„Złodzieje podali się za policjantów planujących obławę. Miałam pomóc im w ujęciu przestępców, a straciłam emeryturę"

Złodzieje oszukali starszą panią przez telefon fot. Adobe Stock, Evrymmnt
Złodzieje udawali także wcześniej pracowników poczty i banku, aby zdobyć informacje o mnie. Cała akcja była zaplanowana tak, że każdy by się nabrał.
/ 05.07.2021 15:48
Złodzieje oszukali starszą panią przez telefon fot. Adobe Stock, Evrymmnt

Starsza osoba odbiera telefon, po czym pakuje do foliowej torebki emeryturę i wyrzuca ją przez okno, pod którym czatuje złodziej… Niewiarygodne? Śmieszne? Przerażające? Tak właśnie zrobiłam.

Ja sama, która ma się za w pełni przytomną i wykształconą kobietę.

Byłam przekonana, że biorę udział w policyjnej akcji

Została ona rozpisana na kilka telefonów, a w kluczowym momencie oszuści zadzwonili dwukrotnie, stosując metodę oszustwa w oszustwie. A było to tak:

Najpierw na mój numer stacjonarny, widniejący w dawnych książkach telefonicznych, zadzwonił mężczyzna, który przedstawił się jako pracownik poczty. Podał swoje imię i nazwisko, upewnił się, czy rozmawia z właściwą osobą, a następnie wyłuszczył, w czym rzecz:

– Mamy dla pani przesyłkę, ale w adresie rozmazał się numer mieszkania. Na klatkach nie ma, jak niegdyś, spisu lokatorów, więc listonosz nie może jej pani dostarczyć.

Byłam mile zaskoczona, pomyślałam z sympatią, że standardy na poczcie wzrosły, jeśli ktoś fatyguje się, by ustalić adres klienta. Oczywiście podałam numer mieszkania. Człowiek ów poinformował mnie ponadto, że jest to gruby list wielkości szkolnego zeszytu.

– Nie jestem pewien, czy zmieści się we wrzutni skrzynki pocztowej w pani bloku, ale to nie problem, bo wtedy listonosz zapuka do drzwi – dodał, pytając, w jakich godzinach można zastać mnie w domu.

Niczego nie podejrzewając, powiedziałam, że jestem na emeryturze, sprawy poza domem załatwiam do południa, bo potem leci w radiu audycja, której słucham.

– Przesyłka dotrze do pani w najbliższym tygodniu – zapewnił. – Nie mogę jednak podać dnia. Jest okres urlopowy i mamy braki kadrowe – dodał tonem usprawiedliwienia.

Podczas rozmowy zastanawiałam się, od kogo ten list I byłam przekonana, że wiem. Moja serdeczna przyjaciółka poinformowała mnie kilka tygodni wcześniej, że przegląda zdjęcia z naszych wspólnych wyjazdów w ostatnich latach (na każdym robiła ich kilkaset), najbardziej udane odda do zakładu i prześle mi w formie papierowej.

Wreszcie to zrobiła, to na pewno te zdjęcia, pomyślałam. Byłam też przeświadczona, że w adresie nie tyle rozmazał się numer mieszkania, co ona napisała go jak kura pazurem i trudno było wywnioskować, czy to dwójka, siódemka, czy też dziewiątka. I nawet chciałam do niej zadzwonić, ale postanowiłam, że zrobię to, gdy zdjęcia już dojdą.

Dwa dni później z samego rana odebrałam telefon z banku

– Pani Zofio, zwykle przychodzi pani po emeryturę 7. dnia miesiąca, a wczoraj pani nie było – usłyszałam młody kobiecy głos. – W ramach troski o seniorów chciałam zapytać, czy nie potrzebuje pani jakiejś pomocy.

Byłam trochę zaskoczona, ale pozytywnie, bo od kilku lat, o ile był to dzień roboczy, pobierałam pieniądze z konta właśnie 7-mego. Wczoraj, gdy szykowałam się do wyjścia, zadzwoniła wnuczka, wyjątkowo długo z nią rozmawiałam, a potem stwierdziłam, że nie zdążę wrócić przed południem. I zrezygnowałam z wizyty w banku.

– U mnie wszystko dobrze, przyjdę do państwa dzisiaj – powiedziałam.

– W takim razie zapraszamy – odparła kobieta i się rozłączyła.

Pomyślałam, że mimo wszystko świat w jakiś sposób zmienia się na lepsze, skoro po raz drugi w krótkim czasie ktoś wyciąga do mnie troskliwą dłoń.

W inny sposób tych dwóch telefonów nie połączyłam

Bo i nie miałam powodu – przyjaciółka obiecała przesłać zdjęcia, comiesięczna wizyta w banku była wpisana w mój kalendarz. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, poszłam pobrać emeryturę. W banku, jak zwykle, było sporo klientów, ale ja, jak zwykle, skorzystałam z przywileju obsługi poza kolejką, jaki dawało mi moje konto VIP.

– Dziękuję za telefon i zainteresowanie – uśmiechnęłam się do obsługującej mnie konsultantki.

– Pewnie koleżanka do pani dzwoniła. To nasza praca – odparła, a potem dopełniłyśmy formalności związanych z wypłatą.

Rozmowy trzecia i czwarta nastąpiły zaraz po sobie, pół godziny po moim powrocie z banku, akurat gdy włączyłam radio, by posłuchać ulubionej audycji.

Najpierw zadzwoniła policja, potem oszust

– Czy pani Zofia (tu padło nazwisko)? – zapytał znowu kobiecy głos, choć inny od tego z banku.

Kobieta przedstawiła się jako policjantka, podała adres komendy, z której dzwoni, i swój numer służbowy.

– Organizujemy policyjną obławę, a pani może nam pomóc. Musimy zadziałać szybko. Wiemy, że dzwoniono do pani z poczty i banku. To byli oszuści, którzy mieli panią pod lupą i teraz chcą okraść. Nie jest pani pierwszą ofiarą, ale ujmiemy ich, jeśli nam pani pomoże.

Zapytałam, w jaki sposób.

– Obserwujemy całą grupę i spodziewamy się, że ktoś zaraz do pani zadzwoni. Przedstawi się jako policjant, ale to będzie oszust. Powie pani mniej więcej to samo co ja i poprosi, by zapakowała pani pobrane w banku pieniądze w jakiś worek i wyrzuciła je przez okno. Stwierdzi, że w ten sposób policja będzie mogła ująć sprawcę na gorącym uczynku.

Szybko poukładałam w głowie fakty z ostatnich dni i zrozumiałam, że policjantka może mieć rację.

– Musimy działać szybko – powtórzyła. – Jeśli będzie taki telefon, proszę zrobić to, o co poprosi rozmówca. Oni to wszystko starannie zaplanowali, okradli w ten sposób już kilka starszych osób, ale ich rozpracowaliśmy, kontrolujemy ich rozmowy. Dzisiaj ich ujmiemy, a pani będzie bohaterką. Gdy wyrzuci pani pieniądze, proszę nie wyglądać przez okno. Skontaktuję się z panią, gdy będzie po wszystkim.

– Dobrze – zgodziłam się. – Ale nie chcę rozgłosu – zastrzegłam, a policjantka się rozłączyła.

W napięciu wpatrywałam się w aparat telefoniczny. Po chwili faktycznie się rozdzwonił. Serce biło mi bardzo szybko, drżałam ze zdenerwowania, ale wzięłam się w garść, by stanąć na wysokości zadania. Tak jak przewidziała policjantka, oszust poprosił mnie o wyrzucenie pieniędzy przez okno. Wyjęłam je z szuflady, włożyłam do czarnego worka na śmieci, zawiązałam go i zrzuciłam na dół, szybko cofając się w głąb mieszkania.

Z ulgą usiadłam przy kuchennym stole, zabierając ze sobą aparat. Czekałam na telefon od policjantki. Minęła godzina, dwie, a ona nie dzwoniła. Zaczęłam się coraz bardziej denerwować, do głowy przychodziły mi coraz gorsze myśli. W końcu, roztrzęsiona, sama zadzwoniłam na komisariat policji, który miał prowadzić akcję ujęcia oszustów.

– Muszę skontaktować się z przełożonym i za kilka minut do pani oddzwonię – stwierdził policjant, któremu opowiedziałam o akcji ujęcia oszustów, w której wzięłam udział.

Poprosiłam, by się pospieszył, bo zawału dostanę, jeśli znowu będę musiała czekać nie wiadomo ile.

Zadzwonił po kilku minutach mówiąc, że jestem potrzebna na komendzie

Zaproponował, że przyśle po mnie cywilny radiowóz. Przystałam na to, domyślając się, że policja chce oddać mi moje pieniądze i muszę pokwitować ich odbiór. Pół godziny później siedziałam przy biurku wyższego rangą funkcjonariusza.

– Nie mam dla pani dobrych wiadomości – zaczął z wahaniem, a potem uświadomił mi, że żaden z telefonów – nim sama nie zadzwoniłam na komisariat – nie był od policji. Padłam ofiarą perfidnego, starannie wyreżyserowanego oszustwa.

Tylko jedno było w tym wszystkim prawdą – nie byłam pierwszą ofiarą tej złodziejskiej szajki.

Prawdziwi funkcjonariusze nie informują o swoich działaniach i nigdy nie proszą nikogo o przekazanie pieniędzy. Taki telefon jest zawsze fałszywy – powiedział mi policjant, proponując jednocześnie spotkanie z policyjnym psychologiem.

Skorzystałam z tej propozycji, bo czułam, że sama sobie z tym wszystkim nie poradzę. Dojście do siebie zajęło mi kilka tygodni. Duże wsparcie okazały mi córka i wnuczka, które mnie nie wyśmiały, czego się trochę obawiałam, lecz zrozumiały i pocieszyły.

Ja, babciu, też dałabym się nabrać, tak było to wszystko prawdopodobne – stwierdziła wnuczka. – Nastąpił taki niesamowity splot okoliczności z tymi zdjęciami od przyjaciółki, a pracownica banku, nie wiedząc, o co chodzi, przyjęła, że ktoś do ciebie dzwonił. Złodzieje zaś zastosowali dezorientujący chwyt oszustwa w oszustwie – zauważyła to samo, co psycholog.

Utratę jednej emerytury jakoś przebolałam. Większą zadrą jest dla mnie świadomość, że złudą okazało się to, co wzięłam za zwykłą ludzką życzliwość. Niech to moje doświadczenie będzie przestrogą dla innych. 

Czytaj także: 
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”

Redakcja poleca

REKLAMA