„Znajomi i rodzina traktują mój dom jak bar. W każdy weekend wpadają, by się najeść, a ja latam wokół nich jak kelnerka”

kobieta fot. iStock by Getty Images, Mindful Media
„Kumple Przemka to naprawdę fajni goście, a ich dzieciaki są takie grzeczniutkie i dobrze wychowane. Ale kiedy sobie poszli, a ja uporałam się ze zmywaniem naczyń po obiedzie, to czułam się tak, jakbym gołymi rękami przebijała się przez litą skałę”.
/ 24.08.2024 21:15
kobieta fot. iStock by Getty Images, Mindful Media

Gdy w piątkowe popołudnie opuściłam mury szkoły, na dworze panowała już ciemność. Mój plan lekcji w ten dzień był naprawdę napięty – osiem godzin zajęć, a potem jeszcze spotkanie kółka szachowego. Mówiąc krótko, do domu wracałam grubo po szesnastej. Czułam się wykończona, a przecież czekały mnie jeszcze zakupy i porządki przed weekendowymi wizytami gości. Nazajutrz mieli wpaść kumple Przemka, którzy mieszkają w Londynie – małżeństwo z dwójką pociech.

Wszystko na mojej głowie

Musiałam przyszykować jakiś obiad i nie zapomnieć o lodach dla dzieciaków. A w niedzielę zapowiedział się mój brat ze swoją świeżo poślubioną małżonką. Dopiero co wrócili z wakacji w Tajlandii i podobno przywieźli dla nas jakieś upominki z tej podróży. Szczerze mówiąc, nie miałam za bardzo ochoty na dwa dni z rzędu spędzone w towarzystwie, ale jak tu odmówić?

Na zakupach w markecie, jak to zwykle bywa w piątkowe popołudnia, można było pogubić się w tłumie. Kupiłam wszystko, co trzeba na weekend – kaczkę, słoiczek żurawinowego sosu, worek ziemniaków i jeszcze mnóstwo innych rzeczy, które zajęły pół wózka. Taszcząc to wszystko do domu, sapałam jak stary traktor. Kiedy w końcu przekroczyłam próg mieszkania, padłam bez sił na sofę w kurtce i butach. Mąż, który wrócił po kwadransie, zastał mnie właśnie w takim stanie.

– Celinka, a ty co taka rozwalona leżysz? Chodź, pomogę ci zdjąć te buciska… – powiedział.

– Nie mam siły, jestem wykończona – wybąkałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. – Sama sobie poradzę, a ty leć do przedpokoju i rozpakuj zakupy z toreb.

Trzeba było ich zaprosić

Po chwili we dwójkę ugniataliśmy jedzenie, próbując zmieścić je do lodówki. Przy tej okazji gadaliśmy o tym, co jeszcze musimy ogarnąć w mieszkaniu.

– To ja wezmę na siebie odkurzanie i ogarnięcie łazienki – rzucił Przemek.

Westchnęłam i lekko wykrzywiłam usta w uśmiechu. Nie chciałam narzekać, że małżonek nie wspiera mnie wystarczająco, choć i tak lwia część obowiązków spadała na moje barki, zwłaszcza gotowanie. Do tego dochodziło zajmowanie się gośćmi, kiedy już przyszli. No i naturalnie po wszystkim czekało mnie porządkowanie kuchni… Samo wyobrażenie tych zadań sprawiało, że opadałam z sił.

No cóż, wszystko potoczyło się zgodnie z moimi przewidywaniami. Kumple Przemka to naprawdę fajni goście, a ich dzieciaki są takie grzeczniutkie i dobrze wychowane. Ale kiedy sobie poszli, a ja uporałam się ze zmywaniem naczyń po obiedzie, to czułam się tak, jakbym gołymi rękami przebijała się przez litą skałę. Byłam kompletnie padnięta.

Kiedy odwiedzili nas brat z małżonką, nie było to aż tak wyczerpujące, jak poprzednie spotkania, ale i tak męczyło mnie gadanie z Moniką. Żona mojego braciszka pracuje w banku, zna się na malowaniu, kinematografii, sytuacji na świecie i jeszcze wielu innych rzeczach. Pogawędka z nią potrafi nieźle dać w kość. Ona za to wprost uwielbia pogaduchy ze mną, bo myśli sobie, że skoro uczę historii, to nadaję się idealnie do wymiany zdań. Mnie natomiast jej przemądrzałe monologi po prostu nudzą, ale ciągnę rozmowę, bo wypada.

Byłam padnięta

Po weekendzie czułam się bardziej wykończona niż w piątkowe popołudnie, kiedy skończyłam pracę. Sama wizja nadchodzącego tygodnia sprawiała, że robiło mi się niedobrze. Najgorsze w tym wszystkim było to, że następna sobota i niedziela również zapowiadały się pracowicie, bo zaprosiliśmy gości.

– Skoro masz już wszystkiego dosyć, to powiedz Eli, żeby przełożyła wizytę cioci na inny termin – zaproponował Przemek.

– Daj spokój, przekładam ją tak od Bożego Narodzenia – odparłam z westchnieniem. – Ciocia skończyła osiemdziesiąt dwa lata i powtarza, że jeśli teraz się nie zobaczymy, to może zabraknąć nam czasu… Nie martw się, poradzimy sobie.

Idąc po zakupy, by przygotować obiad dla ciotki, uświadomiłam sobie, że wkrótce czeka mnie o wiele większa sprawa. W przyszłym miesiącu Przemek kończy pięćdziesiąt lat, a to oznacza, że muszę zorganizować dla niego naprawdę wypasioną imprezę urodzinową.

Od razu po podjęciu tej decyzji zaczęłam organizować imprezę. Okazało się, że muszę zaprosić aż dwadzieścioro pięcioro gości. Ciągle myślałam o tym, że trzeba będzie usunąć sofę z pokoju dziennego. „Muszę poprosić Przemka, żeby pożyczył krzesła od sąsiadów!” – przyszło mi do głowy.

„A jakie jedzenie przygotować? No tak, mięso na pewno, ale jakie dokładnie? Zaraz, przecież Monika nie je mięsa, pewnie parę innych osób też jest na diecie bezmięsnej, więc muszę coś wymyślić również dla nich. A co z talerzami i szklankami? Nie mam wystarczająco dużo”.

Czułam, że ledwo zipię

Gdy zbliżał się dzień urodzin Przemka, moje nerwy były w strzępach. Liczba spraw do ogarnięcia mnie przytłaczała – prezenty do kupienia, impreza do zorganizowania… A w szkole też był młyn, koniec semestru, ciągłe zebrania, rozmowy z rodzicami, sprawdzanie zaległych prac dzieciaków.

– Słuchaj, ty musisz wszystkich obdzwonić, ja już nie daję rady – wcisnęłam mężowi kartkę z nazwiskami gości.

– Trzydzieści osób?! – nie mógł uwierzyć.

– Nie szło mniej – westchnęłam. – Jak zaprosisz jednych znajomych, to nie wypada olać innych. Nie marudź, tylko do roboty. Ja padam z nóg…

Popatrzył na mnie uważnie, z wyraźną troską w oczach. Doskonale zdawał sobie sprawę z moich planów dotyczących jego urodzin i wielokrotnie dopytywał, w jaki sposób mógłby mi pomóc. Przydzielałam mu jedynie drobne, mało istotne zadania, bo miałam świadomość, że i tak lwią część pracy będę musiała wykonać samodzielnie.

Przemek był totalną łamagą, jeśli chodzi o gotowanie – nadawał się co najwyżej do obierania kartofli. No i oczywiście w tym, co najbardziej upierdliwe, czyli zajmowaniu się gośćmi, nie mógł mnie wyręczyć. W końcu to ja organizowałam imprezę urodzinową dla męża, więc musiałam odgrywać rolę perfekcyjnej gospodyni, czyż nie?

Kolejna impreza…

Jakieś półtora tygodnia przed przyjęciem planowałam wyskoczyć po podstawowe produkty, żeby uniknąć dźwigania całej tony zakupów tuż przed samym wydarzeniem. Przemek czekał w przedpokoju, dzierżąc składany wózek i będąc w pełnej gotowości do wymarszu.

– No to co konkretnie mamy zamiar dziś wrzucić do koszyka? Jakieś napoje, wina, może konserwy z owocami, no i co tam jeszcze wpadnie w oko? – rzucił pytanie.

Zwykłe pytanie, a ja nagle poczułam, jakby świat się walił. Tyle rzeczy do kupienia! Sterty jedzenia, zgrzewki wody, różne napitki, ręczniki papierowe i jeszcze milion innych drobiazgów! Miałam wrażenie, że to mnie przygniata, że oszaleję, a w dodatku czeka mnie jeszcze zebranie nauczycieli w piątek!

– Celinko, co się stało? Nie płacz, słoneczko… Słuchaj, jak nie masz ochoty iść, to ja się tym zajmę, tylko powiedz mi, co mam kupić.

– A jak sobie poradzisz z wyborem kukurydzy w puszce? – rozpłakałam się na dobre.

Ukryłam buzię w rękach i pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Mój mąż usłyszał ode mnie, że wcale nie przepadam za tymi domówkami u nas, bo po nich czuję się wykończona i mam dość, bo tylko muszę wszystkich obsługiwać. Ale zaraz się zreflektowałam, bo dotarło do mnie, że go tym ranię. W końcu to jego urodziny.

– Nie, czekaj… Nie to miałam na myśli… – zaczęłam się wycofywać. – Chcę zorganizować to przyjęcie, daj mi moment, ogarnę się i możemy iść do tego sklepu.

Zaskoczył mnie

Ale Przemek stanowczo stwierdził, że nigdzie nie idziemy. Najwyżej on sam pojedzie jutro. A teraz idziemy do salonu, ja rozsiądę się na sofie i włączę jakiś film, a on idzie przygotować mi coś do jedzenia. Tym razem nie protestowałam. To jego dzień. Ma pełne prawo, aby celebrować go według własnego uznania.

Kolejnego dnia musiałam zostać w pracy do ósmej wieczorem z uwagi na zebranie grona pedagogicznego. Wielokrotnie próbowałam się dodzwonić do Przemka, aby mu o tym przypomnieć, jednak bezskutecznie. Kiedy padnięta i wygłodniała wróciłam do domu, czekał na mnie ciepły posiłek, a mąż siedział przy stole. Na blacie leżała biała koperta.

– Co to? – zapytałam z zaciekawieniem.

– Niespodzianka – odparł z uśmiechem. – Z okazji moich pięćdziesiątych urodzin.

„O kurczę! Zupełnie wyleciało mi z głowy, żeby kupić prezent!” – uświadomiłam sobie z nagłym ukłuciem. W sercu poczułam mieszankę irytacji i przykrości. Zajrzałam do środka koperty. Była tam kartka z potwierdzeniem rezerwacji pokoju w pensjonacie w Krynicy Górskiej. Zerknęłam na termin pobytu i aż zamrugałam ze zdziwienia.

– A przyjęcie?

To był wspaniały pomysł

– Nic z tego, skarbie – odpowiedział, kręcąc przecząco głową. – Od jakiegoś czasu patrzę na ciebie i widzę, że ledwo zipiesz, a to wszystko przeze mnie. Nie chcę już tak dłużej. Chcę jechać z tobą w góry i tam świętować moje pół wieku. To jest mój wymarzony prezent urodzinowy, niczego więcej mi nie trzeba. A co do imprezy, to wolałbym zaprosić cię po prostu na romantyczną kolacyjkę do knajpki. Nie możesz mi tego odmówić, to moje marzenie – rzekł z szerokim uśmiechem na twarzy, wymachując trzymaną w ręku kopertą.

– O rany, znowu ktoś ma przyjść? – westchnęłam z rezygnacją.

– Wiesz, nawet nie zdążyłem nikogo zaprosić, bo ta myśl zaświtała mi tuż po tym, jak wpadła do nas twoja ciocia. Miałem wątpliwości, ale kiedy wczoraj przed wyjściem po zakupy zalałaś się łzami, dotarło do mnie, że to będzie strzał w dziesiątkę.

Początkowo sądziłam, że to nie na miejscu i moja rodzina oczekuje, że zaproszę ich na imprezę. Czułam się winna, bo myślałam, że próbujemy uniknąć naszych obowiązków. Jednak po chwili dotarło do mnie, że mój mąż ma słuszność. To była jego uroczystość i mógł ją celebrować w taki sposób, jaki mu odpowiadał.

Pobyt w górach okazał się fantastyczny. Zrelaksowałam się i wreszcie nie miałam poczucia żadnego przymusu. Jednak największą frajdę sprawiły mi wizyty w knajpkach. Nie chodziło nawet o same posiłki czy klimat, ale o to, że nareszcie mogłam usiąść i być obsługiwana przez kogoś innego. Nie musiałam nikogo zabawiać gadką, mogłam po prostu pogawędzić z własnym małżonkiem.

We wrześniu kończę pięćdziesiąt lat. Mam już pomysł, jak wspólnie świętować tę okrągłą rocznicę!

Celina, 49 lat

Czytaj także:
„Teściowa dała mi tak popalić na wakacjach, że nie chcę jej znać. A mój mąż wcale mnie nie bronił”
„Na wakacjach wytańczyłam sobie wymarzony romans. Okazało się, że mój piękny Hiszpan nie tylko ze mną wykręcał piruety”
„Gdy mąż zachorował, szybko odeszłam do młodego kochanka. Sąsiedzi do dziś spluwają na mój widok”

Redakcja poleca

REKLAMA