„Kiedy mój mąż został ojcem, stwierdził, że jednak nie chce dzieci. Planowaliśmy gromadkę, a już z pierworodną zostałam sama”

Mąż zostawił mnie samą z córką fot. Adobe Stock, peopleimages.com
„– Drugie dziecko? Chyba żartujesz? – Ale Jacek, przecież planowaliśmy dużą rodzinę, wspólne życie… – nie potrafiłam ukryć łez. – To było kiedyś i wcale nie miała być duża rodzina – odpowiedział jedynie mój mąż. – Co się od tamtego czasu zmieniło? – chciałam się dowiedzieć. Udał, że nie słyszy pytania. Niespełna rok później odszedł”.
/ 13.08.2022 08:30
Mąż zostawił mnie samą z córką fot. Adobe Stock, peopleimages.com

Życie osobiste nie ułożyło mi się zupełnie, za to córka jest moją dumą i szczęściem. I właśnie ona podarowała mi tę „drugą młodość”. Nie mogłam się doczekać dnia, w którym przejdę na emeryturę. Byłam już bardzo zmęczona życiem, marzyłam o odpoczynku…

Wyszłam za mąż tuż przed 30-stką

Kochaliśmy się z Jackiem na zabój. Ach, jakie mieliśmy plany na przyszłość! Urodzą się dzieci, odchowamy je, a potem zajmiemy się wnukami i… sobą. Dorotką wspólnie cieszyliśmy się tylko kilka miesięcy. Razem ją kąpaliśmy, razem przygotowywaliśmy jedzonko, bo mój pokarm córeczce nie smakował, razem ją przewijaliśmy, razem wstawaliśmy w nocy. Oczywiście, gdy mąż był w domu, bo tylko on pracował. Było bardzo ciężko, ale ja pochodzę z dość biednej rodziny, ledwie wiążącej koniec z końcem. Przyzwyczaiłam się więc do ciężkiej pracy…

– Tylko mnie nie budź dziś w nocy. Jutro mam ciężki dzień, muszę się wyspać – gdy po raz pierwszy usłyszałam takie słowa z ust Jacka, stwierdziłam, że następnego dnia musi mieć faktycznie dużo pracy.

Gdy jednak zaczął przypominać to praktycznie każdego wieczora, coś było już nie tak. Do tego nie wracał tak szybko z pracy, nie pomagał mi już w codziennych obowiązkach. Miałam wrażenie, jakby z dnia na dzień przestał przejmować się naszą córeczką.

– Drugie dziecko? Chyba żartujesz? – zdenerwował się Jacek, gdy niespełna dwa lata po urodzeniu się Dorotki wspomniałam mu, że moglibyśmy zacząć starania o kolejne dziecko.

– Ale Jacek, przecież planowaliśmy gromadkę dzieci, wspólne życie… – nie potrafiłam ukryć łez.

To było kiedyś i wcale nie miała być gromadka dzieci – odpowiedział jedynie mój mąż.

– Co się od tamtego czasu zmieniło? – chciałam się dowiedzieć.

Udał, że nie słyszy pytania. Niespełna rok później Jacek od nas odszedł. Dorotka miała niecałe trzy lata, gdy mnie poinformował:

– Wyprowadzam się.

Trudno powiedzieć, że nie byłam zaskoczona, ale w głębi duszy chyba przygotowywałam się na to.

Jacek w ostatnich miesiącach bardzo się zmienił

Nie pytałam, dokąd się wyprowadza, chciałam tylko wiedzieć, że będzie nam pomagał.

Postaram się – odparł jedynie.

Kilka tygodni później dostałam papiery rozwodowe. W sądzie Jacek wziął winę na siebie. Do dziś nie wiem, czy miał inną kobietę, czy po prostu nie udźwignął ciężaru ojcostwa. Wróciłam do pracy, Dorotka poszła do przedszkola, potem do szkoły. Łatwo mi nie było, choć Jacek płacił alimenty. Może nie regularnie, ale płacił.

Mamusiu, jak ty sama dajesz sobie ze wszystkim radę? – po raz pierwszy córeczka spytała mnie o to w pierwszej klasie szkoły podstawowej.

Chyba już wtedy widziała, że nie jest mi łatwo. Praca, dom, obiady, lekcje, pranie, sprzątanie. I tak w kółko. Marzyłam, by ktoś mi pomógł. Ale kto? Po wielkim zawodzie z Jackiem nie miałam już ochoty na żaden związek. Dorota wyjechała na studia na drugi koniec Polski. Myślałam, że odpocznę. Nic z tego. Wciąż było mi bardzo ciężko. Chyba teraz przez tęsknotę za córeczką, jedyną ukochaną osobą, która mi została. Smutek mnie dobijał.

– Pani Marylko, pani wie, że ma już prawa emerytalne? – pewnego dnia mój kierownik w urzędzie wszedł do naszego pokoju. – Jeśli jednak chce pani dalej pracować, nie ma sprawy. Sama pani wie, jak bardzo cenię pani pracę – dodał.

„Odpoczniesz sobie, może zajmiesz się wnukami” – mówiłam sama do siebie.

Dorotka była już bowiem po studiach, wyszła za mąż, szybko urodziła dwóch fajnych chłopaków. Mieszkała jednak na drugim końcu kraju, trudno było ich często odwiedzać.

– Nawet o tym nie myśl – błyskawicznie odpowiadała Dorota, gdy proponowałam, że przyjadę do nich na dłużej i zajmę się dziećmi. – Możesz z chłopakami wyjść przed blok, na spacer, do galerii handlowej, ale na pewno nie będziesz się nimi zajmowała cały czas – córka była stanowcza.

Chłopcy poszli więc najpierw do żłobka, potem do przedszkola, ja zostałam emerytką…

Któregoś dnia zadzwoniła Dorotka

– Mamusiu, zajrzę jutro do ciebie – zapowiedziała.

– Coś się stało? – byłam zaskoczona tą jej nagłą wizytą.

– Nie, nic strasznego. To znaczy nic złego. Wszystko ci jutro opowiem – uspokajała mnie, ale i tak przez pół nocy nie zmrużyłam oka.

Przyjechała przed obiadem.

Mamusiu, całe życie ciężko harowałaś. Zawsze byłaś pełna werwy i teraz pewnie trudno ci jest usiedzieć na miejscu. Musisz wrócić do ludzi, ale tym razem dla przyjemności – stwierdziła, podając mi kopertę.

Otworzyłam ją drżącymi rękami.

„Z radością informujemy o przyjęciu do naszego uniwersytetu trzeciego wieku” – przeczytałam i zdębiałam.

Ja i uniwersytet? Dorotko, no co ty? – nie potrafiłam się wysłowić.

– Ty, właśnie ty. Idealne miejsce dla ciebie. Wszystko jest zorganizowane. Nie możesz odmówić!

Chyba nigdy w życiu nie widziałam mojej córki tak stanowczej.

– Córcia, przecież ja nie skończyłam swoich studiów. I teraz mam iść na uniwersytet dla emerytów? Dajmy spokój – próbowałam jednak Dorotce wybić z głowy ten szalony pomysł.

Mamo, nie przekonasz mnie do zmiany zdania. I wcale nie trzeba mieć skończonych studiów. Każdy może się zgłosić. A zainteresowanie jest tak duże, żeby zapisy są już teraz – Dorota nie dała za wygraną.

„Każdy może się zgłosić”

Chyba ten argument dotarł do mnie najmocniej.

„Czyli może nie będzie tam tylko pań i panów profesorów, doktorów z wyższym wykształceniem. Może nie będę się czuła jak kwiatek do kożucha. A z drugiej strony… dlaczego nie spróbować?” – szukałam argumentów za i przeciw.

Dorota jakby mnie słyszała.

– Zawsze możesz zrezygnować, choć jestem przekonana, że tego nie zrobisz – mówiła.

Przyznam, że im bliżej było do inauguracji roku akademickiego (a tak, to studenckie słownictwo zaczęło mi się w końcu z radością przypominać), byłam coraz bardziej podekscytowana.

„W co się ubrać?”, „jak ja tam wypadnę?”, „…żeby mnie nie wyśmiali” – już dawno nie miałam tylu dylematów i wątpliwości.

Atmosfera jest tu niepowtarzalna

W końcu nadszedł ten dzień. Włożyłam najbardziej elegancką garsonkę, do makijażu już dawno nie przykładałam tyle uwagi, rzęsy podmalowałam, a nos przypudrowałam.

„Niech się dzieje wola Boska” – pomyślałam i piechotą poszłam na uczelnię.

– Witam państwa w naszych skromnych progach. Jest mi niezmiernie miło, że tak wiele osób zdecydowało się skorzystać z naszej oferty. Jestem przekonany, że przypadnie ona państwu do gustu – rektor uczelni, przy której działa nasz uniwersytet trzeciego wieku, pięknie przemawiał.

Słowo daję, nigdy wcześniej nie byłam na tak doniosłej uroczystości. Kompletnie nie wyobrażałam sobie jednak, co będziemy tam robić. Po uroczystej inauguracji dostałam plan zajęć na najbliższe miesiące i… aż sobie usiadłam. Wizyta w muzeum, warsztaty o filmie polskim. Spotkanie z wojewodą, podstawy języka angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego… Joga, nordic walking… W głowie kotłowały mi się głosy zachwytu stojących obok i studiujących rozkład zajęć moich koleżanek i kolegów z uniwersytetu. Ale to brzmi, prawda? Koleżanek i kolegów z uniwersytetu…

– Witaj… Alicja, Bożena, Wanda, Zbyszek, Edward… – nagle przed sobą ujrzałam tłum osób, które chciały się ze mną przywitać.

– Maryla – odpowiedziałam.

– Super, Maryla – usłyszałam tylko głos mężczyzny, który za chwilę dodał: – Zapraszam wszystkich na kawkę. A co? Trzeba jakoś zainaugurować ten rok akademicki.

Nagle zebrało się nas chyba kilkanaście osób, poszliśmy niedaleko do kawiarni. Przegadaliśmy całe popołudnie, jakbyśmy byli grupą starych znajomych z uczelni. Tylko jedna z nas była już po jednym semestrze uniwersytetu.

– Kochane… No i kochani – zreflektowała się po chwili Wanda. – Zdaję sobie sprawę, że chcielibyście wiedzieć jak najwięcej. Ale co mam wam opowiadać? Tu jest po prostu wspaniale. Poczujecie się dużo młodsi, radośniejsi. Uwierzcie mi. Zresztą, co tu dużo mówić. Już siedzimy fajną grupą, a zobaczycie, co będzie na zajęciach – dodała tajemniczo.

– Co będzie? Coś strasznego? – zapytałam nieśmiało.

– Tak, Marylko, coś strasznie… strasznie fajnego – odpowiedziała Wanda, szeroko się uśmiechając.

Uwierzcie, nie sądziłam, że spotka mnie w życiu jeszcze coś tak przyjemnego, radosnego. Nie tylko dlatego, że ktoś w końcu czymś mnie zajął, zorganizował mi czas. Wokół mnie byli życzliwi ludzie, podobnie jak ja spragnieni aktywności, wiedzy i kontaktów z drugim człowiekiem.

Było jak za dawnych lat

Zajęcia, wykłady, warsztaty, spotkania – wszystko to okazało się bardzo interesujące. Przede wszystkim jednak trafiłam do grupy ludzi, dzięki którym zobaczyłam, że nie warto w podeszłym wieku zamykać się w swoich czterech ścianach, że życie seniora może być równie pasjonujące jak młodego człowieka. I że można z tego życia czerpać radość całymi garściami. Prawo, literatura, historia, wspólne wyjścia do kina czy muzeum, ćwiczenia, spacery, wycieczki, a nawet poznawanie wirtualnego świata. Wszystko to działo się w kolejnych dniach, tygodniach. Nie uwierzycie, ale nie pamiętam już, kiedy ostatnio miałam takie uczucie, że nie mogę doczekać się kolejnego spotkania z grupą, kolejnych zajęć. Jeśli w ogóle kiedykolwiek takie uczucie miałam…

Jeszcze kilka miesięcy wcześniej córka uczyła mnie obsługi smartfona, którego mi sprezentowała. Znając Dorotkę, to była część planu. Kupi mi telefon, nauczy mnie podstaw jego obsługi, ale za jakiś czas sama będę o nim wszystko wiedziała… I tak się stało. MMS-y, przeglądarki przestały być dla mnie czarną magią. Mało tego, założyłam sobie konto na portalu społecznościowym.

„Mamo, jestem z Ciebie dumna” – pierwszy wpis był od Doroty. Uniwersytet stał się moim życiem, moim sposobem na codzienność. I chyba pierwszy raz od urodzenia Dorotki tak przyjemnym sposobem na spędzanie czasu. Tak samo jak jakieś trzydzieści lat temu, gdy zajmowałam się malutką córeczką, tak teraz czułam wielką radość i przyjemność z życia. Naszą „paczką” spotykaliśmy się co kilka dni na kawie, ciastku, lampce wina. Miałam łatwiej, wystarczyło powiedzieć mi tylko, gdzie i kiedy, i już stawiałam się na spotkanie. Niektóre z moich koleżanek (tak, tak, po kilkudziesięciu latach znów mam koleżanki!) miały sporo obowiązków rodzinnych.

Najlepiej dogaduję się z Wandą, bardzo się polubiłyśmy już na pierwszym spotkaniu, gdy przekonywała grupę, że czekają nas wyłącznie miłe chwile. Czasem ona zajrzy do mnie, czasem ja do niej. Ostatnio byłam nawet na jej urodzinach, poznałam jej rodzinę.

– Świetnie wyglądacie. Widać, że uniwersytet wam służy – pochwalił nas niedawno kuzyn Wandy.

Zrobiło mi się bardzo miło. Ani się obejrzeliśmy, gdy dobiegł końca pierwszy semestr. Co dalej? Czy wszyscy znów się spotkamy? Z opresji wybawił nas szybko Edward. Były wojskowy, świetny organizator, ale też wielka dusza towarzystwa.

Kochani, mamy dwa zadania na najbliższe tygodnie! – rzucił po wojskowemu. – Po pierwsze, wszyscy jak tu jesteśmy zapisujemy się na kolejny semestr. A po drugie, latem spotykamy się na Mazurach. Znajomy ma tam kilka domków, łódkę, piękny pomost. Cisza, spokój, nic tylko wypoczywać – zaproponował.

Nie sądziłam, że tak szybko staniemy się świetnie zgraną grupą. Minęło dosłownie kilka dni, jak zdecydowana większość z nas złożyła w sekretariacie podania o przyjęcie na kolejny semestr. Z naszej „paczki” nie zrobiła tego tylko Bożena. Syn zaproponował jej przeprowadzkę z całą rodziną za granicę. Wiele razy mówiła mi, jak bardzo go kocha. Nie mogła odmówić.

Spotkaliśmy się na Mazurach

Edward stanął na wysokości zadania, wszak to były wojskowy. Było dokładnie tak, jak zapowiadał – zorganizował niesamowite dziesięć dni u swojego znajomego.

– Marylka, mówię ci, ja przyjeżdżam tu od lat raz w roku, najczęściej wiosną, latem jestem chyba dopiero drugi albo trzeci raz. Kilka dni pobytu wystarcza, by naładować akumulatory na cały kolejny rok. Po co ciepłe kraje, dalekie przeloty, skoro tu jest tak pięknie… – rozmarzył się pierwszego wieczora Edward.

Nic dodać, nic ująć

Mieliśmy do dyspozycji wszystko, co potrzeba do idealnego wypoczynku. Wodę, łódki, las dookoła, spokój, a przede wszystkim siebie, własne towarzystwo. Wakacje, jakich chyba nigdy nie miałam. No bo to przecież wakacje, w październiku trzeba było iść do szkoły… O, przepraszam. Na uczelnię. Jako sumienni absolwenci poprzedniego semestru mieliśmy pierwszeństwo w dostaniu się na kolejny. Przyjęto wszystkich.

Za mną wspaniały sylwester w gronie nowych przyjaciół, przede mną ferie zimowe, już wiem, że spędzę je z kolegami i koleżankami z mojej grupy. Choć może jeden tydzień jednak oddam wnukom. Ostatnio mam dla nich bardzo mało czasu, aż mi wstyd.

– Mamuś, nie miej wyrzutów sumienia! – usłyszałam ostatnio od córki. – Chłopcy też są z ciebie dumni! Ostatnio chwalili się przy kolacji, że mają babcię studentkę. I ja cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Bo jesteś, prawda?

Prawda, kochanie, prawda!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA