Lata życia z tyranem wyleczyły mnie z odwagi i marzeń. Nawet gdy Kazik zmarł, wcale nie było lepiej. Siedziałam w domu, oglądałam seriale i czekałam na śmierć. Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś powiedział, że moje życie będzie wyglądało tak jak teraz, popukałabym się w czoło! Mając 60-tkę na karku, byłam pogodzona z tym, że codzienność niewiele ma wspólnego z marzeniami. I że ani młodość, ani uroda nigdy już do mnie nie wrócą, za to czeka mnie smutna starość. Lecz właśnie wtedy los postanowił zgotować mi niespodziankę. Ale może zacznę od początku.
Urodziłam się na wsi
W tamtych czasach nikt nie patrzył, czy dziecko ma lat 6, czy 16 – każda para rąk do pomocy w gospodarce była na wagę złota. Razem z braćmi i siostrami harowaliśmy więc w polu, obejściu. Płakać mi się nieraz chciało ze zmęczenia! Marzyłam o tym, żeby – tak jak moi rówieśnicy z miasta – pójść po szkole do kina czy parku albo zwyczajnie odpocząć. Tymczasem miałam ręce w pęcherzach, znoszone ubrania i podpuchnięte z przemęczenia oczy. Jedyną rozrywką w naszej wsi była sobotnia potańcówka w remizie, podczas której podpici faceci wulgarnie podrywali rozchichotane dziewczyny, a wiejski zespół fałszował wciąż te same, zgrane przeboje.
„Muszę się stąd wyrwać” – myślałam coraz częściej.
Marzyłam o mieście – żeby rano ładnie się ubrać i pójść do czystej pracy, a popołudniami spotykać się z koleżankami. Marzyłam też o tym, żeby wieczorem spokojnie oglądać sobie telewizję, w czystym i ciepłym mieszkanku, które nie będzie śmierdziało obornikiem; żeby woda leciała z kranu, a nie stała w wiadrach przydźwiganych ze studni… Takie zwykłe miałam te marzenia, ale jakie trudne do osiągnięcia w tamtych czasach dla prostej, wiejskiej dziewczyny! Dlatego bardzo szybko dotarło do mnie, że jedyną szansą na wyrwanie się ze wsi będzie dla mnie małżeństwo z chłopakiem z miasta.
Po skończeniu podstawówki wręcz na kolanach wybłagałam u rodziców zgodę na naukę w przyzakładowej szkole krawieckiej w pobliskim mieście.
To miał być pierwszy krok do mojego nowego życia
I udało się – byłam pilną uczennicą, więc zaraz po skończeniu zawodówki zaproponowano mi zatrudnienie w fabryce dziewiarskiej. Dostałam też pokój w hotelu robotniczym! Boże, jaka ja byłam szczęśliwa, że mam w mieście swój kąt! Wreszcie spełniły się moje marzenia: po pracy – zamiast w pole czy do stajni – szłam z koleżankami do kawiarni albo spacerowałam po parku. Z resztek materiałów poszyłam sobie sukienki, torebki. Stukając obcasami tanich bucików po chodniku, czułam się jak gwiazda filmowa! Niczego więcej do szczęścia nie potrzebowałam.
W pewną sobotę poszłyśmy z dziewczynami na dancing. Poprosił mnie do tańca miły szatyn, potem postawił drinka… Tańczyliśmy, rozmawialiśmy. Kazik – tak miał na imię – pracował jako kierowca. Po potańcówce odprowadził mnie do hotelu i zaproponował kolejne spotkanie. Postanowiłam kuć żelazo, póki gorące! Ten mężczyzna był dla mnie szansą na życie w mieście na stałe! „Kułam” więc to żelazo tak skutecznie, że pół roku później byłam już w ciąży. Moi rodzice wyprawili nam weselisko, a krótko potem Kazik dostał zakładowe mieszkanie. Pół roku po ślubie urodziłam bliźniaki: Anię i Radka. Puchłam ze szczęścia, bo moje marzenia spełniały się z nawiązką!
Niestety, euforia trwała dość krótko
O ile Ania i Radzio byli dla mnie źródłem wielkiego szczęścia, to nie mogłam tego, niestety, powiedzieć o swoim małżeństwie. Kazik okazał się despotą. Z rok po ślubie jeszcze się starał, ale potem wyszło szydło z worka. Wszystko musiało być tak, jak on chce, i koniec! A żona, w jego mniemaniu, była od usługiwania mężowi bez względu na wszystko. Jakikolwiek sprzeciw z mojej strony Kazik najpierw tłumił krzykiem, a potem już bolesnymi razami. Tak, bił mnie. Na szczęście kochał dzieci, więc ich nie tykał, ale wobec mnie nie miał żadnych hamulców. Szczególnie wtedy, kiedy popił.
Z każdym rokiem coraz bardziej czułam się w tym małżeństwie jak w potrzasku. Mogłam wprawdzie uciec od męża tyrana na wieś, lecz przecież w mieście miałam pracę, no i nie chciałam narażać moich dzieci na życie na wsi, którego smak sama dobrze znałam… To właśnie dla Ani i Radzia nauczyłam się siedzieć cicho i wykonywać polecenia męża. Dzięki temu przynajmniej nie chodziłam posiniaczona. W końcu przyzwyczaiłam się do tego smutnego życia, które z dawnymi marzeniami o szczęściu w mieście tak niewiele miało wspólnego.
Pamiętam, że w tych trudnych dla mnie czasach w telewizji nadawali serial „Dynastia”. Kazik rzadko pozwalał mi go oglądać, mówił, że to jakieś „babskie pierdoły”, ale gdy miał lepszy humor, mogłam śledzić losy moich ukochanych bohaterów.
Nie mogłam oderwać od nich oczu!
Piękna Krystle i zakochany w niej na zabój Blake Carrington byli dla mnie jak postacie z najwspanialszych marzeń! Napatrzeć się nie mogłam na ich romantyczną, choć niełatwą miłość, piękne stroje, piękne wnętrza, w których żyli. Ze złością zaciskałam pięści, gdy ich szczęście próbowała popsuć wredna Alexis.
„Boże mój, czy to możliwe, że gdzieś naprawdę jest taki wspaniały świat, taka miłość”?! – wieczorami oddawałam się marzeniom, a łzy same mi z oczu ciekły.
Trwałam jednak przy Kaziku, bo co miałam zrobić? Całą swoją miłość przelałam na dzieci. I opłaciło się. Ania i Radek wyrośli na dobrych, fajnych ludzi. W końcu pozakładali własne rodziny, urodziły mi się wnuki. I tylko to dawało mi radość i siłę do życia, bo z Kazikiem od dawna nic nas nie łączyło. Żyliśmy pod jednym dachem jak obcy albo jak wrogowie, bo gdy Kazik się napił, to nadal rzucał się do bicia. Na szczęście rzadziej niż kiedyś. Pewnie dzisiejsze, nowoczesne kobiety, dawno zostawiłyby takiego męża i uciekły, gdzie pieprz rośnie, ale ja nie byłam taka wyzwolona. Zresztą po tylu latach życia z tyranem nie umiałam znaleźć w sobie odwagi, żeby cokolwiek zmienić.
„Widać taki los mi pisany” – myślałam, cierpliwie niosąc ten krzyż.
Aż, nieoczekiwanie, los się odwrócił
Któregoś dnia Kazik pijany wsiadł za kierownicę i zginął w wypadku. Mimo wszystko bardzo to przeżyłam – spędziłam z nim przecież kawał życia, był ojcem moich dzieci! Nie umiałam go nienawidzić, mimo krzywd, które mi wyrządził. Co jeszcze mogło mnie czekać? Po jego śmierci czułam się zresztą bardzo dziwnie. Lata życia w cieniu damskiego boksera stłamsiły we mnie dawne pragnienia…
Gdy Kazik zmarł, teoretycznie powinnam zacząć żyć tak, jak chciałam. Tymczasem ja zupełnie nie potrafiłam korzystać z tej nieoczekiwanej „wolności” ani się nią cieszyć! Wciąż trwałam w jakimś irracjonalnym strachu – jakby duch Kazika stał przy mnie i wymierzał bolesne razy za wszystko, co zrobiłam nie po jego myśli. W dodatku zaczęło brakować mi pieniędzy. Miałam skromniutką rentę, bez poborów męża ciężko było mi utrzymać duże mieszkanie w kamienicy, porobić opłaty. Z tego wszystkiego wpadłam w psychiczny dołek.
Najczęściej siedziałam w domu i gapiłam się w telewizor. Na szczęście odkryłam, że na jednym z kanałów powtarzają moją ukochaną „Dynastię”. Wreszcie mogłam spokojnie śledzić losy moich przyjaciół – nikt już nie przełączał mi ze złością kanału w telewizorze. I z jednej strony byłam szczęśliwa, że mogę w spokoju oglądać serial, z drugiej pogłębiał on moją chandrę…
„Mnie już takie piękne życie ani taka piękna miłość nie czekają. Czas przeleciał nie wiadomo kiedy, przede mną już tylko wegetacja w biedzie i powolne umieranie” – dobijałam się myślami, siedząc samotnie w mieszkaniu.
Nic mnie już nie czeka
Tylko podczas spotkań z dziećmi i wnukami starałam się trzymać fason. Ale Ania i Radek i tak zauważyli, że coś jest ze mną nie w porządku.
– Mamo, co się dzieje? – spytała w końcu córka, kiedy któregoś dnia wpadła do mnie bez zapowiedzi.
– Nic, a dlaczego pytasz? – udałam, że nie wiem, o co chodzi.
– Widzimy przecież z Radkiem, że jesteś smutna, zgaszona. A w to, że tak tęsknisz za ojcem, to raczej nie uwierzymy. Dobrze przecież wiemy, że nie byłaś z nim szczęśliwa! A po śmierci taty, zamiast wyjść do ludzi, pomyśleć wreszcie o sobie, ty w kółko oglądasz tę operę mydlaną! – Ania zawsze miała dar mówienia wszystkiego wprost.
Po jej słowach pomyślałam, że komu mam się wyżalić, jak nie własnej córce? Pokonując skrępowanie, opowiedziałam więc Anusi o zaszczepionym we mnie przez Kazika lęku, którego nie mogę się pozbyć. I o żalu za tym, że nie dana mi była w życiu szczęśliwa miłość, i pewnie już nigdy nie będzie… No i w końcu przyznałam się, że brakuje mi pieniędzy, więc nawet gdybym chciała, to nie stać mnie na to, żeby coś zrobić z tym moim smutnym życiem. Ania słuchała mnie uważnie z zafrasowaną miną. Gdy skończyłam mówić, przytuliła mnie mocno.
– Kocham cię, mamo. Spróbuję ci pomóc – powiedziała.
Gdy wyszła, we mnie jakby tama jakaś pękła! Płakałam i płakałam, nie mogłam przestać! Jakby to wszystko, co od lat w sobie tłamsiłam, nagle ze mnie z tymi łzami wypływało. A potem, z oczami wciąż mokrymi od łez, zasnęłam jak kamień. Śniło mi się, że w zwiewnej sukience tańczę w ramionach przystojnego Blake’a Carringtona…
Niecały tydzień później Ania i Radek wpadli do mnie we dwoje. Miny mieli poważne, aż się zmartwiłam.
– Musimy porozmawiać, mamo – powiedziała córka, siadając przy stole. – Ania opowiedziała mi o waszej rozmowie – zaczął syn. – Nie możesz tak dalej żyć, więc przygotowaliśmy dla ciebie kilka pomysłów.
Zamarłam z zaskoczenia. Wtedy wtrąciła się Ania:
– Mamo, czy ty kochasz to mieszkanie? – spytała, jak zwykle, wprost.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez tyle lat życia w kamienicy przyzwyczaiłam się, ale dalekie to było od „miłości”. Doskwierała mi ruchliwa ulica za oknem, denerwowało wspinanie się po schodach, a sprzątanie tych rozległych powierzchni stawało się ponad moje siły!
– A czemu pytasz? – odpowiedziałam ostrożnie.
– Bo… znaleźliśmy ci prześliczną kawalerkę pod samym parkiem! Wypacykowana, aż miło. A właściciel chce ją zamienić na większe mieszkanie w starej kamienicy w centrum. Czyli na takie, jak twoje! Dopłaci ci solidną różnicę. Dzięki temu zamieszkasz w ładnej okolicy, w komfortowym mieszkanku, opłaty będziesz miała mniejsze, a pieniądze z dopłaty odłożysz jako swoje zabezpieczenie finansowe – tłumaczyła córka z szerokim uśmiechem.
A mnie aż w gardle zaschło z wrażenia.
To był naprawdę dobry pomysł
Tymczasem Ania nie dawała mi chwili na oddech…
– Druga sprawa jest taka, że powinnaś wyjąć maszynę do szycia – trajkotała córka. – Zawsze lubiłaś szyć, świetnie ci to wychodziło, jesteś zdrowa, więc nie widzę powodu, dla którego odstawiłaś maszynę w kąt! Tymczasem moja koleżanka ma sklepik z ubraniami dla osób o nietypowych rozmiarach i szuka kogoś, kto będzie dla niej szył. Nie codziennie, ale regularnie. Uważamy z Radkiem, że dzięki temu mogłabyś mieć zajęcie, które odpędzi od ciebie złe myśli, no i dorobisz sobie parę złotych.
Ona mówiła, a mnie serce coraz mocniej biło. Pewnie, że chciałabym mieć jakieś zajęcie!
– A przy okazji uszyj parę nowych kiecek dla siebie, bo od przyszłego tygodnia będę cię woził do klubu seniora – dorzucił mi porcję kolejnych wrażeń Radek. – Już cię zapisałem. Mają tam kursy komputerowe, wycieczki, prelekcje o zdrowym żywieniu, zabawy taneczne… Idziesz do ludzi, mamuś, powinnaś ładnie wyglądać!
Po wyjściu dzieci kręciło mi się w głowie od tych wszystkich pomysłów. Były w sumie takie proste, a mnie samej nie przyszły nawet do głowy! Nigdy nie byłam przebojowa, kreatywna – jak to się dziś mówi. A życie z Kazikiem skutecznie wyleczyło mnie z myślenia o sobie. Ale jego już przecież nie było, a dzieci tak to ładnie zaplanowały…
Nagle zrozumiałam, że po prostu muszę skoczyć na tę głęboką wodę, bo inaczej zeschnę sama w tym domu, w którym duch Kazika wciąż nie pozwalał mi spokojnie oddychać! Gdy myślę o tym, co wydarzyło się potem, przychodzi mi do głowy tylko jedno...
Urodziłam się na nowo!
W kawalerce przy parku zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Może nie jest wielka, ale taka nowoczesna, taka elegancka, normalnie jak z… „Dynastii”. Bez żalu wyprowadziłam się z kamienicy i nie mogłam nacieszyć się nowym lokum! Kwota dopłaty, którą dostałam za tę zamianę, rzeczywiście zabezpieczyła mnie finansowo. Wieczorami siadałam w moim nowym królestwie na balkonie, słuchałam śpiewu ptaków i wręcz czułam, jak opadają ze mnie kolejne pokłady strachu, napięcia, niepewności. Jakbym się przeistaczała w kogoś innego. W dodatku koleżanka Ani – ta od sklepiku – regularnie zamawiała u mnie ubrania i przyzwoicie za nie płaciła.
Któregoś dnia przyłapałam się na tym, że uśmiechnięta szyję, popijam pyszną kawę i podśpiewuję sobie radośnie…
– Mamo, ty odżyłaś! – cieszyły się dzieci, a ja nie wiedziałam, jak im za to wszystko dziękować!
Tylko w klubie seniora nie było mi na początku łatwo, bo jednak odwykłam od ludzi, beztroskiego śmiechu, zabawy, no i nauki, bo w klubie były różne kursy. Wydawało mi się, że ten świat nowoczesnych roześmianych seniorów jest nie dla mnie, ale Radek po mnie przyjeżdżał i słyszeć nie chciał, że wolę zostać w domu! I tak, pomału, zaczęłam się przełamywać. Odkryłam, że ciekawią mnie wykłady o zdrowym żywieniu, a komputer wcale nie gryzie. Polubiłam też nasze klubowe wycieczki, polubiłam nowych znajomych. I sama nie wiem, kiedy wsiąkłam w klub seniora na dobre! I faktycznie naszyłam sobie nowych ubrań, poszłam też do fryzjera – żeby nie wyglądać jak uboga krewna. Gdy patrzyłam teraz na siebie w lustrze, odczuwałam przyjemność.
Opera mydlana z happy endem?
Przez to swoje potargane życie zdążyłam zapomnieć, jaka to frajda być zadbaną kobietą! Jakieś pół roku od rozpoczęcia tych zmian uświadomiłam sobie, że nie mam już ani czasu, ani ochoty na żadne złe myśli! A potem to już wszystko szybko się potoczyło… Na jednej z potańcówek w klubie seniora poprosił mnie do tańca pan Julian. Był u nas nowy, dlatego dopiero w tańcu zauważyłam, że ten elegancki mężczyzna ma spojrzenie Blake’a Carringtona! Po potańcówce zaprosił mnie na herbatę i tak zaczęliśmy się spotykać.
– Nie wierzę! Ciebie ktoś chyba podmienił! – moja Ania aż się żartobliwie za głowę złapała, gdy wyznałam jej, że kogoś mam...
Potem wycałowała mnie i zapewniła – w swoim oraz brata imieniu – że będą kibicować mojemu szczęściu. Bo to szczęście naprawdę do mnie w końcu przyszło! Julian okazał się wspaniałym, troskliwym mężczyzną, który kocha mnie i szanuje. I ja jego też. Jesteśmy razem już 3 lata i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nigdy wcześniej nie było mi w życiu tak dobrze! Gdy spędzamy sobie z Julianem miło czas, i gdy patrzę w jego jasne oczy, nie mogę pozbyć się myśli, że dostałam w prezencie od życia swoją własną „Dynastię”! A że na stare lata? Jakie stare? Nigdy nie czułam się młodziej niż teraz!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”