„Znaliśmy się i przyjaźniliśmy od zawsze, ale na miłość musieliśmy poczekać 17 lat. Było warto, bo to moja bratnia dusza”

Przyjaciele z dzieciństwa fot. Adobe Stock
Pamiętacie „Wichrowe Wzgórza”? Tych dwoje, którzy razem się wychowali i wrośli w siebie jak bakterie brodawkowe i lucerna? Z nami było tak samo. Tylko nasza miłość jest szczęśliwa.
/ 06.04.2021 10:39
Przyjaciele z dzieciństwa fot. Adobe Stock

Moje pierwsze wspomnienia z dzieciństwa wcale nie wiążą się z rodzicami. Gdy cofam się myślami do tamtych lat, widzę na przykład Radka w krótkich, niebieskich spodenkach, białej podkoszulce z rysunkiem misia na piersiach i biało-niebieskiej czapeczce z daszkiem. Dzielny pięciolatek grozi łopatką dużemu, grubemu Ździśkowi z sąsiedniej klatki:
– Jak jej jesce raz rozwalis babkę, to ci tak psyłozę, że popamiętas!
I, o dziwo, Ździsiek odchodzi bawić się w drugi kąt piaskownicy, czyli dokuczać innemu dziecku, a ja, pulchna i pyzata trzylatka, patrzę z uwielbieniem na mojego rycerza bez skazy, który ustawia mi z piasku kolejną babkę. No może ten rycerz nie był całkiem bez skazy, bo długo jeszcze seplenił, lecz ja patrzyłam w niego jak w obraz, z najwyższym uwielbieniem.

Nie przeszkadzało mi nawet to, że często bawił się mną jak swoim pluszakiem. Inna rzecz, że ze mnie miał znacznie większą pociechę, bo ja w przeciwieństwie do pluszowej zabawki bez szemrania wykonywałam jego polecenia. Mieszkaliśmy na tym samym piętrze. Moi rodzice często zapraszali Radka na obiad, gdyż tylko on potrafił mnie karmić różnymi papkami typu szpinak czy buraczki, których inaczej za żadne skarby nie chciałam wziąć do ust.

Radek w parku z jakąś dziewuchą? Koniec świata!

Niestety, nadszedł czas, kiedy wolał się bawić z chłopakami, a moja obecność zaczęła mu ciążyć. Bo oni się z niego śmiali, przezywając mnie jego narzeczoną. Nie miałam nic przeciwko temu, ale Radek wkurzał się wtedy strasznie, i to nie na swoich kumpli, lecz – o dziwo – na mnie.
Zmiataj stąd, Piegusie, bo ci przyleję! – wołał groźnie, a ja odchodziłam obrażona, ograniczając się najczęściej jedynie do wywalenia języka na całą długość. Choć wiedziałam, że groźby nie spełni, to jednak moja kobieca duma była boleśnie zraniona.

Potem przychodził do mnie jak gdyby nigdy nic, a ja instynktownie czułam, że nie należy poruszać drażliwych tematów. W czterech ścianach naszych pokoi znowu było wszystko po staremu. Ja byłam Pieguskiem, jego „przyszywaną” siostrą, najlepszym kumplem i powierniczką tajemnic.

Przeżyłam wielki szok, gdy zobaczyłam wówczas czternastoletniego Radka przechadzającego się alejką pobliskiego parku z nieznaną mi panną, z wyglądu starszą od niego. Na szczęście on mnie nie zauważył, bo pewnie byłby zaskoczony moją ogłupiałą miną. Ja sama poczułam się jak wtedy, gdy na WF-ie prosto w nos trafiła mnie piłka do koszykówki. Kolegów Radka tolerowałam, chociaż byli moją konkurencją, jeśli chodzi o czas, który im poświęcał. Ale dziewczyna – to coś zupełnie innego!

Jeszcze nie zdążyłam ochłonąć, gdy Radek następnego dnia zaczął mi opowiadać o wyższości Bianki nad innymi koleżankami. Miałam dwanaście lat i na sprawach damsko-męskich kompletnie się nie znałam. Trudno mi więc było ocenić stan jego ogłupienia, lecz i tak straszliwie mnie ono drażniło. Od tego jednak czasu zauważyłam w głosie Radka ton wyższości połączony z irytującą pobłażliwością. Zaczął powtarzać oklepane prawdy typu: „Co ty w tym wieku możesz wiedzieć?”, „Zrozumiesz, jak dorośniesz” i tym podobne.

Kiedy zdał do liceum, nasze kontakty zupełnie się rozluźniły. Wprawdzie przestał już spotykać się z Bianką, ale miał nowych kolegów i koleżanki, dla których ja byłam nieletnią siksą. Brakowało mi go. Czasem pomagał mi w lekcjach i zdarzało mu się zamienić ze mną parę słów, gdy stałam z koleżankami na podwórku. Jednak ja, jak każda dziewczyna w tym wieku, pragnęłam ze strony chłopaka czegoś więcej – przyjaźni, zainteresowania swoją osobą i odrobiny czułości. Tymczasem Radek był ślepy i głuchy na zmiany, jakie we mnie zachodziły.

Mówił: „Im chodzi o podryw”. Czyżby był zazdrosny?!

Nie zauważył, że moja dziecięca przyjaźń i uwielbienie dla niego zmieniły się w regularną miłość… Sam wyrósł na przystojnego, atrakcyjnego młodzieńca, lecz nawet przez myśl mu nie przeszło, by miał śpiewać serenady pod moim balkonem. A ja, niestety, nie wiedziałam, co zrobić, żeby się zainteresował mną jako dziewczyną, a nie – młodszą siostrą. Jednak instynktownie czułam, że jestem dla niego ważna, a widzi we mnie smarkulę może z przyzwyczajenia.

Nic się nie zmieniło nawet wtedy, gdy zaczęłam chodzić do tego samego liceum. Chociaż – nie: Radek zauważył, że na przerwach kręcą się koło mnie osobnicy płci odmiennej. Zaczął mi wtedy dawać dobre rady i ostrzegać przed konsekwencjami zadawania się z napalonymi chłopakami. Był więc o mnie zazdrosny! To była dobra wiadomość. Natomiast zła była taka, że wciąż nie miałam pojęcia, jak usunąć z jego życia długonogą Zuzę, która dorabiała sobie jako modelka. Na pocieszenie mogłam wyciągnąć ostrożny wniosek, że chodzi z nią głównie dla szpanu, a nie z wielkiej miłości…

Wreszcie los się do mnie uśmiechnął. Zbliżała się studniówka, a Radek pokłócił się ze swoją pięknością. Jak zwykle z kłopotem przybiegł prosto do mnie.
– I kogo ja teraz podam jako osobę towarzyszącą? – jęczał, siedząc na mojej wersalce i szarpiąc lok nad czołem.
– Wpisz moje nazwisko – powiedziałam lekko, choć serce mi waliło jak dzwon Zygmunta.
– Serio? – spojrzał na mnie, jakby zobaczył ciekawy okaz zoologiczny. – A ty, mała, w ogóle umiesz tańczyć?
– Dureń jesteś – skwitowałam jego zastrzeżenia. – Czy ty wiesz, ile mam lat?! Prawie siedemnaście! Przyjrzyj mi się dobrze, chyba cię nie skompromituję?

Pierwszy raz czułam, że Radek popatrzył na mnie jak na kobietę. Poznałam to po jego uszach, które przybrały barwę intensywnej czerwieni.
– No, owszem, niczego ci nie brakuje – bąknął zmieszany w odpowiedzi. – Może tylko tych piegów na nosie…
– Zniknęły kilka lat temu – przerwałam mu. – Dopiero teraz to zauważyłeś?

Potem przeszliśmy do konkretów. Wreszcie nadszedł ten wielki dzień. Na kreację, którą chciałam olśnić Radka, włożyłam długi płaszcz z kapturem mojej mamy, żeby nie widział ani sukni, ani fryzury, nad którą napracowała się zaprzyjaźniona fryzjerka. Gdy Radek pomagał mi się w szatni rozebrać, niewiele zauważył z tego, co się mieściło pod płaszczem, bo akurat wymieniał jakieś uwagi z kolegą z klasy na temat wystroju szkolnych pomieszczeń. Dopiero po chwili spojrzał na mnie i… oniemiał z wrażenia.
– To ty, Piegusku? – wyjąkał.

Miałam na sobie długą, czarną suknię na cieniutkich ramiączkach, gładko przylegającą do ciała, i czarne pantofelki. Włosy sięgające do ramion, zwykle związane w kitkę, pani Jadzia spięła mi na czubku głowy i pokręciła w kędziorki, by drgały przy każdym ruchu. Na szyi perły, na oczach wieczorowy makijaż, usta muśnięte krwistoczerwoną szminką… Musiałam wyglądać szałowo, bo Radek nadal stał jak męska wersja żony Lota. Kiedy ujęłam go za rękę i poszliśmy w stronę sali balowej, wiedziałam już, że dla niego będę ósmym cudem świata i że odtąd w naszym życiu wiele się zmieni. Tak musiał czuć się Kopciuszek, gdy został przemieniony w królewnę.

Nigdy nie powtórzę nikomu tego, cośmy sobie wtedy powiedzieli. „Cudowne jest zwłaszcza to – pomyślałam wtedy – że jeszcze wszystko przed nami i na nic nie jest ani za późno, ani za wcześnie”.

Rozumiemy się bez słów, nie musimy mieć papierka

Dziś mój ukochany, który skończył studia medyczne, pracuje w szpitalu, a ja przygotowuję się do kolejnych egzaminów. Co dzień staramy się znaleźć dla siebie trochę czasu. Z faktu, że znamy się od piaskownicy, wcale nie wynika, żebyśmy nie musieli dbać o naszą miłość.

Wprawdzie umiemy bezbłędnie przewidzieć swoje reakcje, lecz to wcale nam nie przeszkadza. Przeciwnie, pozwala unikać konfliktów i rozczarowań. Oczywiście planujemy ślub, ale wiem, że papierek niewiele zmieni w naszym życiu. My nie musimy niczego „zaklepywać”.
– Ty się po prostu dla mnie urodziłaś – powiedział mi kiedyś Radek.
– I wzajemnie! 

Więcej prawdziwych historii:
„Straciłem wszystkie pieniądze, rodzinę i godność. Od 20 lat ukrywam się przed bliskimi i wierzycielami”
„Mąż bił ją w ciąży, a po urodzeniu dziecka jeszcze mocniej. Wszystko przez to, że ich syn urodził się bez nóżki”
„Narzeczony zostawił mnie, bo przez wypadek mam poparzoną całą głowę. Nie mogę go za to winić. Wyglądam jak potwór”

 

Redakcja poleca

REKLAMA