„Zniszczyłam życie człowiekowi, bo nie sprzedał mi chleba. Dziś bardzo żałuję, ale już tego nie naprawię”

Zniszczyłam życie niewinnemu człowiekowi fot. Adobe Stock, metamorworks
„– Opowiedziałam ci, ale widzę, że chcesz wierzyć jakiejś babie z demencją i chamowi zza lady. – Szybko oceniasz i klasyfikujesz ludzi. Ten, jak twierdzisz, cham i brutal jest wykształconym człowiekiem z doktoratem i niedokończoną habilitacją”.
/ 11.11.2021 15:10
Zniszczyłam życie niewinnemu człowiekowi fot. Adobe Stock, metamorworks

Zbyt szybko go oceniłam, tak naprawdę nic o nim nie wiedząc. Bardzo mi wstyd, ale czasu już nie cofnę...

Pan Mleczko – tak go nazwałam, bo prowadził malutki sklep spożywczy, bez samoobsługi. Ale ten jegomość wcale nie był podobny do mleczka, wręcz przeciwnie… Miał charakter raczej jak mocna kawa: czarna, gorąca i bez cukru.

– Mleczko? – pytał. – Chude czy z procentami? Serek polecam… Pyszny, świeżutki i jajka od kurek wolnych jak skowronki. Pakować?

Starsze panie uwielbiały takie pogawędki, więc w sklepiku pana Mleczko zawsze był tłok. Ale i ja tam zaglądałam, bo towar miał zawsze pierwsza klasa i nie za drogo… Ubierał się dziwacznie; w damski fartuch z granatowej satyny, niebieskie dresowe spodnie i okrągłą, haftowaną czapeczkę. Na małym palcu lewej ręki nosił damski pierścionek z błyszczącym turmalinem.

Znam się na minerałach, więc od razu poznałam, co to za kamień, ciągle zmieniający barwę i połyskujący przy każdym ruchu ręki. Nawet kiedyś powiedziałam: „ładny okaz!”, ale pan Mleczko się tylko uśmiechnął, nie podejmując rozmowy…

Sklepik był otwarty codziennie od 6 rano do 17

Nigdy się nie zdarzyło, żeby pan Mleczko podniósł kratę wcześniej, albo za późno ją opuścił. Nawet gdy w środku byli klienci, a wskazówki zegara zbliżały się do godziny siedemnastej, pan Mleczko kończył pracę i nie dawał się namówić na handel.

– Pani widziała tabliczkę na drzwiach? – pytał uprzejmie. – Są wyszczególnione godziny pracy… Bez żadnych wyjątków. Proszę opuścić lokal, zapraszam jutro, od samego rana.

Kiedyś padło na mnie… Stałam w kolejce po pieczywo. U pana Mleczko był wspaniały, wiejski chleb i akurat na półce została połowa wypieczonego, rumianego bochenka; jakby specjalnie dla mnie. Do piątej zostawały jeszcze dwie minuty i właśnie wtedy babcia stojąca przede mną przypomniała sobie o suszonych śliwkach…

Najpierw miało być piętnaście deko, potem dwadzieścia pięć i znowu piętnaście…

– Ja tylko pół chleba – poprosiłam. – Jest po czasie, ale nie moja wina…

– Moja także nie! – odpowiedział spokojnie. – Jest po czasie. Przykro mi.

– Niech pan nie żartuje – byłam trochę wkurzona, to prawda, więc podniosłam głos. – Wykona pan jeden ruch ręką i oboje będziemy zadowoleni.

– Ja nie będę! – usłyszałam. – Dlatego nie wykonam tego ruchu. Do widzenia paniom, zamykam…

Babcia drobnym kroczkiem poszła do drzwi, ale ja postanowiłam nie dać się zmyć.

Jestem energiczna i uparta; nie ze mną takie zagrania

– Albo mi pan sprzeda to pieczywo, albo pan pożałuje! – zagroziłam. – Co to za sposób traktowania ludzi? Pan nie ma pojęcia o handlu.

Pan Mleczko nie zamierzał ze mną dyskutować. Po prostu podszedł do mnie, wziął mnie za ramię i jak piórko wystawił na zewnątrz. Nie wyglądał na siłacza, ale ręce miał jak ze stali… Nie miałam żadnych szans! Zresztą co, powinnam się z nim szarpać? Wzywać policję? Krzyczeć? Uznałam, że nie tędy droga.

Od rana rozpoczęłam batalię o ukaranie pana Mleczko. Wysłałam pisma do wszelkich możliwych instancji, urzędów, związków i stowarzyszeń, informując o chamskim i nagannym zachowaniu sprzedawcy. Wnioskowałam o odebranie mu koncesji albo przynajmniej ukaranie wysoką grzywną.

Mało tego; pojechałam do zespołu adwokackiego, gdzie pracowała moja serdeczna koleżanka i zapytałam, jakie mam szanse na wygranie sprawy z powództwa cywilnego? Obiecała, że się tym zajmie…

Przestałam kupować u pana Mleczko

Specjalnie wysiadałam z autobusu przystanek wcześniej, żeby nie przechodzić obok jego sklepu. To trwało jakiś czas, aż wreszcie odetchnęłam z ulgą. Pewnego dnia sklepik pana Mleczko pozostał zamknięty. Na opuszczonej kracie wisiała kłódka. Mało; nic się nie zmieniło przez cały dzień. Jeden, drugi, trzeci…

Wtedy zadzwoniłam do tej koleżanki prawniczki.

– Przyjedź – powiedziała. – Musimy pogadać!

Miała dziwną minę.

– Słuchaj – zaczęła. – Tobie naprawdę zależy, żeby faceta zniszczyć? Nie odpuścisz?

– A co? Żal ci się zrobiło?

– Trochę tak – mówi. – Nie wszystko jest takie, jak się wydaje!

– Jaśniej możesz?

– Jak chcesz. Dowiedziałam się tego i owego. On ma skomplikowaną sytuację rodzinną. Jest sam, a w domu matka po udarze, leżąca, kompletnie zdana na niego. Nie ma nikogo, kto by pomógł, to znaczy wynajmuje opiekunkę na pół dnia, ale od siedemnastej ta matka jest sama… Ona oddycha przez jakieś aparaty, trzeba odsysać czy coś, nie wiem dokładnie, jednak trzeba przy niej być, inaczej mogłaby się udusić. Więc się spieszy…

Zrobiło mi się strasznie głupio.

– Nie wiedziałam. Ale to i tak go nie usprawiedliwia. Zachował się jak brutal.

– Chyba nie znasz brutali. Co zrobił takiego? Wyprosił cię za drzwi.

– Wypchnął, a właściwie wyszarpnął.

– Z tym też jest kłopot, bo on ma świadka, ta staruszka od śliwek chce zeznawać na jego korzyść. Była tam, prawda?

– Owszem, ale chwilę wcześniej wyszła.

– Wyszła czy nie wyszła? Ona twierdzi, że wszystko widziała i że to ty się awanturowałaś. To jak naprawdę było?

– Powiedziałam ci, jak było, ale widzę, że chcesz wierzyć jakiejś babce z demencją i chamowi zza lady. Nic tu po mnie.

Szybko oceniasz i klasyfikujesz ludzi – powiedziała. – Może za szybko i zbyt powierzchownie, bo ten, jak twierdzisz, cham i brutal jest bardzo wykształconym człowiekiem z doktoratem i niedokończoną habilitacją. Przerwał wszystko, żeby zaopiekować się matką. Stanął za ladą w jej sklepie, bo tam zarabia więcej niż w swoim antykwariacie…

– Taki uczony i klepie biedę? – zakpiłam.

– To chyba muzykolog, więc się nie dziw. Z tego nie ma kokosów.

Wtedy mnie olśniło. Już wiedziałam, skąd znam pana Mleczko… Zawsze wydawało mi się, że go już gdzieś spotkałam, ale ten kretyński fartuch i czapeczka mnie zmyliły. Oczywiście, filharmonia i cotygodniowe koncerty, na których pojawiał się regularnie do pewnego momentu. Potem przestał, a ja nawet myślałam, co się z nim stało?

Nie poznałam go wśród serów, pieczywa i jajek…

Wydawał mi się dziwakiem, człowiekiem prostym i nie zasługującym na uwagę. Ot, takim zwyczajnym panem Mleczko. Powiedziałam koleżance prawniczce, że rezygnuję z wszelkich roszczeń i pretensji. Przyjęła to z ulgą i zadowoleniem.

– Niech wraca do pracy – oznajmiłam. – Ja nie będę u niego kupowała, ale inni się ucieszą. Potrzebuje kasy, więc niech zaczyna, choćby od jutra.

– Chyba niemożliwe – usłyszałam. – On się na dniach wyprowadza do innego miasta… Ten sklepik już ktoś wynajął.

Od tygodnia żaluzje u pana Mleczko są znowu podniesione. Jest tam oddział banku, więc po pieczywo i inne produkty trzeba chodzić do supersamu. Starsze panie psioczą i narzekają, bo nic im nie smakuje i żałują sprzedawcy.

– Ktoś go wrednie wykurzył – plotkują. – Ludzie są podli, nie dadzą żyć drugiemu, ale my się w końcu dowiemy, kto się tak przysłużył porządnemu człowiekowi i nie będzie miał życia.

Widocznie starsza pani jeszcze nie puściła farby o mnie, ale wcześniej czy później to zrobi. Czasem mam ochotę się przyznać i opowiedzieć, jak było, ale trochę się boję, że nie zrozumieją i nie wybaczą.

Tak dobry człowiek, taki kochajacy syn – mówią. – Komu to przeszkadzało? Mnie też jest żal…

Gdybym jeszcze raz spotkała pana Mleczko, powiedziałabym, że bardzo przepraszam. Ponieważ nie wiem, czy to się wydarzy, piszę do waszej redakcji. Może jakimś cudem przeczyta? 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA