Nasze małżeństwo przeżywało ewidentny kryzys. Nie miałam cienia wątpliwości, że całą winę za ten stan ponosi Tomasz, dla którego, odkąd awansował na dyrektora dużego przedsiębiorstwa, najważniejsza była praca.
Od ponad roku spędzaliśmy ze sobą najwyżej godzinę, dwie dziennie. Nie miał dla mnie czasu nawet w weekendy. Jeżeli w ogóle spędzał w domu, to zwykle w gabinecie nad papierami.
Z niecierpliwością czekałam na wakacje
Mieliśmy je spędzić latem w uroczym kurorcie na Wyspach Kanaryjskich. Miałam nadzieję, że choć przez te dwa tygodnie będę miała męża tylko dla siebie. Jednak tydzień przed planowanym urlopem okazało się, że jego firma ma jakieś kłopoty i w związku z tym o wyjeździe możemy zapomnieć.
Okropnie się pokłóciliśmy. Wygarnęłam mu wszystko, co od długiego czasu leżało mi na sercu: że czuję się zaniedbywana, że on w ogóle o mnie nie myśli. Jak tak dalej pójdzie, to nasze małżeństwo straci sens.
Przyparty do muru Tomasz obiecał mi wtedy, że nawet jeśli nie uda mu się wyrwać w tym roku na prawdziwe wakacje, to przynajmniej wyskoczymy gdzieś na kilka dni. Tylko we dwoje! Zgodziłam się.
Czekałam z niecierpliwością, aż Tomasz spełni swoją obietnicę. Lato minęło i w końcu w połowie września znaleźliśmy się w uroczej leśniczówce położonej na skraju lasu.
Sama wybrałam to miejsce
Miałam nadzieję, że na takim odludziu, gdzie nie ma internetu i gdzie nawet nowoczesne telefony tracą zasięg, żadne służbowe sprawy męża nie zakłócą nam wypoczynku.
Jakże byłam naiwna! Drugiego dnia urlopu dopadła mnie okropna alergia. Głowa mi pękała a z oczu łzy lały się strumieniami. Potrzebowałam leków, więc Tomasz wsiadł w samochód i pojechał do najbliższego miasteczka. Kiedy wrócił, od razu zauważyłam, że coś się wydarzyło. Minę miał skruszoną jak dziecko, które wie, że narozrabiało, i czeka na nieuniknioną karę. Zaniepokoiłam się.
– Tylko nie mów, że musisz wracać – ostrzegłam go groźnym tonem.
– Ależ skąd, kochanie – zaprzeczył, podając mi torbę z lekarstwami. – Wyskoczę tylko na kilka godzin. Wiesz, akurat kiedy byłem w miasteczku, zadzwonił mój zastępca… – tu spuścił wzrok zapewne
w obawie, że poznam się na kłamstwie.
Znam go przecież nie od dziś. Z całą pewnością nikt do niego nie dzwonił. Po prostu sam zatelefonował do firmy, żeby sprawdzić, jak sobie bez niego radzą! Okazało się, że nie radzili sobie najlepiej i jeśli on natychmiast nie pojedzie na superważne spotkanie, to szlag trafi jakąś szalenie korzystną umowę… Myślałam, że go zabiję. Ale ponieważ nie było czasu (bo kontrahent się niecierpliwił), postanowiłam poczekać z tym do jego powrotu.
– Będę na kolację – obiecał, całując mnie w czoło – i tyle go widziałam. Przysięgłam sobie, ze jeżeli i tym razem nie dotrzyma słowa, koniec z nami.
Dzień spędziłam na drzemaniu i słuchaniu muzyki
Około siódmej poczułam się trochę lepiej i zaczęłam szykować kolację. Udusiłam polędwiczki wieprzowe, zrobiłam do nich sos kurkowy. Kroiłam właśnie warzywa na sałatkę, kiedy ktoś zastukał do drzwi. Przezornie wyjrzałam przez okno.
Zobaczyłam postawnego mężczyznę pod sześćdziesiątkę, z gęstą brodą i siwymi krzaczastymi brwiami. Wyglądał trochę jak Rumcajs. Nie spodobał mi się. Pewnie bym go nie wpuściła, gdyby nie krzyknął, że jest leśniczym i ma dla mnie ważną wiadomość od mojego męża.
Otworzyłam drzwi.
– Nie mają państwo tutaj zasięgu, więc mąż zadzwonił do mnie i prosił o przekazanie, że nie da rady dzisiaj wrócić – wyrecytował jednym tchem. – Chyba ma jakiś problem z samochodem – dodał, drapiąc się po brodzie z zakłopotaniem.
– Nie do wiary! – jęknęłam, opadając bez sił na fotel. – Znów to samo...
– Dobrze się pani czuje? – zaniepokoił się leśniczy spłoszony moją miną. – Mąż wspominał, że pani niedomaga.
– Nic mi nie będzie – warknęłam na Bogu ducha winnego posłańca. – Po prostu jestem wściekła. Mąż obiecał, że na pewno wróci. A teraz słyszę, że mam sama spędzić noc na tym pustkowiu!
– To bezpieczna okolica – uspokoił mnie Rumcajs. – Proszę tylko dobrze zamknąć drzwi, a nikt nie zakłóci pani spokoju.
Wyszedł, a mnie ogarnęła wściekłość
Długo siedziałam w fotelu, próbując się uspokoić. Byłam tak zła na Tomasza, że najchętniej spakowałabym rzeczy i wróciła do domu. Ale nie miałam auta, a dworzec znajdował się w miasteczku oddalonym o kilkanaście kilometrów.
Nocny spacer przez las nie wchodził w grę, musiałam zatem zostać w leśniczówce i jakoś przetrwać do rana. A nie było to wcale łatwe. Wcześniej, mając u boku męża, czułam się bezpieczna. Teraz, kiedy zostałam sama, każdy odgłos wydawał mi się zapowiedzią nadciągającego niebezpieczeństwa.
Słyszałam kroki krążących wokół domu włamywaczy, drapanie o drzwi – jakby dzikie zwierzęta próbowały się dostać do środka, a nawet zawodzenia opętanych dusz dobiegające z cmentarza, który na pewno znajdował się gdzieś w okolicy.
Próbowałam się jakoś uspokoić, tłumacząc sobie, że to tylko szum wiatru i trzask starych desek, z których zbudowana była weranda, ale nie umiałam zapanować nad rozszalałą wyobraźnią. Zbyt dużo w życiu słyszałam przerażających historii…
Przed oczami stanęły sceny z obejrzanych horrorów i dawno czytanych powieści Stephena Kinga czy Grahama Mastertona – samotną kobietę na odludziu zawsze spotykało w nich coś strasznego. Czułam, że gdzieś blisko czai się zło.
Już wiedziałam, że nie zmrużę oka
Położyłam się do łóżka i nie gasząc światła, przykryłam głowę kołdrą. Jak dziecko. Żeby przestać myśleć o dobiegających z zewnątrz odgłosów natury, zaczęłam układać w wyobraźni przemowę, którą nazajutrz miałam wygłosić przed moim mężem. „Choć nadal cię kocham, nie wyobrażam sobie dalszego wspólnego życia. Zostawiłeś mnie tu samą, narażając na przeżywanie w samotności paraliżującego leku, który na pewno nie pozostanie bez wpływu na moje zdrowie. Kto wie, ile lat życia odjąłeś mi w ten sposób…”.
Obudziło mnie stukanie do drzwi. W pierwszej chwili myślałam, że to znowu moja wyobraźnia, ale kiedy zrzuciłam z siebie kołdrę i nadstawiłam ucha, wyraźnie usłyszałam za oknem męskie głosy.
Nie mogłam zrozumieć, o czym rozmawiają; ich głosy zlewały się w niezrozumiały bełkot. Miałam jednak wrażenie, że się nad czymś naradzają. Serce podeszło mi do gardła. To musieli być włamywacze! Pewnie zobaczyli, że nie ma samochodu, i postanowili wykorzystać okazję…
Nagle głosy ucichły. Czekałam, nadstawiając ucha. Ręce dygotały mi ze strachu. Wtem usłyszałam skrzypienie drzwi.
– Rany boskie, dostali się do środka! – jęknęłam i w panice zerwałam się z łóżka.
Rozejrzałam się po pokoju, szukając kryjówki. Gorączkowo myślałam, czy lepiej wejść do szafy, czy może schować się pod łóżkiem. Nie, tam mimo nocy na pewno by mnie znaleźli. Co ja mam robić?! Sypialnia znajdowała się na piętrze i miała tak umiejscowione okna, że ucieczka przez nie nie wchodziła w grę.
Spadłabym wprost na wybetonowany podjazd, w najlepszym razie skręcając nogę, co uniemożliwiłoby mi dalszą ucieczkę. Zejście na dół również miałam odcięte. Teraz już słyszałam wyraźnie, że w domu byli intruzi; chodzili po najniższym poziomie, jakby czegoś szukali. A może kogoś?
I wtedy coś mi wpadło do głowy
Nad sypialnią znajdował się strych. Wcześniej tam nie wchodziłam, bo panicznie boję się pająków, ale w tej sytuacji było to chyba najlepsze rozwiązanie. Może stamtąd udałoby mi się wydostać na zewnątrz, a potem ulotnić się niepostrzeżenie...
Na bosaka wyskoczyłam na korytarz. Nad głową miałam klapę prowadzącą na strych, lecz nijak nie wiedziałam, jak do niej dosięgnąć. Instynktownie szarpnęłam jakąś zwisającą z góry listwę, która rozłożyła się, tworząc ni to schody, ni drabinę.
W sekundę wdrapałam się na ostatni szczebel i popchnęłam klapę. Była zbudowana z dwóch części, ale tylko jedną udało mi się otworzyć. Szarpałam się przez chwilę z drugą, jednak żadną miarą nie dała się ruszyć. Przecisnęłam się więc przez szczelinę i… utknęłam. Do pasa znajdowałam się na strychu, od pasa – na drabinie.
Usłyszałam trzeszczenie schodów. Bandziory były tuż za mną… W panice próbowałam wcisnąć się przez do połowy otwarte wejście, lecz mój brzuch otoczony solidnym wałkiem tłuszczu tylko zafalował, jakby śmiał się ze mnie: „A widzisz, nie trzeba było tyle jeść!”.
Przed oczami stanęły mi moje ukochane wuzetki i zrozumiałam, że to właśnie przez nie mogę za chwilę pożegnać się z życiem…
– Co pani tam wyprawia? – usłyszałam z dołu zdziwiony męski głos.
Zamarłam. No to koniec ze mną. Żegnaj mężu, żegnajcie wuzetki!
– Pani Katarzyno, dobrze się pani czuje? – drugi głos brzmiał znajomo.
Poznałam go – to leśniczy...
Powoli zsunęłam się o dwa stopnie i spojrzałam w dół. Pode mną stało dwóch mężczyzn. Jednym z nich był Rumcajs, drugim jakiś młody chłopak, mniej więcej w wieku mojego syna. Z mojej perspektywy nie wyglądali wcale groźnie. Na twarzach obu panów malowało się bezbrzeżne osłupienie.
Błyskawicznie skojarzyłam, jaki był tego powód. Nad głowami mieli przerażoną, rozczochraną kobietę – ubraną jedynie w krótką nocną koszulkę…
Świecenie gołą pupą jest dla każdej kobiety upokarzające, niezależnie od tego, komu nią świeci. Kiedy uświadomiłam sobie, że ci obcy mężczyźni patrzą właśnie na moje obnażone cztery litery, o mało nie zapadłam się ze wstydu pod ziemię! I nie miało znaczenia, że ta ziemia znajdowała się jakieś dwa metry pode mną.
Kiedy już zlazłam z drabiny i narzuciłam na siebie bardziej stosowny strój, policzki nadal paliły mnie ze wstydu. I nie wiem, jakim cudem udało mi się wytrwać do końca opowieści, którą uraczyli mnie moi niespodziewani goście.
Ten młodszy był pracownikiem leśnictwa
W nocy robił przegląd lasu, sprawdzając, czy nie pojawiły się gdzieś nowe wnyki na zwierzęta. Jego przełożony, czyli Rumcajs, poprosił go, żeby po drodze zahaczył o leśniczówkę, w której mieszkałam.
– Zobaczyłem światło, więc zastukałem, bo chciałem się upewnić, że wszystko w porządku – opowiadał z wypiekami na twarzy; widać i on mocno przeżył tę przygodę. – Nikt nie otwierał, a szef mnie uprzedził, że w środku jest starsza chora kobieta, więc pomyślałem, że coś się stało.
Obrzuciłam Rumcajsa morderczym spojrzeniem. „ Starsza kobieta! Myślałby kto, że z niego taki ponętny młodzieniec! Stary kudłaty dziad!” – prychnęłam w duchu, próbując jednak zachować to dla siebie. W końcu intencje miał dobre…
– Popędziłem do szefa, bo wiedziałem, że ma klucze do leśniczówki. I razem wróciliśmy ratować pani życie – ciągnął młokos, nadal mocno przejęty.
Gdybym otworzyła, kiedy stukali, i powiedziała im, że wszystko w porządku, poszliby sobie. A tak, jak stwierdzili, musieli wkroczyć. Rumcajs wyjaśnił, że czuł się w obowiązku, bo przecież obiecał mojemu mężowi, że się mną zaopiekuje.
– Ładna mi opieka – mruknęłam pod nosem, a głośno powiedziałam: – Spałam, a światło zostawiłam na wszelki wypadek. Nie słyszałam stukania… Zresztą tu ciągle coś stuka.
– Las żyje – ze zrozumieniem pokiwał głową Rumcajs, ruszając powoli w stronę drzwi. – No, to na nas już pora. Dobranoc i przepraszamy za najście.
Do rana przeżywałam swoje upokorzenie
Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak zawstydzona. Choć panowie słowem nie wspomnieli o tym, co widzieli, na pewno podzielą się tym ze swoimi kolegami. Wkrótce całe Mazury będą trąbić o „starej babie, co w nocy lata po drabinie z gołym tyłkiem”!
Kiedy rano przyjechał Tomasz z wielkim bukietem kwiatów na przeprosiny, na werandzie czekały już spakowane bagaże.
Nie mógł zrozumieć, dlaczego chcę natychmiast wracać do domu. Przecież on tak się starał! Wrócił najszybciej, jak mógł! W dodatku udało mu się załatwić dodatkowy tydzień urlopu! Nic z tego. Spędzimy go w domu i koniec, kropka.
Czytaj także:
„Mąż śmiertelnie się obraził. Ale przecież to przez niego Zuzia nie dostała się do przedszkola, a ja musiałam szukać opieki”
„Moja praca jest męcząca, źle płatna, a szefowie to tyrani. Ale najgorsze jest to, że mam po niej wyrzuty sumienia"
„Zdradziłam narzeczonego, więc mnie zostawił. Nie przyznałam się, że noszę jego dziecko. Przez głupią dumę straciliśmy 8 lat”