„Zmieniłam kierunek studiów i na pierwszym wykładzie zamarłam. Powinnam się pochwalić, że dogłębnie znam wykładowcę”

uśmiechnięta studentka fot. Getty Images, Alvaro Medina Jurado
„Od razu go poznałam. Gdy tylko otworzył drzwi. Prowadzącym był bowiem Wojciech K. Tak, tak. Właśnie ten Wojtek. Mój były. On mnie także szybko zauważył. Przez chwilę widziałam zmieszanie na jego twarzy, ale bardzo szybko się opanował, przywitał z grupą i zaczął wykład”.
/ 23.10.2024 11:15
uśmiechnięta studentka fot. Getty Images, Alvaro Medina Jurado

Moje przyjaciółki z liceum już niemal od pierwszej klasy wiedziały, jakie kierunki studiów wybiorą. Olka marzyła o stomatologii, dlatego, ku zachwycie naszej wychowawczyni, mozolnie kuła biologię, przy okazji wygrywając wiele olimpiad na szczeblu powiatowym. Kaśka to zapalona sportsmenka. Grała w szkolnej drużynie siatkówki, trenowała pływanie, chodziła na karate. Dla niej oczywistym wyborem był AWF. Monika pochodziła z rodziny nauczycieli. W szkole uczyła jej matka, babcia i prababcia, a ona ani myślała wyłamywać się z tradycji.

Miałam problem z wyborem

Ja nie miałam sprecyzowanych zainteresowań. Uczyłam się przeciętnie, a moja średnia oscylowała w granicach 4,0. Miałam nawet problem z wyborem dodatkowego przedmiotu na maturze,  a co dopiero z kierunkiem studiów.

– Wybieranie tego, co chce się robić przez całe życie w wieku niecałych dziewiętnastu lat jest szaleństwem – tłumaczyłam przyjaciółkom. – Przecież człowiek wtedy nie bardzo wie, co ma ochotę zjeść na obiad. A co dopiero, żeby podejmować decyzje, które mają zaważyć na całej jego przyszłości.

– Oj tam, ja doskonale wiem, co chcę robić. Będę trenerem personalnym, kiedyś założę własny klub fitness i będę krzewić ducha sportu w młodych ludziach – zapiszczała nieco podniośle Kaśka i zaczęła się śmiać, jakby właśnie powiedziała najlepszy dowcip na świecie.

– Grunt to mieć dobry zawód – tłumaczyła mi mama. – Widzisz, ja poszłam za głosem serca i wybrałam technikum fryzjerskie. Marzyło mi się tworzenie pięknych fryzur, doradzanie eleganckim paniom. A tu klops. Może w wielkim mieście to by z tego jeszcze coś wyszło, ale tutaj… Szkoda gadać.

– Zawsze myślałam, że lubisz swoją pracę – wydukałam nieśmiało, a ona na mnie jakoś dziwnie spojrzała. Czyżby z politowaniem?

– Oj dziecko, dziecko. Lubię czy nie lubię, to już nie ma znaczenia. Rachunki trzeba płacić, a gdzie pójdę w moim wieku? Do marketu, gdzie jeszcze większa harówka i mniejsze pieniądze? Siedzę więc cicho, podcinam grzywki, robię trwałe i nakładam nudne farby wciąż tym samym paniom. Ale na pewno nie o tym marzyłam w młodości.

– Hm... – nie miałam pojęcia, co mam powiedzieć, bo matka nigdy nie była ze mną tak szczera.

– No cóż, teraz już nie będę zmieniała swojego życia o sto osiemdziesiąt stopni. Ale zobacz, ciocia Zosia lepiej wybrała. Jest księgową, prowadzi swoje biuro rachunkowe i naprawdę dobrze zarabia. Teraz kupują z wujkiem domek letniskowy nad samym jeziorem – rozmarzyła się.

Stanęło na tym, że w dzisiejszych czasach księgowa pracę zawsze znajdzie. W końcu przepisy podatkowe zmieniają się z dnia na dzień i ktoś musi to wszystko ogarniać. Tak więc wylądowałam na tej rachunkowości. Przemęczyłam się cały pierwszy rok. Z trudem pozaliczałam ćwiczenia, napisałam kolokwia, zdałam egzaminy. Ale dla mnie to były największe nudy na świecie.

Podczas wakacji poznałam Wojtka

Odżyłam dopiero w lipcu. To właśnie wtedy poznałam Wojtka. Było to podczas wakacji nad morzem, na które wyjechałam z koleżankami z liceum. To miał być taki nasz babski wypad w sprawdzonym gronie.

– Żadnych facetów – tłumaczyła Kaśka. – Będziemy całymi dniami opalać się na plaży, pływać i świetnie bawić. Wyobraźcie sobie: spacery, lody i gofry za dnia, drinki i szaleństwo w nocy – śmiała się, zarażając nas wyśmienitym humorem.

– Ale jak będziemy tańczyć bez chłopaków? Mam wtulać się przy wolnych kawałkach w twoje ramiona? Chcesz, żebym nagle zmieniła orientację? – żartowała Olka. – Wiesz, to chyba jednak nie dla mnie. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym dogadać się z drugą kobietą w domu. Przecież łazienka zawsze byłaby zajęta – mrugnęła okiem i chwyciła kolejny kawałek pizzy z pysznymi dodatkami, którą właśnie się objadałyśmy, planując nasz wyjazd.

Nie dotrzymałam słowa danego dziewczynom. Już podczas drugiego dnia pobytu poznałam Wojtka. Poprosił mnie do tańca, a ja, ku niezadowoleniu przyjaciółek, pobiegłam z nim na parkiet. No cóż, jego zniewalający uśmiech, sprawił, że zdradziłam naszą babską komitywę. Całe dwa tygodnie spędziliśmy wspólnie. Plaża, kąpiele w morzu i wieczorne spacery po malowniczych zakątkach tworzą niesamowity klimat. W takich okolicznościach po prostu nie sposób się nie zakochać, prawda?

Moje wakacje minęły błyskawicznie. Po powrocie do domu, nadal się spotykaliśmy. Jednak odległość prawie dwustu kilometrów robiła swoje. Ja wróciłam na studia, Wojtek do pracy. Mój facet kończył właśnie aplikację radcowską.

– Nie nudzi cię to prawo? Te artykuły, ustępy, ustawy. Dla mnie to czarna magia.

– No co ty. Prawo jest bardzo fajne. Trzeba tylko potrafić zawsze znaleźć odpowiedni kodeks. „Pokaż mi człowieka, a znajdę na niego przepis” – zacytował starą regułę.

Przy Wojtku byłam naprawdę szczęśliwa. Świetnie się dogadywaliśmy, potrafił zrozumieć mnie w pół słowa. Równie dobrze bawiliśmy się podczas wyjścia do kina czy na imprezę, co organizując zwykły wieczór z winem i planszówkami.

Związek na odległość się nie sprawdził

Po zimowej sesji zaczęło się jednak wszystko psuć. Wojciech miał dla mnie coraz mniej czasu. Tłumaczył się dodatkowymi obowiązkami w kancelarii, ale ja byłam przekonana, że po prostu zaczął nudzić się naszym związkiem. Sama również zaczynałam mieć dość tego spotykania się raz na dwa lub trzy tygodnie. Owszem, weekendy były fajne, ale patrzyłam na koleżanki z uczelni i zwyczajnie im zazdrościłam.

One w większości spotykały się z innymi studentami. To oznaczało, że ich faceci mieli po prostu więcej czasu. Wspólne wyjścia na obiad w czasie okienka pomiędzy zajęciami, kawa wypita w uczelnianym bufecie, umawianie się na wieczorne imprezy, kręgle czy basen. Ja miałam wrażenie, że wciąż jestem sama.

Niby miałam Wojtka. Ile jednak można czekać na weekendową wizytę? Brakowało mi jego bliskości na co dzień. Takiej zwyczajnej. Tego, żeby wpadł do mnie na stancję na obiad, pojechał ze mną na sobotnie zakupy, pomógł zawieźć auto do mechanika.

W końcu zdecydowałam się na zerwanie.

– Wiesz, jesteś dla mnie naprawdę ważny i to był cudowny czas. Ale chyba jesteśmy na różnych etapach życia i dalej to nie wypali – wyrecytowałam jednym tchem.

Dokładnie tak, jak ćwiczyłam tę rozmowę przed lustrem w łazience. Bałam się, że gdy go zobaczę, cała odwaga minie i nie będę w stanie zerwać. Udało się jednak, a Wojciech nie protestował. Doszłam więc do wniosku, że wcale nie byłam dla niego taka ważna, jak mi się wydawało. Gdyby naprawdę mnie kochał, to zrobiłby wszystko, żeby mnie przy sobie zatrzymać, prawda? A on tylko smutno popatrzył i powiedział, że rozumie.

Po naszym rozstaniu, było ciężko. Koleżanki ze stancji nie dały mi jednak się załamać. Cały czas wyciągały mnie na miasto. A to zakupy, a to wyjście do pubu, na koncert czy do uroczej kafejki na ciacho. Starały się, żebym zapomniała o swoim złamanym sercu. Czy mi się to udało? Być może nie do końca, ale ukryłam gdzieś głęboko rany i zaczęłam żyć teraźniejszością.

Zdecydowałam zmienić kierunek studiów

Po skończeniu drugiego roku doszłam jednak do wniosku, że ta rachunkowość to jednak nie dla mnie.

– Nie szkoda ci dwóch lat, które spędziłaś na uczelni? Jeszcze rok i zrobisz licencjat – Paulina próbowała mnie przekonać, żebym nie rezygnowała.

– To nie ma sensu. Co mi da ten dyplom, jak i tak nie chcę być księgową. Nie wyobrażam sobie, że miałabym całe życie siedzieć w tych tabelkach, naliczać podatki i główkować, co zrobić, żeby moi klienci zapłacili ich jak najmniej. Dla mnie to jakiś koszmar.

– A co byś chciała robić? – pytanie koleżanki uświadomiło mi, że chyba jednak trzeba iść za głosem serca, a nie rozsądku. Nie tylko stabilna posada liczy się w życiu.

Postanowiłam, że pójdę na filologię polską. W liceum kochałam czytać i dostawałam same piątki z wypracowań. Nigdy jednak nie pomyślałam, że to mogłaby być moja droga. W końcu wiedziałam, że nauczyciele zarabiają niewiele, młodzież i rodzice coraz mniej ich cenią. Znalazłam jednak specjalność edytorską i doszłam do wniosku, że po filologii wcale nie muszę uczyć w szkole. Może uda mi się zaczepić w wydawnictwie? To byłoby naprawdę coś fajnego.

Zrezygnowałam z uczelni i zapisałam się na filologię polską. W powiedzeniu, że wszechświat sprzyja ludziom, którzy czegoś bardzo pragną, jest chyba coś z prawdy. W wakacje znalazłam bowiem ogłoszenie z ofertą stażu dla korektora. Zgłosiłam się i udało mi się dostać tę posadę na całe sześć miesięcy.

– To jest staż finansowany z funduszy europejskich, dlatego nie wymagamy doświadczenia ani kierunkowego wykształcenia. U nas pani na pewno wiele się nauczy podczas praktycznej pracy, a dodatkowo wynagrodzenie wcale nie jest najniższe – słowa pani zajmującej się rekrutacją naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyły.

Pierwszy wykład poprowadził mój eks

W październiku zaczynały się zajęcia. Inaugurację ominęłam, bo tego dnia byłam w wydawnictwie. Pierwszy wykład miał być z „prawa autorskiego”. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle nie spojrzałam na nazwisko prowadzącego. Przecież wyraźnie widniało na planie zajęć. Gdybym wiedziała, kto ma poprowadzić ten wykład, na pewno nie rozsiadłabym się w pierwszym rzędzie. Ale czy to w ogóle by coś zmieniło? Czy zaginęłabym w tłumie? Szczerze wątpię.

Od razu go poznałam. Gdy tylko otworzył drzwi. Prowadzącym był bowiem Wojciech K. Tak, tak. Właśnie ten Wojtek. Mój były. On mnie także szybko zauważył. Przez chwilę widziałam zmieszanie na jego twarzy, ale bardzo szybko się opanował, przywitał z grupą i zaczął wykład.

No świetnie. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się spotkamy. A na pewno nie, że w takich okolicznościach. Już prawie udało mi się o nim zapomnieć. I co teraz? Właśnie usłyszałam piknięcie nadchodzącej wiadomości SMS. Doskonale wiem, że to on. Czy to jednak dobry pomysł, żebym kontaktowała się ze swoim wykładowcą? Ech, jakby nie było żadnych innych uczelni w Polsce. Dlaczego on trafił akurat tutaj?

Julia, 22 lata

Czytaj także:
„Syn wziął sobie miastową pannicę i olał rodzinną spuściznę. Nie po to go urodziłam, by pracował w korporacji”
„W wieku 25 lat zostałam wdową. Teściowa pilnowała mnie jak cerber, bylebym tylko nie zapomniała o jej synu przy innym”
„Narzeczona syna kompletnie zawładnęła jego duszą i umysłem. Wyjął z konta moje oszczędności, by spłacić jej długi”

Redakcja poleca

REKLAMA