Tamtego roku słońce prażyło nieprzerwanie od połowy kwietnia aż do września. Upały dawały się we znaki wszystkim, a najbardziej tym, którzy zmuszeni byli pracować w ciasnych, dusznych, zatłoczonych pomieszczeniach. Ja na szczęście nie należałem już do grona tych nieszczęśliwców.
Pod koniec kwietnia rzuciłem pracę w korporacji i wyjechałem na Mazury, aby tam, w zaciszu małego pensjonatu nad jeziorem, zastanowić się nad swoim dalszym życiem. Czułem się wypalony, stłamszony i przygnębiony. Potrzebowałem oddechu, zmiany, wolności…
Nie myślałem o szukaniu następnej roboty ani o tym, co zrobię, gdy skończą mi się oszczędności. Praca w ciągłym stresie po 10, 12 godzin na dobę i brak czasu na wydawanie zarobionych pieniędzy sprawił, że mogłem sobie pozwolić na przynajmniej kilka miesięcy laby, co też zamierzałem uczynić. A potem – kto wie, może zaszyję się na wsi na stałe i zostanę rolnikiem? Albo założę stadninę koni
i codziennie o świcie będę jeździł konno brzegiem jeziora?
Była jak anioł
Zobaczyłem ją pierwszego dnia, gdy po śniadaniu, wypoczęty i wreszcie porządnie wyspany, poszedłem na spacer nad wodę. Dziewczyna pływała w jeziorze, co mimo pięknej pogody było jednak dość osobliwym zjawiskiem o tej porze roku.
Zaskoczony aż przystanąłem, by ją poobserwować zza kępy krzaków. A było na co popatrzeć! Na jej pięknych, ciemnorudych włosach migotały promienie porannego słońca, przez co zdawało się, że głowa dziewczyny płonie żywym ogniem.
Nagle miedzianowłosa zawróciła i zaczęła płynąć do brzegu, wprost ku mnie. Przestraszyłem się, że odkryje moją obecność, i chciałem uciekać, lecz nie mogłem ruszyć się z miejsca, jakby moje nogi przyrosły do podłoża i zapuściły korzenie.
Zaczęła wychodzić z wody i wtedy dotarło do mnie, że jest naga. Powoli z jeziora wyłaniały się kolejne partie jej ciała, lśniące od wody i odbijających się w nich promieni słońca. Urzeczony nie mogłem oderwać od niej wzroku. Wyglądała jak jakaś rusałka albo inna zaczarowana nimfa.
Potem chwyciła czerwony szal leżący na ziemi i narzuciła go sobie na ramiona, ja natomiast zebrałem całą siłę woli i czmychnąłem stamtąd na paluszkach
– niczym przestraszony dzieciak przyłapany na czymś bardzo nieprzyzwoitym.
Jakież było moje zdumienie, kiedy kilka godzin później zobaczyłem ją w recepcji mojego pensjonatu! Stała tam i żywo gestykulując, rozmawiała z siwowłosą właścicielką, która wczorajszego wieczoru meldowała mnie w pokoju na piętrze.
– O, dzień dobry! – zawołała na mój widok pani Helena. – Jak się udał spacer?
– Dziękuję. Dobrze – bąknąłem i chciałem uciec na górę, ale starsza pani dodała:
– To moja wnuczka, Julia. Pomaga mi czasem w pensjonacie.
Z ociąganiem podszedłem do nich, modląc się, by nie zauważyły, jak poczerwieniałem. Miałem nadzieję, że moja obecność w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie nie została dostrzeżona.
– Miło mi – rzuciła rudowłosa piękność i wyciągnęła do mnie rękę.
– Mnie także. Adam jestem – mruknąłem wciąż speszony. – Bardzo ładna okolica… Taka, hmm… spokojna.
– To prawda, czasem aż za bardzo! – roześmiała się. – Ale akurat teraz trwają przygotowania do święta Beltane, więc w miasteczku sporo się dzieje. Jeśli masz ochotę, dziś wieczorem możemy się wybrać na główny rynek. Podobno organizują już pierwsze festyny.
– O, świetnie, z przyjemnością się przejdę! – odparłem szczerze, a moje onieśmielenie minęło jak ręką odjął.
Naprawdę cieszyła mnie perspektywa spędzenia paru chwil sam na sam z tą
kobietą. Kogo by nie ucieszyła?! Wyglądało na to, że w dniu rozpoczęcia nowego życia szczęście mi sprzyja.
Opowiadała mi o miasteczku
Architektura Warmii i Mazur zawsze robiła na mnie ogromne wrażenie. Nawet najmniejsze mieściny wyglądały jak wyjęte z kart powieści. Ciasne kolorowe kamieniczki o spadzistych dachach pokrytych czerwoną dachówką, brukowane ulice, wysokie stylowe latarnie, nie mówiąc o warownych zamczyskach, niegdyś zamieszkiwanych przez biskupów lub możnowładców. Każdy zaułek pachniał historią, każdy krył w sobie jakąś tajemnicę.
A kiedy zapadał zmrok, czuło się to niemal fizycznie. Jednak tamtego wieczoru ulice miasteczka wypełniała szczególna aura. Przed domami paliły się pochodnie,
w oknach świece, a na drzwiach w co drugim domu wisiały pęczki suszonych ziół. Na rynku – sporo ludzi poprzebieranych w dziwaczne stroje. W ogródkach piwnych gwar rozgadanych klientów. Na środku placu rozstawiono scenę. Z daleka było słychać ludową muzykę.
– Co to w ogóle za święto, do którego tak się szykują? – spytałem Julię.
– To stare celtyckie święto obchodzone na cześć boga słońca i płodności. Beltane kończy okres mroku i rozpoczyna czas jasności – odparła Julia. – Nazywane jest też czasem nocą Walpurgii.
– Noc Walpurgii? – coś mi się przypomniało. – To ma jakiś związek z… magią?
– Ma – uśmiechnęła się. – Tej nocy kiedyś odbywały się też sabaty czarownic. Widzisz te zioła na drzwiach domów? Ludzie je wieszają, żeby się chronić przed ciemnymi mocami. A pochodnie palą, bo chcą odstraszać złe duchy. Kiedyś palili je na szczytach gór, żeby czarownice nie mogły tam urządzać swoich zgromadzeń.
– Ciekawe… – mruknąłem. – Ludzie nadal wierzą w te zabobony?
– Oczywiście, że wierzą – powiedziała, uśmiechając się tajemniczo. – I mają całkowitą rację.
Wielka zabawa z okazji święta Beltane miała się odbyć w nocy z 30 kwietnia na 1 maja. Dwa dni, które pozostały do tego wydarzenia, mogę zaliczyć do najszczęśliwszych w moim życiu. Praktycznie każdą chwilę spędzałem z Julią. Chodziliśmy na długie spacery, rozmawialiśmy. Pokazywała mi urokliwe zakątki w miasteczku, opowiadała o historii Warmii i Maur. Usłyszałem też od niej różne opowieści o jej rodzinie, która podobno związana była z tym miejscem od niepamiętnych czasów.
– Babcia mówi, że jesteśmy spokrewnieni z ostatnią czarownicą w Europie
– powiedziała. – Ta kobieta została spalona na stosie w 1811 roku, tu niedaleko, w Reszlu. Oskarżono ją o pożar w zamku.
– Naprawdę? – zaciekawiłem się.
– Czyli masz magiczne korzenie?
– A nie widać?! – parsknęła śmiechem.
W noc Walpurgii również spacerowaliśmy do późna. Byliśmy na rynku, na obchodach święta, raczyliśmy się pitnym miodem. Zasypiałem szczęśliwy, mając przed oczami roześmianą twarz Julii.
Obudziło mnie lekkie szarpnięcie za ramię. Półprzytomny otworzyłem oczy, jednak w ciemności pokoju niewiele mogłem dostrzec, oprócz tego, że ktoś stoi przy moim łóżku. Wtedy poczułem delikatne muśnięcie jej włosów na policzku. Nachyliła się do mojego ucha i szepnęła:
– Choć ze mną.
Biegliśmy boso po zimnej, miękkiej trawie. Przecięliśmy ogród okalający pensjonat. W oddali wciąż było słychać odgłosy wesołej zabawy, ale my skierowaliśmy się w inną stronę, do lasu. Trzymałem ją za rękę i zdumiony, a jednocześnie urzeczony jej energią i zdecydowaniem pozwalałem się prowadzić w nieznane.
Weszliśmy między drzewa. Zadrżałem
Trochę z powodu przenikliwego chłodu, a trochę z podniecenia. Dokąd ta niesamowita dziewczyna mnie prowadzi?! Zatrzymaliśmy się na niewielkiej polance. Księżyc wisiał na niebie tuż nad naszymi głowami, a jego blade światło otulało smukłą postać Julii od stóp do głów.
W tym srebrnym blasku sprawiała wrażenie wręcz nieziemskiej istoty. Rzuciła na ziemię torbę, którą niosła na ramieniu, i zaczęła wyjmować z niej świece i kadzidła, a potem rozstawiła je wokół polanki i zapaliła. Tak powstał świetlisty krąg. W środku rozsypała jakieś drobne kwiatki, chyba pierwiosnki. Patrzyłem na nią zdumiony i zafascynowany zarazem.
– Co robisz? – spytałem.
Spojrzała na mnie uważnie, a w jej oczach błysnęły figlarne iskierki.
– Tworzę nastrój – odparła.
– Hm, zimno tu – mruknąłem, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć.
– Zaraz ci będzie cieplej – szepnęła, po czym zbliżyła się i… pocałowała mnie..
Pchnęła mnie na ziemię
Rzeczywiście, gdy tylko jej usta dotknęły moich, poczułem w sobie dziwny żar, który powoli rozpalał się w coraz większy ogień, obejmujący każdą część mojego ciała. Zaczęła zdejmować ze mnie ubranie, a potem pchnęła mnie na ziemię. Poczułem zapach pierwiosnków… Jej dłonie błądziły po mojej piersi, brzuchu, udach. Miałem wrażenie, że dotykają mojej duszy… Pieściła mnie, uśmiechając się lekko. Zupełnie jakby tę chwilę już dawno zaplanowała, jakby tak właśnie miało być.
A potem mnie dosiadła. Patrzyłem na jej piękne ciało, kołyszące się nade mną w górę i w dół, tym razem oświetlone blaskiem świec i otulone wonią kadzideł. To było jak sen, jak narkotyczna wizja. Dźwięki, barwy i zapachy stawały się ostre i wyraziste, a za chwilę zlewały się w jedną całość. I rosła rozkosz – aż do spełnienia…
W tym świetlistym kręgu czułem się bezpieczny i szczęśliwy, choć chwilami wydawało mi się, że poza nim, gdzieś w mroku lasu, widzę za drzewami ciemne sylwetki. Postaci z innego życia, które na szczęście nie mogły nas dosięgnąć.
Dziś, kiedy przypominam sobie tamte chwile, wiem, że to była prawdziwa magia.
Taka, która odmieniła mój los. Podobnie jak Beltane, święto ognia, kończy czas mroku i rozpoczyna okres jasności, tak ona tchnęła we mnie nowe życie.
Nie wróciłem do stolicy ani do pracy w korporacji. Zostałem na Mazurach, z moimi cudnymi kobietami – czarodziejką Julią i Anusią, owocem najpiękniejszej nocy, jaką dane mi było przeżyć.
Czytaj także:
„Zakochałem się w Kindze bez pamięci i chciałem poznać jej córkę. Od jej matki dowiedziałem się, że żadna 5-latka nie istnieje”
„Latami nienawidziłam ojca, bo odszedł do kochanki. Gdy odnowiliśmy kontakt, zakochałam się w jej synu...”
„Jako nastolatka zakochałam się w kuzynie, a on opędzał się ode mnie jak od natrętnej muchy. Po latach zrozumiałam, dlaczego”