„Znajomi odwrócili się od nas, gdy zaszłam w kolejną ciążę. Dla nich 6 dzieci to już patologia”

matka z dziećmi fot. Adobe Stock, Syda Productions
„– Naprawdę? Uważacie, że czwórka dzieci to nadal za mało? – oceniali nas surowo. – Nie, jesteśmy pełną rodziną, ale nie będziemy narzekać, jeśli los obdarzy nas jeszcze jednym maluchem. Dzieci nigdy nie za dużo! – odparłam ze śmiechem. Znajomi spojrzeli na mnie z przerażeniem”.
/ 28.01.2024 18:33
matka z dziećmi fot. Adobe Stock, Syda Productions

Żyję życiem, o którym zawsze marzyłam. Jestem szczęśliwa, nikomu nie robię krzywdy. Więc dlaczego ludzie odwracają się ode mnie przez jakieś uprzedzenia? Tak się właśnie traktuje w Polsce matki z wielodzietnymi rodzinami.

Moim priorytetem była rodzina

Zawsze marzyłam o byciu żoną i matką. Deklarowałam to już w liceum, ale niestety, przeważnie spotykałam się tylko z niezrozumieniem i wyszydzaniem.

– To nie masz żadnych ambicji? – pytały mnie drwiąco koleżanki. – Naprawdę? W tych czasach?

– A kto powiedział, że nie mam ambicji? Moją ambicją jest bycie świadomą matką, włożenie całej energii w wychowanie dzieci na wspaniałych dorosłych! – broniłam się.

– No tak, ale co zrobisz, jak mąż cię zostawi z tymi dzieciakami? A ty bez pracy, od lat w pieluchach… Jaki pracodawca cię weźmie? – zniechęcały mnie dalej.

– Nie mam dwóch lewych rąk. Jeśli trzeba będzie, to zarobię na życie. Ale po prostu to nie jest mój priorytet: nie muszę robić kariery, nie muszę kończyć studiów. Wolę od razu zająć się praktycznymi rzeczami – odpowiadałam.

– Na przykład jakimi?

– Zamiast studiować życiorysy filozofów, wolę dowiedzieć się jak naprawić kuchenkę albo dokręcić rurę. Założymy się, czyja wiedza przyda się w przyszłości bardziej?

W tamtym momencie koleżanki odpuściły i zmieniły temat.

Wiedziałam, że to ten jedyny

Poznaliśmy się pod koniec szkoły średniej. Pewnie, bałam się wyskakiwać do pierwszego lepszego faceta z deklaracją, że chcę jak najszybciej wziąć ślub i urodzić gromadkę dzieci. Gdy więc Bartek sam poruszył ten temat, byłam wniebowzięta. Nasze plany co do życia rodzinnego były podobne. Bartek sam pochodził z wielodzietnej rodziny i otwarcie deklarował, że było to najwspanialszą rzeczą, która mu się przydarzyła.

– Wiesz, to takie świetne uczucie, że jest was dużo i każdy jest inny, a jednocześnie wszyscy się kochacie i wspieracie. Moi rodzice naprawdę zrobili świetną robotę. A kiedy dowiedzą się, że sami chcemy powtórzyć ich model, będą zachwyceni!

Bartek oświadczył mi się kilka miesięcy po maturze. Bez wahania się zgodziłam, po czym zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie w domu narzeczonego.

– Ale cudownie, że dołączysz do naszej rodziny! – zachwycała się mama Bartka. – Bartuś wspominał, że marzą wam się dzieci, a ja nie mogę się doczekać pierwszego wnuka.

Niestety, moi rodzice nie podzielali mojego szczęścia, co bardzo mnie ugodziło.

Rodzice chcieli mnie zniechęcić

– Będziesz jeszcze miała czas na rodzenie dzieci. Jak od razu po maturze władujesz się w pranie i pieluchy, to więcej stamtąd nie wyjdziesz! Zrób chociaż jakiś licencjat… Trzy lata cię nie zbawią, a zawsze będziesz miała zabezpieczenie – prosiła mama.

– Mamo, ale nie chcę czekać trzy lata i jeszcze poświęcić je na coś, co mnie nie interesuje i zupełnie mi się nie przyda! – oponowałam.

– A może zmienisz zdanie? Zakochasz się w kimś innym? Co jeśli kiedyś pożałujesz tej decyzji?

Byłam coraz bardziej wkurzona.

– Dlaczego wszyscy zakładają, że skoro jestem młoda, to nie mam pojęcia, czego chcę, nie wiem, co robię, a co gorsza, nie znam samej siebie? – wybuchłam w końcu.

– Bo ludzie w twoim wieku rzadko wiedzą, czego chcą i często popełniają błędy. A ty jesteś taka młodziutka... To nie czas, by planować życie jako żona i matka.

– Ja wiem, czego chcę. A jeśli popełnię błąd, to poniosę jego konsekwencje. Chociaż naprawdę nie sądzę, żeby coś miało się zmienić w zakresie moich marzeń – odparłam dumnie i wyszłam.

„Żeby jeszcze te studia coś dawały! Większość moich koleżanek z klasy idzie na nie z braku laku. Wcale nie wiedzą, co chcą robić, ale idą, żeby nie było, że nie są ambitne. I to ma być niby ta lepsza opcja? Marnowanie czasu, dryfowanie, aż nie skończy się w jakiejś wyczerpującej pracy w korporacji? Nie, dziękuję!”, myślałam ze złością.

Zaczęliśmy wspólne życie

Po maturze Bartek miał zacząć studia, a w wolnych chwilach pracować w firmie transportowej swojego taty. Oczywiście, wiedzieliśmy, że w końcu staniemy na własnych nogach, ale docenialiśmy, że teściowie tak chętnie zaoferowali nam pomoc na samym początku naszego związku. Gdyby tylko moi rodzice wykazali się taką samą gotowością do pomocy...

Ale cóż, trudno. Nie można mieć wszystkiego, a ja i tak miałam dużo. Wbrew przestrogom matki, pobraliśmy się z Bartkiem, gdy skończyliśmy po 20 lat. Przez pierwsze kilka miesięcy mieszkaliśmy z teściami, a później przeprowadziliśmy się do mieszkania, które wynajmował w mieście jego brat. Szwagier mocno opuścił nam cenę i nie robił żadnych wyrzutów.

– Wiesz, nie mogę was przyjąć tak zupełnie za darmo, bo spłacam z tych pieniędzy kredyt. Ale mogę opuścić kilka stówek, żeby wam jakoś ulżyć. W końcu od tego jest rodzina, nie? – zaproponował, a mnie aż zaszkliły się oczy.

Teściowie również dorzucili nam do wynajmu kilkaset złotych, czym jeszcze bardziej ułatwili nam wspólne początki w naszym pierwszym gniazdku. Było idealnie. Mieliśmy marzenia, mieliśmy siebie, mieliśmy dach nad głową, mieliśmy co jeść. Czego chcieć więcej?

Szybko doczekaliśmy się dzieci

W pierwszą ciążę zaszłam pół roku później. Gdy test ciążowy wykazał dwie kreski, oszalałam ze szczęścia, a po narodzinach córeczki celebrowałam każdą chwilę, którą mogłam z nią spędzić. W następną ciąże zaszłam po roku, a tam... niespodzianka! Trojaczki!

– Rany, jak my sobie damy radę z trzema niemowlakami i Joasią? – martwiłam się.

– Spokojnie, rodzice nam pomogą, a w razie czego wezmę jakieś dodatkowe zlecenia, żeby zatrudnić pomoc. Najważniejsze to przetrwać ten najgorszy okres, a potem już będzie tylko cudownie! – pocieszał mnie mąż.

Faktycznie, z początku było ciężko, ale nic, nawet największe zmęczenie, nie potrafiło odebrać mi miłości, która przepełniała moje serce, gdy patrzyłam na czwórkę śpiących maluchów. Gdy Bartek skończył studia, kontynuował pracę w firmie ojca, ale także działał nieco jako wolny strzelec.

Był pracowity i bystry, więc szybko zaczął zarabiać spore pieniądze. Wtedy przestaliśmy korzystać ze wsparcia teściów. Na szczęście, nadal wspierało nas państwo, bo dodatkowa gotówka, którą dostawaliśmy na każde dziecko, była dla nas dużą pomocą. Połowę tych pieniędzy przeznaczaliśmy na bieżące potrzeby dzieci, a drugą połowę odkładaliśmy na lokatę.

Poznaliśmy też kilka młodych rodzin, które dzieliły naszą miłość do dzieci. Przekonaliśmy się wtedy, że w niektórych kręgach marzenie o dużej, kochającej się rodzinie wcale nie jest konserwatywne. Nasze dzieci spędzały razem dużo czasu, a my pielęgnowaliśmy życie towarzyskie bez uszczerbku na życiu rodzinnym.

Znajomi krzywo na nas patrzyli

Po trojaczkach podjęliśmy decyzję, że najprawdopodobniej nie będziemy mieć już więcej dzieci. Nie staraliśmy się o nie, ale i nie zapobiegaliśmy ciąży z jakąś wielką dbałością. Po prostu zdaliśmy się na los. Niestety, wtedy skończyła się tolerancja i wspólnota wartości z naszymi znajomymi.

– Naprawdę? Uważacie, że czwórka dzieci to nadal za mało? – oceniali nas surowo.

– Nie, jesteśmy pełną rodziną, ale nie będziemy narzekać, jeśli los obdarzy nas jeszcze jednym maluchem. Dzieci nigdy nie za dużo! – odparłam ze śmiechem.

Znajomi spojrzeli na mnie z przerażeniem. A po tamtej wizycie praktycznie przestali odbierać nasze telefony. Doszły do mnie jednak bardzo nieprzyjemne komentarze, które mieli wymieniać na nasz temat z innymi: „Dziecioroby”, „Patologia” i „To już przesada” pojawiały się w nich wielokrotnie.

Podwójna niespodzianka

W ciążę finalnie zaszłam, chociaż gdy okazało się, że ponownie jest to ciąża mnoga – tym razem bliźniacza – rozpłakałam się ze strachu.

– Bartek, znowu ten sam maraton… Jak my damy radę?

– Kochanie, czy żałujesz któregokolwiek z naszych dzieci? – zapytał mnie z troską mąż.

– Nie, oczywiście, że nie… Te niedogodności są tylko przejściowe, a miłość jest przecież na zawsze – wydukałam.

– No więc sama sobie odpowiedziałaś. Damy radę, bo jesteśmy razem. A dzieciaki się ucieszą, kiedy dowiedzą się, że dołączą do nas nowi członkowie rodziny. Co z tego, że ludzie gadają? Zawsze gadają, gdy tylko ktoś jest chociaż odrobinę inny… A my jesteśmy absolutnie oryginalni!

Bliźnięta, na szczęście, urodziły się zdrowe, chociaż po ostatnim porodzie lekarz zapowiedział, że następna ciąża może być już dla mnie niebezpieczna. Zalecił więc stanowczo antykoncepcję.

– Spełniła już pani swoją rolę mamy z nawiązką! Teraz trzeba dać ciału odpocząć i cieszyć się maluchami, które są już na świecie – oznajmił lekarz i uścisnął mi dłoń.

Dzisiaj mam 34 lata i jestem szczęśliwą mamą szóstki dzieci. Ani razu nie pożałowałam decyzji o założeniu dużej rodziny w młodym wieku – nawet gdy dzieciaki chorowały, dokazywały i doprowadzały mnie do szału. Pod koniec dnia kładę się w łóżku i mam świadomość, że, wbrew wszystkim, postawiłam na siebie i spełniłam swoje marzenie. Dzięki temu jestem szczęśliwa.

Czytaj także: „Mąż odszedł do kochanki, więc krzyż mu na drogę. Naiwniak myślał, że pozwolę mu wrócić, gdy kopnęła go w tyłek”
„Po ślubie moja przyjaciółka zamieniła się w pustaka. Kiedy ja opowiadam o swoich problemach, ona papla o błyskotkach”
„Po rozwodzie zrozumiałem, że jednak kocham żonę. Myślałem, że łatwo ją odzyskam, ale była nieugięta”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA