Kiedy moja żona umarła, zostawiając mnie z malutkim synem, przysiągłem sobie, że wychowam go tak, jakby ona chciała. Na myślącego, samodzielnego człowieka, który bierze sprawy w swoje ręce. Gdy Marek kończył czternaście lat, wydawało mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Do dnia, kiedy lekarz w szpitalu powiedział:
– We krwi pana syna znaleźliśmy narkotyki. Nie za wiele, ale jednak. Wiedział pan, że syn bierze?
Nie miałem pojęcia. Siedziałem potem pod salą OIOM-u, gdzie mój syn leżał bez przytomności, owinięty kablami i popodłączany do różnych urządzeń. Czekałem, aż mnie zapewnią, że jego stan jest stabilny i ci, którzy go pobili, nie uszkodzili wewnętrznych organów na tyle poważnie, że nie przeżyje. A kiedy lekarz wyszedł do mnie z uśmiechem, wiedziałem już, że wszystko będzie dobrze i niemalże zemdlałem ze szczęścia.
Musiałem poznać prawdę
Skoro mój syn będzie żył, ja z czystym sumieniem mogłem zająć się sprawą narkotyków. Kiedy? Jak? Dlaczego? I kto mu je sprzedał? I za co je kupił?
Pytania mnożyły mi się w głowie, a ja sam czułem coraz większe zdumienie, i coraz większy wstyd.
Wydawało mi się, że wiem o synu wszystko. Z kim się kumpluje, do której ma lekcje, co robi po szkole, co lubi jeść, słuchać, oglądać. Jakie książki czyta.
Starałem się poświęcać mu tyle czasu, ile mogłem i ile on był w stanie znieść. W końcu to nastolatek, który potrzebował wolności i zaufania. A ja chciałem mu dać jedno i drugie. I tak jak mój ojciec kiedyś mnie, tak ja jemu powiedziałem: – Do pierwszej wpadki. Pamiętaj.
Sądziłem, że jest szczery. Że nie ma przede mną żadnych groźnych tajemnic. Takich, które można uznać za wpadkę.
I nagle okazuje się, że nic nie wiem i nie znam syna, nic nie wiem na temat jego życia, myśli i przyjaciół. Dotarło do mnie, że Marek miał drugie życie. Czternastolatek. A przecież to musiało zacząć się wcześniej. Jeśli tak, to kiedy?
I gdy siedziałem tak na szpitalnym korytarzu, zrozumiałem jeszcze jedno. Nie tylko Marek zaliczył wpadkę. Ja także.
Wróciłem do domu zły. Dokładnie przeszukałem jego pokój. Włącznie z komputerem. Nie był zabezpieczony hasłem. Nigdy wcześniej nie grzebałem w rzeczach syna, ale teraz czułem się usprawiedliwiony.
Nigdzie jednak nie znalazłem niczego podejrzanego. Ot, zwykły nastolatek, który dobrze się uczy i interesuje ciężkimi odmianami muzyki rockowej oraz grami.
Następnego ranka zadzwoniłem do szpitala. Niestety syn wciąż był nieprzytomny, choć jego stan był stabilny. Wpadłem do pracy i powiedziałem, że biorę kilka dni wolnego. Nikt się nie dziwił i tak byłbym nieproduktywny. Pojechałem do szpitala. Było koło południa. Posiedziałem godzinę przy łóżku syna, patrząc, jak oddycha, a potem wyszedłem do toalety.
Kiedy wracałem, przed szybą dzielącą korytarz od OIOM-u zobaczyłem dziewczynę. Ubrana była w kolorową kurtkę, kolorowe kozaki, a na głowie miała równie kolorowe włosy. Była drobna i niewysoka. I zdecydowanie patrzyła na mojego syna.
Nie znałem jej. Stanąłem obok.
– Czy wiesz, kto Marka tak załatwił? – zapytałem cicho.
Tajne przez poufne… Chciało mi się wyć…
Spojrzała na mnie. Jej twarz była mokra od łez, a brązowe oczy zaczerwienione. W lewym nozdrzu miała czerwony kolczyk, kilka innych w prawej brwi. Poza tym była śliczna, a żywe kolory ubrania i włosów pasowały idealnie do jej ciemnej skóry. Miała najwyżej czternaście lat.
Patrzyliśmy sobie w oczy przez może sekundę albo dwie. I nagle rzuciła się do ucieczki, korytarzem w stronę schodów.
Byłem tym tak zaskoczony, że nie ruszyłem się z miejsca, tylko jak głupi krzyknąłem za nią z pretensją: – Ej!
Po chwili na pościg było już za późno. Popatrzyłem na nieprzytomnego syna.
– O niej też mi nie powiedziałeś. Synu, będziemy musieli poważnie porozmawiać.
Gdy wychodziłem ze szpitala, zaczepił mnie pielęgniarz i powiedział, że mogę odebrać z przechowalni rzeczy Marka. Pojechałem do podziemi. Tam pracownik dał mi ubrania i plecak. Podpisałem, co trzeba i pojechałem do domu. Zrobiłem sobie kawę i wreszcie zmusiłem się, by przejrzeć zabrudzone, pokrwawione ubrania syna. Gdy brałem je do ręki, trzęsło mną. Wbrew woli wyobrażałem sobie, jak jakiś drań bije moje dziecko, kopie je po brzuchu, po żebrach, łamiąc je, naruszając organy wewnętrzne… Miałem ochotę wyć. Zabijać.
Zamknąłem oczy, by się uspokoić. Odetchnąłem głęboko i wciąż drżącymi rękami przeszukałem kieszenie spodni i kurtki. Legitymacja, chusteczki, drobne w kieszeniach spodni. Otworzyłem plecak. Dwie książki, klucze, komórka. Od razu ją przejrzałem, ale też nie było tam nic podejrzanego. Odkładałem już plecak, kiedy uznałem, że jest zdecydowanie zbyt ciężki.
Zacząłem go obmacywać. Wyczułem coś na spodzie. Okazało się, że jest tam ukryta kieszeń, otwierana od wewnątrz.
W środku był portfel z trzema tysiącami złotych, iPhone oraz trzy nieduże paczuszki z białymi kryształkami.
Serce zabiło mi gwałtownie. Nieprzyjemnie. Kiedy niczego podejrzanego nie znajdowałem, rosła we mnie nadzieja, że Marek wziął narkotyki pierwszy raz, że został pobity przypadkowo i moje domysły o jego drugim życiu to tylko ojcowska paranoja. Teraz moja nadzieja rozwiała się jak poranna mgła. Byłem zdruzgotany.
Skąd miał tyle pieniędzy? Dostawał ode mnie sto złotych kieszonkowego na miesiąc. Dorabiał grosze, sprzątając dwa razy w tygodniu osiedlowe kino. Dawałem mu dwadzieścia złotych, gdy umył mi samochód. To wszystko.
Te pieniądze plus białe kryształki mówiły wszystko: handlował narkotykami. W szkole? I nikt z nauczycieli nie zauważył? Nie słyszałem na wywiadówkach, że mają w szkole problem z narkotykami.
Wziąłem do ręki komórkę. Ta oczywiście była zabezpieczona. Odciskiem palca. Westchnąłem. Ale cóż robić, pojechałem z powrotem do szpitala i przycisnąłem kciuk Marka do czytnika. Komórka ożyła. Szybko wszedłem w ustawienia i zresetowałem hasła. Teraz mogłem grzebać w niej do woli. Jeszcze siedząc przy łóżku syna, przejrzałem wiadomości.
Była czysta. Żadnych mejli, esemesów, numerów telefonu. Jak zdążyłem się zorientować, miała włączony program usuwania wszystkiego, co tylko zostało odebrane i przeczytane.
Tajne, cholera, przez poufne. Chciało mi się wyć z bezsilności. Czułem się przegrany, zrobiony przez Marka w bambuko. Oszukał mnie mój własny syn.
Informacja za informację
Wstałem i odwróciłem się. Za szybą stała kolorowa dziewczyna i patrzyła na mnie. Wyszedłem na korytarz.
– Marek jest bardzo podobny do pana… – powiedziała cicho na powitanie.
– W końcu to mój syn. Jak masz na imię?
– Marika – odparła po chwili wahania.
– Nie chcą mi powiedzieć, co się z nim dzieje. Nie jestem z rodziny…
– Chodźmy na colę, to ci powiem – zaproponowałem. – Ale informacja za informację – zastrzegłem.
– Dlatego wróciłam – skinęła głową.
Kiedy w szpitalnej kawiarni opisałem jej stan zdrowia Marka, a ona wreszcie się wypłakała, zapytałem:
– Dlaczego wróciłaś?
Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią i popijając colę z puszki.
– Kiedy wciągałam Marka do towarzystwa, on mnie uratował – powiedziała cicho. – Byłam nieszczęśliwa i zaczynałam brać, a on przekonał mnie, że nie warto. Może się pan śmiać, dorośli tak robią, kiedy słyszą podobne wyznania, ale… chyba go kocham.
– Nie śmieję się. Ja zakochałem się, mając dziesięć lat. W mamie Marka. A potem ożeniłem się z nią.
Uśmiechnęła się tak jakoś tęsknie.
– Marek pana kocha. I ufa panu.
– Tak? – prychnąłem. – To dlaczego nic nie wiem o jego życiu?
Marika niespodziewanie położyła mi na dłoni swoją małą ciemną łapkę.
– Bo nie mógł nic powiedzieć. Zabiliby jego, mnie i pana. I inne dzieci. Pan sobie nie zdaje sprawy…
I opowiedziała mi o gangu, który wciąga małolaty w swoje sieci. Szantażuje, zastrasza i zmusza do handlowania narkotykami w szkołach, w klubach, na podwórkach.
Opiekunowie wyczuleni są na obecność obcych dorosłych, ale inne dzieciaki umykają ich uwadze.
– Szkoła Marka była dla nich łakomym kąskiem, ponieważ uczą się tam dzieci z zamożnych rodzin.
– Bez przesady... – mruknąłem.
– Proszę mi wierzyć, w porównaniu do mojej rodziny, jesteście prawdziwymi bogaczami. Kiedy dwa lata temu dostałam od nich nowe buty, popłakałam się ze szczęścia. Nawet pan nie wie, jak w naszym kraju żyją samotne matki wychowujące kolorowe dzieci. Większość porządnych obywateli traktuje je gorzej niż dziwki. Nieważne… – zacisnęła usta. – Pół roku temu nasłali mnie na Marka. Polubił mnie, poszedł na spotkanie… i tam zastawili na niego pułapkę. Jednak on nigdy się nie pogodził z tym, że musi pana oszukiwać. I że robi coś, co mu nie pasuje. A musiał nie tylko sprzedawać narkotyki na terenie szkoły, ale i stworzyć własną siatkę.
– Co na niego mieli? – zapytałem, czując, jak dosłownie zaczyna mną telepać z wściekłości i gniewu.
– Naprawdę nie wiem – pokręciła głową. – To musiało być dla niego coś bardzo ważnego. Marek walczył… On nie chciał brać dragów. Stawiał się. Pewnie dlatego go właśnie pobili.
– Lekarze powiedzieli, że coś wykryli w jego krwi – powiedziałem.
– Zmusili go – powiedziała Marika z mocą. – Zawsze tak robią z tymi, którzy się opierają. Ale on musiał ich bardzo wkurzyć, że go tak pobili. Marek był odważny… czasem głupio. Nie potrafił udawać. Próbowałam go przekonać, że czasem dla własnego bezpieczeństwa trzeba skłamać, ale on chyba nie potrafił – wyjaśniła.
Nie wiedziałem, czy czuć w tym momencie dumę z syna, czy złość na niego, że nie umiał się dostosować.
Moja wina, pomyślałem. Ja go uczyłem, że zawsze trzeba być honorowym. A to broń obosieczna, jak się okazuje.
Musiałem działać
– Mam już dość – wyszeptała dziewczyna. – Chcę, żeby to się już skończyło. Niech mnie wsadzą do poprawczaka, cokolwiek. Tylko żebym już tamtych na oczy nie oglądała.
– Marika, to Polska, a nie Rosja czy Brazylia. Tu się nie zabija dzieci bezkarnie.
Popatrzyła na mnie w taki sposób, jakbym się urodził wczoraj. I to chyba wkurzyło mnie najbardziej.
– Powiesz mi, kim są ci ludzie?
Kiwnęła głową.
– Powiem panu, kto nimi kieruje. Bez niego wszystko się rozsypie.
Marika wskazała mi szefa gangu i miejsca, gdzie można go spotkać. Okazało się, że to oślizgły właściciel nocnego klubu ze striptizem. Poszedłem z nią na policję i tam złożyliśmy obszerne zeznania. Typ był od dawna na radarze, ale brakowało dowodów. Zgarnęli go kilka dni później na parkingu przed jednym z centrów handlowych.
Marek odzyskał przytomność kilka dni później. A Marika często przychodzi do naszego domu.
Czytaj także:
„Znałem wiele tajemnic, które pomogły mi się ustawić w życiu. Niejeden polityk jadł mi z ręki”
„Aleksandra chciała oskubać męża, żeby się gzić z młodszym kochasiem. Cwana lafirynda myślała, że jej się upiecze”
„Na cmentarzu spotkałam miłość z podstawówki. Rozpacz po stracie małżonków nas rozpaliła i zaprowadziła do łóżka”