„Znalazłam córce nowego tatusia. Wystarczyło ją tylko przekonać. Nie sądziłam, że ten mały potwór postawi mnie pod ścianą”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Wiedziałam, że to, co robię, jest kompletnie nieodpowiedzialne, lecz nie chciałam wojny akurat teraz, gdy ważyły się losy mojego związku z Leszkiem. Miałam powyżej uszu dzielenia życia wyłącznie z dwunastolatką. Gdybym mogła, wezwałabym na pomoc diabła, a co dopiero psa!”.
/ 09.05.2023 19:15
załamana kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

A jak Kornelia nie polubi Leszka i skreśli go zaraz na wstępie? Kto wie, co może wpaść do głowy dwunastolatce! Ostatnio ostro skrytykowała kuzyna, który przyjechał do nas na trzy dni – tylko dlatego, że nosił niemodne ciuchy i z jego fryzurą było coś nie tak.

Wracając do Leszka. Prawie rok pisania mejli, dwa spotkania w wojewódzkim mieście, na które musiałam się wykradać pod pretekstem kursów zawodowych... Naprawdę chciałam, żeby córka zaakceptowała człowieka, który wydawał mi się spełnieniem moich marzeń.

To on wymyślił ten podstęp. Powiedział, że ma znajomych, którzy prowadzą kemping nad jeziorem. Idealne miejsce na wakacje. Ja tam przywiozę Kornelię, „przypadkiem” się z Leszkiem poznamy, potem on nas zaprosi na łódkę, przysiądzie się w stołówce – i dalej już pójdzie jak z płatka.

Nie miała ochoty zostawiać koleżanek

Genialny plan! Wydawałoby się – nic prostszego… Jednak już na początku pojawiły się schody, bo młodej byle kempingiem nie zaimponujesz! Musiałam niemal na głowie stawać, żeby ją przekonać, że wyjazd nad jezioro jest większą atrakcją niż włóczenie się latem z koleżankami po ulicach miasta. W końcu się niby zgodziła, ale z wielką łaską, a to nigdy nie wróżyło nic dobrego.

– Mamo, śpisz? – brutalne szarpnięcie za ramię przywróciło mnie do rzeczywistości. – Jedziesz czterdziestką!

– Jadę ostrożnie, był znak ograniczenia prędkości – skłamałam gładko.

Zobaczyłam w lusterku, jak córka przewraca oczami. Po kwadransie zaczęła się dopominać o postój, bo zachciało jej się siusiu. Obiecałam, że zatrzymam się przy pierwszej stacji benzynowej, ale nie była skora do pertraktacji. Musi być teraz, zaraz, bo ona już dłużej nie wytrzyma.

„Oj, dostanie mi się za to, że ją rozłączyłam z psiapsiółami” – pomyślałam z ciężkim westchnieniem i skręciłam do lasu. Miałam nadzieję, że będziemy tam same, inaczej znów zaczną się korowody.

– Przecież tu nie ma żadnej toalety! – oburzyło się moje miejskie dziecko, na co pokazałam jej drzewa dokoła.

Spojrzała na mnie z wyrzutem, jakbym proponowała jej wejście do jaskini lwa, ale wypadła z auta i pobiegła w krzaki.

– Mamo! Mamo! – usłyszałam po chwili jej krzyk. – Chodź tutaj szybko!

Aż mnie zmroziło na te słowa. W panice wyskoczyłam z auta, w ostatniej chwili porywając ze schowka scyzoryk. Spodziewałam się wszystkiego: węża, niedźwiedzia, nawet ludzkich zwłok, ale gdy zobaczyłam swoją córkę przytuloną do dużego psa koloru kawy z mlekiem, wyglądającego na golden retrievera, po prostu mnie zamurowało.

Ta bestia zagryzie mi dziecko!

– Natychmiast się odsuń – poleciłam jej najspokojniej, jak umiałam. – Tylko powoli, żadnych gwałtownych ruchów!

Spojrzała na mnie dziwnie, ale zrobiła, co kazałam. Pies nawet nie drgnął. Dopiero po chwili zauważyłam, że do jego obroży przyczepiony był łańcuch, ciasno owinięty wokół grubego pnia. Biedak nie mógłby się ruszyć, nawet gdyby chciał! Co za bydlak tak potraktował tego zwierzaka?!

Stałam kompletnie osłupiała, tymczasem Kornelia pognała do samochodu, skąd po minucie przyniosła butelkę z wodą mineralną i kanapki na podróż. Chwilę potem siedziała przy psisku, wkładając mu kęsy wprost do paszczy pełnej wielkich zębów, i zapewniając go, że teraz już wszystko będzie dobrze. Zajmiemy się nim, nakarmimy  i pies znów odzyska wiarę w człowieka.

– Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać – ostrzegłam ją. – Zadzwonimy na policję, oni się nim zajmą.

I co usłyszałam? Nie ma mowy! Jak ja sobie wyobrażam, co policja zrobi z Barim? W najlepszym razie zawiozą go do schroniska, gdzie będzie żył w klatce pełnej kup!

– Bari? – przerwałam ten potok słów.

– Skąd wiesz, jak ma na imię?

Znów przewróciła oczami, na co odpowiedziałam dokładnie tym samym (niech smarkula poczuje, jakie to wkurzające). A potem pokazała mi brelok na obroży, na którym było wygrawerowane: „Bari”. Po czym stwierdziła, że pewnie ktoś psa ukradł, może dla okupu.

Takie rzeczy się zdarzają, widziała w telewizji. Z jakichś powodów transakcja nie doszła do skutku i porywacze wywieźli zwierzaka do lasu, żeby się pozbyć kłopotu. Może na przykład policja deptała im po piętach. Jeśli my się w to teraz wplączemy, wmieszają nas w śledztwo i żegnajcie, wakacje. Proste?

No, fantazję to pannica ma, niewątpliwie po tatusiu, który od piętnastu lat próbuje zaistnieć na rynku literackim! Ale mowy nawet nie ma, żeby ten potwór jechał z nami. Po pierwsze, ja się go po prostu boję, a po drugie, bo nie. Proste?

– Odwiążemy go, a on sam znajdzie drogę do domu – poinstruowałam Kornelię, żeby się już z nią dłużej nie handryczyć.

Dla kogoś, kto dysponował zwinnymi paluszkami, było to tylko kilka sekund.
I pies, owszem, znalazł drogę, tyle że do naszego samochodu. Gdy tylko go uwolniłyśmy, zadowolony wpakował się obok Nelki na tylne siedzenie, wyraźnie gotów na dalszy ciąg przygód. Spryciula! 

Gdyby nie Bari, pewnie umarłaby z nudów

– Zabieramy go do najbliższego schroniska – oświadczyłam gromkim głosem.

Na co córka, bez namysłu, że jeśli tak, to proszę bardzo... Mogę ją przy okazji podrzucić do domu dziecka, skoro taka jestem! Nela umie się targować, ale przyznam, że aż taka determinacja niemile mnie zdziwiła. Oczami wyobraźni zobaczyłam już, jak strzela dwutygodniowego focha, na widok którego Leszek rozpływa się we mgle, a wraz z nim wszelkie moje nadzieje na to, że nie dokonam żywota jako singielka.

A gdyby tak jej zostawić tego kundla, który najwyraźniej jest całkiem łagodny, skoro jeszcze nas nie zagryzł na śmierć? Miałaby zajęcie, a do tego dług wdzięczności u mnie. Zaczęłybyśmy na plusie... Co robić?

Ostatecznie stanęło na tym, że pies, jeśli właściciel kempingu nie będzie miał obiekcji, na razie zostanie. Oczywiście, po obowiązkowej wizycie u weterynarza.

– I damy ogłoszenie do prasy – zapowiedziałam. – Ktoś pewnie go szuka.

Wiedziałam, że to, co robię, jest kompletnie nieodpowiedzialne, lecz nie chciałam wojny akurat teraz, gdy ważyły się losy mojego związku z Leszkiem. Miałam powyżej uszu dzielenia życia wyłącznie z dwunastolatką. Gdybym mogła, wezwałabym na pomoc diabła, a co dopiero psa!

Miejsce kempingowe polecone przez Leszka od razu mnie urzekło, choć Nela stwierdziła, że to straszna dziura. Daleko do miasta, daleko do sklepów i, jak przytomnie zauważyła, gdyby nie Bari, pewnie umarłaby z nudów już pierwszego dnia. Trzeba przyznać, że pies był grzeczny. Nie pchał się do łóżka, nie kradł ze stołu... A skoro ktoś zadał sobie trud, żeby go ułożyć, to pewnie się zgłosi, kiedy damy wreszcie ogłoszenie.

Leszka jeszcze nie było, ale właściciel powiedział, że powinien zjawić się lada dzień, bo mają załatwiać jakieś interesy. I faktycznie, następnego ranka spotkaliśmy się nad jeziorem. Nawet nie było problemu z „zapoznawaniem się”. Po prostu podszedł do Neli, pytając o imię psa.

– Też kiedyś miałem takiego – pochwalił się. – To świetne zwierzaki, mądre i zrównoważone. No i dobrzy przyjaciele.

Świetnie dogadywała się z Leszkiem

Córka spojrzała na mnie z triumfem i zaraz zaczęła nawijać, że zamierza nauczyć Bariego aportować i robić różne sztuczki, po czym w najlepsze zaczęli się bawić w trójkę. Pierwsze lody zostały zatem przełamane. Potem poszło już gładko. Praktycznie cały dzień spędziliśmy razem, a zakończyliśmy go na wieczornym grillu.

– To jak, jutro popływamy? – zapytał Leszek, odprowadzając nas do domku.

– Płyńcie sami z mamą – pozwoliła łaskawie Kornelia. – Bari chyba by przeszkadzał... Zostanę z nim i pobiegamy po lesie.

Zastrzegła tylko, że byłoby miło, gdyby ktoś zaprosił ją na lody po obiedzie.

– Da się zrobić – obiecał Leszek, a ja cieszyłam się, że wszystko idzie tak dobrze.

Nie mogłam wprost uwierzyć w swoje szczęście. Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że nasz chytry plan zadziała bez najmniejszych zgrzytów! Mijały dni, a Nelka wciąż była słodka jak miód. Żadnych fochów, sama uprzejmość i dobre wychowanie. Polubili się z Leszkiem i wizja szczęśliwej rodziny coraz częściej nawiedzała mnie przed zaśnięciem.

Żeby jeszcze udało się upłynnić gdzieś tego psa... Nie, żebym coś do niego miała, był w porządku, ale to jednak obowiązek. Kto się nim zajmie, gdy Nelka wróci do szkoły, a ja do pracy? Kto będzie go wyprowadzał i po nim sprzątał?

Na spacerach i w domu, bo o ile mogłam tolerować kudły w domku kempingowym, o tyle w mieszkaniu raczej bym tego nie zniosła. Lubię zwierzęta, ale bez przesady... Zawsze albo brudzą, albo śmierdzą, a najczęściej obie te sprawy naraz. Na ogłoszenie, które dałyśmy w internecie, nie było jednak żadnego odzewu.

– Może Bari należy do jakiegoś dziadka, dla którego komputer to czarna magia?

– Może ten dziadek umarł i nikt się psem nie chciał zająć, więc go wywieźli do lasu, żeby tam umarł – córka miała odpowiedź na wszystko. – Teraz jest mój. Sto razy mi obiecywałaś jakieś zwierzę!

– O rany, zaraz obiecywałam! – prychnęłam. – Owszem, mówiłam, ale bez żadnych konkretów. I nie o psie, tylko o rybkach albo chomiku. Nie, pies w mieście to bzdura. Trzeba zamieścić nowe ogłoszenie. Teraz napiszemy, że pies szuka domu.

– Pies ma dom – Nela podparła się pod boki i spojrzała na mnie złym wzrokiem, który wróżył błyskawiczny powrót do czasów kłótni i złośliwości.

Moja córka to paskudny potwór!

Byłyśmy same. Ona leżała w łóżku, a ja wybierałam się na tańce z Leszkiem i właśnie kończyłam robić makijaż.

– Pies jest z nami tylko na wakacjach, Kornelio – oznajmiłam jej stanowczo. 

W końcu ja tu rządzę, nie stawiajmy wszystkiego na głowie. I to dobrze rządzę! Czy nie jestem współautorką misternego planu wprowadzenia do naszego życia wartościowego mężczyzny? Planu, który na razie powiódł się w stu procentach? Tylko geniusz mógł wpaść na coś takiego!

– Wiedziałam, że się tu spotkasz z panem Leszkiem – powiedziała córka, jakby czytała w moich myślach, po czym podniosła poduszkę i oparła się o ścianę. – Nigdy się nie nauczysz wylogowywać z poczty.

Zrobiło mi się gorąco. Bez przesady, czasem o tym pamiętam! Kiedy niby nie pamiętałam? I kiedy ona zdążyła…?!

– Nie czyta się cudzej korespondencji, zapomniałaś o tym? – rzuciłam odruchowo, cały czas próbując dociec, który list dostał się przed te wścibskie oczęta.

Rany, mam tylko nadzieję, że nie ten, gdy pisałam o... Wiadomo czym!

– Ja stanęłam na wysokości zadania – ciągnęła Nela, jakby w ogóle mnie nie słyszała. – Jestem grzeczna i dobrze wychowana, tak jak chciałaś, ale tylko dlatego, że mam psa. TYLKO dlatego – powtórzyła.

W tym momencie zapukał do nas Leszek, więc wzięłam torebkę i wyszłam, nie zaszczycając Kornelii żadną odpowiedzią. Boże… Do czego to doszło, żeby własna córka mnie szantażowała?!

– Nie żegnasz się z Nelą? – spytał Leszek.

– Nie! – burknęłam. – Nawet mnie nie zauważa, gdy jest z tym swoim zapchlonym kundlem – dorzuciłam mściwie.

– Bez przesady, to świetna dziewczyna – próbował załagodzić sytuację.

„Nie masz pojęcia, o czym mówisz, człowieku” – pomyślałam. Świetna dziewczyna, akurat! To dwunastoletni potwór!

Czytaj także:
„Zakochałam się w biedaku, więc rodzice wygnali mnie z domu, a brat pozbawił spadku. Moją rodzinę zniszczyła chciwość...”
„Zakochałam się w facecie, który mnie… prześladował! Namierzył, gdzie pracuję i wyczekiwał pod drzwiami cały dzień”
„Zakochałam się w przyjacielu rodziców. Mój kochanek zmieniał mi kiedyś pieluchy! Czy to jest normalne?”

Redakcja poleca

REKLAMA