„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”

Zazdrościłem sąsiadowi kochanek fot. Adobe Stock, auremar
„I znowu wróciłem myślami do mojego sąsiada… Nadal go lubię, ale… baran z niego i tyle. Parkuje tam, gdzie inni nie parkują z wiadomych względów, i narzeka, że zdarzyło się nieuniknione? Nie chce mu się iść parę metrów dalej do domu, ale chce mu się petycję robić i ścinać drzewa, i mordować ptaki? Chce wygrać z naturą na siłę i na chama?”.
/ 05.12.2022 09:15
Zazdrościłem sąsiadowi kochanek fot. Adobe Stock, auremar

Mieszkam na osiedlu z wielkiej płyty. Ostatni blok postawiono tutaj dwadzieścia pięć lat temu i właśnie wtedy się tutaj wprowadziłem. Jeszcze przez trzy albo cztery lata teren osiedla przypominał wielki plac budowy, bo trzeba było dokończyć to i tamto, ale już dało się mieszkać.

Teraz osiedle wygląda pięknie

Cisza, spokój, dostateczna ilość miejsc parkingowych, choć czasami trzeba auto zostawić nawet pięćdziesiąt metrów od bloku, gdyż teraz niemal każda rodzina ma auto albo nawet dwa. Za to zieleni jest pod dostatkiem, place zabaw nowoczesne, w cieniu, otoczone ławeczkami. Po prostu bajka. Nie dla wszystkich…

Dzisiaj rano na parkingu za naszym blokiem spotkałem sąsiada z mojego piętra. Lubiłem go, sympatyczny gość, pożyczył mi kiedyś wiertarkę i pomógł naprawić skobel w piwnicy, kiedy parę lat temu nawiedziła nas plaga włamań. Uczynny facet. No i ten właśnie sąsiad kupił sobie niedawno nowy, choć używany samochód. Znowu. Miał chłop takie – dotąd nieszkodliwe – hobby, że zmieniał auto co dwa-trzy lata. Podejrzewałem, że specjalnie kupuje takie lekko zepsute, żeby móc je naprawiać, dopieszczać, a potem odsprzedać, z zyskiem lub bez. By kupić następne auto, nowsze, ale też nie do końca działające, jak należy. Zazwyczaj sąsiad był miły oraz życzliwy, taki do rany przyłóż, więc dzisiaj prawie go nie poznałem. Aż kipiał ze złości.

– Panie sąsiedzie, no widział ktoś… coś… takiego… kiedyś?! – wykrzykiwał, zapowietrzając się z nerwów.

– Ale w sensie…? – spytałem ostrożnie, chcąc się dowiedzieć więcej.

Trochę się wystraszyłem, bo może wczoraj (i dziś w nocy) dzieciaki za głośno się zachowywały, a ponieważ mieszkamy przez ścianę, mogło im to przeszkadzać. No ale osiemnastka syna to pretekst do świętowania nie lada, więc i hałasy zaistniały. Oczywiście Bartek uprzedził sąsiadów i gdy sąsiadka się dowiedziała, jaka to okazja, to mu jeszcze tort przyszykowała w prezencie. Więc nie, nie chodziło o wczorajszą imprezę. Sąsiad dramatycznym ruchem wskazał na maskę swojego auta.

– No, o tym mówię! O! Zapaskudzone po całości!

Nie musiałem się specjalnie przyglądać; rzeczywiście, przód samochodu był gęsto upstrzony ptasimi odchodami.

– Uuu… – wyrwało mi się. – Kiepska sprawa.

Sąsiad wydał z siebie jakiś dźwięk, trudny do powtórzenia.

Był wściekły

Przez chwilę kontemplowaliśmy razem malowniczy, acz niechciany wzór na jego samochodzie, a potem sąsiad znów podniósł rękę, kierując ją wyżej.

– Z tego drzewa paskudzą, psie krwie! Ptaszory, znaczy się. Trzeba to draństwo wytłuc! Tak nie może być!

Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Nie znałem go od tej strony. Rozumiem, można się zdenerwować, jak ptaki „ozdobią” ci niedawno zakupione auto, ale żeby aż tak?

Chce pan wybić wszystkie ptaki? – wolałem się upewnić.

– No… tego… – podrapał się po głowie i jakby trochę ochłonął.

Zwiesił ręce wzdłuż ciała i stał jak siedem nieszczęść, przyglądając się to drzewu, to samochodowi, to mnie. Jeśli chodzi o drzewo, było na co popatrzeć. Wspaniały okaz jarzębiny, czyli jarzębu pospolitego, dokładniej mówiąc. Jeszcze pamiętam, jak ze dwadzieścia lat temu sadzili przy parkingu drzewka, między innymi i to, które wyrosło tak pięknie. Stały w pewnym oddaleniu od siebie, ale kiedy wybujały, dawały porządny cień, a liście nie spadały na auta. Ale akurat ten jeden jarząb stał na tyle blisko, że jego gałęzie sięgały aż nad miejsca do parkowania. I oczywiście to nie liście spadające na auta były tutaj największym problemem. Westchnąłem.

– Ma pan, jak by to powiedzieć, a nie skłamać… przesrane – uśmiechnąłem się, żeby podkreślić, że to żart dla rozładowania atmosfery.

Sąsiad nie ubawił się i tylko spojrzał na mnie spode łba.

– To drzewo daje doskonałe owoce – pospieszyłem z wyjaśnieniem. – Ptaki je uwielbiają. Zwłaszcza po pierwszych przymrozkach, kiedy owoce nabierają słodyczy. I są dostępne praktycznie aż do wiosny, więc ptaki będą tu przylatywać, żeby się posilić, i to aż do marca albo kwietnia.

– W takim razie trzeba to drzewo ściąć – zawyrokował sąsiad. – Taką mam koncepcję – dodał. – I zaraz zacznę zbierać na osiedlu podpisy pod petycją. Od pana zacznę! – zagroził mi.

Gwałtownie zamachałem rękami, po czym poczułem się w obowiązku zaprotestować również werbalnie. Woli robić petycję, zamiast po prostu parkować gdzie indziej?!

– Ale przecież te drzewa posadzono tu specjalnie po to, żeby dawały cień na parkingu i placu zabaw. Pamiętam to dobrze, bo swego czasu podpisywałem petycję, żeby je tutaj posadzić, żebyśmy na takiej pustyni nie żyli. Więc teraz nie mogę podpisać petycji w intencji ścięcia jednego z nich, jakby za karę, że ładnie wyrosło i burzom się nie dało. To by było niepoważne z mojej strony, tak co dwadzieścia lat zmieniać zdanie – znów lekko zażartowałem.

Ale sąsiad nadal był śmiertelnie poważny, srogo wkurzony oraz… smętnie bezradny.

– To co mam robić?

Powstrzymałem się od wzruszenia ramionami

Lubiłem sąsiada, więc postanowiłem mu coś doradzić, od serca i logicznie zarazem.

– Najprostsze rozwiązanie, jakie mi przychodzi na myśl, to parkować gdzie indziej.

Tylko że ja mam stąd najbliżej do bloku – burknął. – No i to miejsce prawie zawsze jest puste, kiedy wracam z roboty.

– I chyba już wiemy dlaczego, prawda? Tak od dobrych kilku lat wiemy i parkujemy gdzie indziej – zaśmiałem się. – No ale skoro dla pana parę metrów dalej do bloku to taki kłopot, wypada mi życzyć powodzenia w szukaniu dobrego środka do zmywania ptasich spraw. Do widzenia – nagle poczułem się poirytowany jego uporem i wolałem się ewakuować.

W końcu ptasia kupa na masce to nie koniec świata, a drzewo stoi tu od dwudziestu lat, miał czas, by przywyknąć, ale on się w sobie zaciął i rzucił mi na pożegnanie spojrzenie z gatunku ciężkich. Ech… W drodze do pracy zastanawiałem się, czemu nawet sympatyczni, uczynni ludzi, jak mój sąsiad, objawią cechy „władcy i pana świata”. Człowiek od wielu lat jest przekonany o swojej ewolucyjnej wyższości i o tym, że ma prawo niszczyć wszystko wokół siebie. Choć on to niszczenie nazywa „urządzaniem świata”… A potem się dziwi, gdy natura pokaże mu język albo wymierzy solidnego kopniaka. Ostatnio kopie i wali w splot słoneczny. Globalne ocieplenie, podniesienie poziomu wód w oceanach, powodzie na zmianę z suszami, huragany, burze, zmiany klimatu…

To wszystko dzieje się na naszych oczach! Płatne siatki foliowe w sklepach niewiele zmienią. Walka z plastikowymi śmieciami powinna polegać na tym, by produkować ich coraz mniej, a nie drożej sprzedawać. Ciekaw jestem, czy choć grosik ze sprzedaży tych foliówek trafia do jakiejś fundacji zajmującej się sprzątaniem świata? I znowu wróciłem myślami do mojego sąsiada… Nadal go lubię, ale… baran z niego i tyle. Parkuje tam, gdzie inni nie parkują z wiadomych względów, i narzeka, że zdarzyło się nieuniknione? Nie chce mu się iść parę metrów dalej do domu, ale chce mu się petycję robić i ścinać drzewa, i mordować ptaki? Chce wygrać z naturą na siłę i na chama? Oj, ma szczęście, że krowy nie latają i nie jedzą jarzębiny…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA