„Zakochałam się w Egipcjaninie i planuję wyjść za niego za mąż. Znajomi tego nie rozumieją i tylko mnie straszą”

Mieszkaniec Egiptu fot. Adobe Stock, raphealstudios
Czy wiążąc się z Koptem, dobrze zrobiłam? Nie wiem. Czas pokaże... Ale przecież wychodząc za mąż za Polaka, też nie miałabym takiej pewności.
/ 17.06.2021 10:33
Mieszkaniec Egiptu fot. Adobe Stock, raphealstudios

Miłość nie wybiera i nie ma nic wspólnego z rozsądkiem. Wiadomo, gdybyśmy mogli sobie zaprogramować uczucie, to każdy chciałby zakochać się tak, aby było mu jak najłatwiej, a nie pod górkę i to każdego dnia. A taka jest właśnie moja miłość do Miny, który jest Egipcjaninem, a dokładniej Koptem.

To miłość trudna. Po pierwsze, kiedy mówię, że zakochałam się podczas wakacji w Egipcie, to każdy patrzy na mnie jak na napaloną singielkę. Utarło się bowiem przekonanie, że samotne kobiety jeżdżą tam po łatwą miłość. A potem, głupie, SMS-ują ze swoim habibi i ślą mu pieniądze na każde jego zawołanie. Bo taki egipski chłopak, dziwnym trafem, od razu zaczyna mieć kłopoty finansowe. A to umiera mu ima, czyli matka, a to chce założyć własny sklep, żeby się usamodzielnić i zapewnić przyszłość sobie i ukochanej.

Babeczki łykają te kłamstewka jak gęsi kluski i posłusznie robią przelewy. A habibi za te pieniądze kupuje sobie „porządną” muzułmańską żonę i tyle! Ja nie przesłałam mojemu ukochanemu jeszcze ani grosza, chociaż znamy się ponad rok. Nie sądzę też, aby kiedykolwiek poprosił mnie o pieniądze. Przecież pracuje i jest odpowiedzialnym mężczyzną. Jest dumny z tego, że jest Koptem, a więc chrześcijaninem.

Koptowie mieszkali w Egipcie jeszcze, zanim został on podbity przez Arabów. Dziś są mniejszością etniczną, często prześladowaną przez muzułmanów. Większość Koptów jest prawosławna, ale mój Mina należy do katolickiej mniejszości. Na szczęście, bo zawsze powoduje to między nami mniej różnic. W końcu ja też jestem katoliczką.

Zwracał uwagę wielu kobiet

Poznaliśmy się na rejsie po Nilu. Mina był lokalnym przewodnikiem naszej grupy i wiem, że wiele kobiet zawieszało na nim tęskne oko. No cóż, jest przystojny, nawet bardzo. Ma taką egzotyczną urodę, która potrafi Polkom zakręcić w głowie. Był więc cały czas otoczony wianuszkiem pań, które „chciały się czegoś więcej dowiedzieć o Egipcie”. Ja w związku z tym trzymałam się nieco na uboczu, bo nie lubię tłoku. Poza tym nasza polska przewodniczka także miała ogromną wiedzę i potrafiła pięknie opowiadać o Egipcie.

W Luksorze wszyscy rzucili się robić zakupy na targu, ale ja nie przepadam za straganami, więc postanowiłam zapuścić się w wąskie uliczki i poczuć prawdziwą atmosferę tego miasta. Przyznaję, nie było to zbyt rozsądne. Trzydziestoletnia, drobna kobieta z dobrym aparatem fotograficznym może nie być bezpieczna nawet w Europie, gdy zapuści się zbyt daleko od turystycznego centrum. A poza tym zbytnio zawierzyłam swojej orientacji w terenie i… zwyczajnie się zgubiłam.

Starając się nie wpadać w panikę, usiłowałam poznać po słońcu, w którym kierunku należy iść do Nilu. Wiedziałam, że tam już sobie poradzę z dotarciem do miejsca, w którym cumuje statek. Szło mi średnio, wszystkie uliczki były identyczne i najwyraźniej kręciłam się w kółko, kiedy… zobaczyłam Minę! Rzuciłam się w jego kierunku jak tonący do ratunkowego koła, a on mnie wyprowadził z tego labiryntu bez problemu, lekko tylko ganiąc za brak rozsądku.

Dopiero wiele tygodni później przyznał się, że widząc, jak oddalam się od grupy i znikam w wąskich uliczkach, specjalnie za mną poszedł i dyskretnie czuwał z daleka. Wkroczył do akcji, gdy zauważył, że jestem już naprawdę spanikowana. Jednak tuż po zdarzeniu, sądząc, że znalazł mnie przypadkiem, byłam mu wdzięczna, ale nic poza tym.

Tymczasem druga, znacznie gorsza przygoda spotkała mnie w Kairze. Jak już mówiłam, nie lubię bazarów, ale tamten chciałam zobaczyć, bo stanowi turystyczną atrakcję. Zresztą i tak musiałam przez niego przejść, bo wiodła tamtędy nasza turystyczna trasa. A arabscy kupcy, wiadomo, należą do najbardziej namolnych na świecie. Zabiegają człowiekowi drogę, wykrzykują, gestykulują, zapraszają i… łapią za ręce!

I właśnie przez to, nawet nie wiedząc kiedy i gdzie, pozbyłam się pierścionka… Niewielki złoty pierścionek z szafirem może i nie jest bardzo kosztowny, ale jest mi bardzo drogi, gdyż to pamiątka po babci. Ostatnio schudłam i zrobił się nieco za luźny, co zręcznie wykorzystał jakiś niby kupiec, ściągając mi go podstępnie z palca, tak że nawet tego nie poczułam. Zorientowałam się dopiero w autobusie i kiedy zaczęłam rozpaczać, przewodniczka jasno dała mi do zrozumienia, że nie ma mowy, aby mi się udało go kiedykolwiek odzyskać.

Tylko Mina milczał i patrzył dziwnie roziskrzonym wzrokiem. Kiedy jedliśmy obiad pod piramidami, nasz lokalny przewodnik nagle gdzieś zniknął. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi, myśleliśmy, że po prostu wykorzystał wolny czas i poszedł do domu. Ale nie, on wrócił na suk i… (do dzisiaj nie wiem, jak on to zrobił, jakie znajomości wykorzystał) odzyskał mój złoty pierścionek! A kiedy nie posiadałam się ze szczęścia, nie wiedząc sama, jak mu mam dziękować, stwierdził poważnie, że chciałby zatrzeć złe wrażenie, że nie wszyscy Egipcjanie są złodziejami i… zaprosił mnie do swojego rodzinnego domu na kolację!

Ich kultura jest podobna do naszej - to mnie zaskoczyło

Wahałam się, czy przyjąć to zaproszenie, ale Mina przekonał mnie mówiąc, że jego rodzice i dwie siostry będą zachwyceni mogąc mnie gościć. „Dobrze, skoro będzie tam tyle ludzi, to nic mi nie grozi” – pomyślałam i dałam się skusić. Wiele kobiet z naszej wycieczki patrzyło na mnie z nieukrywaną zazdrością, gdy wychodziliśmy wieczorem razem z Miną. A ja się w duchu z nich śmiałam, bo jeszcze wtedy nawet mi do głowy nie przyszło jakieś wielkie uczucie do tego miłego faceta. Po prostu skusiła mnie możliwość poznania egipskiego domu i obyczajów.

Rodzina Miny przyjęła mnie ciepło, ale i z lekką rezerwą. Najwyraźniej wcześniej się to nie zdarzyło, aby Mina przyprowadził do domu turystkę. Byli jednak bardzo gościnni i chętnie odpowiadali na moje czasami bardzo dociekliwe pytania o ich wiarę i życie w Egipcie. Ot, miałam po prostu taki zupełnie prywatny i bardzo interesujący wykład.

Z zaskoczeniem stwierdziłam, że wszyscy są bardzo wykształceni. Ojciec Miny jest inżynierem i prowadzi własną fabrykę śrub, w której matka, także po studiach, ale ekonomicznych, jest księgową. Jedna z sióstr wykształciła się na lekarkę i pracuje w szpitalu, a druga właśnie studiowała archeologię. Stwierdziła, że miłością do starożytności zaraził ją Mina, który przecież też skończył ten wydział, a ponadto przez trzy lata był na stypendium w Stanach.

Kiedy wracaliśmy na statek powiedziałam Minie, że jestem mu bardzo wdzięczna za to zaproszenie, bo dzięki niemu poznałam Egipt z zupełnie z innej, niezwykle fascynującej strony.
Ale mieszkać byś tu nie mogła? – zapytał wtedy niespodziewanie. I spojrzał tak swoimi dużymi ciemnymi oczami, że zrobiło mi się gorąco.
– Nie wiem… – zdołałam tylko wymamrotać. – Nie myślałam o tym.

Jednak czas pokazał, że będę musiała o tym pomyśleć, bo moja znajomość z Miną nie skończyła się tylko na tej jednej kolacji w jego rodzinnym domu. Kiedy po rejsie pojechałam na tydzień nad morze, do Hurghady, on także się tam pojawił. Twierdził, że ma urlop. Dzisiaj wiem, że wymusił na swoim szefie wolne, aby być dłużej ze mną. Został moim prywatnym przewodnikiem, ale jeszcze nie kochankiem, jak na pewno myślała reszta wycieczki, ścigając mnie znaczącymi spojrzeniami.

Dzień po dniu odkrywałam przyjemność przebywania w jego towarzystwie, jego normalność, kulturę. Z bólem serca wróciłam do Polski czując, że chyba jestem zakochana. „Ale on na pewno o mnie zapomni i nic mi z tego uczucia nie zostanie, tylko pamięć o naszym jednym pocałunku” – myślałam. Mina jednak dzwonił do mnie i pisał codziennie mnóstwo SMS-ów. Aż w końcu wybłagał, abym do niego przyjechała. Udało mi się wyrwać z pracy na tydzień i poleciałam do Egiptu na skrzydłach miłości.

Wróciłam zakochana bez pamięci, wierząc w to, że mój ukochany ma wobec mnie jak najlepsze zamiary. Otwarcie mówił o ślubie oraz… o tym, że będzie musiał w tej sprawie stoczyć bój z rodziną! Jeśli mi się wydawało, że chrześcijanka z Europy to dla nich takie wielkie szczęście, to nie miałam racji. Koptowie starają się trzymać razem i jest u nich w zwyczaju, podobnie jak u muzułmanów, że rodzice wybierają żonę synowi. Na korzyść Miny przemawiała jego samodzielność i to, że wszyscy wiedzieli, iż nie przepadał za daleką kuzynką, z którą go swatano.

Jakoś zdołał przekonać rodzinę, że lepiej będzie, jeśli wydadzą dziewczynę za kogoś innego, bo on może odkładać ten ślub w nieskończoność. Co do rodziców, to i jego, i moi są nieco przerażeni rozwojem wypadków, ale wierzę, że z czasem wszystko się unormuje. Nie my pierwsi na świecie będziemy przecież mieszanym małżeństwem.

Moja mama najbardziej była przerażona tym, że chcę wyjść za „Araba i muzułmanina”. Musiałam jej wytłumaczyć, że Koptowie wyznają tę samą wiarę, co my. Różni się wprawdzie w szczegółach i obrządkach, ale to nadal są katolicy. Teraz po raz pierwszy jadę do mojego ukochanego świętować z jego rodziną Boże Narodzenie. Mam zamiar przygotować dla nich kilka naszych tradycyjnych potraw i jestem ciekawa, czy w nich zasmakują.

Wiem, że Boże Narodzenie u Koptów różni się bardzo od naszego. Na szczęście, jak już mówiłam, Mina jest katolikiem, więc jego rodzina obchodzi to święto wtedy, kiedy my w Polsce. Koptyjskie Boże Narodzenie poprzedza bardzo długi, bo 43 dniowy post, który tutaj jest naprawdę ściśle przez każdego przestrzegany!

Nie jedzą wtedy mięsa i niczego, co pochodzi od zwierząt, a więc mleka i jajek. Na stole pojawiają się tylko ryby, owoce morza oraz warzywa. Przed Wigilią domy i kościoły dekoruje się kolorowymi lampkami i kwiatami. Nie ma naszej choinki, ale są prezenty. Dzieci najczęściej dostają słodycze oraz pewną sumę pieniędzy, którą mogą wydać na co zechcą. Słodycze i drobne upominki rozdawane są także w kościele, po mszy. Bo 24 grudnia, o ósmej wieczorem wszyscy idą do kościoła na mszę, która trwa… cztery godziny!

Odprawiana jest w języku koptyjskim, który jest językiem martwym, jak łacina. Na co dzień Koptowie mówią po arabsku. Co ciekawe, współistniejąc przez wieki z muzułmanami, Koptowie przejęli niektóre ich zwyczaje. Podobnie jak muzułmanie modlą się więc pięć razy dziennie, przy wejściu do świątyni zdejmują buty, a wiele, szczególnie starszych, kobiet okrywa głowę chustami.

Po mszy wszyscy wracają do domu na ucztę, na której pojawia się upragnione mięso. A po niej następują pokazy sztucznych ogni – jak u nas w Nowy Rok. Mam tylko nadzieję, że te święta upłyną w Kairze w spokoju i nie będzie żadnych zamachów na idących do kościoła Koptów, jak to miało miejsce niedawno. Moje serce wypełnia bowiem miłość i chciałabym, aby udzieliła się ona wszystkim.

Wiem, że czeka mnie trudna przyszłość. Już o niej rozmawialiśmy z Miną. Weźmiemy ślub w egipskim USC, a potem ja przejdę na wiarę mojego ukochanego i weźmiemy ślub kościelny. Zadecydowaliśmy, że zamieszkamy w Egipcie. To dlatego, że ja, znając angielski i mając handlowe wykształcenie, mogę być zatrudniona w firmie jego ojca. A on, archeolog, w Polsce łatwo nie znajdzie pracy.

Czas pokaże, czy nasze małżeństwo będzie szczęśliwe. Może bardziej niż te niemieszane będzie musiało się opierać na wzajemnej tolerancji. A tym, którzy twierdzą, że mąż zamknie mnie w domu a na ulicę każe wychodzić tylko w kwefie, odpowiadam z uśmiechem, że Koptowie nie mają takiego zwyczaju, ale ja z własnej woli, chodząc po Kairze, zakrywam ciało, aby nie kusić muzułmanów. Tak jest po prostu bezpieczniej.

Czytaj także:
„Pomagam wszystkim kobietom, które nie mogą liczyć na swoich mężów. Swój biznes nazwałem… mąż do wynajęcia”
„Starzy ludzie ciągle tylko narzekają. Obiecałam sobie, że taka nie będę. I słowa dotrzymam!”
„Wstydzę się pokazywać ze swoimi wnukami. Moja córka źle je wychowała”

Redakcja poleca

REKLAMA