„Znajomi traktują mnie jak prywatnego szofera. Dlaczego po każdej imprezie to ja muszę rozwodzić bandę pijusów do domu?”

kobieta, która nie potrafi odmówić fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„Radiowóz pojawił się za mną i dawał mi znaki, żebym zatrzymała się i zjechała na bok. Z drogówką się nie dyskutuje. Zaparkowałam, otworzyłam szybę i położyłam ręce na kierownicy. Zgodnie z przepisami. – Dokumenty wozu i prawo jazdy, proszę – policjant pochylił się do okna i znacząco pociągnął nosem. – Czy jest pani trzeźwa? – spytał”.
/ 31.03.2023 10:30
kobieta, która nie potrafi odmówić fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Przed każdą imprezą odbieram przynajmniej trzy, cztery telefony z pytaniem, czy ten lub tamten może się ze mną zabrać. Kiedyś nie widziałam problemu w podwożeniu znajomych. Ale daj palec, a wezmą całą rękę… Nawet nie zauważyłam, kiedy stałam się ich prywatnym szoferem. Okazało się bowiem, że moim obowiązkiem jest nie tylko odebrać delikwenta spod domu, ale i odstawić go w to samo miejsce.

Nieważne, że ich mieszkania rozsiane były po całym mieście. Nikt nie widział problemu w tym, że objeżdżam kolejne dzielnice, odstawiając rozchichotane, świetnie bawiące się towarzystwo do domów. Krążyłam nocą po stolicy jak rasowy taksówkarz. Nie zawsze wiedziałam, gdzie kto mieszka. Podawali mi adresy i przestawali się mną przejmować. Nastawiałam GPS w komórce i ruszałam w drogę. Zwyczajnie nie umiałam odmówić.

Wielu znajomych przeprowadziło się do podmiejskich domów, pobudowali się w sielskich zakątkach, do których nawet samochodem trudno było do nich trafić. Autobus nie wchodził w grę, natomiast taksówka kosztowałaby majątek. I to właśnie oni, a nie mieszkańcy miejskich blokowisk, najchętniej organizowali huczne urodziny lub letnie grille. Wiadomo, w dużym domu otoczonym ogrodem łatwiej przyjąć dwudziestu głośnych i rozbrykanych gości. Lubiłam te imprezy, ale nie było innej możliwości dostania się na nie, jak tylko samochodem…

„Może powinnam porzucić auto i dosiąść się do kogoś?” – myślałam. Tylko kto mógłby mnie podwieźć? Kiedyś nawet zapytałam. Okazało się, że nikt. Przeciwnie, to ja powinnam pomyśleć, jak na daleką Białołękę, do domu położonego pod lasem, dojadą Marysia i Dorota, Jacek z żoną, i Bóg wie kto jeszcze. Tak się utarło. Oczywiście, o choćby symbolicznym dorzuceniu się do benzyny, nie było mowy. Przecież to drobiazg!

Dojazdy na imprezy były dla mnie udręką

Rzeczywiście, drobiazg. Potrafiłam zrobić wieczorem nawet sto kilometrów, rozwożąc towarzystwo po całej Warszawie i okolicach, zdarzało się, że w przeciwnych kierunkach. Przeklinałam swój brak asertywności i tupet kolegów. Nie chciałam myśleć o nich źle, na pewno nie wykorzystywali mnie świadomie, ale wspólne imprezowanie stawało się dla mnie coraz bardziej uciążliwe.

– Rzuć to towarzystwo w diabły – buntowała mnie koleżanka z pracy.

– Dobrze ci powiedzieć, to znajomi ze studiów, przeżyliśmy razem wiele  lat, nie potrafię z nich zrezygnować. Stare przyjaźnie trzeba pielęgnować.

– Tyle że to obowiązuje w obie strony, nie sądzisz? Czy oni o tobie myślą? Powinniście kolejno mieć dyżur kierowcy. Powiedz im to.

Powiedziałam. Jacek, który należał do moich „żelaznych” pasażerów uśmiał się serdecznie.

– Co ty, Aśka? Miałbym imprezować bez kropli alkoholu? To wolę zostać w domu. Tobie to nie szkodzi, i tak prawie nie pijesz.

No jasne. Podjęli za mnie decyzję. Mnie nie przeszkadza zabawa „na sucho”, więc mam ich wozić. Przy okazji, oczywiście. Bo skoro sama jadę…

Urodziny Lucjana wypadały pod koniec maja i zawsze z tej okazji organizowana była impreza. Gospodarze wystawiali stoły do ogrodu, gałęzie jabłoni zwieszały się nad naszymi głowami. Mięso i owoce morza dochodziły powoli na grillu. Było uroczo, sielsko i bardzo wesoło. Lubiłam klimat tego gościnnego domu. Lucjan mieszkał prawie 40 kilometrów za miastem, było więc oczywiste, że będę meandrowała samochodem po ulicach, zbierając znajomych, jak matka dzieci.

„A właśnie, że nie!” – zbuntowałam się. Poinformowałam wszystkich chętnych do jazdy ze mną, że tym razem mają się ustawić przy ulicy, którą będę jechać. Wezmę ich po drodze.

– Aśka, zwariowałaś? – protestowała żona Jacka – Po co lecieć taki kawał drogi, przecież możesz po nas przyjechać.

– Mam jeszcze coś do załatwienia, nie wyrobię się – skłamałam i szybko przerwałam połączenie.

Znajomi zbili się w niezadowoloną grupkę. Brakowało Marysi.

– Chyba nie zdążyła – powiedział Jacek, gramoląc się do samochodu.

Trzy minuty później w torebce zadźwięczała moja komórka.

– Asia, błagam przyjedź po mnie, nie wyrobię się, jeszcze suszę włosy!

– Nie dam rady, jestem w połowie drogi do Lucjana – znów skłamałam.

Byłam z siebie dumna. Pierwszy raz zdobyłam się na stanowczość. To im da do myślenia

Po drodze zatrzymał nas patrol policji

U Lucjana bawiłam się wspaniale. Mały sukces uskrzydlił mnie, a obrażona mina Marysi, która jednak poradziła sobie beze mnie – bawiła. Byłam tak zadowolona z siebie, że straciłam czujność. Impreza powoli dobiegała końca, postanowiłam się zbierać. To był sygnał dla Jacka, jego żony i Doroty. Wyszli razem ze mną, bo przecież było oczywiste, że skoro ich przywiozłam, to i odwiozę. Lucjan zagadał mnie jeszcze przy furtce.

Wsiadłam do samochodu i oniemiałam. Oprócz stałych pasażerów zauważyłam z tyłu obcą dziewczynę.

– Kto to? – spytałam Dorotę.

U Lucjana było mnóstwo ludzi, nie wszystkich znałam.

– Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Powiedziała, że mieszka po drodze.

– Ale… – jęknęłam.

Tego już było za wiele! Potraktowali mnie jak taksówkarza!

– Nie bądź nieużyta – wtrącił się Jacek. – Mamy jedno miejsce wolne, niech jedzie, co ci szkodzi.

Przekręciłam kluczyk w stacyjce, przysięgając sobie w duchu, że ostatni raz wyświadczam im przysługę. Nie pojadę więcej samochodem, choćbym miała iść do Lucjana pieszo!

Prędko okazało się, że nieznana dziewczyna mocno nadużyła alkoholu i niezbyt dobrze się czuje. Odetchnęliśmy z ulgą, kiedy przysnęła.

– Dokąd mam ją zawieźć? – spytałam wychodzącego z auta Jacka.

– Pojęcia nie mam.

– To co mam z nią zrobić? Nie zostawiajcie mnie z pijaną dziewczyną! To wy ją zaprosiliście do samochodu!

– Tylko nie pijaną – ocknęła się nagle.

– O, widzisz? Żyje! Dogadacie się – ucieszył się Jacek, po czym zgarnął żonę, Dorotę, i zwiał.

Dziewczyna niewiele mówiła, bo jak się okazało, nie miała ochoty ze mną rozmawiać, po tym jak ją potraktowaliśmy. „Może to i dobrze” – pomyślałam, słuchając jak mamrocze.

Na drodze zatrzymał nas patrol policji…

– Sssłuchaj, my się znamy? – bąknęła nagle. – Dzie ty jedzieszsz?

Odwożę cię do domu.

– Nie chcę do domu – zaczęła dziewczyna, ale przerwał jej wysoki sygnał policyjnej syreny.

Radiowóz pojawił się za mną i dawał mi znaki, żebym zatrzymała się i zjechała na bok. Z drogówką się nie dyskutuje. Zaparkowałam, otworzyłam szybę i położyłam ręce na kierownicy. Zgodnie z przepisami.

Rozpłakałam się z bezsilności

– Dokumenty wozu i prawo jazdy, proszę – policjant pochylił się do okna i znacząco pociągnął nosem. Czy jest pani trzeźwa? – spytał.

Jego kolega już podawał alkomat.

– Z imprezy wracamy! – poinformowała policjantów moja pasażerka.

– To widzę – mruknął policjant i podał mi balonik. – Proszę dmuchnąć, ale coś mi się wydaje, że to będzie tylko formalność

– Nie piłam alkoholu – odparłam.

– Wszyscy pili, a tso? Nie można? To wolny kraj! – wrzasnęła dziewczyna, gramoląc się z tylnego siedzenia.

Proszę nie wysiadać – ostudził jej zapały policjant, oglądając alkomat.

– Zero, zero – stwierdził.

Rozluźniłam zaciśnięte szczęki. Wiedziałam, że taki będzie wynik, ale przez chwilę obawiałam się, że gęsta od alkoholu atmosfera w samochodzie mogła wpłynąć i na mnie.

Może pani jechać – policjant oddał mi dokumenty.

Łzy same popłynęły mi po policzkach. Miałam wszystkiego dosyć.

– Spokojnie, nie jesteśmy tacy straszni – mundurowy zdecydował się okazać mi trochę serca. – Proszę zabrać przyjaciółkę i znikać.

– Kiedy ja jej nie znam! – rozkleiłam się na całego – dosiadła się i muszę się z nią użerać. Nie mam już sił!

W życiu nie udało mi się nikogo tak ubawić. Ale postanowili mi pomóc…

Gdzie pani mieszka? – huknął do dziewczyny jeden z nich.

Oporna pasażerka straciła już butę. Pokornie wyszeptała adres.

– To niedaleko, proszę jechać za radiowozem, będziemy panią pilotować. I tak patrolujemy ten rejon.

Odwieźliśmy dziewczynę z fasonem. Przodem jechał radiowóz, migając kogutem, a za nim grzecznie sunęłam ja. Czułam się jakoś pewniej w towarzystwie panów z drogówki. Zwykle nie darzyłam ich sympatią, ale tej nocy bardzo mi pomogli. W przeciwieństwie do przyjaciół, którzy zostawili mnie z kłopotem.

Po tej okropnej przygodzie postanowiłam, że nawet jeśli jeszcze kiedyś pojadę samochodem na imprezę, to ukryję to przed wygodnickimi kolegami. Zaparkuję wóz trzy ulice dalej i będę udawała, że go nie ma.

Czytaj także:
„Pomagałam sąsiadce, bo myślałam, że jest schorowana. Wykorzystywała mnie nawet do prania swoich brudnych majtek”
„Rodzina wykorzystuje mnie, bo mam domek w górach. Mieszkają sobie w nim za darmo, śmiecą i demolują, a ja mam to znosić z uśmiechem?”
„Chciałam zachować z byłym mężem przyjacielskie relacje i sama się wkopałam. Natręt wykorzystywał mnie na każdym kroku”

Redakcja poleca

REKLAMA