Mówią, że biednemu zawsze wiatr w oczy. I wiecie co? Mają rację. Wiem, że facet powinien być przebojowy, odważny, zaradny, przedsiębiorczy. Jednak ja nigdy taki niestety nie byłem. Dlatego nie jest mi w życiu łatwo. Zwłaszcza w zawodowym.
Dziewczynę sobie jakoś znalazłem. Iwona jest taka jak ja, spokojna i cicha, dlatego jest nam ze sobą dobrze. Ale w pracy trudno jest mi się odnaleźć. Tam przecież trzeba walczyć o swoje, wykazywać się inicjatywą, a ja tak nie lubię. Najchętniej schodziłbym wszystkim z drogi i nie wychylał się z kąta.
Przyznaję się do tego ze wstydem
Przed światem, a nawet przed Iwonką, skrywam te myśli i staram się żyć jakoś tak nieco głośniej niż dyktuje mi mój wrażliwy charakter. To właśnie dlatego decyzja o wyjeździe do pracy do Anglii była taka trudna. Długo nosiłem się z tym zamiarem, zanim powiedziałem o nim Iwonie i rodzicom. Ale w końcu zostałem przyparty do muru i nie miałem wyjścia.
Jestem spokojny, cichy, ale jednocześnie odpowiedzialny, więc kiedy okazało się, że w fabryce kosmetyków, w której pracowałem, będą zwolnienia, a najmłodsi stażem, czyli tacy jak ja, będą pierwsi do odstrzału, czułem, że nie mam wyjścia. Mieszkam w małej miejscowości i nie ma tu wielu możliwości pracy, a wyjeżdżać do dużego miasta w Polsce nie ma sensu.
To już lepiej wyemigrować
W końcu się więc na to zdecydowałem. Rodzice przyjęli moją decyzję bardzo spokojnie. Miałem wrażenie, że od dawna spodziewali się, że tak zrobię, że przyjdzie taki moment. A Iwonka to się nawet ucieszyła, że zobaczymy kawałek świata.
– O rany boskie, Pawełku, ale my przecież nie znamy dobrze języka! – przypomniała sobie nagle.
– Znamy trochę. Popytałem kolegów, którzy już tam są, i oni mówią, że to w zupełności wystarczy.
– No, ale jak się będziemy porozumiewać w pracy? Na migi? – krzywiła się na myśl o wstydzie, jaki ją czekał.
– Większość tam teraz tak gada. Nie martw się – pocieszałem ją, choć sam miałem dużo wątpliwości.
A jednak pojechaliśmy. Przyjął nas na początku mój kolega z podstawówki, który mieszkał w Londynie już od dawna. Pozwolił nam zatrzymać się u siebie, bo miał wolny pokój w domu, który wynajmował. Przez pierwsze kilka tygodni zgodził się nawet nie brać od nas pieniędzy. Mieliśmy się dokładać do opłat za wynajem dopiero, gdy znajdziemy pracę.
Najgorzej było na początku
Miasto mnie przytłaczało, wszystkiego się bałem. Cały czas klepałem się po kieszeniach, żeby sprawdzić, czy czasem nikt nie ukradł mi portfela, komórki i kluczy od domu.
Miałem też wrażenie, że wszyscy na ulicach widzą, jak bardzo jesteśmy tu z Iwonką nie na miejscu, jak jesteśmy naiwni i zagubieni. Trochę lepiej się poczułem, gdy znalazłem pracę. Nie od razu, oczywiście, bo przecież pierwsze dni w nowej robocie dołożyły mi jeszcze stresów.
Ale potem, po kilku dniach, tygodniach, gdy zarobiłem pierwsze pieniądze i mogłem zapłacić za nasz pokój, poczułem się znacznie lepiej. Pamiętam, że takim momentem przełomowym było to, jak po pierwszym tygodniu pracy poszliśmy z Iwonką do knajpy na kolację, by świętować moje zatrudnienie.
Nie było to jakieś wyszukane miejsce, ot, zwykła jadłodajnia niedaleko domu. Zamówiliśmy frytki, kawałek mięsa, sałatkę, jedno piwo… I pierwszy raz poczuliśmy się wtedy mieszkańcami Londynu. Siedzieliśmy, jedliśmy, a ja pocieszałem Iwonkę, że i ona szybko znajdzie sobie jakieś zajęcie, bo jak na razie nie szło jej najlepiej.
Opowiadałem jej o mojej robocie, o tym, jak wygląda mój dzień, co należy do moich obowiązków i kogo już poznałem. Mówiłem jej to wszystko już któryś raz, bo w tygodniu zdawałem podobną relację każdego dnia, taka była ciekawa.
Nająłem się do pracy na budowie
Tak, właśnie. Ja na budowie. Nadarzyła się okazja, pieniądze były niezłe, to pomyślałem, że jak popracuję trochę z tymi twardymi budowlańcami, to i na mnie trochę tej ich pewności siebie przejdzie. Byłem zwykłym pomocnikiem murarza. Przynieś cegłę, narób zaprawy, wyczyść narzędzia.
I tak w kółko. Miałem jednak nadzieję, że szybko się nauczę fachu i sam zostanę murarzem. Bo oni zarabiali znacznie więcej. Bardzo się więc starałem. No i starania się opłaciły. Po trzech miesiącach nauczyłem się murować, a po pół roku byłem już pełnoprawnym pracownikiem.
Szef był ze mnie bardzo zadowolony. Pracowałem w firmie Anglika, ale o hinduskich korzeniach. Wśród moich kolegów byli jednak sami rodowici mieszkańcy Wysp. Rudzi i piegowaci. Na początku układało mi się z nimi dobrze. Widzieli, że się staram, że nie pyskuję, że uczę się fachu. Byli więc w porządku. Od czasu do czasu zdarzały się tylko jakeś głupkowate docinki.
To były tylko żarty, więc się nie obrażałem
Może ktoś o bardziej zadziornym charakterze, by się zdenerwował, ale nie ja. Ja sobie spokojnie i sumiennie pracowałem. Brałem dużo nadgodzin, zgadzałem się na pracę w soboty, bywało, że sam zgłaszałem się do pracy w niedzielę. Musiałem to robić, bo Iwonka pracowała tylko dorywczo.
Nie miała dziewczyna szczęścia do stałej pracy, a mieliśmy marzenie, żeby wyprowadzić się od mojego kumpla i zamieszkać w jakimś maleńkim, ale wynajmowanym na własną rękę mieszkanku.
Tyrałem więc za dwóch i to – chcąc, nie chcąc – uczyniło ze mnie w oczach szefa prymusa. Chociaż nie, lepiej byłoby powiedzieć „przodownika pracy”. I muszę przyznać, że było to nawet przyjemne. Niestety, nie spodobało się moim angielskim kolegom. Po pierwsze, denerwował ich mój dobry kontakt z szefem.
Dość szybko zorientowałem się więc, że w ich żartach jest sporo zawiści i skrywanej niechęci. Dotarło do mnie, że naprawdę są na mnie źli. Moje zaangażowanie było dla nich kłopotliwie, bo stawiało w złym świetle ich pracę. A przecież widziałem, że oni sporo czasu i energii w pracy poświęcają na to, żeby wykombinować, jakby tu mniej pracować.
Co do tego, że mają do mnie żal, nabrałem pewności jednak dopiero wtedy, kiedy wzięli mnie na rozmowę po pracy.
Myślałem, że będzie to koleżeńskie piwo
Okazało się jednak, że chcą mi wytłumaczyć zasady panujące na budowie. Za tłumaczenie zabrał się Colin, nasz majster. Starszy facet z niekompletnym uzębieniem.
– Pawel – wymawiał moje imię bez „ł”, jak oni wszyscy, zresztą. – Przyjęliśmy cię, jak swojego. Myśmy ci zaufali i traktowali cię jak swojego.
– Żeby tylko jak swojego. Nauczyliśmy cię fachu. Pamiętasz, że do niczego się nadawałeś, kiedy do nas trafiłeś. Cherlawy, strachliwy, nawet taczką nie umiałeś dobrze jeździć. Ciągle ci się wywracała. Wyglądałeś jakbyś chciał z nią tańczyć – zażartował inny z kolegów, Mike, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
– No właśnie – ciągnął dalej Colin. – A ty co nam teraz za numery robisz. Z bossem się zaprzyjaźniasz, nadskakujesz mu jak piesek, włazisz mu w tyłek, psujesz nam robotę.
– Ale jak psuję? Co wy mówicie. Pracuję dużo, bo potrzebne mi są pieniądze – broniłem się.
– Nam też są potrzebne, a co ty myślisz. Ale nie za wszelką cenę. Trzeba się szanować – napominali mnie.
Ale ja dobrze wiedziałem, że ich stawki są zupełnie inne niż moja. I że nawet z nadgodzinami nie zarobię tyle, co oni.
– No to co mam robić? – zapytałem grzecznie.
– Trochę odpuścić, koleżko, odpuścić! – syknął Colin, a w jego głosie nie było sympatii.
Wracałem do domu bardzo przygnębiony
Już wydawało mi się, że zadomowiłem się w Londynie, że wychodzę w życiu na prostą, a tu takie rozczarowanie. Całą drogę do domu biłem się z myślami, co powinien zrobić. Czy rzeczywiście zwolnić tempo, jak każą (bo przecież nie proszą) koledzy? Czy pracować dalej, tak jak pracowałem i dorobić się swojego mieszkanka.
W końcu dotarło do mnie, że jeśli zrobię, tak jak chcą koledzy, to będę musiał jakoś wytłumaczyć Iwonie, dlaczego nie pracuję tyle, by zarobić na nowe, wspólne lokum. No i wtedy zrodził się we mnie pierwszy w życiu bunt. Nie wiem, skąd się wziął.
Czy to ta budowa i samodzielność na obczyźnie podniosły moje poczucie własnej wartości, czy konieczność dbania o Iwonkę, która okazała się jeszcze mniej zaradna niż ja. Nie wiem. Ale wiem, że postanowiłem w tej kwestii być uparty jak osioł. Nie dlatego, że Iwona miała wygórowane oczekiwania, że może domagała się tego ode mnie, ale tylko dlatego, że tak postanowiłem.
Zdecydowałem się o nią zadbać
No i pracowałem dalej tak samo. Koledzy czekali na pierwszy moment, w którym szef zapyta mnie o pracę w wolną sobotę, i się doczekali. Myśleli, że odmówię, ale ja się zgodziłem. I od tego czasu atmosfera zrobiła się bardzo nieprzyjemna.
Przestali się do mnie odzywać, ignorowali mnie nie tylko na przerwach, kiedy coś do nich mówiłem, ale też w czasie pracy. Ze wszystkim musiałem radzić sobie sam, a pomocnicy murarzy zaniedbywali mnie do tego stopnia, że coraz częściej stałem przy ścianie i czekałem na materiał albo w ogóle musiałem iść wymieszać go sobie sam.
Nie było łatwo, ale wytrzymałem. Uparłem się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Tę naszą walkę było widać do tego stopnia, że nawet szef poprosił mnie na rozmowę.
– Pawel, co jest? Co się dzieje? Jesteś jakiś dziwny, oni są wobec ciebie jacyś dziwni? – pytał mnie na stronie.
– A nie, nie. Coś się szefowi wydaje – protestowałem, udając wesołego.
Nie chciałem wyjść na kapusia. Wystarczy, że mieli mnie za przodownika pracy. Ale i tak po tej rozmowie stali się jeszcze bardziej opryskliwi. Chyba myśleli, że coś szefowi nakablowałem, że coś z nim knuję. Byli źli do tego stopnia, że zdobyli się na coś, czego bym się nawet po nich nie spodziewał.
Coś, co jeszcze mnie w życiu nie spotkało
Któregoś dnia wracałem do domu późno wieczorem po nadgodzinach. Było ciepło, przyjemnie, a Iwonka miała akurat nagrane sprzątanie w domu u bogatych Anglików. Nie spieszyłem się więc, szedłem do domu spacerem – dla oszczędności i relaksu.
Postanowiłem też po drodze zahaczyć o moją ulubioną pizzerię. Już byłem niedaleko, kiedy nagle z ciemnego zaułka wyskoczyło trzech dryblasów w kominiarkach i zanim zdążyłem cokolwiek krzyknąć, jeden z nich strzelił mi pięścią w zęby z taką siłą, że padłem na ziemię jak kłoda.
Potem wciągnęli mnie w ten zaułek i tam okładali i kopali. Byłem w takim szoku, tak przerażony. Myślałem już, że będzie naprawdę źle, ale tak jak się to wszystko szybko zaczęło, tak się szybko skończyło.
Jeden z nich krzyknął: „Spadamy!”, i zaraz ich nie było, a ja podniosłem się z ziemi obolały i brudny. Pozbierałem się do kupy, bo nie było ze mną aż tak źle, jak mi się wydawało, że będzie, i poszedłem do domu.
Na całe szczęście wróciłem przed Iwonką
Zdążyłem się umyć i trochę opatrzyć. Spojrzałem w lustro. Nie było ze mną najgorzej, bo gdy mnie bili, twarz zasłaniałem rękoma. Miałem jedno poważne otarcie na policzku i spuchnięty łuk brwiowy. W sumie wyglądałem znacznie lepiej, niż się czułem.
Wiedziałem, że dostałem łomot za to, co działo się na budowie. Co czułem? Żal, złość, wściekłość, ale i strach. W końcu nie byłem u siebie, byłem w Anglii. Moje poczucie bezpieczeństwa i tak było niewielkie, a po tym, co się stało, spadło do zera.
No i praca. Jak miałem tam wrócić, co miałem powiedzieć? Jak miałem się zachować? Dalej pracować z zaangażowaniem, czy odpuścić i jakoś się układać z chłopakami? Nie wiedziałem, co robić. Jakby mi brakowało zmartwień, wróciła Iwonka i od razu wpadła w histerię.
– Jezus Maria, Pawełku, co ci się stało? Napadli cię? – natychmiast zaczęły jej się trząść ręce.
– A gdzie tam napadli. Wywróciłem się na budowie – bagatelizowałem sprawę, choć było mi trudno, bo najchętniej to wypłakałbym się na jej ramieniu.
Nie mogłem jednak tego zrobić. Musiałem o nią dbać. Gdyby się dowiedziała, co się naprawdę stało, załamałaby się zupełnie. A i tak nie bardzo jej się tu podobało.
– Jak to wywróciłeś się? Na twarz!?
– No tak, bo niosłem skrzynki ze sprzętem i się potknąłem. Zdarza się… – wzruszyłem ramionami.
– Pokaż no te rany… – wzdychała i długo je oglądała, a potem jeszcze raz opatrzyła wszystkie zadrapania.
Całe szczęście był piątek, a ja miałem wolny weekend, więc zdążyłem się do poniedziałku nieco wykurować. W poniedziałek jednak trzeba było iść do pracy. Poszedłem.
Koledzy Anglicy udawali, że nic nie widzą, że nic się nie wydarzyło. Dalej mnie ignorowali, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to oni za tym stali.
Wiedziałem, że to oni
Gadali ze sobą, nie patrzyli w moją stronę, a kiedy przyszedł czas, rozeszli się do swoich zajęć. Ja też poszedłem, ale było mi tego dnia bardzo ciężko. Byłem cały obolały i pracowałem bardzo wolno.
Nie mogłem się doczekać przerwy. Kiedy w końcu nadeszła, położyłem się na rozłożonych na ziemi styropianach i powoli jadłem zrobioną przez Iwonkę kanapkę. Wtedy przyszedł szef. Od razu zobaczył, że coś jest nie tak i podszedł do mnie szczerze zaniepokojony.
– Co się stało!? – wykrzyczał to tak głośno, że wszyscy pracownicy usłyszeli.
Widziałem, jak pospuszczali głowy i udawali, że nic nie wiedzą, że ich to nie interesuje.
– Nic takiego, szefie – odpowiedziałem spokojnie.
– Ktoś cię napadł? Kiedy? Jak się czujesz? – zasypał mnie pytaniami.
Ujęła mnie jego troska, ale pomyślałem, że najważniejsze jest moje bezpieczeństwo i nie ma co zgrywać chojraka.
– Nie, nikt mnie nie napadł. Wywróciłem się na budowie. Tutaj w pracy…
– Jak to?
– Szedłem ze skrzynkami z narzędziami, zakręciło mi się w głowie i upadłem.
– Może powinieneś pójść do lekarza?
– Nie, raczej nie. Ale nie mogę już tyle pracować. Przesadziłem trochę, zgadzając się na te wszystkie nadgodziny. Mam nadzieję, że szef zrozumie, ale moje zdrowie jest ważniejsze. Na pewno nie będę mógł zostawać w soboty, a w tygodniu mogę pracować tylko osiem godzin.
Szef wyglądał na zmieszanego
Wiedziałem, że może się domyślać, jaka jest prawda, ale nie miał dowodów. Kiedy ja szedłem w zaparte, nic nie mógł zrobić. Nie mógł też mnie zdyscyplinować, nie mógł ukarać za odmowę pracy na nadgodziny, bo przecież bał się, że rzeczywiście miałem ten wypadek na budowie. A gdyby mnie teraz ukarał, mógłbym to zgłosić. Zaraz miałby kłopot z inspekcjami.
A przecież nie wszystko było tutaj do końca zgodne z prawem pracy. Ot, choćby rozliczanie tych nadgodzin. Szef nie płacił nam tyle, ile powinien. Jedyne, co mógł w tej sytuacji zrobić, to pozwolić mi pracować mniej.
– Okej, Pawel. Jeśli nie możesz, to nie możesz. Trudno. Gdybyś potrzebował jakieś pomocy, to daj znać. A dziś wracaj do domu. Najlepiej weź sobie kilka dni wolnego. Wypocznij, wykuruj się…
– Ale nie trzeba, szefie… – na chwilę odezwał się jeszcze we mnie dawny Paweł, pracownik miesiąca, ale spojrzałem na kolegów Anglików i szybko odpuściłem. – Albo wie pan co, przyda mi się odpoczynek. Dziękuję…
Poszedłem do domu
Poleżałem kilka dni, nabrałem sił i wróciłem do pracy. Na początku było tak jak dawniej. Wszyscy mnie ignorowali, udawali, że mnie nie znają. Ale jak zobaczyli, że rzeczywiście nie biorę tych nadgodzin, to w końcu się do mnie przekonali. Po dwóch miesiącach można było powiedzieć, że byłem częścią załogi.
Może nie łączyły nas jakieś serdeczne stosunki, ale przynajmniej nie udawali, że mnie nie ma. Iwona znalazła pracę i mimo że mniej zarabiałem, stać nas było na wynajęcie małego mieszkania. Tylko pozostał niesmak, że się złamałem, że pękłem, że nie wytrwałem.
Ale z drugiej strony – nie nadaję się na bohatera. Tak jak wielu ludzi chcę spokojnie sobie żyć i to jest dla mnie najważniejsze. Schowałem więc dumę do kieszeni i pracuję. Tak to już jest „Wszedłeś między wrony, musisz krakać jak i one”.
Czytaj także:
„Zakochałem się w góralce, ale rodzice nas rozdzielili. Gdy po latach wróciłem z żoną i synem, gorące wspomnienia odżyły”
„Pomogłam kuzynce, a ona bez mrugnięcia okiem wyrolowała mnie na sporą sumę. Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach”
„Ciało kochanki oczarowało mnie w księżycową noc. Zwiodła mnie pokuszenie. Nigdy nie żałowałem tego, co zrobiliśmy w lesie”