na trzy tygodnie, a po jej powrocie wszystko wróciło do normy, tak, jakby nic się nie zdarzyło. Chociaż, jeśli chodzi o mnie, pewien osad pozostał: czułem się ogromnie rozczarowany jej podejściem, brakiem elastyczności, a nawet egoizmem. Czy naprawdę nie widziała, że przez sztywne trzymanie się bezsensownych zasad, możemy stracić radość życia, wpływ na życie wnuków?

Nie miałem odwagi ani ochoty wracać do tematu

W tamtym tygodniu dostałem jednak mail od Kamila, w którym wnuk pyta, czy mógłby przyjechać w czerwcu na tydzień. Pokręcilibyśmy się trochę, porobiłby zdjęcia, pozbierałby pióra, bo akurat ptaki odlatujące będą się pierzyć… Mogłoby być fantastycznie! Tym bardziej że ostatnio znalazłem gniazdo remiza, i chyba widziałem w zagajniku nad jeziorem ortolana… Jak słowo daję, nie mam pojęcia, co robić, najchętniej wysłałbym Anię znów do jakiegoś sanatorium…

Z rozkoszą jadłbym chińskie zupki przez miesiąc, jeśli tylko oszczędziłoby mi to znoszenia jej humorów i zarzutów z kosmosu. Ba, pożywiłbym się nawet suchym chlebem, byle mi nikt nie zrzędził za uszami! Odkładanie na później nierozwiązanych spraw jednak nie załatwia problemu… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA