Wszystko zaczęło się dwa miesiące temu, wczesnym rankiem. To właśnie wtedy dostałam esemesa o treści: „Ograniczyliśmy dostęp do twojego konta ze względu na podejrzaną aktywność, aby uwierzytelnić odwiedź stronę” (i załączony link do strony). Doskonale pamiętałam, żeby nie klikać w linki typu: musisz dopłacić do paczki, z powodu niedopłaty planujemy wyłączyć ci energię elektryczną, musisz potwierdzić transakcję itp, ale tu zareagowałam odruchowo. Chodziło przecież o pieniądze, które miałam na koncie. Prawdopodobnie ktoś próbował je ukraść.
Nieraz słyszałam o takich przypadkach, więc przerażona kliknęłam, i na stronie łudząco podobnej do strony mojego banku wpisałam żądane dane. Po dłuższej chwili dostałam informację, że wszystko jest w najlepszym porządku. Odetchnęłam z ulgą i zajęłam się swoimi sprawami. O tym, że zostałam okradziona, pomyślałam dopiero po południu, gdy bezskutecznie próbowałam wypłacić pieniądze z bankomatu.
Wizyta w placówce potwierdziła te przypuszczenia. Moje konto, na którym trzymałam wszystkie pieniądze, także oszczędności, było puste. Wyczyszczona została także karta kredytowa. Straciłam łącznie niemal 60 tysięcy złotych. Byłam w szoku.
Jak to? Czyli to niby moja wina?
– Ale to nie ja zrobiłam te wszystkie przelewy, nie ja je autoryzowałam – powiedziałam do pracownicy banku, gdy już nieco doszłam do siebie.
– Rozumiem… Ale klikając w link i podając dane, sama otworzyła pani drogę złodziejom, którzy się pod panią podszyli. Bank nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności – odparła.
– Ale przecież nie zrobiłam tego specjalnie. Przeraziłam się, że mogę stracić pieniądze… – zaczęłam tłumaczyć.
– To nie ma żadnego znaczenia – przerwała mi – Klient banku jest zobowiązany chronić wrażliwe dane i nie udostępniać im osobom trzecim. A pani tego obowiązku nie dopełniła. Może pani oczywiście złożyć reklamację i domagać się zwrotu pieniędzy, ale zostanie odrzucona. Z powodu, o którym przed chwilą powiedziałam.
– Jak mnie namawialiście na bankowość internetową, to zapewnialiście, że to nie dość, że wygodne, bo nie trzeba fatygować się do oddziału, to jeszcze w stu procentach bezpieczne.
– Bo tak jest. Pod warunkiem, że przestrzega się zasad i regulaminów. A ludzie często o tym zapominają. A potem płaczą.
– To co mam teraz zrobić?
– Proszę jak najszybciej zgłosić kradzież na policji. Może uda im się namierzyć złodzieja i odzyska pani swoje pieniądze – odparła z miną która mówiła: raczej bym na to nie liczyła.
System bezpieczeństwa banku nie zareagował
Oczywiście pojechałam na komendę. Wyszłam kompletnie przybita, bo przyjmujący zgłoszenie policjant nawet nie próbował mi robić nadziei na szczęśliwe zakończenie. Gdy go przycisnęłam, przyznał co prawda, że takich oszustów udaje im się czasem zatrzymać, ale z odzyskaniem pieniędzy jest już znacznie gorzej. Bo zwykle są już na jakiś zagranicznych kontach.
Gdy to do mnie dotarło, rozryczałam się jak dziecko. Nie mogłam sobie darować, że dałam się tak podejść i straciłam wszystkie pieniądze, cały mój majątek. Im dłużej o tym myślałam, tym byłam coraz bardziej wściekła. Ale już nie tylko na siebie, ale i na bank. W głowie mi się nie mieściło, że rzeczywiście nie ponosi żadnej odpowiedzialności za to, co mi się przytrafiło.
– Ja mam wobec nich jakieś obowiązki, ale oni wobec mnie pewnie też. Wina na pewno nie leży tylko po mojej stronie – mruknęłam do siebie.
Otarłam łzy i zasiadłam przed komputerem. Liczyłam na to, że znajdę w internecie jakieś pokrzepiające informacje, które sprawią, że zobaczę choćby maleńkie światełko w tunelu.
I nie zawiodłam się. Po godzinie szperania na forach i portalach poświęconych finansom wstąpiła we mnie nadzieja. Okazało się bowiem, że moje podejrzenia były słuszne. Ja rzeczywiście muszę być ostrożna przy korzystaniu z bankowości internetowej, ale bank ma obowiązek zapewnić bezpieczeństwo pieniędzy na moim rachunku. I musi do tego podejść ze szczególną starannością.
Tymczasem w moim przypadku nie było o tym mowy. Choć wszystko stało się w ciągu jednego dnia, chodziło o dużą sumę pieniędzy, zmiany limitów, nietypowe transakcje (nigdy np. nie przelewałam pieniędzy z karty kredytowej, bo raz, że to kosztuje, dwa – po co, skoro miałam środki na koncie). Choć transakcji dokonano z innego niż dotychczas urządzenia, system bezpieczeństwa w banku nie zareagował. Nikt nie próbował się ze mną skontaktować, by sprawdzić, czy to rzeczywiście ja zleciłam wszystkie dyspozycje i transakcje.
Pokrzepiona tymi informacjami umówiłam się na spotkanie w kancelarii adwokackiej, specjalizującej się między innymi w odzyskiwaniu utraconych w ten sposób pieniędzy. Adwokat potwierdził to, co udało mi się wyczytać.
Odrzucili reklamację, więc sprawa trafi do sądu
– Ofiary kradzieży pieniędzy z konta mają prawo domagać się zwrotu środków. Natomiast banki robią wszystko, aby tych pieniędzy nie oddać, zwalając całą winę na klienta. Liczą na to, że ludzie nie będą dochodzić swego, zwłaszcza przy stosunkowo niewielkich sumach – tłumaczył.
– No właśnie. W oddziale usłyszałam, że jestem na straconej pozycji, bo klikając w link udostępniłam dane osobom niepowołanym – westchnęłam.
– Ale nie zrobiła pani tego świadomie, więc ten argument upada.
– Czyli jednak mam szansę na odzyskanie oszczędności?
– Zdecydowanie tak. Trochę to pewnie potrwa, bo sprawa będzie musiała trafić do sądu, ale nie warto się tym zrażać. Z własnego doświadczenia wiem, że sądy są w takich przypadkach po stronie klientów – uśmiechnął się.
Jak się zapewne domyślacie, podjęłam walkę o swoje pieniądze. Adwokat napisał w moim imieniu reklamację, która, tak jak się spodziewaliśmy, została odrzucona. Sprawa trafi więc do sądu. Wiem, że na wyrok będę musiała poczekać, może nawet kilka miesięcy, ale nie odpuszczę. Raz, że nie zamierzam pogodzić się z utratą tak dużej sumy, dwa – chcę przypomnieć bankowi, że jak się namawia ludzi do korzystania z usług przez internet, to trzeba ich chronić przed złodziejami wykorzystującymi luki w tym systemie.
Czytaj także:
„Sąsiedzi zrobili sobie z mojej działki wysypisko śmieci. Musiałem użyć podstępu, żeby wreszcie zostawili mnie w spokoju”
„Myślałem, że mąż mojej kochanki przyjdzie mi przywalić, a on… poprosił mnie, żebym wziął sobie jego żonę, bo ma już inną”
„Szwagierka szarogęsiła się w moim domu. Niby pomagała, ale czuła się uprawniona do wchodzenia z butami w nasze życie”