„Pomagałam sąsiadce, bo myślałam, że jest schorowana. Wykorzystywała mnie nawet do prania swoich brudnych majtek”

Kobieta, która dała się wykorzystać fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov
„Nim się zorientowałam, oddawanie jej większych i mniejszych przysług stało się rutyną naszych spotkań. To książki do biblioteki miałam odnieść, a to kupić prezent dla jej przyjaciółki, a to odebrać wyniki z przychodni albo nabyć pelargonię na ryneczku”.
/ 21.01.2022 08:27
Kobieta, która dała się wykorzystać fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov

Zła i zmęczona wracałam z pracy. To stanowczo nie był mój dzień. Oberwało mi się niesłusznie za pomyłki zmienniczki, szef się czepiał, a klienci byli wyjątkowo nieznośni. Dlatego jak najszybciej chciałam wrócić do domu, napić się herbaty i zagłębić w jakiejś relaksującej lekturze.

Idąca przede mną staruszka skutecznie mi to jednak uniemożliwiała, wlokąc się samym środkiem wąskiego chodnika. Z jednej strony zaparkowane samochody, z drugiej odrapane mury kamienic – nie miałam jak jej wyprzedzić. Mogłam tylko żółwim tempem posuwać się za kobietą, psiocząc w myślach na ludzi, którym się wydaje, że są sami na świecie.

Nagle starowina zachwiała się i jakoś tak miękko, niemalże z wdziękiem osunęła się na trotuar, tarasując wąskie przejście. Mimo poirytowania i zniecierpliwienia głupio mi było po prostu zrobić duży krok i przejść nad biedaczką.

Pochyliłam się i zapytałam:

– Halo, proszę pani, wszystko w porządku?

Idiotka. Oczywiście, że nie było z nią w porządku, skoro położyła się na chodniku. Może umarła? Brr. Przemogłam się i złapałam ją za rękę. Była ciepła i nawet dość przyjemna w dotyku, jak stary pergamin.

– Chyba zasłabłam – dobiegł mnie cichutki, szeleszczący głos. – Pomóż mi wstać, dziecko.

Mocniej chwyciłam wiotką dłoń i pociągnęłam staruszkę ku górze. Nieco się uniosła, ale nie na tyle, aby wstać. Nie było rady, musiałam wziąć ją pod ramiona. Okazała się zadziwiająco lekka i po chwili, wprawdzie nadal się chwiejąc, stała już na nogach.

– Pomożesz mi dojść do domu? – wyblakłe, niebieskie oczy, jakby sprane łzami, patrzyły na mnie z ufnością.

– Czy nie lepiej wezwać pogotowie? – próbowałam się wykręcić. – Oni o panią zadbają...

– Nic mi nie jest, to tylko nagły spadek cukru we krwi. W domu sobie poradzę. To niedaleko, zaraz za rogiem, proszę – przekonywała mnie już nieco mocniejszym głosem.

– Dobrze – zgodziłam się wbrew sobie, bo zwyczajnie uległam jej spojrzeniu pełnym wiary w ludzką dobroć i przekonania, że wystarczy poprosić, a będzie dane.

Ujęłam ją pod ramię i powoli poprowadziłam chodnikiem. Po paru minutach stanęłyśmy przed zadziwiająco porządną bramą zaopatrzoną w domofon.

– Wystukaj kod, dziecko. Najpierw cztery, potem kluczyk, a dalej siedem, dwa, siedem, pięć – poinstruowała mnie i dodała tytułem usprawiedliwienia. – Mnie się jeszcze za bardzo ręce trzęsą.

Wykonałam instrukcję. Usłyszawszy cichy brzęczyk, uchyliłam bramę i czekałam, aż staruszka wejdzie, a moja misja samarytańska się zakończy. Kobieta jednak kurczowo trzymała moją rękę.

– Proszę cię, jeszcze tylko po schodach, na drugie piętro… – i znowu to błagalno-niewinne spojrzenie, tym razem okraszone jeszcze nieśmiałym uśmiechem.

Pomyślałam, że skoro i tak zmarnowałam tyle czasu, dodatkowe pięć minut mnie nie zbawi.

To nie była zwykła starowinka, lecz dama z klasą

Odprowadziłam ją do drzwi, opatrzonych elegancką, mosiężną tabliczką głoszącą, że tu mieszka Malwina Talarek.

– Wejdź na chwilkę, odpoczniesz – zaprosiła mnie do środka. – Chciałabym ci podziękować za opiekę.

Zgodziłam się raczej z ciekawości, jak wygląda jej mieszkanie, niż z autentycznej potrzeby odpoczynku czy chęci uzyskania podziękowań. Weszłam i... oniemiałam.

Spodziewałam się jakiejś graciarni, zagrzybionego i dawno nieodświeżanego wnętrza, tymczasem w jasnym i przestronnym przedpokoju unosił się zapach kwiatów. Staruszka gestem wskazała otwarte szerokie, dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do pokoju.

Urządzenie salonu też mnie zaskoczyło. Kilka antyków harmonijnie połączono z nowoczesnymi, prostymi, ale bez wątpienia kosztownymi meblami. Żadnych dzierganych serweteczek, setek bibelotów, zbierających kurz, ani zdjęć wnucząt, którymi tak bardzo lubią otaczać się starsze panie. Sądząc po jej minie, kobieta najwyraźniej cieszyła się z wrażenia, jakie wywarło na mnie jej mieszkanie.

– Moje imię już znasz, bo zapewne umiesz czytać – mrugnęła do mnie. – A jak ja mam się do ciebie zwracać?

– Karolina – odparłam. – Czuje się już pani lepiej? Coś jeszcze mogę dla pani zrobić? – pytałam z grzeczności, mając nadzieję, że odpowie „nie”.

– Napijmy się razem herbaty. Potem nie będę cię zatrzymywać – zapewniła, jakby czytała w moich myślach.

Aby zaparzyć herbatę, przeszłyśmy do kuchni. Tu kolejne zaskoczenie. Nowoczesne wyposażenie i pięknie zdobiony, porcelanowy serwis. Herbata okazała się świetnym earl greyem, a pita w eleganckim rosenthalu smakowała znakomicie.

Podczas przygotowywania i w trakcie sączenia naparu pani Malwina zadawała mi dużo pytań o pracę, rodzinę, zainteresowania. Ja, odpowiadając, wreszcie mogłam się jej dokładnie przyjrzeć.

Kościana staruszka – sklasyfikowałam jej typ, dyskretnie mierząc wzrokiem drobną figurkę. Ale z klasą – zweryfikowałam ocenę, uwzględniając dobrze ostrzyżone, srebrne włosy, lawendowy komplet, w który była ubrana, i dłonie ze starannym manikiurem.

A pytania świadczyły o tym, że była osobą wykształconą, ciekawą drugiego człowieka, a nie po prostu wścibską. Podobno kiedyś występowała w teatrze, była aktorką. Niepostrzeżenie zaczynałam lubić tę dziwną staruszkę. Odezwała się we mnie jakaś tęsknota za babcią, której nigdy nie miałam.

A to zakupy, a to wizyta w pralni, ciągle coś

Wychodząc od niej, ze zdumieniem stwierdziłam, że opowiedziałam jej o sobie całkiem sporo, choć nie jestem szczególnie wylewna. No i nie wiedzieć kiedy zgodziłam się wziąć od niej receptę, aby wykupić lekarstwo w aptece. Tak jakoś wyszło…

Nazajutrz po pracy zaniosłam jej wykupione leki. Dziękowała wylewnie i niemalże siłą wciągnęła mnie do mieszkania, bo jak stwierdziła, nie będziemy się rozliczać na schodach. Zostałam poczęstowana pyszną domową zupą, a potem ciastem i kompotem. Podczas podwieczorku zauważyłam, że pani Malwina wygląda mizerniej niż wczoraj.

– A bo, Karolciu, jakoś słabo się czuję. Pewnie na zmianę pogody. – dzielnie się uśmiechnęła, ale widziałam, że robi to z wysiłkiem. – Ale co tam, tylko… – zawiesiła głos, jakby sobie o czymś przypomniała, ale miała opory, by to wyznać.

– Tylko co? Proszę powiedzieć – zachęciłam ją.

– Tylko powinnam zanieść żakiet do pralni, ale boję się, że upadnę jak wczoraj. Ech…

– Proszę mi go dać, zaniosę za panią – zaoferowałam się odruchowo.

– Mogłabyś moje dziecko? – wyblakłe oczy zaświeciły blaskiem radości.

Nie powiem, zrobiło mi się miło. Już mniejsza, że będę musiała nadłożyć drogi. Żakiet okazał się sporą paczką zawierającą garsonkę, płaszczyk i spódniczkę. W pralni się trochę nastałam. Mało tego, uświadomiłam sobie, że jutro czeka mnie odwrotna procedura odbioru garsonki i konieczność odniesienia jej pani Malwinie.

Nim się zorientowałam oddawanie jej większych i mniejszych przysług stało się rutyną naszych spotkań. Pani Malwina poprosiła o mój numer telefonu i od tego czasu kontaktowała się ze mną przez SMS-y, prosząc, żebym weszła na herbatkę po pracy, a potem zlecając mi różne zadania.

A to książki do biblioteki miałam odnieść, a to kupić prezent dla jej przyjaciółki, a to odebrać wyniki z przychodni albo nabyć pelargonię na ryneczku, „bo bratki już przekwitły i brzydko wyglądają”, a to czysta bielizna się skończyła, a ona nie ma już siły w rękach, żeby przeprać. Nigdy nie prosiła wprost, niczego nie żądała, ale potrafiła tak sprytnie poprowadzić rozmowę, że sama proponowałam pomoc.

Może sprawiała to jej zakłopotana mina, a może bezradny wzrok, nie wiem, ale ulegałam za każdym razem. Jak rodzic wobec błagań dziecka. Czasem byłam zła na siebie, jednak kiedy widziałam autentyczną radość starszej pani, irytacja „ktoś mnie tu wykorzystuje” przechodziła, jak ręką odjął.

Trudno powiedzieć, jak by się to dalej toczyło, gdyby nie pewna rozmowa, którą podsłuchałam u fryzjera. Po południu miałam naradę w pracy, więc nie opłacało mi się wracać do domu. Dwie godziny wolnego postanowiłam wykorzystać na poprawę wypłowiałego od słońca koloru i przystrzyżenie włosów.

Siedziałam w kącie z farbą na głowie, kiedy niespodziewanie stałam się świadkiem dialogu prowadzonego półgłosem przez dwie inne klientki salonu.

– Podobno Talarkowa znów znalazła sobie dziewczynę do wszystkiego…

– Co pani powie? Ktoś jeszcze złapał się na ten jej numer ze spadkiem cukru i błagalne spojrzenie teatralnej diwy?

– Na to wygląda, bo wiele razy widziałam jakąś młódkę, wychodzącą od niej.

– To chyba nikt z naszej dzielnicy.

– Raczej nie. Tu już wszyscy znają jej sztuczki…

Zrobiło mi się przykro. Poczułam się oszukana i wykorzystana. Na szczęście plotkujące klientki wyszły przede mną i uniknęłam rozpoznania.

Przez kilka następnych dni nie odpowiadałam na SMS-y pani Malwiny, nie zachodziłam do niej, nie dzwoniłam. O dziwo, mimo złości i rozczarowania, odkryłam, że brakuje mi rozmów z nią, naszych herbatek, nawet tych uprzejmości, które jej świadczyłam. Postanowiłam więc zajrzeć do niej po pracy i sprawę wyjaśnić.…

Przyzwyczaiłam się, że zawsze mam z kim pogadać

Ucieszyła się na mój widok, ale gdy usłyszała, co miałam do powiedzenia, gwałtownie pobladła. A potem zarumieniła się ze wstydu i ze łzami w oczach szepnęła:

– Bardzo cię przepraszam, Karolinko. Widzisz, jestem stara i samotna. Kiedyś wynajmowałam kogoś do takich przysług, ale to nie było to – westchnęła ze smutkiem. – Płatne opiekunki zawsze się spieszyły, oszukiwały mnie na sprawunkach, nie wkładały w nasze relacje serca. Chciałam, żeby ktoś poświęcił mi trochę czasu z własnej woli, bo mnie lubi…

Rozumiałam ją, też byłam samotna. I też bym chciała, żeby ktoś poświęcał mi swój czas, ale na taki pomysł jak pani Malwina nigdy bym nie wpadła. Milczałam, a ona patrzyła na mnie swoim jasnoniebieskim spojrzeniem. Pełnym błagania i... lęku, że znowu zostanie sama.

– Wybaczysz mi? Polubiłam cię, naprawdę, nie chciałam cię wykorzystywać, po prostu…

– Nie wykorzystywała mnie pani – o dziwo, powiedziałam to z przekonaniem. – W zamian dawała mi pani pyszną herbatę, ciasto, obiady, ciepło, ciekawe rozmowy i – tu zdobyłam się na całkowitą szczerość – poczucie, że jestem lepsza, niż jestem.

Tego dnia długo rozmawiałyśmy. I następnego, i kolejnego... Gdy po kilku latach zachorowała, odwiedzałam ją w szpitalu. Choć umarła, nadal do niej wpadam, by pogadać, pozwierzać się. Siadam na ławeczce przy pięknym, marmurowym nagrobku, wyciągam termos z naszym ulubionym earl greyem i czekam na przyniesione z wiatrem słowa:

– I co tam u ciebie słychać, Karolinko, drogie dziecko? Opowiadaj…

Czytaj także:
„Związałam się z mężczyzną młodszym o 15 lat. Dopiero teraz wiem, że żyję. Wcześniej to była... wegetacja”
„Narzeczony zmuszał mnie do zamieszkania z teściową. Nie ustąpiłam, to był największy błąd mojego życia. Żałuję do dzisiaj”
„Miłość życia zdradziła mnie z przyjacielem. Żonę wziąłem od niechcenia, miała wyleczyć złamane serce, nie kochałem jej”

Redakcja poleca

REKLAMA