„Zdradziła go z własnym bratem i zaszła w ciążę, a potem chciała wrobić w ojcostwo, żeby płacił na dziecko”

Zdradziła go z jego bratem fot. Adobe Stock, Andrey Popov,
„– Człowieku, nie rozumiesz? Gdyby puściła się z kimś tam obcym, to teraz nie rozdzierałbym szat. Ale jak sam poczułbyś się na moim miejscu, wiedząc, że zdradziła cię nie jedna bliska osoba, ale dwie?!”.
/ 13.04.2022 06:59
Zdradziła go z jego bratem fot. Adobe Stock, Andrey Popov,

W zasadzie drzwi mojego biura są otwarte dla każdego. Jednak takiego gościa się nie spodziewałem. Od razu nabrałem najgorszych przeczuć. Ujrzawszy przybysza, pomyślałem, że pewnie za chwilę zakończę swoją działalność, bo ktoś coś do mnie ma i ktoś coś na mnie znalazł, chociaż interes prowadziłem zawsze maksymalnie uczciwie. Jednak życie nauczyło mnie, że przysłowie: „Jak ktoś chce psa uderzyć, kij zawsze znajdzie” jest jedną z najtrafniejszych mądrości ludowych.

Niemniej zachowałem kamienną twarz, wstając na powitanie.

– Cóż sprowadza do mnie pana inspektora? – spytałem, ściskając wyciągniętą rękę dawnego przełożonego. – Bo chyba nie sprawy służbowe?

Potrząsnął głową, usiadł na wskazanym przeze mnie fotelu. Nie przyjąłem go przy biurku, jak innych interesantów, ale zaprowadziłem do stolika kawowego, z którego korzystałem niezmiernie rzadko przy wizytach szczególnych gości. Pomyślałem, że powinienem teraz poprosić sekretarkę o zrobienie kawy.

Problem w tym, że jej nie miałem

Jednoosobowe biuro detektywistyczne to nie jest przedsiębiorstwo, które stać na tworzenie dodatkowych etatów.

– Nie bój się – mruknął inspektor – nie przyszedłem zamykać twojego kantorka zdarzeń kryminalnych i obyczajowych. Powiedz, pierwsze, co przyszło ci do głowy, to właśnie coś podobnego?

– Chylę czoła przed pańską przenikliwością, komendancie. Nic dziwnego, że już się pan dochrapał szefowania w komendzie wojewódzkiej, skoro…

– Daj spokój z tą wazeliną. – Machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. – Przychodzę ze sprawą…Osobistą – dodał po chwili wahania. – Potrzebuję twojej pomocy.

Dawnemu szefowi trzeba było pomóc, bez dwóch zdań.

– Zamieniam się w słuch – powiedziałem i podszedłem do biurka, sięgając po notes.

– Żadnych takich! – zaprotestował. – Nie będziesz nic zapisywał i nie założysz teczki, rozumiesz? A jeśli nawet, to będziesz ją trzymał w domu, a nie razem z innymi w tej norze! Faktury też nie potrzebuję od ciebie dostawać.

Spojrzałem na niego spod zmrużonych powiek.

– O fakturach porozmawiamy, jeśli w ogóle podejmę się sprawy – odparłem. – Bo jeśli to jakaś polityczna awantura…

Znów przerwał mi machnięciem ręki.

– Osobista sprawa, przecież powiedziałem! A teraz faktycznie przestań gadać i zamień się w słuch!

Sam problem był równie zaskakujący, co osoba gościa. Kiedy mi go wyłuszczył, aż potrząsnąłem głową, jednak nie przerywałem. To był policjant, wiedział, co trzeba powiedzieć i na co zwrócić uwagę. Nie musiałem zadawać wielu dodatkowych pytań. Otóż tydzień wcześniej zgłosiła się do niego kobieta dwudziestoczteroletnia, twierdząc, iż jest jego córką.

Przyszła na szczęście nie do domu, ale umówiła się z nim w pracy pod pretekstem, że chciałaby złożyć skargę na komendanta powiatowego. Zamiast skargi, przyniosła zdjęcia swojej matki i swoje z różnych okresów życia. Matka dała jej adres komendanta, a dziewczyna żądała pieniędzy za wszystkie lata nieobecności w jej życiu.

– W ogóle zna pan tę kobietę, rzekomą matkę pańskiej domniemanej córki? – zapytałem.

Milczał przez chwilę, zanim odpowiedział

– Problem polega właśnie na tym, że ją znam! A właściwie znałem, w dodatku bardzo blisko. Rzeczywiście dwadzieścia pięć lat temu spotykałem się z tą kobietą. To była, rozumiesz, wielka miłość, taka po grób, tyle że nie wytrzymała nawet dwóch lat. Podejrzewałem Wiolettę o to, że znalazła sobie kogoś innego. Ona przysięgała, że nie, że tylko mnie kocha, ale czułem, że coś jest nie tak. Znasz to, prawda? Policyjny nos. Byłem wprawdzie jeszcze młodym gliną, ale niuch miałem zawsze niezły.

– Wiem – przyznałem. – Też tak mam.

– I dlatego byłeś dobrym policjantem – odparł. – A ja chcę się dowiedzieć, czy ta młoda kobieta, Adela, jest naprawdę moją córką. Wszystko wskazuje na to, że tak. Ale zanim powiem o tym żonie, wolałbym się upewnić.

Współczułem mu. Wprawdzie kiedy spotykał się z matką Adeli, nie znał jeszcze swojej obecnej małżonki, jednak taka wiadomość to zawsze szok dla kobiety. Nawet jeśli jej opowiadał o swoich miłościach, to co innego wiedzieć, że takowe były, a inna rzecz zobaczyć ich owoc. Przede wszystkim musiałem oczywiście zdobyć materiał genetyczny do porównań.

Rzecz jasna, inspektor poprosił swoją domniemaną córkę o możliwość dokonania porównań, ale zyskał tylko tyle, że się bardzo rozzłościła.

– Pewnie, nie wierzy mi pan! Ale proszę spojrzeć w lustro, jestem do pana podobna! – stwierdziła oskarżycielsko.

Tu miała rację, rzeczywiście pewne podobieństwa dało się u niej dostrzec. Bardziej przypominała matkę, ale kształt nosa, wykrój oczu… Rzeczywiście wyglądała na krewną komendanta wojewódzkiego.

Czy czegoś od niego chciała?

Pieniędzy? Rekompensaty? Nic takiego nie wynikło podczas ich spotkania, stwierdziła, że chce mu po prostu spojrzeć w oczy, ale wszystko trzeba było brać pod uwagę. Nawet ordynarny szantaż. Chociaż ten niekoniecznie mógłby wypalić, skoro zainteresowany zamierzał poinformować żonę i dzieci o fakcie posiadania nieślubnej córki. Jednak zacząłem od rozpoznania całej sytuacji.

Inspektor nie chciał używać własnych kanałów, więc zwróciłem się o sprawdzenie miejsca zamieszkania kobiety i jej matki do byłego współpracownika, z którym często załatwiałem podobne sprawy. Miał dostęp do centralnej bazy danych osobowych i adresowych, a ja mu się odwdzięczałem, pomagając czasem ustalać fakty, które jego interesowały. Informację uzyskał bardzo szybko.

– Ta kobieta, Adela, mieszka w Puławach. Od niedawna, przeprowadziła się ze Świnoujścia. Panna, oczywiście nie wiem, czy ma jakiegoś narzeczonego, sam już sobie ustalisz. O ile to ma znaczenie… – zawiesił na chwilę głos.

Zazwyczaj w takich chwilach coś mówiłem, wyjaśniałem. Ale nie teraz. Tym razem dyskrecja musiała być moim drugim imieniem, a nawet pierwszym. Żaden policjant nie mógł się zorientować, że chodzi o pierwszego po Bogu na tym terenie.

– A co z matką? Gdzie mieszka? – zapytałem.

– No cóż, matka nie żyje. Zmarła rok temu. A mieszkała tak samo jak córka, w Świnoujściu, pod tym samym adresem. To nie była przecież stara kobieta, więc pewnie wykończyła ją jakaś choroba.

Ustaliłem adres tej dziewczyny i zacząłem obserwację

A zatem wyjazd na Pomorze Zachodnie mogłem sobie darować. Od nieboszczki przecież niczego się nie dowiem. Możliwe zresztą, że wcale by nie chciała ze mną rozmawiać. Zerwała kontakty z inspektorem właśnie wtedy, kiedy – wnioskując z wieku domniemanej córki – zaszła w ciążę.

To było zastanawiające. Mój klient twierdził, że podejrzewał ją o jakiś romans, chciał to wyjaśnić, ona zaprzeczała, ale pewnego dnia to właśnie z jej inicjatywy związek ostatecznie się rozpadł. Wyjechała, i to – jak się okazało – naprawdę daleko. Czy miała tak wielki żal do ojca dziecka, że niesłusznie ją oskarżał? To było nawet prawdopodobne, kobiety potrafią unieść się honorem: „Zobaczysz, wychowam dziecko bez twojej pomocy, draniu!”.

Tak czy inaczej, zdobycie materiału genetycznego stawało się sprawą bezapelacyjnie kluczową. Skoro pani Adela miała być córką inspektora, trzeba to było potwierdzić. Do Puław pojechałem dwa dni później. Musiałem jeszcze dokończyć pewne dochodzenie, pilniejsze od ustalenia ojcostwa komendanta. Podszedł do tego ze zrozumieniem, tym bardziej że młoda kobieta jak na razie więcej się do niego nie odezwała. Znając adres, założyłem klasyczną obserwację.

Adela mieszkała w bloku w centrum miasta. Pracowała w biurze, do którego szła piechotą dosłownie pięć minut. Po ośmiu godzinach wychodziła, robiła zakupy i wracała do domu. Wyglądało na to, że prowadzi monotonne do bólu życie. Miałem nadzieję, że w sobotę gdzieś wyjdzie, najlepiej do jakiegoś lokalu, bo wtedy łatwiej byłoby mi się do niej zbliżyć. Biorąc pod uwagę, że dla byłego szefa pracowałem tylko za zwrot kosztów, bo inaczej nie wypadało, nie miałem ochoty zbyt długo bawić się z tą sprawą.

Niestety, spędziłem całą sobotę pod domem kobiety, ale widziałem tylko światło palące się w jej mieszkaniu. Naprawdę z nikim się nie spotykała? Przecież była całkiem atrakcyjną kobietą. Zadzwoniłem do inspektora.

– Szefie, na razie się zwijam, spróbuję za tydzień, dobrze? Szkoda mojego czasu i pańskich pieniędzy na hotel.

Nie był zachwycony, ale tu również wykazał się zrozumieniem. Znał policyjną robotę, wiedział, że najtrudniej zdobyć materiały i dowody w przypadku niewinnych ludzi.

W następny piątek czekałem pod biurem Adeli

Kiedy wyszła, nawet nie zapalałem silnika. Spodziewałem się, że pójdzie do supermarketu, w którym codziennie robiła zakupy. A jednak tym razem zaskoczyła mnie! Zamiast bowiem iść na lewo, skierowała się ku postojowi taksówek. Wsiadła do pierwszej wolnej i pojechała. A ja oczywiście za nią. Dotarliśmy do dworca kolejowego. Świeżo odnowiony, prezentuje się naprawdę nieźle, to muszę przyznać.

Czyżby obserwowana zamierzała gdzieś wyjechać? Niemożliwe! Z samą torebką? Chyba że na przykład do Lublina w jakiejś sprawie. Ale stawiałem na to, że raczej kogoś odbiera ze stacji. Szedłem kilkanaście kroków za nią. Szczęśliwie w piątkowe popołudnie ludzi na dworcu było całkiem sporo, nie musiałem się specjalnie starać o kamuflaż. Adela spojrzała na tablicę przyjazdów, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że przyszła po kogoś. Potem stanęła niedaleko poczekalni, wyjęła telefon i wybrała numer. Rozmawiała kilka minut, a potem zaczęła z niecierpliwością spoglądać w kierunku wyjścia z peronów.

Zapowiedziano przyjazd pociągu z Warszawy, kobieta ożywiła się wyraźnie. A kiedy ludzie zaczęli wchodzić na teren dworca, podbiegła do wysokiego, przystojnego blondyna. Witali się czule, nawet bardzo, wyraźnie stęsknieni. To tłumaczyło, dlaczego nigdzie nie wychodziła, dlaczego z nikim się nie spotykała. Jej miłość nie mieszkała w Puławach…

Wsiedli do taksówki i pojechali do domu

Czekałem na wszelki wypadek, czy gdzieś nie wyjdą, ale na próżno. Pewnie cieszyli się sobą i nie w głowie były im wieczorne eskapady. Miałem nadzieję, że następnego dnia to się zmieni. Lokal nie był może najwyższej klasy, ale bardzo przyjemny, z miłą, kameralną atmosferą. Muzyka kojąca, żadne tam rockowe kawałki, czy, nie daj Boże, disco polo. Może dlatego w sobotni wieczór nie było tutaj wielkiego ścisku. Siedzieli przy stoliku w kącie. Dla nich było to bardzo wygodne miejsce, dla mnie mniej.

Nie mogłem zbliżyć się, nie budząc podejrzeń, przypadkowo wpaść na kobietę i przepraszając ją, jakoś zdobyć materiał genetyczny. Musiałem czekać. W dodatku odbyłem dziwną rozmowę z kelnerem obsługującym tamten stolik. To znaczy dla niego była dziwna.

– Mam prośbę – powiedziałem, wsuwając mu w kieszeń dwieście złotych. – Jak będzie pan sprzątał ze stołu tych państwa, proszę podejść do mnie z talerzami. Pani ma stać z mojej prawej strony.

Kelner spojrzał na mnie jak na zboczeńca, gdy usłyszał moją prośbę

– A po co? – spytał nieco zaczepnie, jednak kiedy bez słowa wyciągnąłem rękę, żeby wyjąć wystające banknoty, cofnął się. – Jasne. Niech panu będzie.

Ale spojrzał na mnie z niesmakiem. Na szczęście nie siedzieli zbyt długo. Zjedli kolację, wypili po lampce wina i poszli. A kelner po chwili przyszedł, niosąc tacę z brudnymi naczyniami.

– Pan także chce rachunek? – zapytał głośno, stawiając wszystko obok mnie.

– Jasne.

Sięgnąłem i zdjąłem serwetkę z talerza, na którym jadła Adela. Po chwili zdecydowanym ruchem wziąłem też kieliszek i wrzuciłem do torby.

– Powie pan, że się stłukł – mruknąłem i podałem mu pięćdziesiąt złotych za kawę i spaghetti.

Ale kelner nie odchodził. Stał nade mną jak kat nad dobrą duszą i czekał.

– Czego? – warknąłem.

– Kieliszek też kosztuje. A za rozbite szkło szef nas rozlicza.

Skrupulant, cholera!

Jakby nie mógł wyłożyć tych paru złotych z tego, co mu dałem. Ale oczywiście nie mógł. To był jeden z tych chciwych typków, którzy wycisną wodę z kamienia. Dał mi spokój dopiero, kiedy dostał następną pięćdziesiątkę. Pomyślałem, że inspektor nie będzie zachwycony. Na wiadomość o tym, że udało mi się zdobyć materiał genetyczny, były szef zapomniał ochrzanić mnie porządnie za wydatki. Napomknął tylko, że w życiu nie dawał fagasom więcej niż stówę.

– Czasy się zmieniają – odparłem, wzruszając lekko ramionami, a on już nie ciągnął tematu, usiadł w fotelu, spojrzał na mnie z oczekiwaniem.

– Masz pewnie jakieś swoje laboratorium badań genetycznych? – spytał z nadzieją.

– Mam, bardzo dobre, chociaż trochę drogie. Szczególnie jeśli trzeba zbierać ślady z takich rzeczy jak szkło albo serwetka. A co, chciałby pan dać materiał do policyjnego?

Spojrzał na mnie jak na wariata.

– Oszalałeś?! Mam ci tłumaczyć, co to dyskrecja.

– No właśnie się zdziwiłem – przyznałem. – Ale skoro mamy dokonać porównania, potrzebne mi będzie…

Zanim skończyłem zdanie, wyjął z kieszeni marynarki fiolkę ze szpatułką w środku.

– Przed chwilą w samochodzie zdjąłem trochę śluzówki z policzka.

Pokiwałem głową. Jednak dobrze mieć do czynienia z fachowcem.

– Za parę dni będą wyniki – powiedziałem.

Cztery dni później znów siedzieliśmy w moim biurze. Inspektor zachowywał pozory spokoju, jednak i tak dało się wyczuć, że jest mocno spięty.

Nic dziwnego

– Wszystko już wiemy? – spytał, ledwie powstrzymując niecierpliwość.

Odetchnąłem głęboko. To, co mu miałem do powiedzenia, nie było tym, co chciał usłyszeć. Ja zresztą też wolałbym inną, jaśniejszą sytuację. Bo ta była doprawdy niezręczna.

– No, mów! – popędził mnie. – Masz minę jak chiński adwokat, który zamierza powiedzieć swojemu klientowi, że odwołania wyroku śmierci nie będzie!

Nie chciałbym być na miejscu tego, na kogo wściekł się inspektor.

– Mamy pewien problem – zacząłem ostrożnie. – Badania genetyczne świadczą o tym, że jest pan z Adelą spokrewniony.

Zbladł lekko, ale zapanował nad sobą.

– Czyli jednak – mruknął. – Zosia się nie ucieszy.

– Nie tak prędko! – uniosłem ręce, powstrzymując jego dalsze wywody. – Powiedziałem, że jesteście spokrewnieni. Markery o tym świadczą. Problem polega jednak na tym, że to nie jest pokrewieństwo tak bliskie, jak w przypadku rodzica i dziecka.

Patrzył na mnie, marszcząc brwi.

– Możesz to bliżej wyjaśnić? – poprosił łagodnym tonem. – Gdyby chodziło o kogoś innego, pewnie bym już zrozumiał, co jest grane. Ale we własnej sprawie człowiek jest po prostu głupi. A raczej boi się wysnuwać pochopne wnioski.

Miał rację. Nawet najbystrzejszy glina głupieje, kiedy chodzi o jego bliskich.

– Laborant powiedział mi, że to wygląda tak, jakby był pan stryjem tej panny, a nie jej ojcem. Rozumie pan? Część puli genowej macie zbieżną, ale właśnie na takim poziomie. Potwierdził taką interpretację doktor Ząbek. A ten nigdy się nie myli. Zresztą, nawet z moją ograniczoną wiedzą i pewnym doświadczeniem podejrzewałbym dokładnie to samo.

Inspektor milczał przez długą chwilę.

– Mam rozumieć, że ojcem dziewczyny jest mój bliski krewny? – spytał wreszcie.

Pokiwałem głową i z niepokojem patrzyłem, jak twarz starego policyjnego lisa czerwienieje.

– Czyli słusznie podejrzewałem Wiolettę o romansowanie z innymi, a przynajmniej jednym innym – wycedził przez zęby. – Ale żeby tak…

Zacisnął pięści, a ja pomyślałem, że nie chciałbym być teraz na miejscu tego, na kogo się wściekł.

– Panie inspektorze – powiedziałem cicho. – Minęło ćwierć wieku, co się zdarzyło, to już czas pokrył kurzem…

Popatrzył na mnie spode łba.

– Człowieku, nie rozumiesz? Gdyby puściła się z kimś tam obcym, to teraz nie rozdzierałbym szat. Ale jak sam poczułbyś się na moim miejscu, wiedząc, że zdradziła cię nie jedna bliska osoba, ale dwie?!

Nie miałem na to argumentów

– Zamierza pan o tym porozmawiać z bratem? – spytałem.

– To będzie dla niego cholernie trudna rozmowa! – syknął. – Szkoda, że Wioletta nie żyje, bo też bym sobie z nią pogadał.

W to nie wątpiłem. I wcale mu się nie dziwiłem.

– A co z panią Adelą? – spytałem. – Także z nią pan porozmawia? Powinna wiedzieć.

Potrząsnął głową.

– Wolałbym, żebyś ty to zrobił. Ode mnie może to gorzej przyjąć. Wiesz, całe życie myślała, że to ja jestem wyrodnym ojcem. Takie rzeczy potrafią utkwić bardzo głęboko. Nie będzie chciała wierzyć.

Wyglądało na to, że mnie też czekała bardzo trudna rozmowa. Cóż, taki fach.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA