Dostałam go w spadku po babci. Doskonale znałam jego historię, mimo to wciąż błagałam babcię, by opowiadała mi ją od nowa. To było dla mnie lepsze niż słuchanie bajek… Zegar trafił do jej rodziny w 1922 roku. Miała wtedy trzy latka. Jej ojciec wygrał go w karty.
– Jak to w karty? – zdziwiłam się, gdy po raz pierwszy usłyszałam tę opowieść.
Nie mogłam dłużej być z Michałem
– Zwyczajnie, mój tata uwielbiał pokera. I był niezłym graczem – uśmiechnęła się babcia. – Mama przymykała oko na te jego karciane wieczory, ale akurat wtedy bardzo się zdenerwowała. Może dlatego, że ojciec zawsze twierdził, że to tylko niewinne hobby, a teraz wrócił do domu z zegarem. I to jakim! Nie dość, że pięknym, to z całą pewnością cennym. Zdenerwowanie mamy ustąpiło miejsca zachwytowi. To byłe zegar szafkowy: miał prawie dwa metry wysokości, pochodził z XIX wieku, a mechanizm krył się w drewnianej konstrukcji zdobionej intarsją. Po prostu cudo! Rzemieślniczy majstersztyk! Zresztą nie muszę ci tego mówić, sama widzisz – zaśmiała się babcia.
Spojrzałam na zegar, który właśnie zaczynał wybijać godzinę. Dubeltowo. Bim-bam! Bim-bam! Tak! Był piękny.
– Kiedyś będzie twój, kochanie – szepnęła mi babcia do ucha. – Wiem, jak bardzo ci się podoba. Poza tym uwielbiasz go tak jak moja mama. Dlatego trafi w twoje ręce – pocałowała mnie w gorące od emocji czoło.
Przypomniałam sobie tę rozmowę sprzed pięćdziesięciu pięciu lat i zalała mnie fala gorąca.
– Straciłam go, babciu… – wyszeptałam i rozpłakałam się.
Wyszłam za mąż za kolegę ze studiów
Michał był inteligentny, zabawny i trochę ładniejszy od diabła.
– Przynajmniej zazdrość mam z głowy – śmiałam się, gdy przyjaciółka narzekała na jego braki w urodzie. – Wiesz, jakie to ważne! Baby lecą na przystojniaków!
Nie miałam racji. Luz Michała był większym lepem niż uroda. Zaczął mnie zdradzać jakieś dwa lata po ślubie. Zorientowałam się po sześciu. Wybaczyłam, miałam gest. Po kolejnych czterech dotarło do mnie, że mój mąż jest hazardzistą. Może dlatego tak późno, bo przestało mu się wieść. Wcześniej podobno wygrywał wszystko, co było do wygrania. Nic o tym nie wiedziałam. Co robił z tymi pieniędzmi, fantami, czy co to tam było? Ja ich nie widziałam na oczy.
Seanse pokerowe trwały do białego rana. Wracał naładowany, wręcz kipiący emocjami. Coraz częściej brał zwolnienia, bo rano nie był w stanie dotrzeć do pracy. W końcu go zwolnili. Zagroziłam rozwodem, jeśli nie zacznie się leczyć. Zaczął. Wytrzymał dziesięć lat bez kart. Potem popłynął, a ja razem z nim. Może gdyby ktoś mądry mi wcześniej podpowiedział, żebym zrobiła rozdzielność majątkową… A może gdybym sama była mądrzejsza, nie doszłoby do tego…
Dziś trudno mi sobie przypomnieć, ale chyba byliśmy przez chwilę szczęśliwi. Michał odziedziczył piękne mieszkanie w kamienicy po siostrze swojej matki, która go uwielbiała, a nie miała swoich dzieci. Urządzaliśmy je powoli. W najważniejszym miejscu w salonie stanął mój ukochany zegar. No więc straciliśmy to wszystko. Zostaliśmy zlicytowani.
Zanim jeszcze kazali nam się wyprowadzić z mieszkania, zniknęły z niego wszystkie meble. Również zegar. W domu zapanowała głucha cisza, nie mogłam jej znieść. Wynajęłam maleńkie mieszkanie w innej części miasta i wyprowadziłam się. Sama, oczywiście.
Złożyłam też pozew rozwodowy
Żyłam z dnia na dzień. Cztery miesiące później byłam już wolna. Sprawa rozwodowa trwała dwadzieścia minut, potem chwila przerwy i ogłoszenie wyroku. Sędzia nie miał wątpliwości, że nasze charaktery nie są do pogodzenia. Byłam wolna, pełna żalu. Poniosłam porażkę. Nigdy więcej nie widziałam Michała. Nie mieliśmy dzieci, nic nas nie łączyło, nie miałam ochoty go widywać.
Po pięciu latach poznałam Ryszarda. Miałam 49 lat, nie chciałam być sama do końca życia. Ryszard był spokojny, opanowany, małomówny. Kompletnie niezabawowy. Od towarzystwa wolał domowe zacisze. Przeciwieństwo Michała. Tym mnie najbardziej ujął.
Zaczęłam inne życie. Wszystko wokół mnie spowolniło. Skończyły się bezsenne noce, łykanie prochów uspokajających, wieczna panika. Z poprzedniego życia nie zostało nic. Oboje z Ryszardem lubiliśmy książki, białe wino i polskie morze, nad które jeździliśmy co roku. Wracając, zawsze wstępowaliśmy do Gdańska na Jarmark Dominikański. Uwielbialiśmy jego atmosferę.
Tylko tam 1000 kupców, rzemieślników, kolekcjonerów, artystów sprzedaje swoje skarby. Można tu kupić rzeczy, których nie znajdzie się nigdzie indziej, oryginalną biżuterię, ceramikę, rękodzieło, ubrania, antyki… Dla mnie oczywiście najciekawsze były stoiska z zegarami. Wstrzymywałam oddech, szukając swojego. A nuż, myślałam. Może komuś się znudził, przestał podobać, potrzebuje pieniędzy.
– Kochanie, dobrze się czujesz? – Ryszard przypatrywał mi się z niepokojem. – Strasznie zbladłaś…
– Spojrzałam na niego, uśmiechnęłam się i przeniosłam wzrok z powrotem na stoisko, na którym stał MÓJ zegar. Nie mogłam się mylić, poznałam go po brakującym kawałku intarsji. – Wracasz do domu, skarbie – szepnęłam.
Czytaj także:
„Kiedy mój mąż został ojcem, stwierdził, że jednak nie chce dzieci. Planowaliśmy gromadkę, a już z pierworodną zostałam sama”
„Mój mąż ma duże problemy z głową, ale fizycznie jest zdrowy jak ryba. Czekam, aż odzyskam wolność, ale prędzej się wykończę”
„Wystarczy, że teściowa kiwnie palcem, a mój mąż do niej leci na łeb na szyję. Moje potrzeby zostają daleko w tyle”