Kiedy pracowałem w urzędzie miasta, czułem się szczęśliwy. Nie zarabiałem wiele, bo byłem zwykłym szaraczkiem, ale miałem przynajmniej święty spokój i, co najważniejsze, „przepisowy” dzień pracy: przychodziłem na ósmą, wychodziłem o szesnastej. Przez resztę dnia byłem wolny. Czasem spotykałem się z kumplami, ale zwykle od razu wracałem do domu, do żony.
Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. Co prawda zwykle na kanapie w salonie, bo z powodu kredytu na mieszkanie, nie stać nas było na jakieś ekstrawyjścia, ale mnie to nie przeszkadzało. Natalii też nie. Twierdziła nawet, że lubi te nasze domowe popołudnia i wieczory we dwoje. Ale potem nasłuchała się o gigantycznych zarobkach męża swojej przyjaciółki i się zaczęło…
Żal mi było rzucać spokojną pracę
Początkowo się nie przejmowałem. Myślałem, że trochę ponarzeka i jej przejdzie. Ale z dnia na dzień było coraz gorzej. Starałem się zmieniać temat, ale ona uparcie do niego wracała. Na dodatek uderzała w mój najczulszy punkt – marzyłem o dziecku. Byliśmy już małżeństwem od czterech lat i uważałem, że czas najwyższy powiększyć rodzinę. Tymczasem ona nie chciała o tym słyszeć.
– Przykro mi kochanie, ale to nie jest dobry czas na dziecko – odpowiadała za każdym razem.
– A kiedy będzie dobry? Jak przejdziemy na emeryturę? – pytałem.
– Nie, mój drogi. Kiedy zmienisz pracę i zaczniesz więcej zarabiać. Utrzymanie dziecka kosztuje. A my już teraz ledwie wiążemy koniec z końcem – wzdychała.
Tak mnie męczyła, tak marudziła i wreszcie tak szantażowała tym dzieckiem, że w końcu postanowiłem rozejrzeć się za lepiej płatnym zajęciem. Żal mi było porzucać spokojną pracę w urzędzie, ale cóż… Podzwoniłem więc po kilku dobrze ustawionych w korporacjach kumplach ze studiów no i okazało się, że jeden z nich, Maciek, może mi pomóc.
– Masz szczęście, akurat potrzebuję w dziale kogoś takiego jak ty.
– Poważnie? To super! Tylko powiedz, ile mogę zarobić. Bo jak średnią krajową, to dziękuję – odparłem.
– Spoko, stary. Na początek siedem tysięcy na rękę. A po okresie próbnym, pewnie ze dwa więcej. A do tego służbowy samochód, komórka i laptop. Pasuje ci? – dopytywał się.
– A ile u was trwa okres próbny?
– Rok. Wiem, że długo, ale szefowie chcą mieć pewność, że wytrzymasz napięcie. To jak, może być?
– Może – odparłem, udając obojętność, choć tak naprawdę miałem ochotę skakać z radości pod niebiosa.
– W takim razie wpadnij do mnie do firmy, w przyszły poniedziałek, o siedemnastej. Powiem ci, co i jak, a potem spotkasz się z kolegą z działu rekrutacji. O nic się nie martw, to tylko formalność. Praca jest już właściwie twoja – zapewnił.
Chciałem od razu powiedzieć o wszystkim Natalii, ale się powstrzymałem. Trochę już żyję na tym świecie i wiem, że obietnice to jedno, a rzeczywistość drugie. Pomyślałem więc, że przekażę jej radosną wiadomość dopiero wtedy, gdy podpiszę umowę o pracę.
Na szczęście wszystko przebiegło tak, jak powiedział Maciek. Pogadałem sobie chwilę z facetem z działu rekrutacji, a dwa dni później dostałem wiadomość, że zostałem przyjęty.
Z radości zaprosiłem kumpla do pubu. Wypiliśmy trochę jak za starych, dobrych studenckich czasów. Gdy dotarłem do domu, mocno chwiałem się na nogach. Natalii to się oczywiście nie spodobało, ale jak usłyszała, z jakiej to okazji tak się wstawiłem, to natychmiast złagodniała. Nawet do łóżeczka mnie zaprowadziła.
– To może od razu zaczniemy starać się o maluszka? – zamruczałem.
– Mowy nie ma! Jesteś pijany! A poza tym ta praca to jeszcze nic pewnego…
– Jak to? Przecież zwolniłem się już urzędu i podpisałem umowę!
– Na okres próbny. Jak dostaniesz etat na czas nieokreślony, to pogadamy o dziecku – ucięła.
Byłem trochę zły, że stawia sprawę w ten sposób, ale nie miałem siły na kłótnie. Zasypiając, pomyślałem jeszcze, że rok szybko minie. A potem postawię na swoim.
Jak to? Nie wolno mi wyjść do domu o szesnastej?
Pamiętam, jak pierwszego dnia zjawiłem się o dziewiątej w nowej firmie. Byłem lekko przerażony, ale też pełen optymizmu. Bardzo szybko zorientowałem się jednak, że moja nowa praca nie będzie taka łatwa i przyjemna jak w urzędzie. Tam wszyscy się przyjaźniliśmy, pomagaliśmy sobie nawzajem. A tu? Każdy myślał tylko o sobie i dbał o własną karierę. Nawet Maciek. Owszem, wprowadził mnie w obowiązki, w razie potrzeby służył radą, ale jak coś zrobiłem nie tak, opieprzał przy wszystkich… Pierwszego dnia wyłączyłem o szesnastej komputer i zacząłem zbierać się do wyjścia.
– A ty, kolego, gdzie się wybierasz? – spojrzał na mnie groźnie.
– Jak to gdzie? Do domu! Jest szesnasta, koniec pracy – odparłem zdziwiony, wskazując na zegarek.
– A zrobiłeś wszystko, co miałeś do zrobienia?
– Szczerze? Nie zdążyłem. Ale jutro też jest dzień.
– Jutro to będą nowe zadania.
– Czyli co? Mam siedzieć do oporu?
– Dokładnie. Koniec pracy jest wtedy, gdy zrobisz wszystko, co miałeś na dany dzień zlecone. I zapomnij o zegarku, bo inaczej wylecisz. I nawet ja ci nie pomogę – syknął.
Byłem zdziwiony, bo w umowie jak byk stało napisane, że mam pracować przez osiem godzin dziennie, pięć razy w tygodniu, ale położyłem uszy po sobie i zabrałem się do roboty. Wyszedłem grubo po dwudziestej.
Późne powroty do domu stały się codziennością. Wychodziłem rano i wracałem późnym albo, gdy miałem spotkanie w mieście, bardzo późnym wieczorem. Zazwyczaj byłem nieprzytomny ze zmęczenia. Wchodziłem do mieszkania, zjadałem kolację i szedłem się położyć, bo na nic nie miałem już siły. W weekendy spałem do drugiej, a potem szedłem spotkać się z kumplami. Nie sądziłem, że robię coś złego. Ba, uważałem, że mi się to należy za moją ciężką harówkę. Niestety, Natalia miała zupełnie inne zdanie.
Pierwszy raz dała mi to do zrozumienia zaledwie dwa miesiące po tym, jak zmieniłem pracę. Była sobota, więc jak zwykle próbowałem odespać męczący tydzień. Właśnie przewracałem się na drugi bok, gdy poczułem, że ktoś ściąga ze mnie kołdrę.
– Wstawaj, jest piękny dzień! Mam ochotę gdzieś z tobą wyjść! – usłyszałem głos żony.
– Idź. A mnie zostaw w spokoju – wymamrotałem, nie otwierając oczu.
Natalia się jednak nie poddawała.
– Nie ma mowy. W dzień powszedni nie masz ochoty nawet dwóch słów ze mną zamienić, to przynajmniej w weekend poświęć mi trochę czasu – dalej ciągnęła za kołdrę.
Potwornie mnie to wkurzyło.
– Rany boskie! Przez cały tydzień zasuwam jak mały samochodzik, to chociaż w weekend chciałbym odpocząć! A ty mi zawracasz głowę od bladego świtu – wrzasnąłem.
Aż ją zapowietrzyło.
– W porządku, pójdę sama. A ty rób sobie, co chcesz – wysyczała, gdy już ochłonęła, i wyszła z sypialni, trzaskając drzwiami.
Oczywiście natychmiast naciągnąłem kołdrę na głowę, ale byłem tak zły, że nie mogłem już zasnąć.
O co jej chodzi? Przecież sama tego chciała!
Po tamtej kłótni było już tylko gorzej. Ledwie przekraczałem po pracy próg mieszkania, a już słyszałem pretensje. Że ciągle mnie nie ma, że wszystko jest na jej głowie, że nie pomagam w domu, nie rozmawiamy, nigdzie razem nie wychodzimy… Nawet w czasie lockdownu nie dała mi spokoju, choć przecież pracowałem głównie w domu. Nie podobało jej się, że od rana do nocy siedzę przed komputerem lub gadam przez telefon z klientami. Przeszkadzała mi, awanturowała się. Starałem się zachować spokój, ale jak któregoś dnia wykręciła korki w mieszkaniu i zerwała połączenie z szefem, wkurzyłem się nie na żarty.
– Kobieto, o co ci, do cholery, chodzi? Faktycznie nie ma mnie w domu, faktycznie nie sprzątam i nie gotuję. Faktycznie, nie mam siły z tobą gadać. Ale to dlatego, że zarabiam na nasze godziwe utrzymanie. Żebyśmy mogli bez obaw powiększyć rodzinę, żeby nam się dobrze i wygodnie żyło. Pamiętasz jeszcze o tym czy nie?
– Pamiętam, pamiętam… Ale inni mężczyźni też pracują, a mają czas dla najbliższych! – wypaliła.
– Ja też go miałem, gdy siedziałem w urzędzie. Każdego popołudnia byłem w domu. Ale tobie to nie wystarczało! W kółko powtarzałaś, że za mało zarabiam, że powinienem zmienić pracę. To zmieniłem!
– Chcesz powiedzieć, że to wszystko moja wina? – patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– No przecież nie moja! – prychnąłem i wyszedłem z domu; miałem serdecznie dość tej dyskusji.
Przez następne tygodnie panował względny spokój. Natalia oczywiście dalej stroiła fochy, ale przynajmniej nie wykręcała już korków i nie przeszkadzała mi w rozmowach. Nie protestowała też specjalnie, gdy któregoś dnia oświadczyłem, że kończę z pracą w domu i wracam do biura. Byłem zachwycony. Myślałem, że w końcu pogodziła się z rzeczywistością, że teraz już będzie tylko lepiej. Wkrótce miałem się jednak przekonać, że tylko się przyczaiła. I że znowu uderzy w mój najczulszy punkt.
To było tydzień temu. Właśnie minął rok od czasu, gdy zmieniłem pracę. Cały w nerwach przyszedłem do firmy. Zastanawiałem się, czy dostanę umowę na czas nieokreślony. Dostałem! I podwyżkę też. Tak się ucieszyłem, że po drodze do domu kupiłem szampana. Było przecież co świętować! Poza tym zamierzałem pogadać z Natalią o dziecku. Wszak równo dwanaście miesięcy temu obiecała mi, że jak dostanę etat na czas nieokreślony, to wrócimy do tematu. Papier miałem w ręku, więc nie zamierzałem odpuścić.
Jak urodzisz dziecko, nie będziesz w domu sama
Początkowo wieczór był miły. Piliśmy szampana i rozmawialiśmy jak dawniej o wszystkim i o niczym.
– Mmm… Chciałabym, żeby tak było codziennie – powiedziała w pewnym momencie Natalia.
– Też bym chciał, ale to niemożliwe… To, że dostałem umowę na czas nieokreślony, nie oznacza, że będę pracował mniej. Mogą nawet dołożyć mi roboty – westchnąłem.
– Czyli nadal będziesz w domu niezbyt częstym gościem?
– Obawiam się, że tak… Tak to już jest w życiu, nie można mieć wszystkiego.
– Ale ja czuję się taka samotna!
– Przykro mi, naprawdę przykro… Ale wiesz co? Mam świetny pomysł, jak temu zaradzić!
– Naprawdę? Jaki?
– Dziecko! Jak urodzisz syneczka albo córeczkę, to będziesz miała towarzystwo przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. I nawet nie zauważysz, że mnie nie ma.
– Żartujesz, prawda?
– Nic podobnego. Ja dotrzymałem warunków naszej umowy sprzed roku. Teraz czas na ciebie!
– Nie będzie żadnego dziecka!
– Słucham? Ale dlaczego?
– Nie zamierzam sama wychowywać dziecka.
– Jak to sama? Przecież jestem z tobą!
– Teoretycznie tak, ale praktycznie nie. I z tego, co mówisz, nic się nie zmieni! Ba, może być jeszcze gorzej!
– Ale ja przecież muszę zarabiać…
– To zarabiaj, proszę bardzo. Ale o dziecku zapomnij. Sam powiedziałeś, że nie można mieć wszystkiego – odparła z niewinną miną i zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, zebrała puste kieliszki i wyszła do kuchni.
Od tamtej pory jeszcze dwa razy rozmawiałem z Natalią o dziecku. Efekt zawsze był ten sam. Żona jak katarynka powtarza, że zajdzie w ciążę dopiero wtedy, gdy będzie miała pewność, że nie będę tylko niedzielnym tatusiem. A jak mam to zrobić? Rzucić obecną pracę i wrócić do urzędu? Przecież mnie nie przyjmą, bo moje miejsce jest już pewnie dawno zajęte. A nawet jak się uda, to co to zmieni? Nic! Bo wtedy wróci do starej śpiewki, że za mało zarabiam i nie stać nas na dziecko… To jakiś obłęd! Niech więc się lepiej szybko opamięta, bo nie wiadomo, co będzie dalej z naszym małżeństwem…
Czytaj także:
„Harowałem jak wół, by moja dziewczyna pławiła się w luksusie. Było jej mało, więc uciekła do szejka, który spał na kasie”
„Harowałem jak wół, by moja dziewczyna pławiła się w luksusie. Było jej mało, więc uciekła do szejka, który spał na kasie”
„Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam chwilę dla siebie. Mam tyle na głowie, że ze zmęczenia padam na twarz”