„Znaleźliśmy w śmieciach dowód na to, że sąsiad zdradza żonę. Mamy go w garści, będzie tańczył jak mu zagramy”

Szantażujemy swojego sąsiada fot. Adobe Stock, RealPeopleStudio
„– Średniowiecze mamy już za sobą – skomentował mąż tę uwagę już na osobności. – Jak sobie chcesz – mruknęłam, mając nadzieję, że go zniechęcę brakiem entuzjazmu. – Ja nie widzę specjalnej różnicy, czy śmieci leżą w lasku czy na wysypisku. Zawsze tak było i będzie”.
/ 29.03.2023 19:15
Szantażujemy swojego sąsiada fot. Adobe Stock, RealPeopleStudio

Gdy wychodziłam za mąż, tata się zżymał, że miastowego chłopa sobie znalazłam. Niby on nic do Michała nie ma, ale wiadomo, jak jest: nie przyjmie się i już. Tylko sobie kłopot na głowę sprowadzę i nieporozumienia z sąsiadami... Głupie gadanie!

Zawsze będą problemy, jak się wychodzi za nauczyciela, obojętnie, gdzie człowiek mieszka – musi się znaleźć choć jeden gad, któremu się wydaje, że spłodził niedocenianego geniusza, i taki będzie w szkodę lazł, w mieście czy na prowincji. Michał jednak okazał się całkiem pojętny, jeśli chodzi o stosunki międzyludzkie, w szkole go chwalili, robotę miał pewną, może nawet dyrektorem podstawówki go zrobią za parę lat?

Nawet ojciec przestał mruczeć po kątach

W gospodarce ogarnięte, na podwórku porządek… W drodze wnuk, a jeszcze zięć nauczył starego grać w szachy i wieczorami często sobie ucinali partyjkę. Jesień i zima – pełna sielanka. Zaczęło się wiosną, gdy Michał postanowił zabierać szkolne dzieciaki na wycieczki po okolicy.

– Boże – po każdej wyprawie wracał roztrzęsiony. – Las to jeden wielki śmietnik! Takie piękne okolice, w folderach turystycznych figurują jako ostoja przyrody… Prowadzę dzieciaki i co widzą?

– To, co ich starzy wywożą – wyjaśniłam, jak krowie na rowie. – Nie wybierają zabawek z powrotem? Myśmy z Heńkiem zawsze tak robili…

– Jak to „zawsze”? Jak to „zawsze”?!

– Jezu, Michaś – zniecierpliwiłam się.

– Przestań lamentować, taki mądry jesteś a nigdy się nie zastanawiałeś, co się tutaj z odpadkami robi? No bo doprawdy, pod każdym większym miastem wysypisko, widzi się w telewizji… A my przecież w tych samych sklepach kupujemy, gdzie każdy drobiazg zawinięty w folię i jeszcze włożony do pudełka!

Zakręcił się chłop i po jakimś czasie pojawiły się kosze na śmieci, ha! Nawet pojemniki na przystanku stanęły specjalne: na plastik i puszki. Już zaczęli ludzie krzywo patrzeć, bo im dodatkowe rachunki przyszły – raz w miesiącu za wywóz. Niby parę groszy, ale ludek na wsi oszczędny jest i każdą złotówkę ogląda…

– Niech patrzą, co kupują – stwierdził mąż. – Już nawet po jabłka do marketu jeżdżą, bo im się nie chce spadów podnosić.

Co prawda, to fakt, jak to mówią… Ale czy to nasza sprawa? Na wsi się jakoś uleżało, nawet niektórzy zaczęli chwalić, że jednak dobrze, że kosze są, bo łatwiej do zbiornika wynieść niż traktorem do lasu jeździć.

Ale nie wszystkim…

– Ja tego tak nie zostawię! – pieklił się Michał po kolejnej wyprawie do lasu. – Haniu, nie uwierzysz… Całe okna stare w olszynkach znalazłem, pełno szyb potłuczonych, mało mi się dzieciaki nie pokaleczyły… Kanapa jakaś, sprężyny, nawet papiery! Mydło i powidło!

Uderzyło chłopu do głowy przez ten sukces z koszami i wydaje mu się, że świat w raj zamieni! Kto najwięcej wywozi, każdy wie… Zawsze tak było i żaden nauczyciel kijem rzeki nie zawróci.

– Nie tykaj gówna, bo będzie śmierdzieć – tato udzielił mu mądrej rady.

– Średniowiecze mamy już za sobą – skomentował mąż tę uwagę już na osobności. – Teraz jest demokracja i moim obywatelskim obowiązkiem jest ukrócić podobny proceder.

– Jak sobie chcesz – mruknęłam, mając nadzieję, że go zniechęcę brakiem entuzjazmu. – Ja nie widzę specjalnej różnicy, czy śmieci leżą w lasku czy na wysypisku. Tu i tu przyroda się niszczy.

W każdej społeczności trafi się jakaś nieużyta świnia, która zawsze tylko bierze, nigdy nie dając, w dodatku tak się ustawiając, że nie można jej nauczyć moresu. Stary Karol był kiedyś sołtysem i ponoć ubekiem, więc tknąć się go w żaden sposób nie dało… Potem poszedł w odstawkę, ale tylko na chwilę, bo odkąd jego syn wżenił się w senatorską rodzinę, znów poczuł się jak pan na włościach. Niby nic wielkiego, założył sklep, ale dzięki temu, że daje na kreskę, prowadzi wieś jak po sznurku. Niedawno się rozniosło, że młodszy będzie kandydował na radnego w gminie, podobno nawet ma to już w kieszeni! Stary więc chałupę remontuje jak wściekły: piętro dobudował, okna wymienił… No to czyje śmieci w olszynce mogą być? Reszta sąsiadów raczej wychodzi z założenia, że wszystko się w gospodarce wykorzysta – przecież z takich szyb można zmontować inspekt jak ta lala! No i rodzinka, wbrew wielkopańskim zapędom, są niebywale „oszczędni”, wszyscy wiedzieli, że drzewo kradną…

A swoje rupiecie zawsze wywozili, gdzie popadnie

Inny by sto razy karę zapłacił, ale tacy przy każdej władzy potrafią się dobrze urządzić. Mimo to Michaś się zaparł, że przydybie szkodników – łaził, szpiegował i nie dał sobie przemówić do rozumu.

– Mam ich! – oświadczył, wróciwszy któregoś popołudnia. – Teraz się nie wywiną! – rzucił na stół w kuchni reklamówkę pełną jakiś papierzysków.

Po coś mi te brudy tu przywlókł?

– Patrz, Hania – gorączkował się. – Nie dość, że bałaganiarze, to jeszcze głupi! Rachunki, faktury, pisma, wszystko imienne. Mam ich w garści!

Tyleśmy się z tatusiem nagadali, natłumaczyli, ale nie… Mąż się uparł, że sprawę załatwi po swojemu. I się zaczęło. Najpierw przyjechali z gminy: policjant, strażnik miejski, leśniczy i jeszcze ktoś z komunałki. Przepytywali Michała, jakby co najmniej pół wsi wymordował, a na koniec mówią:

Wyrzucanie śmieci do lasu bardzo naganne jest… Ale dowodów żadnych, że to Karol, nie mamy.

– Jak nie? A to? – mąż podetknął im pod nos plik zmiętych papierów.

– A skąd możemy wiedzieć, żeś pan sam tego nie podrzucił? – policjant wziął „dowody” i wrzucił do teczki. – Proszę śledztwo zostawić właściwym organom.

I od następnego poniedziałku ruszyła od domu do domu gromada kontrolerów! Sprawdzali rachunki za wywóz śmieci, porządek w obejściu, nawet szamba… Rejwach się taki we wsi zrobił, że już się z tatusiem zastanawialiśmy, czy nie pora nocne warty rozstawić – wiadomo to, co rozeźlonym sąsiadom przyjdzie do głowy? Może który z żalu ogień zaprószy? Ja bym to może i przetrwała, ale Michała strasznie dotknęła urzędnicza niesprawiedliwość. Przestał się odzywać, mało co jadł, aż zszarzał na twarzy.

„O, nie! – pomyślałam – „Za dwa miesiące dziecko przyjdzie na świat, a ojca mieć musi!”.

Przygotowałam się i ruszyłam do sąsiada

Trudno, czasami żona musi się poświęcić, żeby honor męża ratować. W niedzielę zaproponowałam mężowi spacer do lasu.

– Po co? Śmieci oglądać? – żachnął się.

– No, chodź, proszę – ciągnęłam go.

Zabrałam go do olszynek. A tam... posprzątane! Nie wierzył własnym oczom.

– Załatwione – otarłam ręce o sukienkę. – Zadowolony?

– Ale co? Jak?!

– A tak – wyjęłam z torebki pomięty świstek. – Pamiętasz swoje dowody?

– Przecież policjant je wziął.

– Tak, ale najpierw ja je przejrzałam.

– I co? Rachunek za hotel w Karpaczu? – Michał nic nie kapował. – Mają kasę to jeżdżą. Dwuosobowy apartament…

Pokazałam mu datę, ale nadal nic nie pojmował.

– Oj, Michaś – zniecierpliwiłam się. – Trzeciego marca to ona rodziła, a nie szwendała się po hotelach!

– No i...?

– No i jaśnie pan balował z kochanicą, gdy jego żona jechała do porodu.

– Jezu, Hanka – wreszcie do niego dotarło. – Rany boskie! I ty jemu, teraz…?

Teraz i potem, jak będzie trzeba… Mało w gacie nie narobił, jak mu pokazałam te rachunki.

– Ale to szantaż!

Jak zwał, tak zwał, moja wina, że z niektórymi inaczej się nie da? A w olszynkach będzie czysto… O to chodziło, nie? 

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA