– Będzie pan zadowolony, żona też. Tu naprawdę można odpocząć – powiedział facet, który sprzedał mi hektar ziemi. – Polanka, lasek, strumyk, czego jeszcze chcieć?
Kupiliśmy tę działkę z zamiarem wybudowania domku letniskowego. Maryla znalazła ogłoszenie, że ktoś sprzedaje kawał ziemi blisko lasu, pół kilometra od najbliższych zabudowań. Oczywiście działka wymagała wykarczowania, wykoszenia i posprzątania, ale zabraliśmy się za to z entuzjazmem.
Zanim jednak wyciąłem niechciane krzaki i skosiłem łąkę, wzięliśmy się za sprzątanie. Najwyraźniej ostatnimi czasy moja ziemia była terenem, na który miejscowi wyrzucali śmieci. Zamówiłem na to wszystko kontener i zleciłem wywózkę. Wreszcie było czysto. Jednak cieszyliśmy się pięknym otoczeniem zaledwie tydzień. Potem przyjechaliśmy na weekend i odkryliśmy, że na naszym terenie znowu leżą śmieci.
– Cholera! Sąsiedzi chyba się jeszcze nie zorientowali, że to nasza ziemia. Może się z nimi poznamy, przedstawimy?
Rozmowy z sąsiadami nic nie dawały
Marylka napiekła pączków, wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy odwiedzić najbliższe domy. Każdemu się przedstawialiśmy i pokazywaliśmy, gdzie kupiliśmy ziemię.
– Będziemy tu budować dom, murowany, ale raczej tylko na lato.
Zajrzeliśmy też do pani sołtys, która wylewnie nas powitała i obiecała, że wpadnie z naleweczką, kiedy postawimy dom.
Następnej soboty zajechaliśmy na działkę i zastaliśmy worki z gruzem, jakieś deski i kilkanaście dętek rowerowych…
– Koniec tego. Dzwoń do faceta od ogrodzeń! – zdenerwowała się Marylka. – Przyspieszamy to!
Byliśmy pewni, że kiedy ogrodzimy naszą własność, ludzie, którzy dotąd zwozili tam śmieci, przestaną to robić. No cóż, myliliśmy się…
Rozmowy z miejscowymi nic nie dawały. Nikt nic nie widział, nikt nie miał pojęcia, kto może być tak bezczelny, że wyrzuca śmieci na naszą działkę. Po jakimś czasie tej nierównej walki stało się dla nas jasne, że tak się dłużej nie da.
– Trzeba tę ziemię sprzedać – powiedziała w końcu Marylka. – Zawsze będziemy mieli ten problem. Ludzie tu latami wywozili śmieci. Służby nie są w stanie nic z tym zrobić, trzeba by mieć dowody, że to robi dana osoba. Przecież nie będziemy się bawić w monitoring! Już mam tego dosyć. Sprzedajmy to i niech im tu wybudują spalarnię śmieci albo fermę norek!
Wpadłem na pewien plan...
A ja naprawdę lubiłem nasze nowe miejsce na ziemi i nie chciałem się stąd wynosić. Ale Marylka nalegała, więc poszedłem do urzędu gminy i poprosiłem o plan zagospodarowania przestrzennego.
– A po co to panu? – zainteresowała się urzędniczka.
– Chcę sprzedać swoją ziemię – odpowiedziałem i podałem jej numer działki.
– O, to pan jest sąsiadem mojej mamy – uśmiechnęła się, patrząc na mapkę geodezyjną. – Jest waszym sołtysem.
– Tak? – nagle wpadł mi do głowy plan, jak zostać na swojej ziemi i skończyć wojnę.
Obejrzałem mapkę i poczytałem o planach. A potem, nie wychodząc z pokoiku, napisałem esemesa do mojego dobrego przyjaciela. „Zaraz do ciebie zadzwonię i będę gadał od rzeczy”.
Sekundę później wybrałem jego numer i zacząłem rozmowę.
– Dzień dobry, mam doskonałe wieści! Jestem właśnie w gminie i nie ma przeszkód, żeby na naszej działce postawić tę fermę. Kiedy chce pan obejrzeć teren? Jutro? Doskonale, zapraszam – zacząłem i przez kolejne kilka minut udawałem, że rozmawiam z jakimś inwestorem.
Kiedy skończyłem, urzędniczka oczywiście zapytała, czy to był mój kupiec. No i o jaką fermę chodzi.
– Norek – odpowiedziałem bez mrugnięcia okiem. – Jeden inwestor szuka miejsca na fermę norek, ma tysiąc dwieście klatek. No, dziękuję pani, uciekam. Jutro przyjeżdża oglądać teren. Mam nadzieję, że szybko sprzedam. Proszę pozdrowić mamę.
Następnego dnia Rysiek, mój kumpel, wziął udział w przedstawieniu. Wybrał się do mnie swoim wielkim samochodem, specjalnie przejeżdżając powoli przez wieś, by nie pozostać niezauważonym. Z auta wysiadł on i jeszcze jeden kolega, obaj w garniturach i z poważnymi minami. Rozmawialiśmy jakiś kwadrans. Prezentowałem mapki geodezyjne i oprowadzałem gości po terenie. Rysiek kiwał głową, a Marcin robił zdjęcia tabletem i coś zapisywał. Na koniec podaliśmy sobie dłonie i kumple odjechali swoją limuzyną.
Nikt nie wiem, że wszystko zmyśliłem
Pani sołtys zadzwoniła równo godzinę później. Od razu przyznała, że numer dostała od córki, z formularza w urzędzie.
– Słyszałam, że pan działkę sprzedaje. A co to, nie miał się pan budować?
– A wie pani – rzuciłem od niechcenia – ja bym się i pobudował, ale codziennie tu śmieci znajduję. Jakieś drabiny, dętki, gruz, raz stary telewizor… Ja, proszę pani, nie mam siły, żeby to w kółko sprzątać i wywozić. I jeszcze za to płacić. A że jest inwestor, fermę norek chce sobie tu pobudować, to jestem zdecydowany sprzedać.
– No, ale ferma norek…? – kobieta aż się zachłysnęła.
Oj, tak, ferma norek to smród, muchy, spadek cen domów. Cóż, mieli się czym martwić. I na to liczyłem! Pani sołtys była kobietą czynu i szybkich decyzji. Od razu zrozumiała, że za nic nie może dopuścić, bym sprzedał swoją ziemię.
– Wie pan, ja nie wiem, kto tam państwu te śmieci wrzuca, ale obiecuję, że to się skończy! Ja na koszt gminy załatwię kontener, tam przy waszym wjeździe do lasu. Ale niech pan nie sprzedaje działki! Ja naprawdę obiecuję, że już nie będzie pan miał kłopotu!
I słowa dotrzymała. Chyba miała posłuch we wsi, bo podrzucanie śmieci skończyło się jak nożem uciął.
Udało nam się wybudować domek, trochę go wyposażyć i można było urządzić skromną parapetówkę dla sąsiadów. Pani sołtys, jak obiecała, przyniosła nalewkę gruszkową, sąsiadki naprzynosiły jajek, ciastek, a nawet kilogram własnego wyrobu kaszanki. Słowo „ferma” nie padło w rozmowach, ale doskonale wiedziałem, że każdy, kto wyrażał swoje zadowolenie, że zamieszkaliśmy obok, czuł ulgę, że ominęła go hodowla norek pod bokiem.
Nikt nigdy się nie dowiedział, że wszystko to wymyśliłem. We wsi z Marylką jesteśmy zawsze mile widziani, nawet pryszczate wyrostki na drodze krzyczą do nas „dzień dobry”. Czuję, że będzie się nam tu dobrze mieszkać. A w razie jakichkolwiek kłopotów sąsiedzkich znam magiczne zaklęcie, które wszystko naprawi. Brzmi: „ferma norek”!
Czytaj także:
„Teściowa rościła sobie prawo do wychowywania naszego dziecka. Nie mieliśmy nic do gadania, uważała je za swoją własność”
„Dziewczyna przyjaciela sama wlazła mi do łóżka. Była doskonała, nie mogłem się jej oprzeć, ale gryzły mnie wyrzuty sumienia”
„Facet przyjaciółki to skończony buc. Traktował ją jak popychadło i służbę. Potem wracał z kwiatami i znowu robił to samo”