„Teściowie testują moją wytrzymałość. Najpierw kpili z mojej kuchni, potem pracy, a teraz chcą odebrać mi dzieci”

smutna kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Ich antypatia do mnie w ogóle nie minęła. Nadal na każdym możliwym kroku próbowali wbijać mi szpilę, umniejszać moje osiągnięcia i dawać do zrozumienia synowi, że popełnił poważny błąd, wiążąc się akurat ze mną”.
/ 22.03.2024 11:15
smutna kobieta fot. Getty Images, Westend61

Nie wiem czym była spowodowana niechęć moich teściów do mnie. Za cel postawiali sobie zrujnowanie mi życie. Dążyli do tego krok po kroku. Udało im się, teraz jestem strzępkiem człowieka.

Rodzice Emila od początku mnie nie lubili

Pamiętam, gdy mój chłopak po raz pierwszy zaprosił mnie do swojego domu. Spotykaliśmy się już niemal przez rok i Emil już dawno poznał całą moją rodzinę. Tłumaczyłam sobie to jednak tym, że mój dom rodzinny znajdował się zaledwie 50 kilometrów od miasta, w którym wspólnie studiowaliśmy. A jego bliscy mieszkali niemal na drugim końcu Polski. Ich reakcja wyprowadziła mnie jednak z błędu i szybko uświadomiłam sobie, dlaczego mój luby tak odwlekał to oficjalne spotkanie. Do jego rodziców wybraliśmy się na weekend, ale nie zostaliśmy dobrze przyjęci.

Atmosfera przy powitalnym obiedzie była nie do pozazdroszczenia. Nie, nie była drętwa. To mogłabym jeszcze zrozumieć, bo ludzie różnie reagują na obcych i czasami potrzebują nieco więcej czasu, żeby wzajemnie się poznać. Ale pani Barbara zwyczajnie patrzyła na mnie z niesmakiem i pozwalała sobie na niemiłe komentarze, a pan Rafał całkowicie mnie ignorował, zwracając się głównie do syna.

– I co zamierzasz robić po przyszłorocznej obronie? Wracasz do nas czy zostajesz w K.? Bo wiesz, ostatnio rozmawiałem z Ryśkiem i chętnie weźmiemy cię do spółki w naszej firmie – zwrócić się do syna. – A pamiętasz jaka ta jego córcia ładna i dobrze wychowana. To świetny materiał na przyszłą synową – mrugnął do Emila okiem, całkowicie ignorując moje zdziwione spojrzenie.

Złośliwe komentarze zdarzały się przy każdej kolejnej wizycie. Rodzice  mojego chłopaka chcieli, żeby wrócił do domu i zaczął spotykać się z Kamilą, czyli córką wspólnika pana Rafała. Marzyło się im chyba połączenie rodzinnych fortun – chociaż słowo to było wyraźnie ponad stan faktyczny, ponieważ do milionerów nie należeli. Prowadzili po prostu niewielkie przedsiębiorstwo transportowe obsługujące lokalne dostawy. W ich mniemaniu byli jednak lokalną elitą, do której zupełnie nie pasowałam. Moja mama sprzedawała w sklepie mięsnym, a tata był listonoszem. Dla moich przyszłych teściów oznaczało to po prostu niższą klasę społeczną.

– Ona specjalnie się przy tobie kręci, synu – kiedyś podsłuchałam rozmowę pani Basi z Emilem. – Pochodzi z biednej rodziny, nie może liczyć na żadne wsparcie. Wymyśliła sobie, że upoluje bogatego męża i będzie ustawiona na całe życie. Uważaj, żeby ci przypadkiem w ciążę nie zaszła – dodała.

Nie mam pojęcia, co mój chłopak odpowiedział matce, bo zwyczajnie wtedy uciekłam i płakałam niemal przez godzinę. Rzeczywiście, moi rodzice do bogatych nie należeli, ale nie pochodziłam przecież z żadnej patologii. Nie miałam rodzeństwa, rodzice mieli jeszcze dom po dziadkach, uczciwie pracowali i odłożyli pewne oszczędności, żeby mi pomóc na starcie w dorosłośćDo tego kończyłam właśnie farmację i byłam pewna, że znajdę pracę w swoim zawodzie. No, ale dla państwa W. byłam tylko dziewuchą polującą na ich synka i majątek teściów.

Po ślubie rozpoczęliśmy wspólne życie

Mimo tej wyraźnej niechęci rodziców, po studiach Emil mi się oświadczył i wzięliśmy ślub. Kochałam go i nie chciałam rezygnować ze swojego szczęścia ze względu na wrednych teściów. Zwłaszcza, że moja druga połówka wyraźnie mnie broniła.

– Nie przejmuj się tak Anita słowami mojej matki. Wymyślili sobie wspólnie z ojcem coś z tą Kamilą i dlatego złoszczą się, że postawiłem na swoim. Nie mówiąc już o tym, że Kamila też ma narzeczonego i ani jej w głowie słuchać rodziców w sprawach randek – tłumaczył mi i mocno przytulił, gdy zaczęłam histeryzować po kolejnej wizycie u teściów.

Dopóki od rodzinnego domu mojego męża dzieliły nas setki kilometrów, układało się nam całkiem dobrze. Na swoje nieszczęście dałam się mu jednak przekonać do przeprowadzki.

– Po co mamy pół życia spłacać kredyt za ciasne mieszkanko w bloku i wypruwać sobie żyły, gdy raty wzrosną. Mamy przecież dom po mojej babci. Wystarczy jedynie go nieco odświeżyć, wymienić meble i możemy wić swoje przytulne gniazdko w pięknym miejscu – kusił.

– Ale to jest zaledwie 10 kilometrów od twoich rodziców – zdołałam jedynie wydukać.

– To jest naprawdę logiczne rozwiązanie. Parter z użytkowym poddaszem, cały ogród do dyspozycji, piękny taras. Jaki jest sens, żebyśmy tutaj mieszkali? Ty pracę w aptece znajdziesz także na miejscu. Ja też dam sobie radę. Zbudujemy tam prawdziwy raj dla naszych dzieci – tłumaczył mi.

– Ale twoi rodzice mnie nie lubią – powiedziałam niczym mała dziewczynka, ponieważ wizja mieszkania tuż obok nich naprawdę mnie przerażała.

– Anita, bądź dorosła. Nie pozwolimy, żeby matka i ojciec weszli nam na głowę. Zresztą oni mają swoje sprawy i nie mają czasu, żeby wtrącać się do naszego życia.

No i dałam się przekonać. To był jednak poważny błąd i naprawdę mogłam posłuchać intuicji, która podpowiadała mi, że takie rozwiązanie nie jest dobrym pomysłemJa wprawdzie znalazłam pracę w aptece w pobliskim miasteczku, ale pensja była tam o wiele niższa niż moje dotychczasowe wynagrodzenie. Emil skusił się na propozycję ojca i zaczął pracę w rodzinnej firmie. Mimo że próbowałam mu tłumaczyć, że to złe rozwiązanie.

– W ten sposób będziemy od nich zależni. Chcesz, żeby ojciec i matka mówili ci, że wszystko co mamy, zawdzięczamy im? – pewnego dnia, po kolejnym niemiłym komentarzu teściowej rzuconym w moją stronę, już nie wytrzymałam.

– A co mam robić? Widzisz, że tutaj atrakcyjnych ofert jest jak na lekarstwo. Mam w imię wydumanego honoru iść układać kostkę brukową czy zatrudnić się przy wywozie śmieci? – zaczął krzyczeć mój mąż. – Ta firma będzie przecież kiedyś moja. W ten sposób dobrze zarabiam, rozwijam biznes i pracuję na swoim.

Z jednej strony, przyznawałam mu rację. Z drugiej jednak wiedziałam, że związanie naszej codzienności z teściami na pewno dobrze się nie skończy. Zwłaszcza, że ich antypatia do mnie w ogóle nie minęła. Nadal na każdym możliwym kroku próbowali wbijać mi szpilę, umniejszać moje osiągnięcia i dawać do zrozumienia synowi, że popełnił poważny błąd, wiążąc się akurat ze mną.

Teściowie wciąż mącili w moim związku

Gdy skończyliśmy remont salonu i udało się nam nieco zadomowić, postanowiliśmy zaprosić ich na niedzielny obiad. Starałam się z całej siły, żeby posiłek był naprawdę pyszny. Wiedziałam, że teść jest tradycjonalistą i dla niego żadne egzotyczne potrawy nie wchodzą w grę. Postanowiłam więc, że podejmę ich tradycyjnie. Przygotowałam po prostu rosół z makaronem, ziemniaki z pieczenią wieprzową i kilka rodzajów surówek do wyboru.

– Ale ta zupa jest tłusta – teściowa od razu przystąpiła do ataku. – Nie umiesz gotować rosołu? Co ty tam w ogóle dodałaś? Jak chcesz, to dam ci przepis i poćwiczysz ze mną w kuchni. Nie wyobrażam sobie, co mój syn je na co dzień – gderała po swojemu.

– A co to takie zielone pływa? – dodał teść, który na co dzień wcale nie interesował się gotowaniem i po prostu zjadał wszystko, co podsuwała mu teściowa.

Pieczeń była zbyt sucha. Do tego za słona i niesłona zarazem. Jak to możliwe? Ano tak, że nasi goście chyba nie uzgodnili wersji. I Barbara oskarżyła mnie, że mięso jest bardzo słone i praktycznie nie da się go z tego powodu jeść. A pan Rafał, który akurat wyszedł na chwilę do łazienki, po powrocie stwierdził, że w tym domu chyba w ogóle nie używa się soli i to chyba jakaś nowa moda wśród tych młodych.

Czego bym nie przygotowała, wszystko było dziwne i nie tak dobre jak w rodzinie Emila. Kpienie z mojej kuchni stało się ich tradycją. Wigilijne uszka i sałatka warzywna, które zawiozłam do nich na święta, trafiły po prostu do kosza. Ale to nie był jedyny problem. Wredni teściowie doczepili się także mojej pracy.

– A ile ty tam w ogóle w tej aptece zarabiasz? – teściowa, swoim zwyczajem, zaczęła tyradę na temat biednego synka, który tak męczy się z taką niedobrą żoną jak ja. – Jaki ma sens kończyć pięć lat studiów, żeby stać za ladą i obsługiwać marudnych klientów? Też sobie kierunek wybrałaś. Przecież do sklepu mogłaś iść zaraz po ogólniaku, a tam też byś podawała towar z półek.

Jeszcze gorsze jazdy zaczęły się, gdy urodziłam córeczki. Wnuczki stały się kolejną kością niezgody pomiędzy mną, a ich dziadkami. Kochająca babcia od samego początku wtrącała się w ich wychowanie, cały czas mnie pouczając i wprowadzając swoje własne zwyczaje w miejsce moich.

Teściowa cały czas podburzała mój autorytet w oczach dziewczynek. Kupowała im drogie prezenty, twierdząc, że musi dbać o wnuczki, bo przecież mamy nie stać, żeby zapewnić im wszystko, co najlepsze. Gdy ja starałam się ograniczać w diecie córek słodycze, babcia wciskała im kolejne ciasteczka, wafelki i czekoladki.

Te ciągłe przepychanki z teściową wykończyły mnie psychicznie. W końcu udało się jej także podburzyć swojego syna przeciwko mnie. Coraz częściej pomiędzy nami wybuchały kłótnie. Emil przestał się angażować w jakiekolwiek prace w domu, twierdząc, że jego matka sama dawała sobie radę z dziećmi. Jestem pewna, że to ona tłumaczyła mu, że ja na urlopie macierzyńskim powinnam zajmować się wszystkim i nie potrzebuję żadnej pomocy.

Rodzice Emila dopięli swego

Jednak te drobne przepychanki i kłótnie o codzienne sprawy na pewno nie rozbiłyby mojego małżeństwa. Rozbiła je zdrada mojego męża. Z kim? Z Kamilą. Tak, dokładnie tą Kamilą. Córką wspólnika teściów, z którą starali się go swatać od samego początku. Myślę, że teraz też przyłożyli rękę do tego związku i cieszą się, że w końcu udało się im zrealizować plany.

Teraz razem z dziewczynkami mieszkam u moich rodziców i staram się na nowo ułożyć sobie życie. W sądzie na razie toczy się sprawa rozwodowa i o podział majątku. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że teściowie próbują odebrać mi dzieci.

– Prawa rodzicielskie powinien otrzymać nasz syn. My lepiej zajmiemy się dziewczynkami niż ty – powiedziała mi Barbara ze złośliwym uśmiechem.

Próbują zrobić ze mnie złą matkę. Nieodpowiedzialną, rozchwianą psychicznie i nie nadającą się do zbudowania dzieciom bezpiecznego domu. Jednak jestem pewna, że to im się nie uda. Już nauczycielka z przedszkola, wychowawczyni ze szkoły i dawna sąsiadka zgodziły się zeznawać przed sądem na moją korzyść.

Wrednym teściom w końcu udało się rozbić moje małżeństwo. Ale nie uda się im odebrać mi dzieci. O dziewczynki będą walczyć jak lwica.

Czytaj także:
„Spadłam z krzesła, bo dostałam listę prezentów dla 5-latki. Kuzynka życzyła sobie ciuchy i zabawki za kilkaset złotych”
„Dziadek był hulaką i lekkoduchem. Gdy zostawił rodzinę dla innej kobiety, nie wziął ze sobą nawet majtek”
„Nie szukałam tatusia dla mojego synka. Przypadek sprawił, że obcy facet skradł jego serce i moje”

Redakcja poleca

REKLAMA