„Zmusiłam swojego faceta do ślubu. Wesele było katastrofą zakończoną bójką i doprowadziło do rozwodu”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„To od samego startu było skazane na porażkę. Wymuszałam na nim obietnicę zaręczyn, marzyłam o zupełnie innym weselu, a do tego jeszcze ta awantura na przyjęciu. Przez długi czas nie mogłam ogarnąć myśli. Chyba gorzej być nie mogło...”.
/ 26.02.2024 20:30
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Kiedy w Damianie i we mnie zaczęło dojrzewać przekonanie, że na pewno jesteśmy dla siebie stworzeni, że chcemy razem się zestarzeć, naturalnie zaczęliśmy rozmawiać o ślubie. Nasze zdania na ten temat trochę się różniły.

Wymusiłam oświadczyny

Damian marudził, że żaden dokument nie zmieni sytuacji i jeśli ludzie naprawdę się kochają, to po co im te wszystkie formalności w urzędzie czy w kościele. Nie mówiąc już o weselu. Ja, być może z powodu mojego tradycyjnego wychowania, sprzeciwiałam się, mówiąc, że to jest sprawa dojrzałości, odpowiedzialności za rodzinę i deklaracji, że jesteśmy w stanie iść razem przez  dorosłe życie.

Po pięciu latach bycia razem po raz pierwszy pokłóciliśmy się właśnie na ten temat. Jako dziewczyna, miałam przygotowane nie tylko argumenty słowne i ostatecznie namówiłam Damiana na dość niezgrabne oświadczyny. Mój przyszły mąż jak zepsute radio ciągle powtarzał, że to właśnie małżeństwa prowadzą do rozwodów. Jakże prorocze to były słowa...

Kiedy w końcu osiągnęliśmy porozumienie i postanowiliśmy, że staniemy na ślubnym kobiercu, zaczęliśmy dyskutować o tym, jak powinien wyglądać nasz ślub i wesele. Musieliśmy znaleźć kompromis pomiędzy wielką mszą i huczną imprezą dla 200 osób, a skromnym posiłkiem dla rodziców i rodzeństwa po wyjściu z urzędu stanu cywilnego.

Lista gości była wyzwaniem

Trochę zmartwiliśmy nasze rodziny, kiedy powiedzieliśmy im, że to jednak będzie ślub cywilny, ale nadrobiliśmy trochę punktów informacją, że zdecydowaliśmy się na całkiem spore wesele, bo aż na osiemdziesiąt osób. Ale bez żadnego klauna z kamerą, bez nagrywania!

Postanowiliśmy, że nasze wesele ma być zachowane we wspomnieniach gości i ewentualnie na ich prywatnych telefonach, a nie na wymuszonych nagraniach. Gdy zaczęliśmy się ze sobą zgadzać, znowu pojawiło się kolejne źródło konfliktu. Pewnego dnia usiedliśmy, żeby zrobić listę gości.

Moja mama była naszym głównym doradcą, ciągle podsuwając nam kolejne, coraz to bardziej niedorzeczne pomysły.

— Powinniśmy zaprosić wujka Wojtka i ciocię Helę — proponowała na przykład. — Byliśmy u nich na ślubie. To było jakoś w połowie lat siedemdziesiątych…

— Mamusiu, to wy tam byliście, nie ja — machałam ręką zrezygnowana. — To przecież moje wesele.

— Nie możemy tak zrobić, to przecież rodzina...

— Czyjaś na bank, ale czy nasza? Jakiś tam kuzyn, dziesiąta woda po kisielu. Mamusiu, błagam cię…

Damian nie mógł przestać się śmiać, słuchając naszych kłótni. On sam miał już od jakiegoś czasu przygotowaną małą listę swojej rodziny i znajomych, którzy mieli uczestniczyć w naszej radosnej uroczystości.

Nie wiedziałam, co zrobić z ciocią

Ale atmosfera zrobiła się poważna, kiedy przyszło do cioci Marcysi, ukochanej kuzynki mojej mamy. Ta biedna kobieta utknęła w nieszczęśliwym związku z emerytowanym żołnierzem, wujkiem Włodkiem. Ona nigdy nie narzekała na swój los, ale wszyscy wiedzieliśmy, że u nich w domu nie było zbyt wesoło.

Włodek nie był typem, który by często nadużywał alkoholu, ale jak już coś wypił, to robił się niemiły. Nie mieli dzieci, co było powodem wielkiego niezadowolenia wujka. Kłótnie zdarzały się u nich praktycznie codziennie. Nie mieliśmy pewności, czy dochodziło do przemocy fizycznej, ale nikt nie wykluczał, że tak mogło być. Kiedy sugerowaliśmy cioci, żeby w końcu dała sobie spokój z tym typem i rozwiodła się, ona zawsze odpowiadała, że przecież obiecała mu wierność przed Bogiem. No więc cóż, musieliśmy zaprosić ich oboje. Myśleliśmy, że ciocia trochę się rozluźni. A może Włodek tym razem napije się na imprezie na wesoło i wszyscy będą zadowoleni?

Wszystko było już gotowe na ślub: lista gości, jedzenie, muzyka, skromna sukienka ślubna i obrączki z białego złota. Teraz tylko pozostało czekać na ten wielki moment.

Nadszedł nasz dzień

Rozpoczął się jak każdy inny dzień, od wschodu słońca. Było naprawdę pięknie. Nie lało. Nikt nie zaczął panikować ani nie zasłabł. Obrączek nie zgubiliśmy. Buty nie obcierały. Bukiet został dostarczony. Wszystko szło zgodnie z planem. Jedyne, co trochę namieszało, to zbyt długa ceremonia w urzędzie cywilnym, bo pani kierowniczka postanowiła przemówić do nas jak na mszy – jakby chciała zrekompensować nam brak kazania od księdza.

W końcu jednak założyliśmy obrączki, a ona dała nam zielone światło na pierwszy małżeński pocałunek. Na pewno wyglądało to ślicznie, ale na chwilę musiałam przyznać Damianowi rację. To było trochę groteskowe... Po co kochającym się ludziom taka szopka?!

Ale i tak wszystko szło jak po maśle. Pierwsza część imprezy zaczęła się jak zazwyczaj - wszyscy się ze sobą zapoznawali, przełamywali pierwsze lody, trochę nieskładnie tańczyli do muzyki z płyt, które sami wybraliśmy, żeby żadna kapela nie wciskała nam swoich coverów znanych hitów.

Niektórzy goście już się znali

Do pierwszego ciekawego momentu doszło, kiedy przedstawiali się sobie wujek Włodek i Andrzej, kuzyn Damiana. Andrzej spojrzał na męża cioci Marcysi i rzucił:

– My się już chyba znamy...

Wujaszek Włodek, jakiś taki spokojny, jak na swoje standardy, powiedział, że zupełnie sobie nie przypomina, ale że można wrócić do tego tematu kiedy indziej. Impreza, taniec, alkohol, półmiski pełne jedzenia – wszystko było zgodnie z tradycją. To pewnie dlatego Damian, podczas jednego z tańców, szepnął mi do ucha żartobliwie:

– Szkoda, że nie jesteśmy na wsi i przed knajpą nie ma płotu. Przydałaby się jakaś bitwa na sztachety...

Masz nieraz takie głupie pomysły, mężu... – odpowiedziałam. – I że ja za ciebie wyszłam?

– Tak, to już się stało. Nie ma odwrotu.

Najwięcej alkoholu na imprezie wypił zdecydowanie wujek Włodek i, co zaskakujące, kuzyn Andrzej. Późnym wieczorem obaj postanowili się przewietrzyć. Kiedy wrócili, wszyscy byli zdziwieni, niektórzy przestraszeni, inni zasmuceni, a ja, nie ma co ukrywać, prawie dostałam zawału.

Rozpętała się awantura

Krzyki dwóch facetów przebiły się przez głośne dźwięki muzyki, a po chwili Andrzej, kuzyn, po otrzymaniu ciosu w twarz wylądował na jednym ze stołów. Dźwięk rozbijanych talerzy mieszał się z wrzaskiem kobiet na weselu. Andrzej z determinacją podniósł się i uderzył Włodka w brzuch. Wujek jęknął, ale jeszcze dał radę odpowiedzieć młodszemu rywalowi – biała koszula Andrzeja była teraz obsypana kroplami krwi z rozbitego nosa. Wtedy wkurzony Andrzej przeszedł do ofensywy, uderzając we Włodka jak w bęben i mamrocząc coś o karze, straconej młodości i czymś jeszcze.

Kiedy zabrał się za kopniaki, reszta osób, które do tej pory stały jak sparaliżowane, zdecydowały, że nadszedł moment na działanie. Zaczęto rozdzielać zaciętych przeciwników. Jeden dostał w twarz, inny się przewrócił. Jedno tylko pamiętam: ryczałam jak małe dziecko, a Damian z rodzicami starali się mnie uspokoić.

Jeszcze jeden element zapadł mi wtedy w pamięć. To spojrzenie cioci Marcysi. Zazwyczaj zamkniętej w sobie, psychicznie zniszczonej cioci, która teraz wydawała się być inną osobą. Stała pewna siebie, z ironicznym uśmiechem na twarzy, podczas gdy jej mąż stawiał czoła gradowi ciosów.

To była katastrofa

Po tym koszmarnym wydarzeniu, które miało być naszym weselem, byłem totalnie wykończona i potrzebowałam prawie tygodnia, żeby dojść do siebie. W takim stanie rozpoczęłam podróż poślubną. Damian musiał zapłacić ekstra za szkody, które powstały podczas tej bijatyki.

O co właściwie chodziło? Okazało się, że kiedy kuzyn Andrzej służył w wojsku, trafił do jednostki, w której dowodził kapitan, czyli wujek Włodek. Doszło do kłótni między nimi. Ostatnia awantura skończyła się tym, że Andrzeja wysłano do jednostki karnej, gdzie biedny chłopak musiał przechodzić przez ciężkie treningi, marsze z plecakiem pełnym kamieni i upokarzające ćwiczenia z fałszywym karabinem.

Spotkał tego, który był za to odpowiedzialny na naszej imprezie weselnej po wielu latach. W stanie nietrzeźwości zdecydował się na zemstę. Ach, ten świat jest naprawdę zbyt mały.

Skończyło się rozwodem

Jednak ostatni akt naszego wesela, o którym ludzie ciągle gadają, zdarzył się mniej więcej dwa miesiące po zabawie. Już wróciliśmy z podróży i w wolnym czasie zajmowaliśmy się urządzaniem naszego domu. Pewnego dnia odwiedził nas niespodziewany gość. Ciocia Marcysia. Byłam zaskoczona, ale zaprosiłam ją do środka, przepraszając za bałagan.

To żaden problem, kochanie – odparła. – Nie zamierzałam robić wielkiego zamieszania. Przyszłam tylko na chwilę, aby wyrazić wdzięczność.

– Za co? – zaciekawił się Damian.

– Za zaproszenie na ślub.

Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni.

– Kończę z Włodkiem. Biorę rozwód.

Zaskoczyło nas to. Nie mieliśmy pojęcia, jak zareagować na taką wiadomość. Czy powinniśmy składać gratulacje, czy raczej wyrażać smutek?

Zawsze się go bałam. Był despotą, potworem.. Ale kiedy zobaczyłam go tam na weselu, kiedy był bezradny, upokorzony... Na kolanach. Wtedy przestałam się go bać.

– Czy on... – przygryzłam wargę. – Czy on cię bił, ciociu? – wreszcie wydusiłam.

– Tak, czasem tak było. Ale to nie o ból fizyczny tu chodzi. Można zranić na wiele innych sposobów... Mam nadzieję, że nigdy się o tym nie dowiesz. Przykro mi, że zawracam wam głowę, i jeszcze raz dzięki. Do zobaczenia.

Tego się nie spodziewałam

To ciekawe, jak wiele rzeczy może zmienić jeden przypadek. Zaledwie siedem dni temu byłam przekonana, że nasze wesele zostało zrujnowane przez dwóch pijanych durniów. Czułam, że zawiodłam i zażenowałam zaproszonych gości. Miałam niesmak po całym tym incydencie. Ale teraz cieszyłam się z tego, co wyszło z tej całej bójki, bo miało ewidentnie pozytywny skutek. Otworzyło to drogę do szczęścia dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie doświadczył prawdziwego szczęścia. A na pewno na to zasługiwał. To, co nam zniszczyło wesele, dla mojej cioci stało się początkiem nowego etapu w jej życiu.

Marcysia to teraz wesoła sześćdziesięciolatka, która spędza czas z panem Marianem i dzięki niemu powoli zapomina o swojej paskudnej przeszłości. My z Damianem też się do tego przyczyniliśmy. Choć nawet nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, ale tak było. Bo przecież gdybyśmy nie zaprosili Marcysi i Włodka na nasze wesele, to kto wie, może ciocia do końca życia tkwiłaby w tym toksycznym związku?

Czytaj także: „Nie chcieliśmy brać ślubu dla papierka. Zmieniliśmy zdanie, gdy nagle zachorowałam. Moje dni były policzone”
„Mąż po rozwodzie zapomniał o naszej córce. Błagałam na kolanach jego nową żonę, by przemówiła mu do rozsądku” „Córka wyszła za mąż za nieroba i teraz cierpi. Zięć nie potrafi utrzymać pracy dłużej niż 3 miesiące”

Redakcja poleca

REKLAMA