Drażnił mnie nienaganny porządek na ich działce i cotygodniowe strzyżenie trawników, oni pewnie nie przepadali za grillami, które urządzamy dla znajomych od wiosny do jesieni.
Jakoś się jednak znosiliśmy. Do czasu…
Pewnego razu mój mąż wyjechał w delegację. Taką miał pracę, że od czasu do czasu wyjeżdżał na Wschód. Przywykłam już do tego i nie robiłam problemów. Powiem szczerze, po tylu latach małżeństwa nieraz mi to nawet odpowiadało. Człowiek miał trochę czasu dla siebie, nie trzeba było gotować obiadu
i nikt mi nie przełączał ulubionego serialu w najmniej spodziewanym momencie na wiadomości.
Dwa dni wcześniej wpadłam w sklepie na Przemka, kumpla ze studiów. Nie widzieliśmy się od stu lat (to znaczy od obrony) i zawsze darzyliśmy się sympatią, więc nic dziwnego, że nie mogliśmy się nagadać. Od słowa do słowa, zaprosiłam go na kolację.
W sumie było mi więc na rękę to, że Krzysiek akurat wyjechał – choć nigdy nie dawałam mu do tego powodów, bywał o mnie zaskakująco zazdrosny…
Przygotowałam jakąś sałatkę, z dna szafy wyjęłam nawet sukienkę, która więcej odsłaniała niż zasłaniała. Ale kto powiedział, że kobieta przed czterdziestką musi się ubierać jak matrona?
Przemek przyjechał punktualnie, był wypachniony i elegancki. Śmialiśmy się, wspominaliśmy, jakieś wino otworzyłam z tej okazji. I właśnie to wino miało okazać się zaczątkiem problemów.
W którymś momencie zaczęłam się tak śmiać z jakiegoś dowcipu Przemka, że cała zawartość mojego kieliszka wylądowała na jego śnieżnobiałej koszuli.
Oczywiście zachowałam się jak wzorowa gospodyni. Najpierw rzuciłam się do kuchni po ściereczkę, potem ze ściereczką na zabrudzony tors Przemka, a potem… potem zastygłam w niemym zdumieniu, bo w progu salonu stanęła sąsiadka. Pani Monika, z którą nigdy nie miałam najlepszych relacji!
Stała i szeroko otwartymi ze zdumienia oczami wpatrywała się w całą tę groteskową scenę ze mną i kumplem w roli głównej.
– Pukałam, ale… widzę, że jest pani bardzo zajęta – mruknęła ze znaczącym uśmieszkiem. – To ja może innym razem wpadnę.
Oczywiście cały nastrój diabli wzięli. Wprawdzie Przemek żartował, że „sytuacja jak z serialu”, a ja próbowałam bagatelizować problem, jednak w środku aż gotowałam się ze strachu i złości. No bo co będzie, jeśli ta baba wypaple Krzyśkowi o tym, co widziała (a raczej, co sobie pomyślała)? Zbyt dobrze znałam męża, by liczyć na to, że rewelacje sąsiadki potraktuje jako żart.
„Z drugiej strony, ani ona nic nie widziała, ani ja niczemu nie jestem winna! – pocieszałam się. – Poza tym może zachowa to dla siebie? – łudziłam się jeszcze”.
Niestety, pani Monika okazała się koszmarną plotkarą
Nie wiem, co i kiedy mu naopowiadała, w każdym razie Krzysiek przez dwa tygodnie się do mnie nie odzywał, a wszelkie próby wyjaśnienia czegokolwiek kwitował tylko pogardliwym:
– Lepiej nic nie mów, winni się tłumaczą! Nieźle się zabawiasz, kiedy ja ciężko haruję, nieźle…
Po tej akcji znienawidziłam sąsiadkę do szczętu. I po cichu liczyłam na to, że rychło nadarzy się okazja do zemsty.
Tylko że się przeliczyłam. Bo mijały dni, a pani Monika prowadziła życie przykładnej żony. Rano wyjeżdżała swoim błyszczącym samochodzikiem na zakupy, po południu sprzątała w ogrodzie lub coś gotowała w kuchni – ot, zwykłe życie. Nic, do czego wścibska sąsiadka mogłaby się przyczepić! A chęć zemsty we mnie rosła… W końcu po jakichś trzech tygodniach postanowiłam zacząć działać.
– Dość tego! – mruknęłam do siebie pewnego ranka, szczególnie poirytowana eleganckim wyglądem sąsiadki, która wyjeżdżając z garażu, przesyłała w powietrzu buziaki swojemu mężowi.
– Załatwiłaś mi życie rodzinne, ja załatwię tobie!
Miałam wolny dzień, postanowiłam więc pojechać za tą małpą.
Samochód pani Moniki skręcił z osiedlowej uliczki na główną. Ja za nią. Minęłyśmy szkołę mojego starszego syna, kościółek.
– Mam nadzieję, że nie jedziesz daleko – mruknęłam; wskaźnik benzyny na moim wyświetlaczu akurat niepokojąco zamigotał.
Sąsiadka jakby czytała mi w myślach, bo mignąwszy kierunkowskazem, zjechała z drogi i zaparkowała przed jakimś sporym budynkiem. Zachowując bezpieczną odległość, zatrzymałam się i wysiadłam z auta.
„Niepubliczny Szpital Specjalistyczny” – przeczytałam na tabliczce przy drzwiach. Szpital? A więc baba jest chora?!
Przyjrzałam się budynkowi uważnie… Coś nie dawało mi jednak spokoju. Kobiety, które stąd wychodziły, nie wyglądały na typowe pacjentki służby zdrowia. Przeciwnie – każda, która mijała mnie w eleganckim hallu, była raczej młoda, zadbana, a niejedna i uśmiechnięta.
Pani Monika pasowała tutaj jak ulał w tym swoim drogim kożuszku i modnych botkach.
Właśnie zniknęła za mlecznobiałymi drzwiami, na których połyskiwała tabliczka z napisem: „Oddział położniczy”.
Zatrzymałam się zadumana. Albo moja sąsiadka była w ciąży (na co zupełnie mi nie wyglądała, zważywszy na jej anorektyczną figurę), albo… no tak! Miała romans z którymś z lekarzy!
Uchyliłam drzwi, wsunęłam głowę przez szparę. Bingo!
Pani Monika witała się właśnie serdecznie z młodym i zabójczo przystojnym doktorem. Miałam swojego newsa, i to prawdziwego, a nie wyssanego z palca – jak jej. Nie mogłam się doczekać, by o tym, czego się dowiedziałam, powiadomić sąsiada.
Okazja nadarzyła się szybko, bo jeszcze tego samego dnia
Pan Rysiek wrócił wcześniej i coś długo majstrował przy drzwiach garażowych. Na tyle długo, żebym mogła go zagadać:
– A pana żona to co, chora? – zapytałam jak gdyby nigdy nic.
Sąsiad zdziwiony uniósł głowę.
– Chora? Ależ skąd! Zdrowa jak rydz! Nawet jakiś czas temu była u pani, żeby zaprosić na kawkę i ciasto – rzucił niefrasobliwie. – Najwyższy czas te głupie nieporozumienia między nami zakończyć, prawda?
– Pewnie, czas, czas – przytaknęłam. – Ale wie pan, wtedy chyba jakoś nam nie wyszło
z tym ciastem – wyłgałam się, jak mi się wydawało, gładko. – Jednak z tą chorobą to tak nie bez powodu pytam. Moja znajoma pracuje w takim szpitalu prywatnym i mówiła, że często pana żonę tam ostatnio widuje…
– Moją żonę? – pan Rysiek spojrzał na mnie, jakbym postradała rozum. – Może z kimś ją pomyliła. Monika na nic nie choruje i na pewno nie leczy się w prywatnym szpitalu!
– Jasne, jasne – załagodziłam szybko sprawę. – Wie pan, jak to teraz jest, wszystkie ładne i szczupłe kobiety – tu uśmiechnęłam się ślicznie – wyglądają podobnie do siebie. No ale skoro pan tak mówi, to na pewno nie mogła być pani Monika.
W środku wszystko się we mnie aż gotowało z radości: mam swoją tajemnicę! Nie zamierzałam tego tak zostawić – co to, to nie… Zemsta miała być słodka!
Następnym razem, gdy tylko zobaczyłam samochodzik pani Moniki ruszający z garażu, nie wahałam się długo. Wiedziałam, dokąd zmierza.
Nie pomyliłam się
Moja sąsiadka pokonała dokładnie tę samą trasę co kilka dni wcześniej! I była nawet jakaś ucieszona, jakby tym razem spotkanie miało być wyjątkowo udane… Pod byle pretekstem weszłam za mlecznobiałe drzwi i ciach, ciach, szybko pstryknęłam komórką kilka fotek rozradowanej pani Moniki obok napisu „gabinet ginekologiczno-położniczy”.
Super. To powinno dać jej mężowi do myślenia.
„A może ona knuje coś jeszcze gorszego? – przemknęło mi przez głowę. – Moim obowiązkiem jest to wręcz ujawnić!”.
Nie byłam na tyle głupia, żeby pokazywać, że śledziłam sąsiadkę. Kompromitujące ją zdjęcia postanowiłam wysłać pocztą. Grunt, żeby dotarły do pana Ryśka; nieważne jaką drogą.
I faktycznie chyba dotarły.
I nieźle namieszały, bo przez następnych kilka dni nie widziałam pani Moniki. A później, kiedy już ją zobaczyłam… wyglądała jak nie ona, ale jak upiór!
Nie śmiałam podejść i zapytać, co się stało. Zresztą domyślałam się przecież. Tylko że nie znałam całej prawdy.
Poznałam ją dopiero wiele tygodni później, kiedy inna sąsiadka wyjaśniła mi, czemu pani Monika i pan Rysiek wyprowadzają się z naszego osiedla.
– Rozwodzą się. Co za historia, mówię pani! – ekscytowała się kobieta. – Ona podobno kiedyś straciła dziecko. Jak była z innym. I teraz nie mogła zajść w ciążę. Leczyła się, tyle że w tajemnicy przed mężem. I już było dobrze, ale wtedy ktoś Ryśkowi przesłał jakieś fotki. Monika mu musiała wszystko wyśpiewać, no i facet się wściekł, że go okłamała, że on o niczym nie wiedział… Z tych nerwów ponoć ona to dziecko straciła. Straszne rzeczy, proszę pani. Tylko kto to taki podły był, żeby jemu donosić, żeby się wtrącać?!
A teraz zżerają mnie wyrzuty sumienia
Nie odzywałam się ani słowem, lecz policzki paliły mnie żywym ogniem. No i mam swoją zemstę! Udała się o wiele lepiej, niż myślałam, tylko że… tylko że wcale nie była słodka. Przeciwnie – czułam się jak najgorszy, pozbawiony skrupułów potwór.
Kto dał mi prawo wtrącania się w życie tej kobiety?! Przecież przeze mnie dotknęła ją taka tragedia! I to z jakiego powodu? Bo powiedziała mojemu mężowi, ponoć żartem, słowo za dużo?
Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mogła odpokutować za to, co zrobiłam sąsiadom. Jednak wiem jedno: nigdy nie będę mściwa. Zemsta nigdy nie jest słodka!
Czytaj także:
„Mama na emeryturze chyba popadła w depresję. Nic jej nie obchodzi, siedzi tylko przed telewizorem”
„Zakochałam się w Egipcjaninie i planuję wyjść za niego za mąż. Znajomi tego nie rozumieją i tylko mnie straszą”
„Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała już 3 mężów”