„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

zakochana para fot. Adobe Stock, Nina Lawrenson/peopleimages.com
„Zorientowałam się, co on do mnie czuje, kiedy usłyszałam, jak pieszczotliwie i ciepło woła tę swoją kotkę, którą nazwał moim imieniem. >>No, skoro tak cię wzięło, jesteśmy na dobrej drodze – pomyślałam z uśmiechem. – To jeszcze trochę potrwa, bo jesteś zatrzaśnięty jak zamek automatyczny. Ale ja cię, kochany, otworzę. Potrzeba tylko czasu<<”.
/ 01.12.2022 20:30
zakochana para fot. Adobe Stock, Nina Lawrenson/peopleimages.com

Skoro świt mój Stefek zaczynał powarkiwać z nosem przy drzwiach. Wrrr, wrr, wrrr… Wiercił się przy tym, jakby miał robaki w tyłku. Wreszcie nie wytrzymywał i witał nowy dzień basowym: hau, hau! To znaczyło, że za płotem obudziła się także jego nieprzyjaciółka – ruda kotka, złośnica i podpuszczalska. Taka sama zresztą jak jej pan, mój wredny sąsiad.

Dostałam Stefka od siostry. Przyjechała późną wiosną ze szczeniakiem pod pachą.

– To jest Stefek. Szuka domu. Zajmij się nim! – oznajmiła.

Psiak wyglądał jak serdelek na krótkich nóżkach. Miał pomarszczony pyszczek i wesołe, szare oczęta. Był jasnobrązowy, tylko na pupie nosił białą plamę.

– Powinien nazywać się Kleks – stwierdziłam, patrząc na niego. – Dokładnie tak wygląda.

– Może i tak – odparła Kaśka. – Niestety, reaguje tylko na „Stefka”. Ale spróbuj go przyzwyczaić do innego imienia, a nuż się uda.

Przystojny i zaradny, lecz okropnie trudny

Nie udało się. Wołałam: „Kleksik, Kleks, chodź tutaj…”, machając trzymanym w ręku przysmakiem albo jakąś psią zabawką. Kompletnie mnie olewał. Natomiast „Stefek” budził w nim uśpioną energię. Na dźwięk tego imienia zrywał się natychmiast i gnał w moją stronę na tych swoich śmiesznych, krótkich łapkach. A potem zdyszany i szczęśliwy kładł się na grzbiecie, żądając głaskania po aksamitnym, różowym brzuszku.

Dlatego chcąc nie chcąc został Stefkiem. Chociaż od razu wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł... Bo mój sąsiad zza płotu, po lewej stronie, ma na imię Stefan i nie wykazuje za grosz poczucia humoru. Jest zasadniczym, poważnym facetem w średnim wieku. Trzy lata temu zmarła mu żona. Dzieci nie mieli, został sam na gospodarstwie. Ludzie go szanują, choć jest trudny i nie do życia, ale za to wszystko potrafi. W ogrodzie sobie radzi, ma kilka uli. Produkuje piękne świece z pszczelego wosku. Widziałam je, bo od wiosny Stefan czasem stoi z nimi na rynku, i wiem, że idą jak woda.

Dopóki żyła sąsiadka, było jako tako. Dopiero potem się zaczęło. Wszystko sąsiadowi przeszkadzało: moje auto, bo źle zaparkowane, dym z komina, bo leciał w jego stronę, nawet mój lak pachnący, bo się w maju rozkrzewił, po czym przeszedł przez ogrodzenie.

Niech pani wytnie te chwasty! – wrzeszczał kiedyś wściekły. – Rady sobie dać nie mogę z tym pani obrzydliwym zielskiem!

– Przecież to są śliczne kwiaty! I jak pachną! – tłumaczyłam się.

– A kto pani broni wąchać? – parsknął. – Byle po swojej stronie płotu! Z dala ode mnie!

Wyobrażam sobie więc, jak się sąsiad musiał w duchu wściec, kiedy usłyszał, jak wołałam zwierzaka: „Stefek, chodź tutaj…”.

Zdumiony stanął przy płocie.

– To nie do pana – zapewniłam go. – Mój piesek tak się wabi. Dostałam go z tym imieniem. To nie jest żadna złośliwość...

Obraził się tak, że przestał mi odpowiadać na dzień dobry!

Kilka dni później na jego posesji pojawiła się złotoruda kotka. Przez skórę czułam, że ten kolor nie jest przypadkowy, bo ja mam włosy jak wiewiórka w lecie. I piegi… dużo piegów! Zawsze byłam zakompleksiona z tego powodu, chociaż fryzjerka w pobliskim miasteczku stwierdziła, że wiele pań dałoby każde pieniądze, żeby przy farbowaniu uzyskać taki oryginalny odcień.

Ponoć zachowujemy się jak małe dzieci

Kotce sąsiada udało się to bez farby! Oczy też miała podobne do moich: zielononiebieskie. I nos różowy jak moja cera. Byłam pewna, że na imię dostanie Jadwiga. Tak jak ja. Oczywiście, nie myliłam się. Od rana słyszałam: „Jadźka, Jadźka, chodź no tu!”. Albo: „Gdzie ty, babo paskudna, znowu łazisz?”. Wiedziałam, że to była taka mała zemsta sąsiada.

Mój Stefek jakby wyczuwał, że coś tu jest nie tak, i aż się zanosił od szczekania. Ruda Jadwiga wskakiwała wtedy na czarny bez rosnący tuż przy ogrodzeniu i wymachując puszystym ogonem, spokojnie przyglądała się, jak tłusty Stefek bezradnie próbuje wspiąć się na dolne gałęzie.

– Zachowujecie się jak para dzieciaków! – powiedziała moja siostra, kiedy rozmawiałyśmy o tym, co się u mnie dzieje. – Dorośli ludzie, a takie przedszkolne głupoty im w głowie!

– To niby ja jestem winna?! – parsknęłam ze złością. – A kto mi przytargał tego psa, co?

– Daj spokój, wiesz, że nie o to chodzi – westchnęła Kaśka. – Ten Stefan to całkiem fajny facet. Przystojny, zadbany, radzi sobie… Czemu o nim poważnie nie pomyślisz, kochana?

– Zwariowałaś? Takiego złośliwca miałabym sobie brać?  – popukałam się w czoło.

– Robisz gruby błąd, siedząc tu i marnując czas na gadanie bzdur – stwierdziła siostra. – Tylko patrzeć, jak ci go jakaś baba sprzątnie sprzed nosa.

Od tej rozmowy już inaczej zerkałam na mojego sąsiada. Zauważyłam, że faktycznie może się podobać. Był wysoki, barczysty, silny, a ja zawsze lubiłam, kiedy chłop wyglądał jak chłop. W pewien czerwcowy piątek pod wieczór u mnie w domu zgasło światło. Włączyłam piekarnik elektryczny – i trzask… Wysiadł prąd. Wiedziałam, że na pogotowie energetyczne musiałabym czekać aż do poniedziałku. Przecież nikomu się nie będzie chciało przyjeżdżać do małej awarii, szczególnie przed weekendem. Nie zastanawiając się długo, poszłam zatem do sąsiada. W końcu on taki zaradny...

Trzeba brać przykład z mądrzejszych

Właśnie jadł kolację. Ruda kotka spała na poduszce, a poduszka leżała na kanapie. Widać było, że Jadwidze wszystko wolno. Powiedziałam, jaki mam kłopot, i spytałam, czy zechciałby mi pomóc. Bez słowa wziął torbę z narzędziami i poszliśmy do mnie. O dziwo, mój Stefek przyjął go bardzo przyjaźnie.

– Ma pani przebicie – stwierdził sąsiad po sprawdzeniu instalacji. – Ta kuchenka to bomba zegarowa. Nie wolno już z niej korzystać. Trzeba kupić nową.

Musiałabym jechać do miasta, a teraz i tak wszystko pozamykane – westchnęłam. – Cóż, jakoś wytrzymam do poniedziałku.

Popatrzył na mnie z ukosa, chrząknął, powoli spakował narzędzia, aż wreszcie wydukał:

– Może pani u mnie coś ugotować. Ja jutro rano jadę do moich pszczółek, wracam pod wieczór. Kuchnia będzie wolna…

Tak się między nami zaczęło. Niby Stefan boczył się jeszcze przez jakiś czas i był ostrożny, ale teraz to już zupełnie inna historia. Może to śmieszne, lecz zorientowałam się, co on do mnie czuje, kiedy usłyszałam, jak pieszczotliwie i ciepło woła kotkę:

– Jagódka! Jadziuńka, gdzie się, skarbie, podziewasz?

„No, skoro tak cię wzięło, jesteśmy na dobrej drodze – pomyślałam z uśmiechem. – To jeszcze trochę potrwa, bo jesteś zatrzaśnięty jak zamek automatyczny. Ale ja cię, kochany, otworzę. Potrzeba tylko czasu”. Nasze zwierzaki, które jakby czuły, że między nami wszystko się zmieniło, są także nie do poznania. Stefek schudł i zmężniał, bo odkąd Jadzia przeskakuje płot i urzęduje całe dnie u nas, wspólnym zabawom nie ma końca.

Cudnie jest patrzeć na nie, kiedy zmęczone i zadowolone leżą obok siebie nos w nos, jakby mówiły: „Bierzcie z nas przykład”. I jak tu nie słuchać rad mądrzejszych od siebie?!

Czytaj także:
„W każde Andrzejki mam pełno roboty. Kobiety chcą, żebym przepowiadała, czy są z właściwym mężczyzną. Same oczu nie mają?”
„Ukochana stwierdziła, że wyjdzie za mąż za milionera, a mnie zachowa sobie jako kochanka. Dałem się wyrolować, jak dzieciak”
„Romantyczna kolacja przy świecach to banał, ja wymyśliłem naprawdę oryginalne oświadczyny. Niestety, wszystko poszło nie tak"

Redakcja poleca

REKLAMA