„Znajome mają mnie za wyrodną matkę, bo ubieram dzieci w lumpeksach. Ich muszą mieć wszystko nowe, z drogimi metkami”

kobieta w sklepie fot. Getty Images, Maskot
„W tym momencie na jej twarzy zaczęła malować się swoista mieszanka zaskoczenia i pogardy. Jednak u niektórych samo słowo >>lumpeks<< wywołuje obrzydzenie. Jakbym mówiła o zakaźnej chorobie”.
/ 25.03.2024 19:15
kobieta w sklepie fot. Getty Images, Maskot

Coraz trudniej jest mi oprzeć się wrażeniu, że dla niektórzy rodzice wychowują swoje dzieci pieniędzmi, nie wartościami i zasadami. Moje koleżanki kupują dziecięce ubrania w markowych butikach, bo przecież ich skarby zasługują na wszystko, co najlepsze. Sama mam do tego inne podejście.

Pieniądze nie są najważniejsze

Dla mnie najważniejsze jest, by Marysia i Adaś chodzili ciepło, schludnie i wygodnie odziani, a zamiast drogimi ubraniami, wolę obdarzać je swoim czasem i miłością. Czy to czyni mnie i mojego męża złymi rodzicami? Nie, wcale tak nie uważam, ale niektórzy najwyraźniej mają inny pogląd na ten temat. Niedawno usłyszałam nawet, że jestem wyrodną matką.

Uwielbiam ten czas, gdy zima zaczyna się wycofywać, ustępując miejsca wiośnie. Gdy znika smród palonego węgla, a powietrze wypełnia zapach budzącej się ze snu przyrody. Mogę wtedy usiąść na ławce i tak po prostu rozkoszować się dniem.

To był piątek. Od rana na bezchmurnym niebie świeciło słońce, więc stwierdziłam, że to doskonała okazja, by zostawić samochód na parkingu przed blokiem i pójść pieszo na zakupy. Wybrałam dłuższą drogę przez park. Tak po prostu, dla własnej przyjemności. Przysiadłam na ławce i napawałam się dźwięczną melodią ptasiego śpiewu, gdy mój spokój zmącił znajomy głos.

Jolka? Nie widziałam cię całe wieki” – usłyszałam. To była Andżelika, matka Ani, z którą moja córka chodzi do tej samej klasy. Przysiadła się i zaczęła wypytywać, co u mnie. Doskonale wiedziałam, dokąd zmierza zainicjowana przez nią rozmowa. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, wyjęła z torebki telefon i ani się obejrzałam, już podsunęła mi go pod nos. 

Patrzyła na mnie jak na trędowatą

– Popatrz, jak moja niunia fantastycznie wygląda w tej kreacji – powiedziała, pokazując mi zdjęcie swojej córki na Instagramie. – Ta fotka zebrała już ponad dwieście polubień. A patrz na te komentarze! Wszyscy są zachwyceni!

– Rzeczywiście, wygląda świetnie – odpowiedziałam, chyba bardziej z grzeczności niż z przekonania, bo na prezentowane mi zdjęcie tylko rzuciłam okiem. – Od razu widać, że sporo wydałaś na te ciuchy – dodałam, czyniąc zadość jej oczekiwaniom.

– No jasne! Przecież to Gucci! – oznajmiła z dumą. – Sama sukieneczka kosztowała prawie trzy tysiące, ale było warto, jak zresztą widać.

– Nie szkoda ci pieniędzy? – zapytałam z autentycznym zaciekawieniem. – Przecież dzieci w wieku Ani rosną jak na drożdżach i jestem przekonana, że za rok już jej nie założy.

– Cóż, zawsze mogę sięgnąć po kartę kredytową męża i kupić jej coś nowego – stwierdziła i zaniosła się gromkim śmiechem. – Mam pomysł. Jutro jadę z Anią do tej nowej galerii. Podobno mają świetne kurtki na okres przejściowy. Może zabierzesz Marysię i Adasia i pojedziesz z nami?

– Rzeczywiście muszę kupić im coś wiosennego, ale chyba udamy się do innego sklepu.

– Do którego? Chętnie odkryję nowe miejsca.

– W lumpeksie na Targowej mają jutro dostawę towaru. Jeżeli chcesz, możecie jechać z nami.

W tym momencie na jej twarzy zaczęła malować się swoista mieszanka zaskoczenia i pogardy. Wcześniej nie wiedziała, że ubieram dzieci w sklepach z używaną odzieżą. Nic dziwnego. Marysia i Adaś zawsze wyglądają schludnie, a po ich ubraniach wcale nie widać, że wcześniej miały innego właściciela. Jednak u niektórych samo słowo „lumpeks” wywołuje obrzydzenie. Jakbym mówiła o zakaźnej chorobie.

– Chyba jednak pojedziemy do galerii – powiedziała i spojrzała na zegarek. – O rany, to już ta godzina? Muszę iść. Miło było cię spotkać – stwierdziła i podniosła się z ławki.

Moje dzieci nie mają kompleksów

Fakt, że ubieram dzieci w second-handach, wcale nie sprawia, że czuję się gorsza. Ja i mój mąż nie jesteśmy bogaci, ale nie narzekamy. W naszym domu nigdy niczego nie brakuje. Zawsze mamy co włożyć do garnka i nie zdarza się nam spóźniać z opłatami za mieszkanie czy media. Rokrocznie możemy pozwolić sobie na wakacyjny wyjazd i choć zamiast egzotycznego kurortu wybieramy agroturystykę, zawsze bawimy się świetnie. My i nasze dzieci.

Nie stać nas na najmodniejsze kreacje dla Marysi i Adasia, ale bez problemu moglibyśmy ubierać nasze pociechy w sieciówkach. To, że całą rodziną chodzimy do lumpeksów, jest naszą świadomą decyzją. Po prostu, oboje uważamy, że wydawanie worka pieniędzy na ubrania, z których dzieci wyrosną po kilku miesiącach, jest co najmniej nieracjonalne. Przecież w sklepach z odzieżą na wagę nierzadko można znaleźć rzeczy, które były noszone najwyżej kilka razy, a trafiają się też całkowicie nowe ciuchy, zawsze za ułamek sklepowej ceny. Dzięki temu możemy regularnie wymieniać dzieciom ich garderobę, a maluchy mają masę frajdy z nowych ubrań.

Tak, zakupy w lumpeksie sprawiają im ogromną frajdę. Wychowujemy nasze pociechy na wartościowych ludzi i staramy się im wpajać, że drogie gadżety i metki na ciuchach nie czynią ludzi wartościowszymi. Nasze podejście procentuje. Marysia ma dziewięć lat, a Adaś jest od niej rok młodszy, ale już teraz rozumieją, że ci, co noszą się jak dzieci gwiazd kina, nie są od nich lepsi, a ci, co mają mniej, nie są gorsi.

To zabawne, że potrafią zrozumieć to dzieci, które dopiero za kilka lat wkroczą w okres dojrzewania, a dorośli i teoretycznie rozsądni ludzie nie potrafią tego pojąć. Rozmowa z Andżeliką ściągnęła na mnie lawinę krytyki. Krytyki, która nijak ma się do tego, jaką jestem matką.

Zachowały się gorzej niż dzieci

Jeszcze tego samego dnia zabrałam dzieci na plac zabaw, na którym bawią się wszyscy ich koledzy i koleżanki. Gdy moje pociechy oddały się szaleństwom na zjeżdżalni, ja przysiadłam się do Patrycji i Karoliny, moich znajomych. Wtedy się zaczęło, bo zarządzana przez Andżelikę poczta pantoflowa działa sprawnie niczym dobrze naoliwiona maszyna. 

– Jolka, kupiłaś Adasiowi świetne spodnie – powiedziała Karolina i nawet nie próbowała ukryć ironii. – Zastanawiam się, ile kosztowały.

– A raczej ile ważyły – poprawiła ją Patrycja, podbijając jej ironię do poziomu kiepskiego sarkazmu.

– Dziewczyny, czy którejś z was coś leży na wątrobie? – zapytałam zirytowana ich zachowaniem. – Bo jeżeli chcecie mnie o coś zapytać, to po prostu to zróbcie.

– To nic takiego, tylko...

– Tylko co?

– Słyszałyśmy, że ubierasz dzieci w lumpeksach – wydusiła Patrycja.

– Tak i nie widzę w tym niczego złego – stwierdziłam, co zresztą było zgodne z prawdą.

– Nie brzydzisz się? – zapytała Karolina. – Przecież nie wiadomo, kto nosił te ciuchy.

– Nie, nie brzydzę. Mam w domu pralkę i wiem, jak z niej korzystać.

– Tak, ale sam fakt, że inne dzieci miały to na sobie... Bleee... Ohyda! – wyjęczała Patrycja i skrzywiła się.

Nowych ubrań nie trzeba prać – dodała Karolina i zrobiła zadowoloną minę, jakby przekazała mi objawioną prawdę.

– A nie pomyślałyście, że nowe ciuchy też przecież są przymierzane? Nie przeszło wam przez myśl, że zanim je kupicie, zakładają je na siebie inne dzieci?

– Może i tak, ale przynajmniej mają markową metkę – pyszniła się Patrycja. – Dziecko musi dobrze wyglądać. W końcu nie mogę pozwolić, by ludzie pomyśleli, że oszczędzam na mojej Asi.

Starałam się powstrzymać śmiech, ale nie mogłam. To po prostu było silniejsze ode mnie.

– Co cię tak rozbawiło, jeżeli mogę wiedzieć? – zapytała.

– Twoje słowa, oczywiście – odpowiedziałam, ocierając łzy.

– Nie wydaje mi się, żebym powiedziała coś śmiesznego.

Niech im pójdzie w pięty

Nawet nie siliłam się na delikatność. Gdy ktoś zarzuca mi, że skąpię na utrzymanie własnych dzieci, zamieniam się w jędzę, która nie gryzie się w język.

– Nie? A pamiętasz, jak niedawno zachwycałaś się sukienką, którą Marysia miała na sobie na urodzinach Asi? Pamiętasz, jak zimą mówiłaś, że w puchowym kombinezonie wygląda uroczo jak aniołek? Wtedy podobały ci się te rzeczy, bo nie wiedziałaś, że kupiłam je w lumpeksie. Teraz, gdy Andżelika powiedziała ci o tym, zmieniasz narrację. To samo dotyczy ciebie, Karolina.

Nie mogłam się powstrzymać i postanowiłam wygarnąć im wszystko.

– Zawsze wychwalałaś mój gust, a nagle zaczynasz się ze mnie nabijać. Chyba już zapomniałaś, jak w zeszłym roku wzięłaś ode mnie worek ciuchów, które były już za małe na Adasia, ale pasowały na Kamila. Wiecie co? Może i ubieram dzieci w lumpeksie, ale przynajmniej dbam, by zawsze miały na sobie ubrania w odpowiednim rozmiarze i dostosowane do pogody. Czy wy możecie powiedzieć to samo? Bo ta modna kurteczka, którą ma na sobie Asia, chyba ma już trochę za krótkie rękawy.

– Jak śmiesz... – próbowała przerwać mi Karolina, ale uciszyłam ją gestem dłoni.

– A buty Kamila? Ładne i na pewno drogie, ale chyba za cienkie na tę pogodę – dokończyłam. – Możecie sobie myśleć, co tylko chcecie, mam to w nosie. Ale niech żadna z was nie ośmieli się znowu zarzucić mi, że nie dbam o swoje dzieci.

Bez słowa podniosły się z ławki. Zabrały Asię i Kamila i wyszły z placu zabaw. Za plecami usłyszałam, jak Patrycja nazywa mnie wyrodną matką, a Karolina stwierdza, że moją rodziną powinien zająć się MOPS. Śmiechu warte!

Czytaj także:
„Teściowie testują moją wytrzymałość. Najpierw kpili z mojej kuchni, potem pracy, a teraz chcą odebrać mi dzieci”
„Mój syn ma dwie twarze, a ja nie wiem, która jest prawdziwa. W domu jest tyranem, a w pracy aniołem”
„Mąż mnie wrobił i zmusił do adopcji dziecka. Przez 25 lat dawałam odczuć Marcinowi, że go nie kocham”

Redakcja poleca

REKLAMA