„Syn wziął sobie miastową pannicę i olał rodzinną spuściznę. Nie po to go urodziłam, by pracował w korporacji”

zakochana para fot. Getty Images, Senserini Lucrezia
„Ten świat całkiem schodzi na psy. Sylwek miał rację, że ten nasz Daniel jest dziwny. Bo gdzie to tak olać rodzinną spuściznę i lecieć za miastową pannicą na poniewierkę. Wynajmować kawalerkę za prawie trzy tysiące, zaciągać kredyty, robić na kogoś. Gdy tutaj, w domu, ma wszystko podane na tacy”.
/ 21.10.2024 07:15
zakochana para fot. Getty Images, Senserini Lucrezia

Daniel od zawsze nieco nie pasował do naszego świata. Był wrażliwy, delikatny i czas chętniej spędzał przy komputerze niż w polu czy oborze. Zawsze jednak miałam nadzieję, że z czasem to się zmieni.

Syn miał być naszym następcą

– Jest jaki jest, ale to jedyny syn. Agnieszka pójdzie do teściów, a on zostanie na ojcowiźnie – zawsze przekonywałam męża.

– Ale na co jemu te nauki? To już z córki większy pożytek, bo i dojarkę potrafi obsłużyć i jak trzeba ciągnikiem z przyczepą w pole pojedzie – Aga, która właśnie skończyła osiemnaście lat, była wyraźną faworytką ojca.

Córka lubiła wieś, chętnie pomagała w polu i przy obrządku przy krowach. A to właśnie to stado było głównym utrzymaniem naszej rodziny. Mieliśmy ich trzydzieści, a pieniądze za mleko stanowiły dużą część naszego domowego budżetu.

Aga jednak już od prawie trzech lat spotykała się z Mateuszem – kolegą jeszcze z czasów podstawówki. Zaraz po skończeniu technikum ogrodniczego planowali ślub. A potem pracę w gospodarstwie teściów, którzy mieli pokaźny kawał pola pod folią, gdzie uprawiali pomidory, paprykę, ogórki.

To nie ona była planowana na naszą następczynię. Z przyszłą teściową dogadywała się świetnie i już wspólnie dyskutowały nad rozbudowaniem szklarni. Ja w sumie nawet byłam zadowolona z takiego obrotu spraw. Zawsze to córka w tej samej wsi i pomoc na stare lata. I do wnuków będzie blisko, i w niedzielę, gdzie się wybrać. A jak będę kiedyś potrzebować, to starej matki nie zostawi na pastwę losu.

Nigdy nie garnął się do gospodarki

To jednak o rok młodszy Daniel miał być naszym następcą. Mąż widział to w czarnych barwach, ale ja miałam nadzieję, że syn zmądrzeje. Wprawdzie za Chiny Ludowe nie chciał iść do technikum rolniczego, które mu proponowaliśmy. Co się uprosiłam, tłumaczyłam. Nawet płakałam. Syn nie i już.

W końcu machnęłam ręką. Niech pouczy się w tym ogólniaku jak tak bardzo chce. Później wyśle się go na zaoczne studia rolnicze i w międzyczasie przejmie gospodarkę. Na razie miał jednak siedemnaście lat i na ciągnik wsiadał jak za karę.

– Mamuś, to nie dla mnie. Zresztą za tydzień mam olimpiadę z matematyki. Powinienem się przygotowywać, a nie pole po wieczorach orać – marudził po swojemu, ale nie brałam tych słów na poważnie.

Pilnowałam jedynie, żeby ojciec za bardzo nie słyszał bzdur, które nasze dziecko wygaduje, bo powoli już tracił cierpliwość do tych jego dziwactw. Danielowi marzyła się informatyka. Ale na co komu takie nauki?

– Po co masz chleba po świecie szukać? Tułać się gdzieś po wynajętych mieszkaniach? Słuchać nad uchem wiecznego brzęczenia szefa? Przecież ja wiem jak to w robocie u obcych jest. Przez całe trzy lata u tej naszej fryzjerki w miasteczku pracowałam przed ślubem i namęczyłam się z marudną szefową – próbowałam mu tłumaczyć, bo kto lepszą prawdę o świecie młodemu ma uświadomić jak nie matka?

Syn jednak tylko się śmiał z tych naszych słów o ojcowiźnie, która zdobyta krwią i potem z dziada pradziada została.

– Mamo, daj spokój. Przecież to już dawno nie te czasy. Co ja jakiś Antek jestem, że będę o kawałek ziemi po Borynie walczył? – śmiał się.

Tyle szczęścia, że Sylwek tego nie słyszał, bo już by całkiem stracił cierpliwość do tego naszego mądrali. W końcu, co przystoi dzieciakowi, to niekoniecznie chłopakowi, który prawie osiemnastki dobiega. Już powinien być trochę mądrzejszy, poważnie o życiu zacząć myśleć. Niedługo mógłby dostać premię dla młodych rolników. To żywa gotówka. Wprawdzie na inwestycje, a nie do kieszeni, ale za pieniądze dokupilibyśmy sprzętu, bo już coraz starszy się robi. Sianokiszonki nie ma czym owijać, ponoć agregat uprawowo-siewny też ledwo dyszy.

A ten wymyśla jakieś idee i konieczność dorabiania się w mieście od zera. A niby po jakie licho szczęścia u obcych szukać, jak w domu ma porządny warsztat pracy i naszą pomoc zapewnioną?

Planowaliśmy przyszłość Daniela

Tymczasem Agnieszka skończyła technikum, wzięła ślub i do teściów się przeprowadziła. Młodzi niedługo po ślubie szczęśliwą nowinę ogłosili.

– Widzisz ojciec, będziemy dziadkami – powiedziałam do męża pewnego wieczoru, gdy akurat siedzieliśmy po robocie przy domowej nalewce.

W piekarniku dochodziła akurat moja popisowa zapiekanka ziemniaczana z dużą ilością boczku. To z przepisu jeszcze mojej świętej pamięci babci. Sylwek od zawsze ją uwielbiał, a moja teściowa przed laty nawet się śmiała, że to właśnie tą zapiekanką swojego przyszłego męża przed ślubem uwiodłam.

– No zostaniemy. Taka kolej rzeczy – powiedział ten mój chłop nieco filozoficznie.

Zdaje się, że nalewka szybciej niż zwykle na niego podziałała.

– Tylko, żeby jeszcze coś z tym Danielem zrobić. Ty wiesz, co on mi dzisiaj powiedział? Żebym tak nie latał po tym podwórku, bo i tak nie mam dla kogo to robić. Wyobrażasz sobie? – momentalnie się wzburzył.

– Spokojnie. Zaraz maturę będzie zdawał, pośle się go na studia zaoczne i zaczniesz go do pracy w gospodarstwie bardziej przyuczać. Już mu nie będziemy tak pobłażać. Zobaczy, że za studia i utrzymanie trzeba płacić, to już przestanie te swoje dziecinne mądrości powtarzać – uśmiechnęłam się i pokrzepiająco poklepałam Sylwestra po ramieniu.

Nie ma co, zgodnym byliśmy małżeństwem. Może nie wzięliśmy ślubu z wielkiej miłości, ale wspólnie przez lata do siebie przywykliśmy i dobrze się dogadywaliśmy. Do tego dwójkę całkiem udanych dzieci udało się nam wychować. No, w sumie u Daniela ten proces się jeszcze nie skończył.

– Myślisz, że tak będzie? Że ten chłopak wreszcie weźmie się za siebie? – mąż chyba wątpił w moje słowa.

– Pewnie. Pozna jakąś porządną dziewczynę, zakocha się, to i o życiu poważniej pomyśli. Zobaczy, że nigdzie indziej lepszego gniazdka nie uwije niż pod naszym dachem – mrugnęłam zawadiacko okiem.

Nie spodobała nam się ta dziewczyna

I chyba nie w godzinę o tej dziewczynie powiedziałam. Bo ten cały ambaras zaczął się właśnie od niej. Początkowo wszystko poszło po naszej myśli. Daniel rzeczywiście zdał na studia rolnicze. Tak jak mu kazaliśmy. Co dwa tygodnie jeździł na zjazdy. A na co dzień nawet zaczął angażować się w życie gospodarki. Chyba już wstyd mu było tak bezczynnie siedzieć na naszej głowie.

Razem z ojcem obsiał wszystkie pola, zajął się sianokiszonką, jeździł po nawozy. Tylko do krów nie bardzo go ciągnęło. Doszłam jednak do wniosku, że i do nich się przekona. Z mleka zawsze to bardziej konkretny pieniądz niż z pszenicy, kukurydzy czy rzepaku, które zbiera się tylko raz w roku.

Tak minęła jesień, zima i wiosna. Aż przed kolejnymi wakacjami zaczęły się schody. Syn przyszedł do mnie i chciał poważnie pogadać. Jeszcze nigdy nie zachowywał się w ten sposób, dlatego niemal nie upuściłam koszyka z jajkami, które właśnie niosłam z kurnika. Okazało się jednak, że nie stało się nic złego. Daniel po prostu chciał nam przedstawić jakąś dziewczynę.

– A skąd się znacie? Ze studiów? – byłam bardzo ciekawa, bo to była pierwsza poważniejsza sympatia mojego syna.

– Nie, to siostra kolegi z grupy. Ona studiuje weterynarię.

Gdy to usłyszałam, omal nie pękłam z dumy. Weterynarz w rodzinie? W naszej sytuacji byłoby to idealne rozwiązanie. Ola – bo tak miała na imię – mogłaby otworzyć praktykę w pobliskim miasteczku. A przy okazji i naszymi krowami by się zaopiekowała. Już snułam plany, jak to wspólnie będziemy gospodarzyć.

Jednak plany sobie, a życie sobie. Okazało się bowiem, że Olka wcale nie planuje przyjazdu na wieś. To typowo miastowa panna, która z gospodarstwem nie ma nic wspólnego. Owszem, poszła na weterynarię, ale ona planuje w mieście otwierać gabinet. I psy, i kotki leczyć. Mój mąż na tę wieść zrobił wielkie oczy.

– Też mi kariera. Ciekawe, skąd tych kundli tyle weźmie, żeby się utrzymać – śmiał się w głos, gdy Daniel pojechał odstawić swoją dziewczynę do domu.

Daniel poleciał za tą miastową pannicą

Teraz jednak wcale nie jest mi do śmiechu. Dlaczego? Bo ta mała czarnula całkowicie opętała mojego syna. I co ten zrobił? Zamiast poszukać sobie bardziej odpowiedniej partii u nas na wsi, po prostu olał ojcowiznę. Stwierdził, że nie akceptujemy jego wybranki. Dokładnie tych słów użył. Też mi coś, a co tu jest do akceptowania?

Spakował się i wyjechał. Do mnie nie odzywa się już od kilku miesięcy. Od Agnieszki, z którą utrzymuje sporadyczny kontakt, wiem, że porzucił studia rolnicze, przeniósł się na informatykę i zaczął pracę w jakiejś korporacji. Czym dokładnie się zajmuje, nie mam pojęcia. Córka twierdzi, że projektują coś na telefony.

– Wynajmują z Olką mieszkanie. Ona dorabia w salonie groomerskim, on pracuje w dziale sprzedaży, ale ma szansę na awans. Nawet ładnie się tam urządzili w tej swojej kawalerce – opowiadała Aga.–

Gru.. co? – próbowałam się dowiedzieć, bo zupełnie nie rozumiałam, co ta szalona Olka robi.

– No w takim salonie, gdzie zajmują się pielęgnacją psów. Mycie, strzyżenie, obcinanie pazurków – zaczęła mi tłumaczyć, ale machnęłam na to ręką.

Ten świat już całkiem schodzi na psy. Jednak Sylwek zawsze miał rację, twierdząc, że ten nasz Daniel jest dziwny. Bo gdzie to tak olać rodzinną spuściznę i lecieć za miastową pannicą na poniewierkę. Wynajmować kawalerkę za prawie trzy tysiące, zaciągać kredyty, robić na kogoś. Gdy tutaj, w domu, ma wszystko podane na tacyUrodziłam go, wychowałam. Tyle czasu, poświęcenia i pieniędzy w niego wpakowałam. A ten co? Żadnej wdzięczności dla starej matki nie ma. Oj żadnej.

Halina, 46 lat

Czytaj także:
„Mój mąż to stary grzyb. Zamiast korzystać z emeryckiego życia, woli grzać stary fotel i gapić się w pudło”
„By uciec przed starością, związałam się z młodszym facetem. Szybko się okazało, że za nim nie nadążam”
„Zakochałam się w facecie w wieku własnego ojca. Na dodatek okazało się, że to jego dawny przyjaciel”

Redakcja poleca

REKLAMA