Kotku, może zaprosiłbyś kilka osób na kolację – przytuliłam się do Michała. – To pierwsze twoje urodziny, odkąd mieszkamy razem. Zrobiłabym coś na gorąco… Posiedzimy sobie, pogadamy, będzie fajnie.
– Może masz rację – zgodził się Michał. – Tak, najbliżsi kumple z dziewczynami, to razem będzie nas dziesięcioro.
Nazajutrz rano, zanim wyszedł na uczelnię, położył na stole sto złotych.
– To zostało jeszcze z tej kasy od rodziców – westchnął. – Miałem odłożone na iPoda, ale co tam, raz się żyje. Kup ze trzy butelki lepszego wina, zabawimy się, w końcu człowiek tylko raz kończy dwadzieścia pięć lat…
Ja też miałam odłożone parę złotych, szykowała się więc uczta bogów…
Oboje z Michałem studiowaliśmy, on robił doktorat. Parą byliśmy od ponad dwóch lat, a mieszkaliśmy ze sobą już siedem miesięcy. Żyliśmy ze stypendiów, z dorywczej pracy i z tego, co dostaliśmy z domu. Jeśli chodzi o to ostatnie „źródło dochodu”, nie mogliśmy liczyć na zbyt wiele, bo nasi rodzice nie nie byli zamożnymi ludźmi, poza tym oboje mieliśmy młodsze rodzeństwo, które też miało swoje potrzeby. Mimo wszystko jakoś dawaliśmy sobie radę,
żyliśmy oszczędnie i nie wydawaliśmy kasy na byle co. Poza tym ja pochodziłam ze wsi, więc z każdej wizyty w domu przywoziłam jakieś zapasy, dzięki czemu nie chodziliśmy głodni.
Bardzo chciałam uczcić jakoś te pierwsze urodziny mojego chłopaka w naszym wspólnym domu i zależało mi, żeby kolacja nie była zbyt skromna. I nie była. Nasz mały stolik, przy którym z trudnością zmieściło się dziesięć osób, niemal uginał się od dobrego jedzenia. I po zadowolonych minach przyjaciół widziałam, że naprawdę im smakowało. Toteż przestałam w duszy żałować, że wydałam na tę kolację naszą ostatnią kasę.
– Hej, Ewka, kto by pomyślał, że z przyszłej pani prokurator jest taka świetna kucharka – śmiał się Olek, najbliższy przyjaciel Michała. – Ten twój schabik będzie mi się śnił po nocach.
– Bo to nie ze sklepu, tylko ze wsi, od rodziców, z ich własnej hodowli – nie powiem, schlebiały mi te pochwały.
– Zupełnie inaczej smakuje.
– Nie gadaj, ta sałatka to niebo w gębie – odezwała się jedna z kumpelek. – Nie powiesz chyba że też z własnej hodowli – roześmiała się głośno.
No tak, dwie butelki wina już poszły… A chłopaki przynieśli jeszcze jarzębiak. Ja też się śmiałam, było mi radośnie na duszy. Cieszyłam się, że to przyjęcie tak się udało.
– Wiedziałeś Michał, co robisz – pokiwał głową Arek, inny nasz kolega, gdy już żegnaliśmy się wszyscy w przedpokoju.
– Dziewczyna z gospodarki, żarcie masz za friko, w przyszłości prokurator albo inna papuga, o kasę nie musicie się martwić… Tak więc, będziecie z pewnością bardzo bogaci i bardzo... grubi! Ha, ha, ha!
Widać było, że już miał nieźle w czubie. Ale Arek zawsze lubił się napić. Jednak najważniejsze było to, że wszyscy wyszli zadowoleni i najedzeni i nawet nie domyślali się, że u nas tak ciężko z kasą…
– A teraz pochwal się, co dostałeś na te urodziny – spojrzałam na Michała z ciekawością, gdy już za ostatnim gościem zamknęły się drzwi.
Mój narzeczony zrobił dziwną minę i podrapał się po głowie…
– Nic nie dostałem – odparł.
Unikał mojego wzroku, udając bardzo zajętego sprzątaniem ze stołu.
– Czekaj, Michał, bo chyba nie rozumiem – przytrzymałam chłopaka za ramię. – Były twoje urodziny, tak? Zaprosiliśmy twoich przyjaciół na dobrą kolację, tak? I co? Bo to, że kwiatów ci nikt nie przyniósł to jeszcze rozumiem, ale żeby nawet książki żadnej…
– Oj, Ewunia, czy to takie ważne, prezent – Michał objął mnie i przytulił. – Daj spokój, najważniejsze, że wieczór się udał, wszyscy dobrze się bawili…
Byłam naprawdę wkurzona. Nie dość, że najedli się za darmo, to nawet marnej książki nie przynieśli. U nas, na wsi, nawet najbiedniejszy człowiek, jak był zaproszony do kogoś w gościnę, to chociaż jajek czy jakichś owoców przyniósł, jeśli nie miał kasy na prezent… Ale gdy powiedziałam o tym Michałowi, zaczął się tylko śmiać, wykrzykując, że skądże by oni jajek wzięli…
Omalże nie pokłóciliśmy się tamtego wieczoru. No, bo dla mnie to było zupełnie niezrozumiałe, że można tak przyjść do kogoś, najeść się i wyjść. Przecież to były Michała urodziny, a nie jakieś tam spotkanie przy kawie i paluszkach. Okropni ci jego przyjaciele, zupełnie nie znałam ich od tej strony. Skąpiradła jakieś… A myśmy się tak postawili, ostatnią kasę wydałam przecież na tę kolację.
Gdy dwa dni później spotkałam Olka, jednego z kumpli Michała, na mieście, nie miałam zbyt przyjaznej miny. A on na mój widok natychmiast zaczął się rozwodzić nad moim schabem ze śliwkami…
– A co, śni ci się po nocach? – spytałam ze złością.
– Jasne, że śni, chętnie bym na powtórkę przyszedł – objął mnie i uściskał. – Ale coś ty taka wkurzona? Coś nie tak z Michałem? O co chodzi, mów, bo nie kumam…
No więc wyjaśniałam mu dokładnie, że zwyczaje mają jakieś dziwne, żeby na urodziny kumplowi nawet kwiatka nie przynieść…
Olek przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu.
– Mówisz, że to były urodziny Michała? – spytał w końcu. – Nie wiedziałem, jak pragnę zdrowia – uderzył się w piersi, aż gruchnęło. – Michał nic nie mówił, zaprosił tylko na tę wyżerkę. Myśleliśmy, że wam żarcia zbywa…
Spojrzałam na niego zdumiona, ale właściwie to było nawet podobne do Michała. Zaprosić gości, bawić się dobrze… I nic nie wspomnieć na temat okazji.
A potem napadłam na mojego chłopaka, gdy tylko wszedł do domu, zarzucając mu, że nic nie powiedział kumplom o swoich urodzinach.
– A, to już wiesz – zasępił się. – Ewunia, przecież chyba zdajesz sobie sprawę, jak u nich jest z kasą. Nie wszyscy dorabiają sobie, mają tylko te stypendia, ciężko im. Nie chciałem ich narażać na wydatki, a wieczór był przecież bardzo udany, no nie?
– No niby tak – zamyśliłam się.
Nagle zrobiło mi się wstyd, że tak napadłam na tego Olka. Rzeczywiście, u niego zawsze krucho było z kasą, u innych zresztą też. A my jednak mieliśmy te parę groszy więcej, ja pracowałam, Michał dawał korepetycje, no i ta pomoc ode mnie z domu…
– Nie każdy ma takie szczęście jak ja – przytulił mnie Michał. – Że ma za dziewczynę gospodarską córkę…
Następnego dnia wieczorem w naszych drzwiach pojawił się Olek z jeszcze dwoma kumplami. Dźwigali jakieś pudło w kolorowym papierze.
– Słuchaj stary, o czymś zapomnieliśmy – nie wdając się w żadne wyjaśnienia, z hukiem położyli to pudło na stole w naszej kuchni. – Z życzeniami od nas wszystkich, na dalsze sto dwadzieścia pięć lat – pogroził oniemiałemu Michałowi palcem. – A następnym razem, jak będziesz zapraszał na balangę, to racz wspomnieć, z jakiej okazji… Żebyśmy na sknerusów nie wyszli – mrugnął do mnie okiem.
Zrobiło mi się strasznie głupio. To pudło było takie wielkie, prezent musiał być kosztowny... A mnie przecież wcale nie o to chodziło…
Michał nie rozumiał, skąd kumple dowiedzieli się o jego urodzinach. Usiłował nawet wypytać o to Olka, ale ten, żeby zmienić temat, zaczął wychwalać mój schab… Zapytał nawet, czy nie zostało go jeszcze trochę i puścił do mnie oczko… A Michał wciąż dziękował, zażenowany.
Po ich wyjściu nie wiedziałam, co powiedzieć. Było mi strasznie głupio. Michał pewnie domyślił się, że to ja wygadałam się przed Olkiem, ale nic nie mówił. Dobrze chociaż, że nie wiedział, jaką awanturę przy tym zrobiłam…
A chłopaki okazali się wspaniali i dowcipni. To wielgaśne pudło było chyba dla mnie, żeby mi dogryźć, że to niby prezent taki wielki. A w pudle było mniejsze, w nim jeszcze mniejsze i tak odpakowaliśmy chyba z dziesięć pudeł, zanim w najmniejszym znaleźliśmy... iPoda! Takiego, o jakim Michał marzył i na który od jakiegoś czasu oszczędzał… Lepszego prezentu nie mogli mu zrobić.
Ucieszył się bardzo. A ja pomyślałam, że chyba w tym wszystkim, rzeczywiście nie o prezenty chodzi… Najważniejsze jest to, że mamy wspaniałych przyjaciół!
Czytaj także:
„Po 40 latach małżeństwa mam dość własnego męża. Tylko siedziałby w fotelu, a ja chcę jeszcze pokorzystać z życia!”
„Musiałem zatrudnić się poniżej moich kwalifikacji. Żona powiedziała mi, że nie będzie utrzymywać darmozjada”
„Starzy ludzie ciągle tylko narzekają. Obiecałam sobie, że taka nie będę. I słowa dotrzymam!”