Wpadliśmy sobie w oko już pierwszego dnia nowego roku szkolnego. Ja atrakcyjna, fajna dziewczyna, on – gawędziarz, gość, który zjednuje sobie doborowe i wierne towarzystwo. Wesoły, rezolutny, taki, który potrafi każdego rozbawić ciekawą anegdotką czy dowcipem.
Bardzo mi się to w nim podobało. Ta pewność siebie i umiejętność nawiązywania kontaktów. Na imprezach zawsze brylował, zawsze wszędzie go było pełno, a ja patrzyłam na niego z dumą, myśląc: „to mój facet”. Takie patrzenie mi wystarczało, nie musiałam uczestniczyć w tych jego dyskusjach. Zwykle trzymałam się nieco z boku. Czasem ludzie się dziwili, bo jak to tak, przyszła na imprezę ze swoim chłopakiem, a siedzi sama.
Oczywiście to wszystko miało też swoje minusy, bo Misiek nieustannie wystawiony był na różne pokusy. Poza tym on po prostu lubił flirtować. Nigdy nie robił tego przy mnie, wiedział, że cenię sobie wierność. Ale mam świadomość, że parę razy zdarzył mu się skok w bok.
Zawsze miał dobre wytłumaczenie. A to akurat rozstaliśmy się na kilka miesięcy, a to się pokłóciliśmy, a on pojechał sam na festiwal muzyczny, no i tak wyszło.
Bywają mężczyźni, którzy gdy kochają, nigdy ukochanej kobiety nie zdradzą, bo uważają to za potworny grzech. Ale są też tacy, którym miłość nie przeszkadza w przygodnych relacjach. Misiek był właśnie taki. Naprawdę mnie kochał, ale nie potrafił dla mnie zrezygnować z rzeczy, które chciał mieć.
Starałam się go rozumieć i wspierać. Pochodził z rozbitej rodziny. Jego rodzice rozwiedli się, kiedy był mały. Ojciec pił, a matka była zwariowaną nimfomanką. Trudno w takich warunkach pozostać zupełnie normalnym. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że ja mu w tym pomogę. Że dzięki mnie pozbędzie się swoich lęków, założy rodzinę. Problem w tym, że on chyba nie chciał tak żyć, a na pewno nie potrafił.
Tym razem postawiłam na swoim
Zaczęło się od tego, że nie spieszyło mu się do żeniaczki. Byliśmy razem już prawie dekadę. Większość naszych znajomych dawno pozakładała rodziny.
Nie powiem, zaczynałam się niecierpliwić. No bo ile można czekać? Ja zawsze chciałam iść do ślubu w białej sukni, mieć piękne wesele, ładny dom i gromadkę dzieci.
Tak, jak wszyscy. I on doskonale o tym wiedział. A jednak nie chciał zdecydować się na żaden krok.
– Po co ci jakiś papier? – denerwował się.
– To nie papier! – krzyczałam. – To ślubowanie przed Bogiem! Wiesz, jakie to dla mnie ważne. Gdybyś mnie kochał, zrobiłbyś to!
Misiek nie lubił uginać się pod czyjąś wolą, ale tym razem się ugiął. Długo to trwało, musieliśmy się nawet po drodze rozstać raz czy dwa, ale w końcu urządziliśmy piękną uroczystość w kościele, choć on nigdy do specjalnie religijnych nie należał. I bawiliśmy się na tradycyjnym weselu do samego rana.
Wszystko było tak, jak być powinno, dopracowane w najmniejszym szczególe. Mój sen się spełnił, byłam szczęśliwa!
Ale potem przyszło prawdziwe życie. Misiek nie lubił pracować. Uważał, że praca fizyczna za nieduże pieniądze uwłacza jego godności, a do umysłowej się nie nadawał, bo nie skończył żadnych studiów.
Przedtem, kiedy jeszcze spotykaliśmy się tylko na randki, zawsze miał jakieś pieniądze, bo dorabiał tu i tam. Ale to były grosze, na rachunki by nie wystarczyło. Do normalnej, regularnej pracy na etacie nie zamierzał iść. Podobno się do tego nie nadawał.
Efekt był taki, że przez ponad rok żyliśmy tylko z mojej pensji. Mieszkaliśmy w ciasnej norze, wynajętej po znajomości, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Denerwowało mnie to strasznie.
Bo fajnie mieć faceta, który gra pierwsze skrzypce w towarzystwie, ale gdy ten sam facet płacenie czynszu zostawia kobiecie, już nie jest tak przyjemnie. Przyznam, że w tamtym czasie stracił w moich oczach wiele ze swej męskości.
– Masz tylu znajomych, wykorzystaj to – radziłam mu. – Nie możesz podpytać, czy któryś nie miałby dla ciebie jakiejś roboty?
– Chyba żartujesz, mam żebrać o pracę? – prychał. – Poza tym znajomi są od miłego spędzania czasu, a nie od, jak to określasz, wykorzystywania ich.
– Ale mogą chyba pomóc, prawda?
– Nie potrzebuję pomocy! – obruszał się.
Wszystko na mojej głowie
Wiem, że jemu też było ciężko. Czuł się bezwartościowy jako mężczyzna, bo żona musiała go utrzymywać. Ale jednocześnie nie zamierzał nic z tym robić. Przynajmniej nie to, czego bym od niego oczekiwała. On miał swój pomysł na życie.
W tamtym czasie dochodziło między nami do wielu nieporozumień. Bo nie tylko byłam jedyną pracującą osobą w małżeństwie, ale też jedyną osobą, która ogarniała dom. On ani myślał sprzątać, nawet po sobie. Rozkładał po domu brudne talerze, robił okropny syf. Zwłaszcza gdy spraszał do domu kumpli. Zamykali się wtedy w pokoju, który zaanektował na swoją męską jaskinię, pili alkohol, palili marihuanę i grali na kompie do późnej nocy. W ogóle się mną nie przejmował.
Wiedział, że nie cierpię, kiedy urządza sobie takie imprezki, a ja następnego dnia idę na ósmą do
pracy. No, ale co go to obchodziło? Baba nie będzie mu dyktować, co ma robić. To było potwornie irytujące! Mieszkał, jadł i imprezował za moje pieniądze, a jednocześnie za nic w świecie nie chciał, żeby ktoś pomyślał, że siedzi u mnie pod pantoflem.
Denerwowało mnie to również z innego powodu. Powoli dobiegałam trzydziestki, mój instynkt macierzyński dopominał się o swoje. A jak tu mieć dziecko w takich warunkach?! On zresztą w ogóle nie chciał o tym słyszeć. Bo oczywiście smęciłam mu nad głową niemal od samego początku. Bardzo chciałam, żeby wszystko było, jak trzeba.
– Jak znajdziesz normalną pracę, będę wreszcie mogła zajść w ciążę – mówiłam.
– I co? Ty sobie będziesz siedzieć w domu, a ja się zaharuję na zmywaku, tak? Sorry, ale nie interesuje mnie takie życie. Zresztą, nie nadaję się na tatuśka.
Miał rację, wiedziałam o tym. Ale za to ja nadawałam się na matkę i chciałam nią być. Myślałam, że z instynktem ojcowskim jest tak, jak czasami bywa w przypadku kobiet. Długo nie chcą mieć dzieci, ale gdy już zobaczą swoje maleństwo, rodzi się w nich miłość. Naprawdę w to wierzyłam. Dlatego podjęłam decyzję o dziecku bez jego zgody. Nie będę się wdawać w szczegóły. Grunt, że się udało. I to praktycznie za pierwszym razem.
Kiedy przekazałam mu radosną nowinę, zrobił taką minę, jakby jego świat właśnie się zawalił. Wyglądał, jakby miał ochotę wyjść z mieszkania i nigdy nie wrócić. Ale po chwili jakby się opamiętał. Przytulił mnie mocno, pocałował w czoło i powiedział: „Cieszę się”.
Myślę, że wcale się nie cieszył, że był przerażony. Tamtej nocy siedział w swojej jaskini chyba do świtu. Siedział, palił zioło i słuchał psychodelicznej muzyki. Nie wiem, co dokładnie robił, bo nie zaglądałam do niego. Ale chyba coś tam sobie próbował poukładać w głowie, bo już następnego dnia wszystko się zmieniło. Zaczął się dla nas dobry czas.
Nagle wszystko się zmieniło
Wkrótce oznajmił, że zatrudnił się w jednej z sieci fast foodów na umowę o pracę. Miał tam zarabiać prawie połowę mniej niż ja, ale to już było coś. Z radości rzuciłam mu się na szyję!
W ciąży naprawdę mnie wspierał. Przestał zapraszać kolegów, zaczął zmywać po sobie naczynia. Nawet kilka razy wyrzucił śmieci! Codziennie chodził do pracy, wracał po ośmiu albo dziesięciu godzinach, umęczony, ale znajdował jeszcze siły, by wspólnie ze mną obejrzeć jakiś film w telewizji. Nadal co prawda popalał wieczorami marihuanę, ale przymykałam na to oko. W końcu nikt nie jest idealny, prawda?
Paulinka urodziła się piękna i zdrowa. Zakochałam się w niej od razu! Misiek też wyglądał na zachwyconego, kiedy ją pierwszy raz zobaczył. Na początku bał się ją wziąć na ręce, taka była malutka, ale szybko się przyzwyczaił i od tej pory chętnie nosił ją i zabawiał. Szkoda, że nie był już taki chętny do zmieniania pieluch, kąpieli czy jakichkolwiek innych czynności pielęgnacyjnych.
Karmić jej nie musiał, bo dostawała pierś, wstawać w nocy też nie, ale mógł czasem ją uśpić albo chociaż pójść z nami na jakiś spacer. Bo ile można gugać do dziecka? Dziesięć minut? Piętnaście? A potem co? Do komputera i dawaj grać w gierkę do późnej nocy.
Niestety, tak to zaczęło wyglądać. Misiek chodził do roboty i chyba myślał, że to wystarczy, bo potem nie robił już nic poza oddawaniem się swoim przyjemnościom, do których ja ani córeczka z oczywistych względów nie miałyśmy dostępu.
Niedzielny obiad z rodziną? Nie ma mowy! On miał swoje sprawy. Spacer po parku z żoną i dzieckiem? Zapomnij! Są ciekawsze rzeczy do roboty. Jakiekolwiek wspólne spędzanie czasu z małą? To przecież nie jego obowiązek.
Po pewnym czasie powiedział mi, że pracuje nad ważnym projektem, który może zaowocować w przyszłości, i wtedy już w ogóle znikał na całe dnie. Ale fakt faktem – zaczął przynosić do domu większe pieniądze. Kiedy pytałam się, skąd je ma, odpowiadał, że z „dodatkowej fuchy”. To musiała być niezła fucha, bo najpierw kupił kilka mebli do naszego mieszkania, potem samochód. Używany, ale całkiem duży i wygodny. A pewnej niedzieli zabrał mnie i dziecko pod miasto i pokazał nam dom.
– Wynająłem go dla nas. Podoba ci się? Powiedz, że tak! – był z siebie bardzo dumny.
Aż wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia, bo to musiało naprawdę sporo kosztować. O nic jednak nie pytałam. Chyba wolałam nie wiedzieć.
Wprowadziliśmy się tam tydzień później, Misiek nie chciał czekać nawet do końca miesiąca, a że umowę z właścicielką mieszkania mieliśmy na gębę, nie było problemu.
Nie podobali mi się jego nowi kumple
Nie powiem, fajnie było się przenieść z klitki w centrum do takiego metrażu. Mieć własny ogródek, las pod nosem. Wychowałam się na obrzeżach miasta i zawsze ceniłam sobie kontakt z przyrodą.
W tamtym czasie Misiek oznajmił mi, że całkowicie rzucił robotę w fast foodzie, został przedsiębiorcą i od tej pory będzie zajmował się wyłącznie sprzedażą detaliczną. Dokładnie tak to określił.
Szczerze? Dla mnie oznaczało to, że założył własną firmę i coś tam sprzedaje. Nie przyszło mi do głowy wnikać w szczegóły. Misiek potrafił tak człowieka zagadać, że choć tak naprawdę nic konkretnego nie powiedział, brzmiało to profesjonalnie. Możecie się dziwić albo mi nie wierzyć, ale ja naprawdę nie wiedziałam, czym się zajmuje. Nawet się nie domyślałam. Przynajmniej na samym początku…
Parę razy byłam zaniepokojona. Na przykład kiedy raz podsłuchałam, jak gada z kimś przez telefon. Mówił coś o jakimś wynajętym mieszkaniu i wydawało mi się to dosyć podejrzane, jednak pomyślałam, że chodzi o pomieszczenie firmowe.
Nie podobało mi się też, że coraz częściej pali. Jak byłam w liceum, sama popalałam trawkę. Okazjonalnie, tylko na imprezach. Ale to wystarczyło, bym wiedziała, że od takich ilości, jakie wypala on, normalny człowiek padłby jak mucha. A Misiek wypalał blanta albo dwa i normalnie funkcjonował. I tak kilka razy dziennie. To mi wyglądało na uzależnienie.
Oczywiście wściekał się, gdy mówiłam, że za dużo pali. Twierdził, że ma prawo się wyluzować, że to daje mu szczęście i żebym się odczepiła.
Poza tym znowu zaczął spraszać o domu kolegów. Teraz przestrzeń mieliśmy większą, więc teoretycznie powinno to być mniej kłopotliwe. Bo gdy my z Paulinką spałyśmy na piętrze, oni urzędowali w piwnicy i nawet nie było ich za bardzo słychać. Ale też ci koledzy byli inni…
Wcześniej mieliśmy wspólną paczkę z liceum. Znałam tych chłopaków ze szkoły i wiedziałam, że w gruncie rzeczy są w porządku. Teraz jednak Misiek zaczął się obracać w nieco innym towarzystwie. Nie zapraszaliśmy już do siebie dawnych znajomych, nie robiliśmy grillów. Misiek twierdził, że nie chce mu się siedzieć z nudziarzami.
Tak czy inaczej, nie podobali mi się ci jego kumple. Takie… typy spod ciemnej gwiazdy.
– Nie chcę tu więcej widzieć tych ćpunów! – wrzeszczałam. – Dziecko śpi za ścianą, a ty spraszasz meneli!
– To są moi przyjaciele. Oni mnie rozumieją. Nie to co ty!
Padały znacznie gorsze słowa, ale nie będę tu ich przytaczać. Grunt, że te wszystkie kłótnie doprowadziły w końcu do tego, że zabrałam Paulinkę i wyprowadziłam się do rodziców. Nie mogłam pozwolić, by moja córka patrzyła na to, co wyprawia jej ojciec. Ja zawsze byłam tolerancyjna. Wybaczałam mu różne rzeczy, których normalna kobieta w życiu by nie zaakceptowała. Z miłości. I może trochę z głupoty. Ale dzieci trzeba chronić.
Wszystko się rozpadło jak domek z kart
Pół roku później Misiek trafił do aresztu. Policja najwyraźniej dostała jakiś cynk, bo zrobiła nalot na dom, z którego się wyniosłam. W piwnicy znalazła nasiona, sprzęt do profesjonalnej uprawy, w tym lampy do naświetlania, oraz kilkadziesiąt krzaków konopi indyjskich i kilka kilogramów suszu. Ot, mała domowa plantacja. Ale nielegalna i w pełni wystarczająca, by postawić Miśkowi zarzuty z ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii.
Adwokaci walczyli, by dostał karę więzienia w zawieszeniu ze względu na to, że Misiek nie był wcześniej karany, ale śledczy doszukali się jakichś obciążających dowodów, a i sędzia był, jaki był, dlatego mój mąż wylądował w więzieniu.
– Coś ty narobił… – płakałam, gdy przyszłam do niego na widzenie. – Dziecko już zaczyna rozumieć, co się dzieje, pyta o tatę. Co ja mam jej powiedzieć?
– Przepraszam. Chciałem dobrze.
I to by było tyle, jeżeli chodzi o moje małżeństwo. Bo choć nadal kocham Miśka tak samo jak na początku, to po tym, co zrobił, nie potrafię z nim dłużej być. I nie dlatego, że prowadził nielegalną działalność, ani nawet dlatego, że sam uzależnił się od marihuany.
Nie mogę wybaczyć mu tego, że Paulinka nie będzie mieć normalnego dzieciństwa z mamą i tatą przy boku. Bo jej ojciec zamiast rodziny wybrał jakąś swoją dziwną wizję szczęścia.
Czytaj także:
„Jestem 3 lata po ślubie, a już chcę się rozwieść. Nie ma między nami bliskości, są tylko obowiązki i kredyt”
„Wszyscy szepczą, że nasza córka nie jest moja, a ja dałem się wrobić. Co jeśli mają rację? Prawda może zrujnować moje życie”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”