Kiedyś przed wieloma laty zadzwonił do mnie kolega.
– Mógłbyś wpaść na godzinkę lub dwie? – spytał od niechcenia. – Wiesz, potrzebujemy pomocy w przenoszeniu paru gratów, bo robimy taką malutką przeprowadzkę.
Czym różni się malutka od wielkiej, pozostało dla mnie zagadką do dziś. Rafał i Iwona byli po ślubie od niedawna. Właśnie postanowili przenieść się z miniaturowej kawalerki do nieco mniej miniaturowych dwóch pokoi z kuchnią.
Przyjaźniliśmy się od dawna
Koleżeńska pomoc to przecież oczywista sprawa. Pojechałem do nich i przez kilka godzin, co chwilę ocierając pot z czoła, dzielnie pomagałem nosić pudła z rzeczami. Na koniec Rafał podziękował mi z szerokim uśmiechem.
– Jeśli kiedyś będziesz się przeprowadzał, to pamiętaj, że możesz na mnie liczyć – zapewnił, klepiąc mnie po plecach.
Cóż... Poczekamy, zobaczymy. Na szczęście przez następne siedem lat los był łaskawy i nie musiałem pakować całego dobytku w kartonowe pudła.
Pewnego jednak dnia odziedziczyłem sporą sumę pieniędzy. Było ich co prawda za mało, by osiedlić się na jednej z egzotycznych wysp, ale wystarczająco dużo, by kupić czternaście metrów mieszkania. Przynajmniej tak stwierdziła moja żona.
Niezbyt ją zrozumiałem. Mieliśmy już mieszkanie i o ile dobrze pamiętam, miało więcej niż czternaście metrów kwadratowych. Wytrzeszczyłem więc oczy w niemym pytaniu. Moja połowica pokiwała tylko głową z dezaprobatą.
– Dokupimy pokój – wyjaśniła.
– A jesteś pewna, że sąsiadka przez ścianę chce sprzedać? – spytałem.
– Nie pytałam – przyznała. – Zresztą nie chodzi o pokój sąsiadki, tylko o zamianę mieszkania na większe. Dziecko wreszcie będzie miało własny pokój.
Racja. Nasz synek rósł jak na drożdżach, po wakacjach miał iść do szkoły. Po nabyciu większego lokum zadzwoniłem do wspomnianego kolegi. W czasie siedmiu lat od przeprowadzki nie próżnował. Był teraz bardzo ważnym prezesem małej, lecz prężnej firmy. Dorobił się obszernego mieszkania i domu za miastem.
– Pomożesz w przeprowadzce? – spytałem go wprost, nie owijając w bawełnę. Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
Chyba znałem odpowiedź
– Eee… wiesz, nie mogę. Jestem ostatnio bardzo zajęty – wykrztusił w końcu. – Ale dam ci numer telefonu do firmy, z której jakiś czas temu korzystaliśmy. Przeprowadzają szybko i solidnie, wszystko sami pakują… Zostawiliśmy im klucze i nie musieliśmy niczym się przejmować. Na pewno będziesz zadowolony.
Cóż, wychodzi na to, że po prostu mnie zbył. „Obietnica przyjacielskiej pomocy nie wytrzymała próby czasu” – pomyślałem ze smutkiem. Zapisałem numer do firmy i zadzwoniłem następnego dnia.
Pokaźna ciężarówka zjawiła się przed blokiem o umówionej godzinie. Ogromne reklamy na ścianach pojazdu zachęcały do międzynarodowych przeprowadzek w całej Europie.
Powiało wielkim światem, przygodą i podróżą w nieznane. Jednak trzej mężczyźni, którzy wysiedli z pojazdu, wyglądali całkiem swojsko. Charakterystyczne tatuaże świadczyły o tym, że mieli za sobą pewien okres pobytu w odosobnieniu. Nie zniechęciłem się. Poplątane życiorysy nie przekreślają późniejszego uczciwego pakowania.
Chwilę później z kabiny kierowcy dziarsko wyskoczyło jeszcze dwóch staruszków. Przedstawili się. Jeden okazał się właścicielem firmy, drugi jego serdecznym kumplem, pakowaczem podobno doskonałym. Trochę zaskakująco wyglądały jego okulary z bardzo grubymi soczewkami. „Nie moja sprawa” – pomyślałem, otwierając szeroko drzwi prowadzące na korytarz mojego bloku. Ekipa wyposażona w zapas kartonów ruszyła do windy.
Panowie zabrali się do pracy
Dorobek naszego życia lądował w pudłach, pudełkach i paczkach. Ubrania znalazły się na wieszakach w tekturowych szafach.
Pewne szczegóły wzbudziły jednak mój niepokój. Pan pakowacz podobno doskonały, który miał poważną wadę wzroku, odpowiadał za szkło i porcelanę. Bezbłędnie zawijał przedmioty w papier, ale już ustawianie ich na płaskiej powierzchni sprawiało mu duży kłopot. Po prostu nie trafiał na blaty stolików.
Miał problem z określeniem, gdzie się kończą. Wyciągał ręce z kruchą zawartością i dopiero po kilku próbach mu się udawało. Patrzyłem na to z lekkim zaniepokojeniem.
W tym czasie szef firmy z uśmiechem na ustach ustawiał rzeczy w samochodzie, przykładnie dbał o wszystko i starał się panować nad sytuacją. Pozostali panowie jednak mieli dość luzacki sposób bycia i nie przejmowali się drobiazgami.
Gdy zauważyłem mój ukochany sprzęt grający złożony do miękkiej torebki, jęknąłem. Wszystkie krawędzie stykały się ze sobą, niemiłosiernie rysując powierzchnie.
– Stać! – wrzasnąłem wniebogłosy i podbiegłem do nich. – Ja to zrobię!
Panowie cofnęli się
Moja reakcja najwyraźniej ich zaskoczyła. Jednak błyskawicznie odzyskali pewność siebie.
– O co chodzi? Nie podoba się? – rzucił do mnie ten najpotężniejszy. – Niby, że co? Pakować nie umiemy? Kochanieńki, my pakujem od lat – zapewnił mnie z groźną miną, napinając mięśnie.
Osobiście posiadam muskulaturę wykształconą wyłącznie dzięki poruszaniu myszką komputerową. Nie zrewanżowałem mu się zatem wyciem w stylu Tarzana ani waleniem pięściami w klatkę piersiową. Podobno w ten sposób można odstraszyć goryle, nie tylko ludzi. Wolałem jednak nie sprawdzać skuteczności tej metody. Mogłoby się to dla mnie źle skończyć.
Delikatnie przejąłem z rąk rozsierdzonych panów zestaw sprzętu grającego i oddaliłem się z nim pospiesznie. Brzęk tłuczonego szkła nagle obudził tygrysicę w mojej żonie. Podskoczyła i popędziła do kuchni z okrzykiem:
– Psia kość! Co tam się wyrabia!
– To na szczęście – ratował sytuację szef firmy, spoglądając na stosik potłuczonych szklanek.
„Właściwie może to i lepiej – pomyślałem. – Dziś nie używa się już przecież spodków ze szklankami”. Bo nie dość, że coś takiego parzy w palce, to jeszcze kilka kropli napoju na spodku powoduje, że skleja się on ze szklanką, by rozstać się z nią nagle, kiedy zestaw zostaje uniesiony w powietrze.
– Nie ma problemu – stwierdziłem ugodowo, za co żona zabiła mnie wzrokiem. Nie zdążyła zrobić mi prawdziwej krzywdy, bo całą jej uwagę przyciągnął ogłuszający huk w sąsiednim pokoju.
Okazało się, że właśnie przestał istnieć ogromny wazon, nieopatrznie zostawiony na brzegu regału. Zawsze wydawał mi się paskudny, zajmował mnóstwo miejsca i przyciągał kurz. Okropność.
Szczerze mówiąc, ucieszyłem się
Zdaje się, że to właśnie żona dostała go kiedyś w prezencie. Wkrótce pakowanie dobiegło końca. Pojemniki znalazły się w eleganckiej ciężarówce wyłożonej miękkimi gąbkami i rzeczy pojechały do nowego lokum.
Wyładowywanie, na szczęście, przebiegło bez niespodzianek. Dopiero po wniesieniu wszystkiego na dziewiąte piętro zauważyłem drobną zmianę w wyglądzie lodówki. Wgniecenie nie było duże. Większym wstrząsem okazał się widok stolika z potłuczonym szklanym blatem.
– Pan zapisze wymiary, a ja któregoś dnia podrzucę nową szybę – stwierdził szef firmy i rzeczywiście dotrzymał słowa.
Minęło kilka dni, a ja zdążyłem ochłonąć po przeżyciach związanych z przeprowadzką. Przewiezione rzeczy trafiły już na swoje nowe miejsca. Żona była w miarę zadowolona, a synek wręcz zachwycony. Mógł wreszcie urządzić się w swoim własnym pokoju.
Korzystając z chwili ciszy, usiadłem w fotelu, by podsumować zyski i straty. Cóż, przede wszystkim wszystko poszło dość szybko i sprawnie. No i już przed zamianą mieszkania pozbyliśmy się mnóstwa niepotrzebnych rupieci.
Dzięki rekomendacji dawnego przyjaciela (dziś ma jeszcze mniej czasu, więc nawet nie wie, jak mieszkam) w trakcie przeprowadzki niewiele rzeczy straciliśmy. Te, które zostały unicestwione, były w większości zbędne. Wyglądało więc na to, że zyski jednak przeważały nad stratami.
– Kiedy będziesz dorosły i zagracisz mieszkanie do tego stopnia, że trudno będzie ci się w nim poruszać, przeprowadzaj się – powiedziałem synkowi. – To najlepszy sposób na zrobienie porządku.
Syn spojrzał na mnie sceptycznie. Myślę, że zrozumiał, co mam na myśli, ale chyba nie był przekonany, że tata ma rację.
Czytaj także:
„Ktoś ukradł mi rower, ale po kilku dniach oddał go i grzecznie przeprosił. Nie sądziłam, że to jedynie złodziejski podstęp”
„Mąż zostawił mnie samą w leśniczówce. Myślałam, że padłam ofiarą włamania. Nigdy nie przeżyłam takiego upokorzenia”
„Matka najpierw rozbiła mój związek, a po latach postanowiła naprawić błędy. Chce mnie zeswatać z jakimś burakiem”