Niemożliwe, żeby Artur mnie kochał. Przecież nie byłam ani szczególnie piękna, ani mądra, ani tak szlachetna jak jego żona.
Artura poznałam w pracy. Zawsze bardzo się lubiliśmy, nasze kontakty ograniczały się jednak tylko do stopy zawodowej. Byłam młodą rozwódką, która trochę się w nim podkochiwała, ale on miał żonę, dlatego przez kilka lat nie próbowałam przenieść naszej znajomości na grunt prywatny.
Nie rozbijam małżeństw
A trzeba dodać, że żona Artura, Małgorzata, była aniołem. Ładna, inteligentna, dobra. Pracowała w jakiejś fundacji pomagającej ludziom chorym na raka. Zbierała pieniądze, organizowała wsparcie. Okrutny los spowodował jednak, że ona także zachorowała na nowotwór. I to jeden z najgorszych – raka trzustki. Nie było dla niej ratunku. Umarła bardzo szybko…
Artur nikomu się nie zwierzał, nie płakał, nie szukał pocieszenia. Był twardy – zarówno w czasie choroby żony, jak i po jej śmierci.
– Dziękuję – powtarzał tylko, gdy ludzie składali mu kondolencje.
Niektórzy próbowali go obejmować. Klepał ich ze smutnym uśmiechem po plecach i szedł dalej. Ja zdobyłam się na śmiałość, by zaproponować spotkanie. Powiedziałam, że gdyby potrzebował się wygadać, chętnie pójdę z nim na kawę. Tak po koleżeńsku, zwyczajnie...
Może to był trochę samolubny pomysł, zważywszy na moją słabość do niego, ale nie mogłam się powstrzymać. Artur był taki nieszczęśliwy, taki smutny. Chciałam mu pomóc.
– Może kiedyś – odpowiedział beznamiętnie, a ja się zawstydziłam.
Obróciłam na pięcie i chciałam odejść, ale on chyba zorientował się, że mi przykro i jeszcze dodał:
– Hej, naprawdę, chętnie pójdę, ale jeszcze nie teraz.
Minęło osiem miesięcy, zanim Artur przypomniał sobie o mojej propozycji. Przyszedł któregoś dnia i zapytał, czy nasze spotkanie jest ciągle aktualne.
– No jasne! – odparłam.
Poszliśmy wtedy na piwo. Zdawałam sobie sprawę, że nie mam szans jej dorównać Spotkaliśmy się raz, drugi, piąty, dziesiąty i nic z tych spotkań nie wynikało. To znaczy bawiliśmy się świetnie – śmialiśmy, rozmawialiśmy, odwiedzaliśmy ciekawe miejsca – ale nasza znajomość nie wykraczała poza koleżeńskie ramy.
W końcu Artur mnie pocałował
– Ależ się naczekałam… – wyszeptałam po tym pocałunku.
– Co masz na myśli?
– A nic takiego… – speszyłam się.
W tym momencie chyba zrozumiał, że od dawna się w nim kocham.
– Było mi ciężko… – zaczął się usprawiedliwiać, ale mu przerwałam.
Nie chciałam rozmawiać o czasie żałoby. Nie mogłam wymagać od niego, żeby się z niej tłumaczył. To były miesiące, które należały do jego żony. Zresztą, byłam szczęśliwa, bo coś się między nami zaczynało. Nasze spotkania zamieniły się w randki. Wyjeżdżaliśmy za miasto, chodziliśmy do kina, na kolację, leżeliśmy przed telewizorem i jeździliśmy na rowerach.
Było nam ze sobą tak dobrze, że zaczęliśmy u siebie nawzajem pomieszkiwać. Wszystko toczyło się gładko, układało wspaniale – sprzeczaliśmy się bardzo rzadko i godziliśmy namiętnie. Mieliśmy podobne pomysły na spędzanie wolnego czasu i podobne plany na resztę życia. Tylko jedno stało na drodze do pełni szczęścia.
Wspomnienie jego żony
Artur czasami mówił o Małgorzacie. Kilka razy zdarzyło mu się przy mnie coś o niej napomknąć. Czułam wtedy takie małe ukłucia zazdrości, ale radziłam sobie z nimi. Nie mogłam przecież kazać mu zapomnieć. Nie chciałam mu jej zastąpić. Nie miałam zamiaru walczyć z jej wspomnieniem. Gorzej było z osobami, którym Gosia pomagała. Często ich spotykaliśmy. Jedni nie wiedzieli, że jesteśmy razem i bez skrępowania wspominali Małgosię, inni – ci świadomi naszej relacji – przemycali zachwyt w półsłówkach czy w porozumiewawczych spojrzeniach.
Uśmiechałam się wtedy ze zrozumieniem. No bo co miałam zrobić? Raz wpadliśmy na rodzinę z dzieckiem, które udało się uratować między innymi dzięki zbiórce pieniędzy zorganizowanej przez Małgorzatę.
– Nie mogę zrozumieć… – powiedziała jej mama, zaglądając Arturowi w oczy. – Żeby taką kobietę zabrać?
– Takie życie – odparł Artur.
– Ale żeby zabrać anioła?!
Kobieta uścisnęła mu jeszcze dłoń, pokazała córkę i życzyła wszystkiego najlepszego. Na mnie spojrzała krótko, uśmiechnęła się i poszła. Oglądali się jeszcze z mężem za siebie, rozmawiając. Najpewniej na mój temat.
Innym razem spotkaliśmy kobietę, która na widok Artura zaczęła żałośnie płakać. Kiedy poczuła, że sytuacja robi się krępująca, otarła łzy, zebrała się w sobie i powiedziała, że modli się za Gosię każdego dnia. Że nie znała lepszego człowieka.
Bywało też, że do Artura dzwonili znajomi Gośki. Pytali go o samopoczucie, wspominali zmarłą żonę. Artur robił wtedy zakłopotaną minę i wychodził do innego pokoju. Nie zdarzało się to za często – może raz na miesiąc czy dwa – ale nie sposób było nie zauważyć, jak wielkim szacunkiem cieszyła się ta kobieta.
Wiem, że nie powinnam brać tego do siebie, ale markotniałam, gdy słuchałam o jej dobroci. Czułam się wtedy gorsza. Nigdy tego Arturowi nie powiedziałam, choć wiele razy miałam ochotę. Zwłaszcza wtedy, gdy Małgorzatę wspominali na spotkaniach znajomi oraz rodzina. To były najtrudniejsze chwile.
– Byliśmy na pogrzebie naszego przyjaciela, wspaniałego lekarza – opowiadała mama Artura podczas obiadu, na który zostaliśmy zaproszeni oboje. – Mnóstwo ludzi przyszło. Całe tłumy. Ale i tak było ich mniej niż u Małgosi…
– Bo to była złota dziewczyna – wtrącał jego tata. – Tylu ludziom pomogła. Wiesz, że niektórzy mnie jeszcze dziś zaczepiają, wspominają Gosię i jej pracę…
– Wiem, wiem. Mnie też. Ale proszę, zmieńmy temat… – wzdychał Artur, bo czuł, że te rozmowy mnie krępują.
– A tak, jasne, jasne… Rosołu?
Tak to wyglądało.
Gośka ciągle wracała
W opowieściach, we wspomnieniach, w spóźnionych kondolencjach. A przecież od jej śmierci minął rok. Rok… Dwanaście miesięcy. Mnóstwo czasu. Wielu jednak nie zapomniało. Bo jak zapomnieć o kimś tak wspaniałym? O aniele? A ja? Cóż ja takiego w życiu zrobiłam? Nic. Byłam zwykłą sekretarką, nigdy nikomu nie uratowałam życia.
Czasem zastanawiałam się, co ten Artur we mnie widzi. On sam nie dawał mi jednak odczuć, że jestem gorsza od jego zmarłej żony. Zresztą, w ogóle mało o niej mówił. Gdy pytałam, przyznawał, że bardzo ją kochał i strasznie za nią tęskni, ale zatrzymywał wspomnienia dla siebie. Bardzo mu byłam za to wdzięczna.
Ale moja frustracja i tak narastała. Za każdym razem, gdy słuchałam wspomnień o jego byłej żonie – znajomych, rodziny, ludzi, którym pomogła – czułam się jeszcze odrobinę gorsza, jeszcze troszkę smutniejsza. Zbierały się negatywne emocje, narastał stres.
Wybuch skrywanych od dawna uczuć wyzwoliła impreza u znajomych Artura. Nie chciałam iść, bo wiedziałam, że przyjdzie moment, w którym zaczniemy wspominać Gosię. No i nie pomyliłam się. Około dwudziestej drugiej, kiedy już wszyscy poczuli w głowie alkohol, rozpoczęło się wspominanie.
– Gocha była niesamowita. Taka bezpośrednia, otwarta. Kiedyś, u nas w fundacji skojarzyła dwie osoby. Wszyscy podejrzewali, że się ku sobie mają, ale tylko ona zdobyła się na odwagę powiedzieć jednemu i drugiemu do słuchu. Wyjaśniła im, że nie ma co się czaić, bo sympatia jest obustronna.
– Tak im powiedziała?
– Dokładnie tymi słowami!
– Wszystko tak załatwiała. W pośpiechu, bez ceregieli. Jakby wiedziała, że ma mało czasu… Pamiętam, jak Anecie prace załatwiła...
– Tak. U prezesa, który wspierał jej fundację. Poszła ze mną na rozmowę kwalifikacyjną. Powiedziała mu, że nie ma co gadać, strzępić języka, bo dopiero w akcji przekona się, ile umiem. Zdębiał, ale mnie przyjął…
– Co za dziewczyna…
Tego wieczora nawet Artur specjalnie ich nie hamował. Też trochę wypił i chyba dlatego pozwolił rozmowie swobodnie się toczyć. A może było mu po prostu głupio im przerywać. A ja siedziałam w milczeniu, zawstydzona. No bo co miałam dodać? Z każdą chwilą czułam się coraz mniej potrzebna, coraz bardziej nie na miejscu.
Jakbym im wszystkim przeszkadzała
W pewnym momencie miałam już nawet ochotę wyjść, ale nie wypadało. Dotrwałam więc do końca imprezy, i to tylko dlatego, że też zdrowo sobie chlapnęłam. Artur już w taksówce zauważył, że nie jestem w najlepszym nastroju. Chciał mnie rozweselić, więc zagadywał, próbował rozśmieszyć, opowiadał jakieś anegdotki. Ale dopiero w domu zapytał wprost.
– Hej, Marta, co się dzieje?
– Ze mną? Nie, nic… – broniłam się przed rozmową, bo nawet nie wiedziałam, jak miałabym wyrazić swoje emocje.
Nie chciałam wyjść na zazdrośnicę, która zamierza pogrzebać pamięć o jego świętej żonie.
– Przecież widzę, daj spokój… Powiedz, co się stało.
– Ale nic się nie stało. Wszystko jest w najlepszym porządku…
– Chodzi o Gośkę, prawda? O to, co o niej mówiliśmy?
– Nie, no co ty! – odparłam, ale zabrzmiało to tak niewiarygodnie, że od razu się zorientował.
– Przepraszam, tak jakoś zeszło na ten temat. Nic nie mogłem zrobić. Wiem, że tobie to przeszkadza…
– Nie mów tak, proszę cię! Czuję się wtedy, jak ostatnia zołza. A przecież ja… – załamał mi się głos.
Naprawdę nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć. Co powiedzieć. Ale uznałam, że to jedyna szansa, by szczerze porozmawiać.
– Nie przeszkadza mi, jak rozmawiasz o Małgosi…. Tylko czasem, kiedy mówi się o niej tyle dobrego, czuję się… gorsza. Nie mogę uwierzyć, że związałeś się ze mną. Ona była wspaniała, wyjątkowa, niezwykła. A ja? Zwyczajna dziewczyna.
Poleciały mi łzy. Artur podszedł, przytulił mnie mocno i dłuższą chwilę milczeliśmy. On też chyba zastanawiał się, co powiedzieć. W końcu odsunął mnie od siebie i spojrzał w oczy.
– Nie masz powodu czuć się gorsza. Jesteś wspaniała i nie chcę, żebyś porównywała się z Małgosią.
– No pewnie, nie miałabym szans wygrać z aniołem – chlipałam.
– Jeśli musisz wiedzieć, Gośka nie była ideałem. Ona też miała swoje wady, tylko nikt o nich nie pamięta. Wszyscy ją teraz idealizują.
– Nie mów tak!
– Ale to prawda! Zawsze będę ją pamiętał, taką jaka była. Prawdziwą. I wiesz co? Myślę, że powinniśmy o niej porozmawiać. Ona zawsze będzie ze mną, więc będzie też z nami. Musisz ją poznać. Długo o tym myślałem, ale teraz już jestem pewny, że zrobiliśmy błąd, nigdy tak naprawdę o niej nie rozmawiając. To moja wina. Chcesz to naprawić?
Zgodziłam się
Tego wieczoru Artur opowiedział mi bardzo dużo o swojej żonie. Jak się poznali, jak ją poderwał, jak im się żyło. Za co ją kochał, a co go w niej denerwowało. Opowiedział mi o jej wadach. Cicho i nieśmiało, bo czuł, że łamiemy jakieś tabu.
Dowiedziałam się, że Gośka nie chciała mieć dzieci, co go bardzo bolało. Że poświęcała się pracy i przez to zapominała o nim – o jego urodzinach, o wspólnych spotkaniach, o zaplanowanym wyjściu do kina. Opowiedział mi też, jaki miała temperament. Potrafiła na skrzyżowaniu wyskoczyć z auta, żeby nawrzeszczeć na kierowcę, który zajechał jej drogę.
Usłyszałam wiele anegdot, z których wyłaniał się obraz sympatycznej, ale wcale nie idealnej dziewczyny. Tego wieczora poznałam Gośkę i muszę przyznać, że nawet ją polubiłam. Przestała być aniołem, a stała się kobietą z krwi i kości. Dzięki temu nauczyłam się radzić z jej obecnością. Już mi nie przeszkadza, że jest między nami i że zostanie na zawsze.
Pewnie niektórzy będą oburzeni, bo przecież o zmarłych powinno się mówić tylko dobrze. Ale w naszym przypadku szczerość okazała się lekiem na problemy. Jest nam teraz znacznie łatwiej – nie tylko być ze sobą, ale i pielęgnować pamięć o Małgorzacie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”