Niedawno wprowadziliśmy się do nowego mieszkania w niskim bloku na obrzeżach osiedla. Zostałam tam dozorczynią, czy raczej – jak to się teraz mówi – gospodynią domu. Chciałam jak najszybciej poznać nowych sąsiadów. Zapomniałam o starej zasadzie: uważaj, czego sobie życzysz, bo możesz potem żałować…
Na drugim piętrze, tak jak my, mieszkał pan Nowak, zwany przeze mnie Panem Upierdliwym. Człowiek już starszy, więc zapewne dlatego uważał, że wolno mu wyrażać arbitralne opinie, nie zważając na cudze uczucia.
Mojego męża uraził już w pierwszym tygodniu, nazywając jego ukochanego forda ka koloru ciemnozielonego żabą. Naszego starszego syna skrytykował za zbyt długie jego zdaniem włosy. Młodszemu dziecku dociął z powodu wiecznie włączonego iPoda.
Mnie wytknął ziemistą cerę, radził mniej palić, za to pić więcej soku z marchwi. No i w kółko przypominał mi o myciu schodów, co – przyznaję bez bicia – zdarzało mi się robić po łebkach. Ale im bardziej mnie za to krytykował, wytykając nieporządnie wykonaną pracę, tym mniej mi się chciało przykładać. Bywam przekorna.
Wkrótce się dowiedziałam, że on nie tylko nas tak się czepia. Swoimi nieproszonymi i złośliwymi uwagami obdzielał wszystkich sąsiadów po równo. A że taktem nie grzeszył, to nie był specjalnie lubiany w naszym bloku, co mu zresztą chyba kompletnie nie przeszkadzało.
Pewnie nawet mu przez myśl nie przeszło, że mógłby nieco złagodnieć. Przeciwnie, nic sobie z tego nie robił. Dlatego starałam się go unikać, co nie było wcale proste, bo przecież mieszkaliśmy drzwi w drzwi.
Na szczęście on dość rzadko wychodził, a zanim wyszedł, musiał otworzyć kilka zamków, więc prawie zawsze zdążyłam albo umknąć mu po schodach (tych niedokładnie umytych), albo przeczekać w mieszkaniu, aż wyjdzie i pójdzie w diabły, czy gdzie on tam sobie chadzał.
Byłam zażenowana. Już widzę te plotki…
Kiedy dostrzegłam go przy kasie w supermarkecie, specjalnie wpuściłam przed siebie dwie osoby, żeby nie stać zaraz za nim. Chyba mnie nawet nie zauważył. Zabrał zakupy, pokłócił się z kasjerką o źle wydaną resztę i ruszył w stronę wyjścia.
Straciwszy go z oczu, odetchnęłam z ulgą. Cierpliwie odstałam swoje, zapłaciłam za zakupy i schowałam je do dwóch siatek, które od razu zrobiły się pękate.
Chciałam przejść dalej, ale nagle zdarzyło się to, czego zawsze podświadomie się bałam. Gdy mijałam bramkę, ta przeraźliwie zapiszczała i ostrzegawczo zamrugała światełkami. Zamarłam.
Boże, co za wstyd!
Klienci zerkali na mnie z niedowierzaniem. Nie wyglądałam na złodziejkę, ale alarm nie wszczął się przecież bez powodu. Natychmiast wyrosła przede mną pani z ochrony w towarzystwie swojego kolegi, na widok którego nogi się pode mną ugięły. Wyglądał na połączenie zbira i służbisty, miał srogą minę i groźnie nastroszone wąsy.
Co gorsza, mój sąsiad zawrócił i też stanął nieopodal. No pięknie, teraz będzie miał pożywkę do komentarzy na całe lata!
– Dzień dobry – zagadnęła młoda pani ochroniarz. – Czy mogłaby pani jeszcze raz przejść przez bramkę?
Wykonałam uprzejme polecenie, modląc się w duchu o ciszę. Daremnie. Znowu zapiszczało.
– A teraz poproszę bez torebki – komenderowała. Nadal grzecznie.
Nie zapiszczało.
– Teraz samą torbę…
Zapiszczało. Oblałam się rumieńcem od stóp do głów. Sytuacja należała do wielce żenujących.
– Czy zechce pani opróżnić torebkę? – usłyszałam. Kobieta w mundurze niby o nic wprost mnie nie oskarżyła, ale już sama prośba była poniżająca.
– Niech pani sama sprawdzi – burknęłam. Twarz mnie paliła, ręce mi się trzęsły i po raz pierwszy w życiu żałowałam, że mój mąż nie wybrał się ze mną na zakupy.
– Niestety, my nie mamy takich uprawnień – odparła ze spokojem. – Przeszukania rzeczy klienta możemy dokonać tylko w obecności policji, kiedy osoba podejrzewana o… – tu chrząknęła – o uruchomienie systemu alarmowego w bramce elektronicznej odmawia współpracy.
– Znaczy, jestem podejrzana? Chryste, ale dno…! – jęknęłam.
Trzęsącymi dłońmi sięgnęłam do nieszczęsnej torebki. I nagle się zawahałam. Wnętrze damskiej torebki to bardzo intymna sprawa, wiele mówi o duszy właścicielki. Toteż wcale nie uśmiechało mi się obnażać psychicznie na oczach zgromadzonej gawiedzi. Bo wokół nas zebrał się już całkiem spory tłumek ludzi. Wiadomo – nie codziennie zdarza się taka atrakcja jak przyłapanie złodziejki w sklepie.
Zerknęłam z nadzieją na panią ochroniarz. Mogłaby się wczuć w moje położenie, dokonać przeglądu jakoś dyskretniej, przecież też była kobietą… Ale gdzie tam! Tylko nagląco poruszyła brwiami.
– No, proszę. Chyba nie zamierza pani utrudniać?
– Nie, nie, ale może przejdźmy gdzieś na bok? Stoję tu jak pod pręgierzem…
– Właśnie! – pomoc objawiła się z nieoczekiwanej strony. Mój sąsiad, nienawykły do biernego przyglądania się i milczenia, włączył się do akcji.
– Sio, ludziska, to nie cyrk. Nie ma co gał wybałuszać. A ty, dziewczyno – zwrócił się do pani z ochrony – byś się wstydziła. Znam tę panią i zaręczam ci, że nie jest żadną złodziejką. To jakieś kosmiczne nieporozumienie. Zaraz wszystko się wyjaśni i wtedy głupio ci będzie, że potraktowałaś porządną klientkę jak przestępczynię! – dodał.
– No… – młoda kobieta wciąż wydawała się nieprzekonana, ale kategoryczny ton starszego pana zrobił swoje. Ustąpiła. – Dobrze, przejdźmy do punktu informacyjnego.
Jak dobrze, że go spotkałam!
Inni woleliby się pewnie nie mieszać w cudze sprawy, ale nie on. Rezolutny, pewny swego, wstawił się za mną bez wahania, chociaż zupełnie na to nie liczyłam. Z miejsca wybaczyłam mu wszystkie wcześniejsze przytyki. Pomógł mi w kłopocie i tylko to się liczyło. Zawsze to raźniej z przyjazną duszą u boku.
Chwyciłam więc torby i skierowałam się w stronę informacji. Sąsiad dziarsko pomaszerował za mną, a nasz mały pochód zamykali ochroniarze. Dotarłam do wysokiej lady, gdzie już czekał na nas kolejny ochroniarz.
Mężczyzna potwierdził słowa młodszej koleżanki. Nie mają uprawnień, aby przeszukiwać rzeczy osobiste klientów, więc sama muszę wypakować wszystko z torebki.
– Oczywiście – dodał z namysłem – jeżeli pani się upiera, możemy wezwać policję i…
– Obejdzie się – przerwał mu starszy pan, ciągle występujący w roli mojego adwokata. – Ta pani na pewno nic nie ukradła. Dalej, sąsiadko, niech pani im pokaże. Sam umieram z ciekawości, co wywołało ten cały alarm.
Zaczęłam z lekkim wahaniem opróżniać torebkę. Wśród morza paragonów i rozmaitych babskich drobiazgów na ladzie wylądował… kłębek drutu. Zupełnie o nim zapomniałam!
– To… to mojego męża. Kupił tydzień temu i wsadził mi do torebki, bo nie miał wolnej kieszeni, a ja chyba zapomniałam o tym, więc…
– Mniejsza o szczegóły – wszedł mi w słowo sąsiad. – Grunt, że tajemnica się wyjaśniała. Oto przyczyna całego zamieszania!
– Kłębek drutu? – nie dowierzał ochroniarz.
Mój sąsiad pokiwał głową z przekonaniem.
– To nie tylko kłębek drutu – wyjaśnił. – To także naturalna pętla indukcyjna. Nie uczą was tego w szkole albo na tych waszych kursach? – dodał z typową dla sobie złośliwością.
– Zresztą niech pan sam to sprawdzi.
Ochroniarz patrzył na niego nieufnie, ale w końcu wyszedł ze swojego królestwa i skierował się do najbliższej bramki. Przysunął do niej drut , a ta momentalnie zapiszczała. Jeszcze nie do końca przekonany wziął moją torebkę i machnął nią w kierunku wykrywacza, który tym razem zachował się tak, jak powinien. Czyli milczał.
Kiedy wszystko się wyjaśniło, nikt nikogo nie przepraszał, nikt nie czuł się specjalnie winny, ale pewien niesmak pozostał. Pożegnałam ochroniarzy z ulgą. Za to pan Nowak zyskał moją dozgonną wdzięczność i miałam nadzieję na trwałą poprawę naszych stosunków. O święta naiwności!
Sąsiad jak zwykle był opryskliwy i gburowaty
Nazajutrz, jak co rano, wyprowadzałam suczkę na spacer. Zrobiła dwa kółka wokół bloku, powąchała, kto już ze znajomych był na spacerze, załatwiła się i dała znać, że chce wracać na śniadanie. Tuż przed wejściem do klatki schodowej natknęłam się na sąsiada.
– Dzień dobry! – powitałam go z uśmiechem od ucha do ucha.
A on?
– Dobry, dobry… choć schody znów słabo umyte – mruknął, po czym zerknął na naszą suczkę i dodał tym swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem: – Aleście tego psa utuczyli!
Normalnie ręce mi opadły… Niektórych ludzi naprawdę nie sposób lubić. Mimo szczerych chęci. Wzruszyłam ramionami i poszłam do domu. Nakarmiłam psiaka, a potem, zupełnie wbrew sobie, wzięłam mop, wiadro z płynem i poszłam umyć te nieszczęsne schody.
Niech sąsiad ma posprzątane tak, jak sobie tego życzy. W końcu byłam mu winna choć tyle za bronienie mojego honoru uczciwej kobiety.
Czytaj także:
„Zgorzkniała sąsiadka nie dawała mi żyć, ciągle straszyła mnie policją. Przez nią bałam się nawet spuścić wodę w toalecie”
„Zdradziła go z własnym bratem i zaszła w ciążę, a potem chciała wrobić w ojcostwo, żeby płacił na dziecko”
„Kupel chciał zostawić rodzinę dla jakiejś pierwszej lepszej. Nie mogłem spokojnie patrzeć, jak marnuje sobie życie”