Nie lubiłem swojej nowej pracy, ale co tu się dziwić? Szefowa – podobna do gryzonia siwa jędza ze śmiesznie wystającymi zębami, od pierwszego dnia dawała mi do zrozumienia, że jestem na cenzurowanym. Koledzy byli jacyś niemrawi, żeby nie powiedzieć nudni, a okna pokoju, w którym pracowałem, wychodziły na śmietniki przylegającej do budynku naszej firmy restauracji… W upalne dni kisiłem się więc w pomieszczeniu bez klimatyzacji, korzystając jedynie z małego wentylatora, bo o otwarciu okna nie było nawet mowy. Smród nie do opisania, do tego wieczne humory „gryzoniowatej” szefowej i monotonne obliczenia sprawiały, że często gęsto niemal zasypiałem przy biurku.
Mimo to, kiedy moja przełożona osobiście oznajmiła mi, że firma nie przedłuży ze mną umowy, poczułem się naprawdę nieciekawie. Ponarzekać sobie mogłem, ale zwolnienia się nie spodziewałem! Pakując swoje manatki, czułem się rozgoryczony, wściekły
i – co tu kryć – upokorzony.
– Harowałem za marne grosze, a teraz mówią mi „do widzenia” – wyżaliłem się wieczorem Magdzie, mojej żonie.
– Nie zadręczaj się tak, mojemu znajomemu też niedawno nie przedłużyli umowy i znalazł sobie teraz coś o wiele atrakcyjniejszego. Jako inżynier środowiska pracę w zawodzie na pewno znajdziesz – pocieszała mnie Magda.
Potem ta moja kochana optymistka otworzyła dobre wino i oznajmiła, że pijemy za lepsze czasy. Jakoś dałem się pocieszyć i nawet udzieliło mi się jej pozytywne myślenie. W całkiem dobrych nastrojach zjedliśmy kolację, potem usiadłem przed laptopem i rozesłałem kilka moich życiorysów do interesujących mnie firm. Wieczorem wyciągnąłem Magdę na spacer. Szliśmy wzdłuż Odry, rozmawiając o przyszłości i znowu straciłem humor.
– Słuchaj, a jeśli niczego dobrego w najbliższym czasie nie znajdę? – zadręczałem żonę.
– Z głodu nie zginiemy. Ja zarabiam całkiem nieźle, mieszkanie mamy po twoim dziadku, nie musimy spłacać kredytu. Pomyśl, ile mamy szczęścia. Ludzie są w o wiele dramatyczniejszej sytuacji, więc nie masz się co tak zadręczać – Magda przytuliła się do mnie, dodając, że przecież w ostateczności mogę pożyczyć pieniądze od ojca.
„No tak, mój staruszek. Mecenas Nowacki – największy pajac, jaki chodzi po naszej pięknej ziemi” – skrzywiłem się, obiecując sobie w myślach, że prędzej umrę z głodu, niż przyznam ojcu, że sobie nie radzę. Oczywiście na głos nie powiedziałem nic. Wiedziałem, że Magda lubi mojego ojca i nie chciałem wdawać się w kolejną dyskusję z serii „jesteś dla niego niesprawiedliwy”.
Do domu wróciliśmy roześmiani. Żona obiecała, że następnego dnia rozpowie wszystkim znajomym o moich poszukiwaniach nowej pracy i chociaż w myślach wciąż wracało do mnie pełne ironii oblicze mojej „gryzoniowatej” ekspracodawczyni, spałem całkiem smacznie.
„Magda ma rację, świat się nie zawalił” – powiedziałem sobie rano, przeciągając się z rozkoszą pod kołdrą. Żona wyszła jakieś dwie godziny wcześniej, a ja zdecydowałem, że skoro nadszedł pierwszy dzień mojej przymusowej wolności, mogę sobie trochę pofolgować. W końcu wyspany, wykąpany i najedzony zasiadłem przed laptopem, wyszukując oferty pracy z mojej branży, ale jakoś mi nie szło. Ziewając przeglądałem oferty pracodawców, jednak nie znalazłem niczego wyglądającego obiecująco, więc zrobiłem sobie kolejną kawę i wyłączyłem notebooka. „Jutro się zajmę szukaniem czegoś nowego, dzisiaj zasłużyłem na odrobinę przyjemności” – zdecydowałem i kilka minut później wytaszczyłem z garażu rower.
Ciesząc się promieniami słońca na twarzy, ruszyłem w stronę nadrzecznych bulwarów. „I pomyśleć, że jeszcze wczoraj kisiłem się o tej porze w pracy” – myślałem. Wyszczerzyłem się do mijanego sąsiada i rzuciłem radosne „dzień dobry!”. Pedałowałem żwawo, rozkoszując się idealną pogodą i całkiem dobrą formą.
Do domu wróciłem w wyśmienitym nastroju – wziąłem szybki prysznic i zaległem na kanapie. Trzynasta osiem – zerknąłem na zegarek, tłumiąc ziewanie. Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, co mam zrobić z resztą popołudnia. Włączyłem telewizor, zamówiłem sobie pizzę i w końcu jakoś dotrwałem do powrotu Magdy. Żona miała kiepski humor, zniknął gdzieś optymizm, z którym powitała moje wczorajsze zwolnienie.
– Zamówiłeś pizzę? Chyba powinniśmy teraz oszczędzać! W lodówce jest przecież zupa i leczo.
– Nie przesadzasz przypadkiem? Na głupią pizzę jeszcze mnie stać – mruknąłem urażony do żywego, tymczasem żona przypuściła kolejny atak na mnie.
– Co dzisiaj robiłeś? Dzwoniłeś gdzieś, wysłałeś CV? – zapytała, krzywiąc się na widok mojej świeżej opalenizny. – Widzę, że radośnie korzystałeś z uroków lata – dodała złośliwym tonem.
– Magda, o co ci chodzi?! – wybuchłem. – Rozumiem, że wróciłaś zmęczona, ale, do cholery, mnie też nie jest lekko. Myślisz, że dobrze się z tym wszystkim czuję?! – wrzasnąłem.
– Chyba nie najgorzej – syknęła Magda, a chwilę potem znikła w łazience.
„Co ją ugryzło?” – zastanawiałem się, robiąc jej herbatę.
Po chwili wyglądała już znośniej.
– Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam – przytuliła się do mnie. – Miałam straszny dzień, w dodatku dziewczyny znowu zaczęły gadać coś o tym, że szykują się zwolnienia i od razu zaczęła mi pracować wyobraźnia. Ty bez pracy, ja bez pracy…
– Jak na razie tylko ja jestem bez pracy i to nie potrwa długo, obiecuję ci – przytuliłem ją mocno do siebie.
Dała się udobruchać...
Następnego dnia zignorowałem słoneczną aurę i zabrałem się za wysyłanie życiorysów. Do obiadu znalazłem ponad dwadzieścia firm, którym przesłałem moje aplikacje, i muszę powiedzieć, że byłem z siebie dumny. Odgrzałem sobie zupę i zabrałem się za przeglądanie gazety, kiedy zadzwonił Tomek, mój kumpel z licealnych czasów. Pogadaliśmy chwilę i zwierzyłem mu się, że właśnie wylali mnie z roboty.
– To niewesoło, ale nie łam się. Znajomy ma akurat jakieś układy w twojej branży, coś się skombinuje – obiecał. – To co, może wyskoczymy na browara? – zaproponował Tomek.
Ucieszyłem się z zaproszenia i godzinę później siedzieliśmy z Tomaszem w „Prohibicji”. Jedno piwo, drugie, trzecie, czwarte – w końcu nie widzieliśmy się chyba z pół roku. Do domu wróciłem grubo po pierwszej w nocy w stanie lekkiej nietrzeźwości. Magda czekała na mnie w salonie.
– Kotku, co ty wyprawiasz? – zdziwiłem się. – Czemu nie śpisz?
– Nie śpię, bo na ciebie czekam! – warknęła Magda, dodając, że tego się nie spodziewała. – Więc teraz będziesz sobie wyskakiwał na piwko i przesiadywał w pubach?! – uniosła się Magda.
Zacząłem się bronić, że przecież rozesłałem mnóstwo CV, że mam chyba prawo gdzieś wyjść, że nie rozumiem, o co jej chodzi…
– Piwo i taksówki kosztują! A pracy tak szybko nie znajdziesz! – usłyszałem.
Wściekłem się. Rzuciłem jej jakiś głupi tekst, żeby mi nie matkowała i ostentacyjnie taszcząc z sypialni swoją poduchę, umościłem się na kanapie w salonie.
Następnego dnia żona wstała, jak zwykle przed szóstą, ale tym razem złośliwie postanowiła mnie obudzić, tłukąc się w kuchni jak opętana. Włożyłem szlafrok i pojawiłem się w kuchni, mając nadzieję, że tym razem się nie pokłócimy. Żona trzasnęła patelnią i posłała mi złośliwie spojrzenie.
– Jak tam kac? Znośny? Może chciałbyś jeszcze pospać? Tak powiedzmy do południa? – syknęła.
– Okay, zrozumiałem przesłanie. Mam zaraz odpalać laptopa i rozsyłać CV – burknąłem.
– Nie zaszkodziłoby – przytaknęła. – Praca sama do ciebie nie przyjdzie.
– Bardzo głęboka myśl – zakpiłem, włączając czajnik.
Kiedy Magda wyszła, odetchnąłem z ulgą i powlokłem się z powrotem do sypialni, gdzie niemal od razu zapadłem w sen. Ocknąłem się koło dziesiątej. Głowa mnie bolała, w ustach zaschło. Na mojej komórce znalazłem dwa nieodebrane połączenia z zastrzeżonego numeru, co mocno mnie zaniepokoiło.
„Czyżby dzwonił ktoś z ofertą, a ja nie odebrałem?” – skrzywiłem się. Oddzwonić nie mogłem, więc pozostało jedynie czekać. Niestety, tego dnia moja komórka już się nie odezwała.
Wieczorem Magda znowu wróciła z pracy nie w sosie. Przygotowałem jej kanapki, ale mruknęła, że nie jest głodna i zamknęła się w łazience. „Co ją do cholery ugryzło?” – zastanawiałem się, jedząc sam kolację. „Przecież dosłownie kilka dni wcześniej tak radośnie mnie pocieszała po stracie pracy, a teraz co? Nagle stałem się parszywą, czarną owcą?” – myślałem, kiedy weszła do kuchni. Usiadła naprzeciwko mnie, spoglądając gdzieś w przestrzeń ponad moją głową. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że wygląda fatalnie. Podkrążone oczy, blada cera…
Zapytałem, czy dobrze się czuje, a ona… wybuchła płaczem
– Jestem w ciąży – powiedziała, a potem zerwała się zza stołu, zostawiając mnie samego w kuchni.
– Kochanie, to cudownie! – wszedłem za nią do sypialni, wziąłem w ramiona.
– Cudownie?! Nie masz pracy, nie mamy oszczędności, nie chcesz pomocy od twojego ojca! Co w tym cudownego?! Nie mogło być gorszego momentu!
– Magda wpadła w histerię.
– Nie chodzi przecież o właściwy moment, chodzi o nasze dziecko – bąknąłem, starając się ją uspokoić.
W końcu pozwoliła się utulić, a ja obiecałem jej, że zrobię wszystko, żebyśmy wyszli na prostą.
Od tamtego wieczoru naprawdę całym sercem zaangażowałem się w szukanie pracy, ale jakoś niczego nie mogłem znaleźć. Albo proponowano mi coś za śmieszne pieniądze, albo poniżej moich kwalifikacji… Tymczasem czas leciał. Siedziałem w domu już trzeci miesiąc i chociaż starałem się być użyteczny, Magda świrowała. Na przemian albo narzekała na to, że mamy coraz mniej kasy, albo na to, że według niej całymi dniami się obijam. Jakoś nie zauważała tego, że mieszkanie jest wysprzątane, zakupy zrobione, a ja podtykam jej pod nos obiadki. Za to kiedy tylko zdarzyło jej się zastać mnie przed telewizorem, albo nie daj Boże usłyszeć, że byłem w ciągu dnia na rowerowej przejażdżce, wpadała w szał.
– Obijasz się i wygodnie ci tak! Ja pracuję, ty sobie sypiasz do południa udając, że szukasz pracy! – wykrzyczała mi w twarz któregoś wieczoru.
Zagryzłem zęby, żeby nie wybuchnąć. „To pewnie hormony robią z niej zołzę” – mówiłem sobie, chociaż było mi coraz ciężej. Naprawdę szukałem pracy, naprawdę się starałem. Obdzwoniłem wszystkich znajomych prosząc o pomoc. Nic. Jednak żona nie wierzyła, że się do tego przykładam.
– Szukasz pewnie jakiejś świetnej oferty, najlepiej od razu skoku na prezesowski stołek! – zarzuciła mi. – W takiej sytuacji powinieneś brać, co się trafia.
– Co ty wygadujesz? Mam brać, co się trafia?! To może się od razu zatrudnię jako kierowca śmieciarki, co?! – huknąłem, a żona znowu się obraziła.
Mijały tygodnie, a ja nadal byłem na lodzie. Przeglądałem dziesiątki ofert dziennie, ale zawsze albo jakaś firma nie pasowała mnie, albo ja firmie… Aż któregoś dnia pojąłem, że Magda miała rację. Zerknąłem na jej zaokrąglony brzuszek i zdałem sobie sprawę, że to już piąty miesiąc, a my nie mamy oszczędności i ledwo wiążemy koniec z końcem, żyjąc z jednej pensji. Wtedy coś się we mnie przełamało, zrozumiałem, jakim byłem egoistą. „Nieważne, jakie mam dyplomy, ile języków znam i ile zarabiałem kiedyś. Muszę utrzymać rodzinę” – pomyślałem.
Zatrudniłem się w hurtowni spożywczej i haruję tam za marne pieniądze, ale czuję, że coś robię. Oczywiście, wciąż wysyłam masę CV do firm z mojej branży, ale zamiast siedzieć na kanapie przed telewizorem, pracuję. Magda to docenia i jest ze mnie dumna. Nawet kiedy przychodzę z pracy sterany, z pękającym z bólu krzyżem, humor mam dobry. Dojrzałem. Przestałem wybrzydzać i wziąłem się z życiem za bary.
Czytaj także:
„Starzy ludzie ciągle tylko narzekają. Obiecałam sobie, że taka nie będę. I słowa dotrzymam!”
„Wstydzę się pokazywać ze swoimi wnukami. Moja córka źle je wychowała”
„Przez pracę kuratora straciłem wiarę w młodzież. Nie chcę mieć własnych dzieci, bo boję się, że wyrosną na przestępców”